Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lidl. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lidl. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 2 listopada 2014

1 listopada 2014


1. W końcu trzeba było pojechać do szklarza po okno. Inaczej mógłbym je odebrać dopiero za prawie dwa tygodnie. A jak do Świebodzina, to na targ, do Tesco, do Mrówki, i do Lidla. Na targu był kiermasz kwiatów nagrobnych, więc kierownik parkingu nie pozwolił mi wjechać. Miało to głębszy sens, bo gdybym wjechał to by mi się pewnie nie udało wyjechać.

Z targu pojechaliśmy po okno. Szklarza nie było. Był numer telefonu. Był też sąsiad. Fotograf. Z czego w dzisiejszych czasach może żyć zakład fotograficzny w powiatowym mieście? Nie mam pojęcia.
W każdym razie fotograf miał poniemiecki klucz do warsztatu Szklarza. Szklarz z aptekarską dokładnością opisał wszystkie okna, więc łatwo znaleźliśmy moje.

Od szklarza pojechaliśmy do Tesco, gdzie wysiadły dziewczyny z Józką, ja z Bożeną pojechaliśmy do Mrówki.
W Mrówce pani kasjerka sprzedała nam pinezki, których nie kupowaliśmy. Czyli przynieśliśmy do kasy sznur do uszczelniania kominów, worek na trociny. Pani skasowała. Zabieramy. Pani pyta: a pineski?
My: Jakie pinezki?
Pani: Te [pokazuje pudełko pinesek]
My: Nie chcieliśmy pinezek.
Pani: Leżały to skasowałam.
My: Ale nie my je przynieśliśmy.
Pani: To, co? Zwrot robimy?
My [dokładniej: ja]: A ile kosztują?
Pani [sprawdza w komputerze] 1,49
My: No dobra, to już weźmiemy.
[Odchodzimy]
Bożena: Miała tipsy.
Ja: ?
Bożena: Tipsy określają człowieka.

Z Mrówki pojechaliśmy z powrotem do Tesco. Bożena kupiła mi „Dobry tydzień”, żeby mi udowodnić, że to jest coś złego.

Z Tesco pojechaliśmy do Lidla. W Lidlu pan kasjer promocyjne, jasne winogrona za trzy złote z kawałkiem skasował jako ciemne po siedem. Bohatersko wróciłem z reklamacją. Jednym z powodów zwrotu w lidlowej kasie fiskalnej jest „Nie podoba się”.
Wróciłem z tarczą, czyli [zaokrąglając] ośmioma złotymi.

Wycieczka zajęła nam prawie trzy godziny. I to jest zła informacja, bo pogoda była super i można było zrobić coś koło domu.

2. Uruchomiłem rozdrabniacz do gałęzi i krajzegę, Odpaliłem Spotify i zacząłem robić porządek z gałęziami. Te, które nie wchodziły do rozdrabniacza ciąłem na wchodzące do pieca kawałki.
Przyszedł sąsiad Tomek. Wypiliśmy piwo i pogadaliśmy o plazmie. Plazma to nie jest telewizor, tylko urządzenie do cięcia blach.
W plazmie wybuchł palnik. Tomek dokładnie wyjaśnił mi dlaczego coś takiego się stało. Jest w plecy 1700 euro za palnik, dziesięć dni niezarabiania maszyny i dziesięć dni pieprzenia się z cięciem 'na zewnątrz'. I to są generalnie złe informacje. Dobra jest taka, że się dowiedziałem jak awaryjnie wyłączyć plazmę. Na trzy sposoby.

3. Zrobiło się ciemno. Ale przypomniało mi się, że lat temu z sześć kupiliśmy halogen na statywie. Znalazłem go w piwnicy, nad niedokończonym basenem do projektowanej sauny. Wyniosłem przed dom. Odpaliłem. Natychmiast strzelił żarnik. Wymieniłem. Uruchomiłem rozdrabniacz do gałęzi i krajzegę, Odpaliłem Spotify i zacząłem robić porządek z gałęziami. Te, które nie wchodziły do rozdrabniacza ciąłem na wchodzące do pieca kawałki. Przyszedł Gienek [teść Tomka]. Wypiliśmy piwo. Pogadaliśmy o rzeczach bardziej prozaicznych niż plazma.
Gienek widział ogłoszenie, że ktoś chce sprzedać krajzegę za jedyne 250 złotych. Od razu pomyślał o mnie, bo to, czego używam nie bardzo na nazwę 'krajzega' zasługuje. 
Niestety ogłoszenie już nie jest aktualne. I to jest zła informacja.

czwartek, 30 października 2014

29 października 2014



1. Monika Olejnik wrzuciła na fejsa swoje zdjęcie z Romanem Polańskim zrobione podczas otwarcia Muzeum Żydów Polskich. Mam wrażenie, że kiedy rozmowy o panu Romanie były modne, czyli kiedy siedział w szwajcarskim areszcie pani Monika nie miała o nim jednoznacznie pozytywnego zdania. Ale oczywiście mogę się mylić.

Szczerze mówiąc wolałbym, żeby pan Roman do Polski nie przyjeżdżał. Jeszcze bardziej bym wolał, że gdyby przyjechał, to na lotnisku zostałby zatrzymany i dość szybko przekazany Amerykanom.

To właściwie fascynujące, że rządzi nami partia, która chciała kastrować chemicznie pedofilów, a jej przedstawiciele nie mają problemu w spotykaniu się z gościem, który trzynastolatkę upił, poprawił dragami a na koniec zerżnął analnie. Też by tak chcieli?

Zazdroszczę Amerykanom systemowego uporu w wymierzaniu sprawiedliwości. U nas tego nie ma. I to jest zła informacja.

2. Skończyło się paliwo do piły z Tesko i dmuchawy Husqvarny. Wziąłem więc okno (do szklarza) i pojechałem do Świebodzina. Szklarz mieści się przy parkingu sklepu Netto. W ramach przyzwoitości zawsze kiedy odwiedzam szklarza wchodzę do Netto. To jest taka Biedronka, tylko żółta.
Na wypatrzyłem chemiczne ogrzewacze do rąk. Dawno, dawno temu. Czyli ze trzydzieści lat (ale jestem stary), w kaponierze fortu Grębałów, znaleźliśmy strasznie dużo chemicznych ogrzewaczy do rąk. Leżały tam od wojny. Czyli od czasu, kiedy fort używany był przez Wehrmacht jako magazyn. Tamte, żeby działać potrzebowały wody (śniegu) tym z Netto wystarczy powietrze.
Sam fort ciekawej konstrukcji. Zaprojektowany przez Maurycego von Brunnera. Różniący się od typowych konstrukcji Emila Gołogórskiego. Bardziej wpisany w krajobraz z tradytorem i grodzową kaponierą.
Za niecały miesiąc będzie setna rocznica Pierwszej Bitwy o Kraków. Fort brał w niej udział.

Z Netto pojechałem do Lidla. Dziewczyny zażyczyły sobie truskawkowy kisiel, którego nie znalazłem w pierwszym sklepie. Do kasy stałem za gimnazjalistą, który kupił kolę i czipsy. Dołożył do tego paczkę prezerwatyw, którą dyskretnie przyłożył czipsami – żeby nie widzieli czekający na niego koledzy. Minąłem ich później. Wsiadali do autobusu – wyglądało, że jadą na szkolną wycieczkę.

Zatankowałem piłę i dmuchawę. Pociąłem ściętego dzień wcześniej klona. Dziewczyny zdmuchiwały liście. Dmuchawa jest zbyt mocna, żeby można ją używać do rozdmuchiwania ogniska. I to jest zła informacja. Bo liście zamiast się spalić tliły się całą noc.

3. Piłem piwo u sąsiadów, kiedy zadzwoniła Józka, że właśnie wsiada do pociągu i będzie ją trzeba odebrać ze Świebodzina. Akurat rozmawialiśmy o tym, że 0,2 promila jest bez sensu. Im bardziej na wschód tym niższy poziom dopuszczalny. Że w Niemczech, że w Holandii, że we Francji etc.
Przyjechał pan Zgirski z synem. Pan Zgirski to rolnik. Nie ma ich u nas na wsi zbyt wielu. Rozmawialiśmy cenach samochodów i maszyn.
Sąsiad Tomek mówił, że strasznie dużo w tym roku zainwestował w sprzęt. No to mu powiedziałem, że mógłby te pieniądze wydać na porządne auto.
Pan Zgirski na to: że samochód się kupuje na końcu, że on ma traktor za 300 tys. i samochód za 100 tys.
Powiedziałem, że to i tak najdroższy we wsi samochód, więc się trochę zawstydził.
Żeby mu przykro nie było, przypomniałem, że ja co jakiś czas zawyżam średnią Rozmowa zeszła na Gelendę. Pan Zgirski powiedział, że takie pieniądze nie robią na nim wrażenia, bo zna kogoś, kto ma trzy siewniki, każdy po milion złotych. No ale ma tysiąc hektarów.
Zapytałem ile z tego jest dopłat. Wyszło, że rocznie koło miliona. Czyli siewnik.


Piwa nie dopiłem. Wróciłem do domu. Dziewczyny zrobiły częściowo obiad. Z drugą częścią postanowiły zaczekać na Józkę.
Na dworcu przy drugim peronie stał pociąg pełen volkswagenów. Pewnie z fabryki, w której – jak mówił nam jego ekscelencja Rüdiger Freiherr von Fritsch – występuje najmniej w całym Koncernie pracowniczych absencji. Kiedy wszedłem na peron od strony Niemiec wjechał pociąg bez volkswagenów. Później przez megafony ogłoszono, że wyjątkowo Berlin-Warszawa-Express wjedzie na peron trzeci. Peron drugi wszakże zajęty był przez volkswageny.

Wieczorem próbowałem obejrzeć kolejny odcinek „The Wire”, ale nie dałem rady za bardzo mi się spać chciało. I to jest zła informacja.  

wtorek, 28 października 2014

28 października 2014




1. Znowu mi się śnił amerykański ambasador. Musi jest znacznie ważniejszą postacią w moim życiu niż mi się wydaje. A może mam sobie wizę zacząć załatwiać?
Chyba jednak to pozostałości po „Homeland”.

Zanim wstałem zalał mnie fejsbukowy hejt postępowej Warszawki na „Dobry Tydzień”, gazetkę wydawaną przez Bauera, która ma łączyć życie gwiazd, poradnictwo z wartościami. Pomysł świetny. Wiem czyj. Nie napiszę. Gdybym to zrobił, to przynajmniej część postępowej Warszawki bardzo by się zdziwiła. Choć raczej nie tyle zdziwiła, co nie objęła tego swoimi postępowymi umysłami.

Chyba w grudniu spotkałem się z panem, który wtedy zarządzał projektem. Coś tam miałem spróbować zrobić. Dość szybko się poddałem, bo do tego rodzaju pisania naprawdę trzeba być fachowcem. Pożytek był taki, że przypomniałem sobie „Monte Cassino” Wańkowicza.
Na spotkaniu miałem potwornego kaca, bo dzień wcześniej imprezowałem w byłej sowieckiej ambasadzie na wieczorze z okazji prezentacji A8. Rozmawialiśmy w holu, który najpierw pusty, nagle zapełnił się paniami, które wyciągnęły lanczboksy, z lanczboksów wyjęły kanapki i zaczęły jeść. A było chyba przed dwunastą. Jadły, jakby było po drugiej.
Siedziba Bauera to potwornie depresyjne miejsce.

Ale nie o tym. Dziesiątki – wydawać się mogło – inteligentnych ludzi, którzy oburzają się na to, że w Polsce żyje kilkanaście milionów katolików i na to, że ktoś chce dla nich zrobić gazetę? Słabe to jest.


2. Pojechaliśmy do Lidla. Żadnych specjalnych obserwacji. Mam czasem taki dzień, że widzę brzydkich ludzi. I to był właśnie taki dzień. Z Lidla do stolarza. Dziewczyny zanim wysiadłem wiedziały, że nic nie zrobił. Tłumaczył się problemem ze stawami, kontuzją, reumatyzmem, tym, że jego współpracownik poszedł na emeryturę, że co ucznia weźmie, to tylko kłopot, że każdy uczeń, po pierwszej wypłacie znika, że potem jest problem przy montażach.
Uciekłem.
Do pana, który dwa tygodnie temu miał skrócić akacje. Powiedział, że skróci po pierwszym. Teraz, ci politycy [samorządowi] powariowali, przed [świętem] Wszystkich Świętych, chcą, żeby przycinać, kosić, do tego wybory, istne wariactwo.
Świebodzin miasto usprawiedliwień.

Na koniec się okazało, że zapomniałem wpakować do auta okna, żeby zawieźć go do szklarza. I to jest zła informacja.

3. Ściąłem drzewo. Słusznej wielkości klon. Suchy jak pieprz, w dolnej części zamieszkany przez mrówki. To chyba piąte mrowisko w tym roku, które za moją sprawą, bądź w mojej obecności ma źle.
Ścinanie drzewa okazuje się mieć wiele wspólnego z szybką jazdą samochodem – nie wolno się przesadnie bać, bo kiedy się człowiek boi, robi głupie ruchy.

Z pomocą sąsiada Tomka podpiąłem do Suburbana włókę. No i niestety brak blokad dyferencjałów zaowocował deficytem trakcji. Przyjdzie mi zostać traktorzystą. I to chyba nie jest dobra informacja.  

poniedziałek, 27 października 2014

26 października 2014


1. Pojechaliśmy do Frankfurtu, żeby odebrać dziewczyny z pociągu. 
Za każdym razem fascynuje mnie, że Niemcom opłaca się utrzymywać transport kolejowy. 
W Polsce przez Niemców zbudowane linie kolejowe się niszczy i za pieniądze od Niemców (unijne) robi się w ich miejsce ścieżki rowerowe, którymi nikt nie jeździ. Albo się po prostu niszczy. Mieszkaniec Frankfurtu może iść na dworzec i wie, że w ciągu pół godziny odjedzie pociąg, który za godzinę zawiezie go do Berlina. Frankfurt to spore miasto. Ale podobnie mają mieszkańcy wiosek, do których zasuwają szynobusy skomunikowane z tymi pociągami do Berlina.
A u nas co? U nas Pendolino. Miś na miarę naszych możliwości.

Gelenda spaliła średnio 12,6 litra. Tak do Trzciela. Później byłem już zmęczony i przyspieszyłem. No i średnia skoczyła do 13. Dużo. Choć z drugiej strony Suburban silnik ma ciut większej pojemności, o 180 koni słabszy. I poniżej 17 litrów raczej nie schodzi. A i setki w sześć sekund raczej nie osiągnie.
W Słubicach w Lidlu wszyscy mówili po niemiecku. Miastem partnerskim Słubic jest Frankfurt. To trochę tak, jak gdyby Praga była miastem partnerskim Warszawy.
[A, Frankfurt nad Odrą i Praga nieczeska.]

Wracaliśmy starą dwójką. Dziewczyny w pewnym momencie zażądały, by przyspieszyć. Część rodziny twierdzi, że dziewczyny tak sobie znoszą podróże, że choroba lokomocyjna etc. Ja mam zupełnie inne doświadczenia. Zdarza im się żądać bardziej agresywnej jazdy. Przy czym bezbłędnie rozpoznają kiedy samochód stać na więcej.
Kiedyś w BMW 640 GranCoupe zrobiły mi awanturę, że jadąc z tempomatem ustawionym na 150 marnuję ich czas.
Gelenda, czego by o niej nie mówić, kiedy powstawała, raczej nikt nie zakładał, że będzie jeździć z prędkością ponad 200 km/godz. 200? 140 pewnie było traktowane jako wartość rzadko osiągana. Wersja prawie 400 konna jeździ szybciej. Ale przyspieszając nie zmienia geometrii, więc hałas, który robi powietrze potęguje efekt przyspieszania. A samochód przyspiesza i przyspiesza. Więc na nastolatki działa bardzo dobrze.
Ale tak naprawdę najwięcej przyjemności sprawia ten samochód na dziurawych drogach. Drogi w dziwny sposób przestają być dziurawe.
Zastanawiam się, co będzie szybciej – remont drogi ze Skąpego do Poźrzadła, czy czas, w którym mnie będzie stać na Gelendę (nie musi być z takim silnikiem). I to, że się zastanawiam na ten temat, to zła informacja.

2. Pojechaliśmy do Świebodzina, dziewczyny w Tesco musiały kupić sobie mango, mleko sojowe i coś tam jeszcze, czego nie było w słubickim Lidlu. Ja poszedłem do Mrówki.
Nie wiem, czy to specyfika świebodzińskiej Mrówki, czy tak jest w każdej, ale obsługa jest idealna. Zatrudniają wyłącznie ludzi, którzy popracowali w Anglii?
Pan najpierw nie pozwolił mi kupić złych drzwiczek kominowych, później dopilnował bym nie przepłacił za zaprawę, na koniec przyjechał z drugim panem (obaj w kaskach) zmodyfikowanym widlakiem, który podniósł go by z najwyższej półki zdjął mi dwie styropianowe rozety.
Kiedyś pani sprzedawczyni goniła mnie na parkingu, z folią, żebym sobie ziemią z jakiegoś drzewka nie pobrudził samochodu. No i to, że sklep z dobrą obsługą robi na mnie takie wrażenie, to też zła informacja.

3. Sąsiadowi Gienkowi przestała palić piła marki Stihl. Do tego zgubił do niej klucz. Klucz do piły to połączenie tego czegoś do odkręcania świec ze śrubokrętem. Nie paląca piła potwornie frustruje. Gienek był nie tyle sfrustrowany, co nieco zmęczony. Wielokrotne próba odpalenia może wykończyć. Gienkowi sekundował jego szwagier Darek. Jako, że to nie on próbował odpalić – zaczął żartować o kolejności zapłonu. Pytał – jaka jest w pile.
–Jeden, jeden, jeden – odpowiedziałem
–Zastanawiałem się zawsze jaką jest w cienkusiu – kontynuował
–Jeden, dwa, jeden, dwa.
–A jeżeli zaczyna się od drugiego?
Na to już nie byłem w stanie odpowiedzieć.


Poszedłem do Józka (ojca sąsiada Tomka) po jajka. Pokazał mi postępy w zagazowywaniu białorusa. Robi mechaniczne sterowanie, bo nie uważa, że z elektroniką są same kłopoty. Patrząc na chevroleta i beemkę – coś w tym jest. Chevrolet ma gaźnik gazowy. Praktycznie – bezobsługowy. Wtrysk w BMW właśnie elektronicznie zmarł. A wcześniej wymagał dwa razy do roku serwisu.

Dziewczyny załamały ręce nad zniszczeniami jakie poczynili panowie kopacze. Po czym wzięły łopaty i zaczęły zbierać błoto-glinę naniesioną przez maszyny. Dmuchawa Husqvarny też się przydała, choć było zbyt mokro, żeby zrobić mgłę.

Dodatkową godzinę nocy wykorzystaliśmy na oglądanie „Homeland”. Zacząłem się zastanawiać, czy da się zapytać naszych przyjaciół z Departamentu Stanu, czy w ambasadzie wszyscy wiedzą, kto jest z CIA. I nie wiem jak to zrobić. Nie interesuje mnie tak naprawdę sytuacja w Warszawie, tylko bardziej wiedza uniwersalna.
Czy to, że pilot F15 zjawił się w kantynie ambasady, rozpoznał i zaczepił Carrie było możliwe? Chyba nie.
Chętnie bym porozmawiał o tym, jak wygląda kohabitacja CIA i Departamentu Stanu. Ale nie sądzę, żeby mi się udało znaleźć kogoś, z kim by mi się to mogło udać. I to jest zła informacja.

środa, 22 października 2014

21 października 2014



1. Dzień wyjazdu do Warszawy zawsze jest bez sensu. Niby wykonuje się dużo prac, ale robi się to pod presją a to nie jest fajne.
Pojechałem do Świebodzina, bo nie mogłem znaleźć śrubokręta do elektrycznych kostek.
Ale przede wszystkim pojechałem kupić korek do włóki. Do tego chleb. No i olej do łańcucha piły.
Najpierw trafiłem do Lidla, gdzie kupiłem pieczywo i – na wszelki wypadek – pstrąga, który udaje łososia. Później trafiłem do Mrówki. Gdzie był olej do łańcuchów i śrubokręt-próbnik.
Nie było normalnych zapałek. I to jest zła informacja.

2. Po drodze dotarło do mnie, że zapomniałem o korku do włóki. Dojeżdżając do domu wpadłem na Kierownika-brygadzistę, który szybko odpowiedni korek mi znalazł.
Jeden z panów kopaczy siedział przez kilka godzin w studni i wiercił w niej dziurę, żeby do środka wpuścić rurę od nieistniejącego jeszcze domu sąsiada Tomka. W końcu mu się udało. Panowie muszę jeszcze uszczelnić studnię zaprawą i będzie fertig.
My posadziliśmy bambus. Znaczy – taką bambusową trawę. I dwie róże. Zajęło nam to strasznie dużo czasu – i to jest zła informacja, bo zostało nam jeszcze kilka zadołowanych roślin.
Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nic im się nie stanie zanim nie wrócimy.

3. Mieliśmy ruszyć koło siedemnastej, zakładaliśmy dwugodzinne opóźnienie. Nie wyszło – ruszyliśmy przed dwudziestą. Postanowiłem, że nie będę się więcej naśmiewał z posiadaczy XC60. To marzenie polskiej klasy średniej nie jest wcale tak złe, jak wcześniej uważałem. Po prostu nie każdy samochód jest stworzony do jazdy z prędkością 180 km/godz.
Obiecałem Staszkowi, że się nie będę pastwił nad spalaniem tego auta. Myślałem więc, że nie będę mógł słowa na ten temat napisać. A tu jednak wyszła niespodzianka. Samochód z tempomatem ustawionym na 145 km/godz pali około 12 litrów. Da się wytrzymać. Przy wyższych prędkościach pali ilości abstrakcyjne. Ale jeżeli ktoś chce jeździć szybciej, niech sobie kupi inne auto.
Z punktu widzenia warszawiaka ważne, że w korku na Puławskiej XC60 pali około ośmiu litrów.

Jechaliśmy więc na wschód i w którymś z kolei serwisie Trzeciego Programu Polskiego Radia usłyszeliśmy o wywiadzie marszałka Sikorskiego dla portalu „Politico”. Przypomniało mi się, jak ostatnio pewien dobrze poinformowany, jednocześnie – jak to się dziś mówi – mający wyjebane na bieżącą politykę człowiek opowiadał, jak kiedyś obserwował natenczas ministra Sikorskiego w Sejmie.
Otóż podeszła dziennikarka i zadała pytanie o Rosję. Minister odpowiedział, że trzeba współpracować, że konstruktywnie, że nowe perspektywy, że jest dobrze etc. Po czym wyrwał dziennikarce dyktafon. Wyłączył go. I dodał coś w stylu: Jebane kacapy, w życiu się z nimi nie da dogadać. [Nie pamiętam słów, jakie miał wtedy wypowiedzieć minister, więc konfabuluję zachowując sens].
No więc pan marszałek wykonał najwyraźniej podobny numer przy amerykańskim dziennikarzu. Ale tam (w USA) rzeczywistość wygląda inaczej niż u nas. Jeżeli ważny polityk coś mówi, to dziennikarz to drukuje. Nie ma tam czegoś takiego jak „autoryzacja”.
Autoryzacja zakłamuje przekaz. Jeżeli polityk coś palnie, obywatel powinien o tym wiedzieć. Bo polityk, któremu się palnąć zdarza politykiem jest złym.
Z dziennikarzami jest podobnie. Jeżeli dziennikarz przeinacza słowa osoby z którą rozmawia, jest złym dziennikarzem. Powinien zniknąć z zawodu, a sąd powinien doprowadzić jego pracodawcę na granicę bankructwa. Bo dziennikarz powinien być osobą publicznego zaufania.
Jak w Ameryce.

Marszałek Sikorski zarzucił dziennikarzowi „Politico” nadinterpretację. Czyli podważył do niego zaufanie. Dziennikarz odpowiedział, że zacytował dokładnie marszałka Sikorskiego.
Marszałek Sikorski uchodzi za najwybitniejszego polskiego specjalistę od polityki międzynarodowej. I nie wie o tym, że w polityce międzynarodowej słowa są ważne? To jest bardzo zła informacja.

Radosław Sikorski jest Joanną Erbel polskiej politykiem zagranicznej.

Ale najgorsze jest to, że cały dzień żyłem w przekonaniu, że jest niedziela, a nie poniedziałek. 
Choć może to nie jest takie złe, bo w ten sposób poniedziałek został właściwie ominięty.

poniedziałek, 13 października 2014

12 października 2014


1. Obudziło mnie dużo za wcześnie. Pożytek z tego był taki, że obejrzałem jak w TVN24 plącze się w zeznaniach na temat Sławomira Nowaka pani poseł Pomaska.
Pani poseł przez jakiś czas zbierała bardzo wysokie noty. Prawdopodobnie brało się to z tego, że pilnowała, by dobrze deklinować jej nazwisko. 
Na próbie tłumaczenia posła Nowaka poległa. Z kretesem.
Ale trzeba mieć bardzo mały rozumek, żeby w telewizji próbować to dziś robić. Platforma generalnie nie ma ręki do kobiet.

Poszedłem na śniadanie. Hotel „Puro” okazał się jeszcze gorszy niż myślałem. Podać na śniadanie jajecznicę, która nie dość, że jest zimna, to jeszcze przypalona. Na tę jajecznicę nabrał się również pan Siwiec, który rano wyglądał zdecydowanie podobniej do siebie. Jajecznicę dzióbnął kilka razy, po czym odniósł talerz jak najdalej od swojego stolika.

Zrobiłem sobie herbatę. W znaczeniu: z wielkiej maszyny pobrałem wrzątek. Maszyna ustawiona była tak, że przypomniało mi się, co to znaczy menisk wypukły. Woda była brązowawa, ale wydawało mi się, że mi się wydaje, a jednak się nie wydawało. Maszyna robi również kawę. Więc jeżeli ktoś wcześniej nalewał kawę, to resztki tej wcześniejszej kawy są we wrzątku. I to jest zła informacja.

Po śniadaniu postanowiłem się chwilę jeszcze zdrzemnąć. Ustawiłem tabletem (nowoczesny hotel, wszystko się robi tabletem) budzik. I to był bardzo zły pomysł, bo kiedy zaczął dzwonić nie dało się go wyłączyć. Na tablecie (starym samsungu) mogłem jeszcze przeczytać korespondencję do poprzednich lokatorów. Bo ktoś, kto projektował system nie wpadł na to, żeby czyścić wiadomości po wymeldowaniu. Ja z kolei nie wpadłem na to, że wiadomości mogą być do kogoś innego.
Słowem: hotel nie wart polecenia.

2. Ruszyłem na zachód. Na jakimś – bliżej nieokreślonym poznańskim skrzyżowaniu skończyło mi się paliwo, dobrze, że miałem bańkę i lejek i parę litrów benzyny. Im było późno, tym się gorzej czułem. Rozwiązywanie problemu z niejadącym samochodem byłoby ponad moje siły.
Zatankowałem na jakimś Orlenie. Nie wyraziłem zainteresowania, ani numizmatami, ani hot-dogami, ani kawą, ani płynem do spryskiwaczy. Ruszyłem dalej. I generalnie było mi coraz gorzej. I kiedy zrobiło mi się bardzo, bardzo źle – stanąłem na parkingu, żeby się zdrzemnąć.
Drzemałem słuchając radia. Konkretnie jedynki. I chyba po raz pierwszy w życiu wysłuchałem odcinka „Matysiaków”. Jedynka to musi być jakaś PiS-owska stacja, bo w „Matysiakach” nabijano się z końca remontu ulicy Świętokrzyskiej, donic, szpar w bruku. Nazwisko HGW nie padło.
Ruszyłem. Za Pniewami wziąłem parę autostopowiczów. Chłopak gadał. Ojciec wojskowy, więc się ciągle przeprowadzali, więc wszędzie ma znajomych. A w tym miejscu, gdzie teraz mieszka, to kiedyś było tak, że wszyscy mężczyźni pojechali do Afganistanu. I zostały same żony. Co się tam wyrabiało. Ile było rozwodów później. I że za Afganistan dostawali ekstra 60 tys. zł, więc się to raczej nie opłaca. A jak pracował w Holandii, to Holender chciał go wysłać do pracy do Afryki, ale on nie pojechał, bo się trochę bał, a teraz by pojechał. Holender z Afryki do Holandii sprowadzał samochody, bo w Afryce są tańsze. I miał żonę, która jeździła TiR-em.
I tak przez jakieś 40 minut. Jechali na Gibraltar. Ciekawe czy się wydostali z Polski.

Wpadłem do Lidla. Zaczęli sprzedawać wafle nazywane andrutami. I mają całkiem niezłe ogórki kiszone w folii. Czekałem 12 minut aż skończy się piec chleb. Nie było warto, bo wyszedł słaby. I to jest zła informacja.

3. Na wsi panowie kopacze naprawili płot, zakopali studnie. I rozpoczęli proces kopania do sąsiadów. Przy okazji trafili na czegoś fundamenty, obok których był chyba śmietnik. Flaszki, porcelana. Wszystko potłuczone. Zacząłem w tym grzebać. Dowiedziałem się, że w Rokitnicy mieszkali kiedyś kulturalni ludzie. Używali kieliszków, całkiem ładnej porcelany, pili wina, piwo, napoje spirytusowe. Będę musiał poprosić pana Janka, wirtuoza koparki, żeby zdjął trochę więcej ziemi, może znajdę coś ciekawego.

Wieczorem u sąsiadów na podwórku nie oglądałem meczu. Na wsi nie jest jak w mieście, gdzie po wrzaskach można rozpoznać, że ktoś, coś ustrzelił. A tu – cisza. Więc największy sukces w historii Polski minął mnie bokiem.

Gienek chce sprzedać swoją starą wueskę. WSK to coś w sam raz na kryzys wieku średniego. Nikt nie zarzuci jej tego, że jest harleyem. Chodzi mi więc po głowie pomysł, by ją kupić.
I to jest zła informacja.

środa, 8 października 2014

8 października 2014


1. Obudziło mnie przeświadczenie, że coś jest nie tak. Chwilę mi zajęło, nim dotarło do mnie, że nie kopią. Nie było słychać wchodzącego na obroty silnika dużej koparki, stukania łyżką o dno wywrotki ani pikania cofającej ładowarki. Było cicho.
Cisza jest ok, ale skoro nie robią, znaczy później skończą. I to jest zła informacja.

2. Pojechałem do Świebodzina do stolarza. Stolarz oczywiście nic nie zrobił. Może zrobi za dwa tygodnie.
Zadzwonił kolega Wojciech, który dzień wcześniej w Koninie naprawiał toyotę dyrektora Zydla. Naprawiacz instalacji gazowych (Vialle – wtrysk gazu w fazie ciekłej) okazał się inżynierem od pomp. Poza naprawianiem instalacji gazowych zajmuje się projektowaniem i budową hydrauliki fontann. Z tego, co kolega Wojciech cytował, wynika, że diagnozę ministra Sienkiewicza potwierdza również kwestia fontann.
W każdym razie, gdyby ktoś chciał serwisować instalację wtryskującą gaz w fazie ciekłej powinien trzymać się z daleka od firmy Migaz z Modlińskiej w Warszawie. Potrafią tam zapomnieć założyć filtr.
W Lidlu w promocyjnej cenie było Châteauneuf du Pape. Jaka szkoda, że postanowiłem nie brać już do ust alkoholu.
Obok Lidla do ściany przyklejano pana Dajczaka, który obiecuje dobre zmiany dla lubuskiego.

Wpadłem do firmy zajmującej się zielenią by się dowiedzieć ile by kosztowało przycięcie drzew z podnośnika. Podnośnik zabudowany był na starze 266. Właśnie coś tam w nim naprawiano. Samochód podniósł się na tych podporach, na których staje, kiedy się używa podnośnika. Dzięki temu można było zdjąć koło nie używając lewarka.
Na tabliczce znamionowej przeczytałem, że fabryka w Starachowicach była imienia Feliksa Dzierżyńskiego. Nie pamiętałem o tym – i to jest zła informacja.
Star 266 to niesamowity pojazd. Fabrycznie wyposażony był w gumowe spodnie dla kierowcy – mógł pokonywać po dnie przeszkody wodne. Ważne, by szyba była nad poziomem wody.
Błażej Domagała, mój pierwszy mechanik opowiadał, że kiedyś jechali takim.
Jechali i nagle urwał im się wał. Wysiedli. Patrzą. Obok na polu pracował rolnik. Podszedł. Patrzy
– E, to już nie pojedzie – mówi.
– Pojedzie, pojedzie – odpowiadają.
– E nie pojedzie – odpowiada.
Wleźli pod stara, zdjęli wał. Przełączyli się na przedni napęd i ruszyli.
A rolnik tak się tym zdenerwował, że własną czapkę podeptał.

Wracając wypatrzyłem koło drogi grzyba – kanię. To był mój pierwszy grzyb od dawna.

3. Wpadłem na panów od kanalizacji. –Koparka nam jebła – powiedzieli – dlatego nie robimy.

Wyciągnąłem z pudełka dmuchawę do liści Husqvarny. Chwilę mi zajęło jej złożenie. Później nie mogłem jej odpalić. To akurat było całkowicie zrozumiałe, bo z wyłączonym zapłonem trudno jest uruchomić spalinowy silnik.
Zacząłem zdmuchiwać liście na kupkę. Słabo mi to szło. Najpierw wdmuchnąłem trochę liści do domu, później nie mogłem zapanować nad siłą dmuchu.
No, nie podobało mi się.
Po dwudziestu minutach dałem sobie spokój. I wtedy do mnie dotarło, że w dwadzieścia minut oczyściłem plac przed domem nie tylko z liści, ale też z betonowego pyłu, który się na butach wnosi do domu. Dwadzieścia minut. Grabiami liście bym zbierał przez parę godzin.

Wieczorem na podwórku sąsiadów rozmawialiśmy z Gienkiem i Tomkiem sącząc piwo. Butelkowego Żywca, które Tomek kupuje z rzadka w sklepie swojej ciotki. Jest zawsze zakurzone – nikt go tu nie kupuje, bo jest za drogie. Był bardzo ładny zachód słońca.

Tomek zastanawiał się czy kupić mercedesa, czy może coś innego. Stanęło na tym, że by chciał Camaro albo Corvettę. Przypomniało mi się że ktoś w Świebodzinie sprowadza stare amerykańskie auta.
–Tak, tak obok pedałków
–Gdzie?
–Sklep taki, na rogu, jak się skręca z Wałowej na Rokitnicę. Tam pedałków dwóch sprzedaje. Jeden stary z kolczykiem, drugi młodszy. Zawsze tam duży ruch mają
–Wszyscy chcą zobaczyć, jak świebodzińskie pedałki wyglądają?
[w tym miejscu popatrzono na mnie jak na idiotę]
–Nie. Jest tanio, i długo otwarte.

Wieczorem się okazało, że w telewizorze przestały mi działać gniazda HDMI. Nie mogę więc oglądać ani „Kropki nad I”, ani „Telewizji Republika” I to jest zła informacja.


wtorek, 16 września 2014

15 września 2014



1. Wstałem i nie poszedłem włączyć telewizora z „Kawą na ławę”, bo się bałem, że gdybym włączył, to Lilka (córka brata) by zażądała przełączenia na któryś z tych przerażających kanałów dla dzieci, na których dorośli mówią dziwnymi głosami i śpiewają straszne piosenki.
Okazało się, że Lilka już zdążyła zażądać włączenia kanału dla dzieci, na którym dorośli mówią dziwnymi głosami i śpiewają straszne piosenki, ale Michał (mój brat) wytłumaczył jej, że tego nie można zrobić, bo się obudzi Bożena i będzie zła.

Michał ma własny sposób rozpalania w kuchennym piecu. Ja ładuję do pełna, bardziej lub mniej palne rzeczy, polewam naftą, podpałką, rozpuszczalnikiem, benzyną (czymkolwiek, co wpadnie w ręce), podpalam i mam nadzieję, że zadziała.
Michał zaś dokłada po gałązeczce dokładnie kontrolując proces.
Perfekcjonista.

Zjedliśmy rodzinne śniadanie. Otworzyłem kilogramową puszkę lidlowego tuńczyka. W sumie mamy trzy takie puszki. Z daleka wyglądają jak lakier do drewna, więc nikt ich nie kupuje. Tuńczyk w porządku, choć temu w słoikach z tygodnia hiszpańskiego do pięt nie dorasta.

Lilka „l” i „r” wymawia: „j”. Mój brat też tak miał w jej wieku. Starsze dzieci namawiały go, by mówił „chór”. Mówił.
A dziś protestuje, kiedy ja mówię to słowo, gdy odległość do Lilki jest mniejsza niż 25 metrów.

Myślałem, że będę musiał oglądać wieczorną powtórkę „Kawy na ławę”. Okazało sie, że 300polityka.pl zaczęła robić niedzielny „Stan gry”. I to jest dobra informacja, bo dzięki temu zyskam dodatkowe dwie godziny w niedzielne przedpołudnie. Ale jest też zła, bo za chwilę się całkowicie uzależnię od kolegi Mężyka i jego wiernego Kolanki.

2. Pożyczyłem od sąsiada Tomka Renatę. Renata to skrzyniowe renault, które Tomek dostał w jakimś rozliczeniu. Ma tam z 400 tys. przebiegu, pali na dotyk, i jak trzeba potrafi przewieźć nie powiem jak wielką masę, bo ITD czuwa.
Kiedy rok temu wysypała mi się skrzynia rozdzielcza w chevrolecie, Tomek przyciągnął mnie Renatą spod Nowego Tomyśla. Było to niezłe doświadczenie, bo lecieliśmy prawie setką.
Dobrze, że miałem hamulce. Chevrolet waży ponad trzy tony, ciekawe o ile by Renatę skrócił.
Przypomniało mi się, że w podstawówce kochałem się w jednej Renacie, ale zupełnie nie była podobna.

Z prawego przedniego koła schodzi powietrze. W oponę powbijane jest tyle opiłków, że męczyguma (jak w okolicy się nazywa wulkanizatora) się poddał. Są już nawet kupione opony na zmianę, ale jakoś nie ma okazji, by zmienić. Gienek (teść Tomka) ma zmodyfikowany kompresor z lodówki. Coś tam jest zaślepione, przewód z końcówka do wentyli. Całość na zgrabnej deseczce. Pompuje, choć powoli.

Pompowało. Gienek w oplu swojej małżonki Joli wymieniał wężyk pomiędzy chłodnicą a zbiornikiem wyrównawczym. Jolka czyściła grzyby. Gienek skończył –Teraz wszystko jest w porządku. Jolka jakoś specjalnie się nie zainteresowała.
–Nawet nie podziękowała – wziął mnie na świadka Gienek.
–Ty mi za obiad nie dziękujesz. Jeszcze muszę po tobie zbierać talerze – odpowiedziała Jolka.
–Ale ja pracuję – użył ostatecznego argumentu Gienek.

Przekomarzali się jeszcze przez chwilę. Ja odpaliłem Renatę i podjechałem przed schody.
Renata była potrzebna by przewieźć do stodoły nazywanej stołówką (bo przez kilkanaście lat pełniła tę funkcję) strasznie ciężką i strasznie dużą skrzynię po zdjęciu rycerza, które dostaliśmy od Igora Omuleckiego.

Michał oglądając skrzynię zażartował. I nie mogę go zacytować, bo mnie o to poprosił. I to jest zła informacja, bo było to złośliwe i zabawne.

Walka ze skrzynią zakończyła się sukcesem. I to dobra informacja, bo już traciłam wiarę w to, że się uda jej z domu pozbyć.

Później był obiad. Bożena wywarła presję na Karolu (synu Tomka) by, skoro sobie naładował tyle makaronu, wszystko (prawie) zjadł. Oboje byli dzielni.

Wcześniej Karol bał się iść do toalety, bo naprzeciw drzwi do niej wisi rycerz (Igora Omuleckiego). Chciałem, mu dać walthera PPK, żeby, w razie czego, rycerza zastrzelił, ale Michał nie pozwolił „Nie wolno dzieciom dawać broni”.
Perfekcjonista.

3. Po serii pożegnań Michał z Lilką ruszyli. Myśmy ruszyli razem z nimi, bo postanowiliśmy wpaść razem do Boryszyna na grób babci. Za Wilkowem zobaczyliśmy ptaka giganta. Na polu siedziało kilkanaście kruków i chyba jastrząb. Chyba wszyscy czekali, aż wylezie jakaś mysz.
Bycie myszą nie jest chyba specjalnie przyjemnym sposobem życia.

Oglądaliśmy ptaka giganta, aż zadzwonił Michał, by zapytać, czy wszystko w porządku, bo mu zniknęliśmy ze wstecznego lusterka. 
Perfekcjonista.

Za cmentarzem w Boryszynie wycięto krzaki. Zupełnie się przez to zmienił horyzont. Wcześniej za cmentarzem było nic, teraz jest pustka.
Dawno nie byłem na grobie babci. I to jest zła informacja.

Wieczorem zastanawialiśmy się jakie wrażenie zrobił Michał na sąsiadkach. Bo raczej zrobił. Ojciec non-stop zajmujący się dzieckiem. Żeby z tego nie było jakiejś rewolucji.

poniedziałek, 15 września 2014

14 września 2014


1. Dla mnie dzisiaj, to jest dzisiaj nawet po północy. Znaczy, to samo dzisiaj, co to, które było przed północą. Linia zmiany daty przechodzi więc u mnie chwilę po tym, kiedy się kładę spać.

Już prawie spałem, kiedy obudziły mnie piski ściganej po domy myszy. Wstałem (zabrało mi to z dwadzieścia minut), wziąłem latarkę i poszedłem w kierunku awantury. Po ciemku. Włączyłem latarkę, w kręgu światła była mysz zagoniona w róg i trzy koty. Światło mysz sparaliżowało. Wziąłem więc ją w dwa palce i wyniosłem za drzwi.
Mogę sobie wyobrazić, o czym rozmawiano w mysiej rodzinie:
„I wtedy z nieba błysnęło światło i jakaś wielka siła przeniosła mnie w bezpieczne miejsce.”
I wtedy by się odezwał nestor mysiej rodziny: „Gdybyś, jak Stefan był ateistą i głosował na Palikota skończyłbyś tak marnie jak on”.

Zła informacja: później nie mogłem zasnąć, więc się nie wyspałem.

2. Bożena przywiozła BMW 640i. Kabriolet. Biały. Człowiek jedzie i nie słyszy silnika. Zupełnie. Ciekawa odmiana po Golfie R. Pojechaliśmy do Lidla na zakupy. Znaczy wcześniej pojechałem chevroletem na grzyby. Konkretnie – rydze. W miejsce, które pokazał mi na googlowym zdjęciu sąsiad Tomek. Przywiozłem rydze, prawdziwki i kanie. Rydze rządzą.

W Lidlu w końcu kupiłem sól do zmywarki. Nasza zmywarka to tysiącletnia Miele, kupiliśmy ją w Czarnowie pod Kostrzynem. Można odnieść wrażenie, że cała ta miejscowość żyje z przywożenia z Niemiec używanego sprzętu AGD, naprawianiu i sprzedawaniu go. Nastoletnie Miele kupiliśmy w cenie nowego Boscha. To były dobrze wydane pieniądze. Zmywarka ma dodatkową szufladę na sztućce. Kiedyś takie robiło wyłącznie Miele. Dziś jest to bardziej popularne. Uwielbiam sprzęt AGD. Prowadzi to do dość zabawnych sytuacji. Dziennikarzy trudno jest zagnać na prezentacje pralek czy lodówek. Chodzą z musu. Ja z przyjemnością wchodzę w dyskusje z tzw. produktowcami. Kiedyś jeden był przekonany, że jestem z konkurencji i chcę wyciągnąć tajemnice firmy. Bo kto z poza branży by pamiętał, że pierwsze bąbelkowe pralki w Polsce sprzedawało Daewoo.

Samsung wypuścił teraz nową zmywarkę działającą w rewolucyjny sposób. (Woda nie wylatuje z tego niby śmigła, tylko leci ścianą – jakby odwróconym wodospadem.)
I to jest zła wiadomość, bo może się okazać, że nasze tysiącletnie Miele jest już passé.

3. Z przykrością skonstatowałem, że jednak jestem w wieku, do którego bardziej niż Golf R przystaje BMW serii szóstej. Monika Olejnik dała się ostatnio sfotografować w trójce coupe. Powinna sobie kupić coś bardziej odpowiedniego. Małe BMW zostawić wnukom.

Wieczorem było ognisko. Potem lunął deszcz i być ognisko przestało. Bożena wymacała na kocie Pawełku kleszcza.
Dzięki czemu, w wieku, do którego pasuje BMW serii szóstej, dowiedziałem się, że poprawne jest słowo pinceta, a pęseta się pisze nie przez „en”.
Człowiek się uczy całe życie. 
Kot Pawełek zwiał podczas próby kleszcza wyciągania. I to jest zła informacja.

czwartek, 11 września 2014

11 września 2014



1. Poranek zrobił mi szef małopolskiej Platformy, kolega Lipiec. Napisał na fejsie, że nie wiedział, iż Dumbledore był gejem.
Ciekawe, czy kiedy będzie zmieniał barwy partyjne też powie, że był w PO, bo o niczym nie wiedział.

Wstałem. Ubrałem spodenki, w których była osa. Użarła mnie w nogę. I to jest zła informacja, choć mogła być dużo gorsza.

2. Po śniadaniu obserwowałem przez chwilę kolejne łańcuszki wodno-książkowo-filmowe. I z tego obserwowania wpadłem na pomysł, żeby zrobić swój. Łańcuszek z założenia wadliwy, bo nikogo nie chciałem „wyzywać”. Łańcuszek: wymień trzy niezaprzeczalne sukcesy rządów Donalda Tuska. Niezaprzeczalne, czyli takie, z którymi nie będzie mógł dyskutować najbardziej zatwardziały Platformy wróg.

Przypomniało mi się jak do projektu polskiego „GQ” obdzwaniałem różnych ludzi, by się dowiedzieć jakie są według nich największe wady prezydenta Kaczyńskiego. Odpowiedzi sprowadzały się do: jest niski, nosi złe garnitury i sepleni. Z tego wyciągany był wniosek, że to najgorszy polski prezydent w historii.
Dzwoniłem do – wydawać by się mogło – poważnych wtedy dziennikarzy.

Mnie się udało wynaleźć dwa sukcesy rządów PDT. Rozliczanie PIT-ów przez Internet bez drogiego i skomplikowanego podpisu elektronicznego. I zrobienie ze mnie pisowca.

Mam wrażenie, że większość komentujących nie zrozumiała założeń i wymieniała „sukcesy” zamiast sukcesów. I to jest zła informacja. Miałem nadzieję, że więcej ludzi potraktuje to wyzwanie poważnie.
O dwóch nadesłanych by można dyskutować. o tym, że coś drgnęło w polityce rodzinnej. Drgnęło. Jak ruszy na poważnie, to się zgodzę.
No i zniesienie przepisów o wsadzaniu do więzienia rowerzystów. To z kolei inicjatywa min. Gowina. Więc się nie do końca liczy.
Zresztą człowiek, który o tym napisał uważał, że wsadzanie rowerzystów to pomysł Ziobry i Kaczyńskiego. W rzeczywistości przepis wprowadzono za Cimoszewicza.

3. Pojechałem do Lidla. Przełączyłem Golfa R w tryb Racing. I przed początkiem lasu miałem ponad dwie paczki. Do Ołoboku nie trzeba było jakoś specjalnie zwalniać. Niesamowity samochód.
Nigdy nie byłem koneserem dźwięków wydawanych przez silniki. Raczej śmieszyli mnie dorośli ludzie, którzy się tym ekscytują. Golf R jednak świszcze, prycha i gulgoce w taki sposób, że aż żałuję, że w okolicy nie ma tunelu.

W Lidlu jest szpinak (gdyby ktoś był zainteresowany).

To strasznie śmieszne, że w tej krainie Golfów i Passatów, R stał pod sklepem nie budząc niczyjego zainteresowania. Pewnie zbyt wiele samochodów tuningowano, żeby wyglądał jak ten, więc nikt nie wierzył, że ten jest tym naprawdę.

Wracając podjechałem do dębniaka sprawdzić, czy są grzyby. Jadąc leśną drogą naszła mnie refleksja – jak to ci Niemcy zrobili, że droga, której nikt nie naprawiał od dobrych siedemdziesięciu lat wciąż się nadaje do tego, żeby jechać po niej samochodem, o takim jak ten Golf zawieszeniu, nie urwać spojlera, nie uszkodzić felgi.
Zupełnie inaczej niż na niektórych, parę lat temu remontowanych warszawskich ulicach


Znalazłem kilka prawdziwków i z dziesięć sów nazywanych też kaniami.
Niemcy sówko-kanie nazywają parasolami. Szkoda, że nie znam żadnego sposobu na ich (kań, nie Niemców) przechowywanie. Będę musiał je wszystkie zjeść. I to nie jest dobra informacja. Bo ileż można zjeść grzybów naraz.

wtorek, 26 sierpnia 2014

26 sierpnia 2014



1. Wstałem pełen planów, ale w południe już wiedziałem, że nic z nich nie będzie. Taki dzień. Ugotowałem więc resztę pomidorów i pojechałem do Lidla kupić sobie coś do jedzenia. W Lidlu była kontrol, czyli dwóch nieco grubych panów w garniturach z iPadami. Coś mówili pani ze sklepu, która notowała wszystko analogowo, czyli na kartce.
Wracając skręciłem na grzyby i skończył mi się gaz. I to jest podwójnie zła informacja, bo nie znalazłem ani jednego.

2. Nie ma chyba nic bardziej wkurwiającego niż czekanie na przelew, o którym wiadomo, że wyszedł. I przychodzi wolniej niż normalnie.
Swoją drogą pamiętam czasy, kiedy Pekao programowo księgowało przychodzące pieniądze z 24-godzinnym opóźnieniem.
W każdym razie bez pieniędzy nie mogłem zatankować, więc nie mogłem ruszyć do Warszawy i to – mimo iż nie lubię ruszać do Warszawy – jest zła informacja.


3. Karta NC+ straciła uprawnienia. Zajęło mi chwilę przebrnięcie przez ich stronę internetową i wysłanie uprawnień na nowo. Technicznie robi się to tak, że dekoder ma być przez jakiś czas włączony by sygnał z satelity przeprogramował kartę. Wróciłem do kuchni. Po jakichś 10 minutach rzecz się dokonała. Usłyszałem, jak u Morozowskiego jakich ktoś rozmawia z Markiem Jurkiem o legalizacji marihuany. Ten ktoś właśnie opowiadał, że w Polsce przepisy są bardziej restrykcyjne niż w Rosji, bo Putin te rosyjskie zliberalizował. I, że aneksja Krymu poprawiła sytuację tamtejszych palaczy marihuany. „I o tym się nie mówi!”.
Coś przeczuwałem, ale postanowiłem się upewnić. Tak, to był Kamil Sipowicz – żywy dowód na szkodliwość marihuany.
Później użył jeszcze jednego argumentu: skoro w Stanach firmy tytoniowe płacą miliardowe odszkodowania, to przecież, gdyby marihuana była szkodliwa – nikt by jej nie sprzedawał, ze strachu przed procesem.

Prędzej czy później marihuana zostanie zalegalizowana. Czy to źle? Nie wiem. Ważne, żeby ludzie sobie wbili w głowy, że jak każda używka może szkodzić. A może. Wielu ludzi widziałem z mózgami wypalonymi THC. Nie znałem Sipowicza, zanim ten zaczął palić, być może urodził się idiotą. Dobrze, że ktoś taki zapraszany jest do mediów – może ludziom otworzyć oczy. Źle, że dzieje się to tak rzadko.

piątek, 15 sierpnia 2014

15 sierpnia 2014

1. Miałem się od rana zajmować konkretną pracą, więc pojechałem na grzyby. W dębniaku ruch, jak na Marszałkowskiej. Muszę się wybrać na mszę – może podczas ogłoszeń podawany jest harmonogram, kiedy, gdzie, kto zbiera.
W lesie znikąd pojawił się zylion czerwonych niejadalnych grzybów. Pojawiły się też jadalne. Kurka świecąca na żółto z czterdziestu metrów to bardzo ładny obrazek.
Cały las został ogrodzony siatką. Dziwne to robi wrażenie. Niby po to, żeby zwierzęta nie niszczyły upraw. Ale przy odrobinie samozaparcia można ogłosić teorię, że chodzi o to, żeby ludzie się odzwyczaili od tego, że do lasu można normalnie wejść, Bo jak Lasy Państwowe sprywatyzują, to już nie będzie można wchodzić.
„Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy”. Nie pamiętałem, że to de Tocqueville.

W lesie słuchałem Trójki, która stosuje coś, co mi się skojarzyło z chowem wsobnym. Mianowicie: ktoś z jej pracowników robi plejlistę. Czyta ją dwóch innych pracowników i próbuje zgadnąć który to pracownik. Później inny pracownik prowadzi audycję, której gościem jest ten pracownik, który zrobił plejlistę. Puszczają piosenki z tej plejlisty i słuchacze dzwonią, żeby powiedzieć jak bardzo kochają tego pracownika. I innych pracowników też. A ja tak lubię słuchać radia w samochodzie.

W każdym razie pojawiły się grzyby i nie jest to dobra informacja, bo nie mam za bardzo jak ich suszyć w większej ilości.


2. Kiedy rozpalałem w piecu przez wieś przejechał radiowóz na sygnale. Ja bym się bał z taką prędkością wchodzić w zakręt kią. Swoją drogą ciekawe, czy złapał ich fotoradar gminnej straży.
Pochowałem dzisiaj 1 i 2/3 myszy. Mysie zwłoki, zwłaszcza niekompletne, to najmniej przyjemna rzecz w kotach.
Myszy, którą pochowałem całą próbowałem ze dwa razy pomóc blokując koty. Niestety zamiast uciekać w rozsądnym kierunku ładowała się w ślepe zaułki. Walka trwała parę godzin.
Wieść gminna niesie, że jeżeli myszy, w lecie ładują się do domu – zima będzie ostra.
Szykuje się super zima. Już od miesiąca myszy pchają się do domu, w którym są trzy koty.
Ja tam bym wolał zimę krótką i lekką.

3. Musiałem wpaść do Lidla, bo święto, goście, a coś trzeba jeść. Kiedy wychodziłem, w najmniej odpowiednim do tego miejscu, (specjalnie oznaczonym na asfalcie) stało BMW 5GT. Ze środka łypało dziewczę, zdziwione, że wszyscy patrzą na nie wilkiem.
Przypomniało mi się, że świebodzińska premiera 5GT miała miejsce pięć lat temu. Pojechaliśmy z ojcem do Tesco, wychodzimy, a wkoło auta stoi mały tłumek i patrzy.
I nie wiem co jest gorsze. To, że czas tak szybko leci, czy, że dzisiaj w Świebodzinie samochody nie budzą już takich emocji.

środa, 13 sierpnia 2014

10 sierpnia 2014

1. Śnił mi się aligator. Nie będę sprawdzał w senniku, bo się może okazać, że to że był duży i zielony nie wystarczy, by oznaczało pieniądze. 
Pojechaliśmy Z4 na targ do Świebodzina. Targ w Świebodzinie nazywany jest rynkiem. Rynek zaś placem Jana Pawła II. Jest w tym jakaś logika.
Pomidory gruntowe kosztują już 1,50 zł. znaczy – urodzaj będzie.
Kiedy obładowani pomidorami wracaliśmy do samochodu zastaliśmy przy nim pana, który zapytał o pojemność silnika, po czy skomentował, że Niemiec jak coś chce zrobić, to to robi dobrze. Nie chciałem wchodzić w dyskusję o II wojnie światowej, więc pojechaliśmy dalej do Lidla, w którym można kupić świetne tempranillo, którego nazwy nie jestem w stanie podać, bo zapisana jest w sposób wykluczający jej odczytanie.

2. Z4 jest dokładnie takim samochodem, jakim powinno być. Bożena uważa, że koło siedemdziesiątki mogłaby takim jeździć. I to nie jest dobra informacja, ja ją zawsze widziałem w 911.
I, o ile uzasadnienie niemożności niekupienia 911 dość łatwo znaleźć, to już z Z4, na które powinno być stać każdego pracującego uczciwie na jako-takim stanowisku Europejczyka tak prosto nie będzie.

3. Wieczorem u sąsiadów było ognisko. Znaczy grill. Organizował je Darek, szwagier sąsiada. Normalnie strasznie wyluzowany człowiek. Zawodowo jeżdżący ładowarką kilometr pod ziemią. Tym razem miał stres, bo pełnił honory, gdyż gospodarze pojechali na trzydniowe wakacje.
Pozytywną informacją jest, że pani Iwaszkiewiczowa, nestorka rodu – ma się całkiem nieźle. Miała operację, podczas której coś spieprzyli i było niewesoło. Polscy lekarze – jak powszechnie wiadomo – nie leczą, tylko wykonują procedury medyczne. Za które płaci NFZ niezależnie od ich skuteczności.
Pani Iwaszkiewiczowa wyjaśniła co znaczy używany przez jej córkę Jolę zwrot „Chorego pytasz”, kiedy Gienek (Joli mąż) pyta mnie, czy wypiję. Otóż, czy wypiją pyta się tylko chorych. To, że zdrowi piją jest oczywiste.
Rozmowy zeszły na tematy historyczne. Przy okazji dowiedziałem się od Leszeka (mojego taty), że akcją zdobycia więzienia w Wiśniczu dowodził jego kuzyn. W lipcu 44 r, uwolniono 128 więźniów, na kilka godzin przed wywiezieniem ich do Auschwitz.
Wieciechowie – kuzyni ojca (było ich więcej) rządzili w AK w Lipnicy Murowanej. Kiedy padła komuna postanowili oddać karabin maszynowy, który trzymali od wojny. I to jest zła informacja. Czasy takie, że karabin maszynowy lepiej mieć, zwłaszcza, kiedy się człowiek potrafi nim posługiwać.