sobota, 26 grudnia 2015

24 grudnia 2015



1. Z prędkością 60 km/godz. pojechaliśmy do Świebodzina zrobić zakupy, których nie zrobiliśmy dzień wcześniej. Mam wrażenie, że było dużo mniej ludzi niż rok temu. To chyba jakaś zmiana cywilizacyjna – ludzie wolą wigilijny poranek spędzać w domach niż w sklepach.
W Lidlu nie było już ogórków kiszonych. I to jest zła informacja.
W „Mrówce” węgiel „orzech” [bardziej włoski niż kokosowy] po coś koło 17 zł za 25 kg. Czyli prawie 700 zł za tonę. Jak będzie mi się chciało zeskanować QR kod na opakowaniu – może przeczytam, że importowany z Czech.

2. Zanim wstałem przeczytałem, że gazeta red. Jastrzębowskiego ustaliła, iż bohater ostatnich tygodni nie dość, że nie płaci alimentów, to jeszcze nie ma z tym osobiście specjalnego problemu.
Od paru dni chodzi za mną tekst o „obrońcach demokracji”. W znaczeniu, że mi się w głowie akapity układają. Doświadczenie mówi, że takiego ułożonego w głowie tekstu zwykle nie zapisuję. I to jest zła informacja.
Chciałem napisać, że sprowadzanie protestujących do beneficjentów ostatniego ćwierćwiecza jest – nie bójmy się tego słowa – głupie. [zastanawiam się, czy nie lepiej by było – niż głupie, napisać „bardzo nowogrodzkie”. Z drugiej strony gdybym tak napisał, to by się okazało, że bardzo dużo ludzi by nie zrozumiało o co mi chodzi i musiałbym tłumaczyć i tłumaczyć, a niekoniecznie mi się chce]
Poza beneficjentami ostatniego ćwierćwiecza, [choć – nawet bez specjalnej złośliwości – pewnie by można o niektórych napisać, źe są beneficjentami ostatnich lat ze czterdziestu] są ludzie, którzy jeszcze benefitów ostatniego ćwierćwiecza nie zdążyli pozyskać.
Nie zdążyli ale wierzą, że prędzej czy później to nastąpi. Na razie są gnojeni przez korporacyjnych szefów, ze swoich śmieciówek spłacają wzięte na osiemdziesiąt lat kredyty, tygodniami czekają na prywatną wizytę u lekarza specjalisty, ale kiedyś los się do nich uśmiechnie. Chyba, że coś się zmieni. Zmieni się i lata ich wyrzeczeń pójdą psu w rzyć. Chętnie bym posłuchał, co ma o tych ludziach do powiedzenia red. Sroczyński.


No i jest grupa, której przykładem idealnym jest dla mnie mój były kolega Jerzy. Czyli ludzie, którzy z większym lub mniejszym zaangażowaniem działali w opozycji, później całymi siłami wspierali budowę 3RP. Niestety ta 3RP specjalnie im się za to nie odwdzięczyła. Znaczy wcale się nie odwdzięczyła. [Nie licząc jednego z dziesiątek tysięcy wręczonych przez prezydenta Komorowskiego medali] Jednak dla nich jedynym życiowym osiągnięciem jest właśnie ta 3RP. Dlatego jakakolwiek jej krytyka jest dla nich atakiem na ich życiowy dorobek. Na wszystko co osiągnęli.
UWAGA: te trzy grupy są jedynie częścią protestujących.

Protestujących, którzy na ustach mają ochronę porządku prawnego. A na ich czele stoi ktoś, kto nie płaci alimentów.
[Żeby nie było niedomówień – nie oceniam moralnie. Zostawiam to red. Jastrzębowskiemu.]
Walczymy o autorytet sędziów by dalej mieć gdzieś wydawane przez nich wyroki?

Kiedy wyjechaliśmy ze Świebodzina EML z sobie znanych powodów postanowił wyjść z trybu serwisowego. M70 to w takich sytuacjach wspaniały silnik.

Gdyby zrobić listę problemów, których 3RP nie udało się rozwiązać – kwestie alimentów na pewno by się na niej znalazły. Ciekawe, jak by zareagowano gdyby PAD powiedział kiedyś, że się z tego powodu wstydzi. Tak samo jak po przemówieniu w Gdyni?


3. W zeszłym roku przeszliśmy z choinek ciętych na doniczkowe, które po świętach sadzimy w parku, bądź przed domem. Na korzeniach kupionych w Lidlu świerków ktoś dokonał szpadlem egzekucji. I to jest zła informacja, bo nie wiadomo, czy się przyjmą.

piątek, 25 grudnia 2015

23 grudnia 2015





1. Nie zna życia, kto nie przejechał 200 kilometrów BMW, którego EML pracuje w trybie serwisowym. Ja znam. I to jest zła informacja. 
Mieliśmy ruszyć we wtorkowy wieczór. Jednak po powrocie z Krakowa musiałem jeszcze wpaść do pewnego miejsca z wielkim ekranem na którym wyświetlano jutrzejszą gazetę. Jak z niewyśnionego snu polskiego serialowego scenografa o redakcji nowoczesnej gazety. Tyle, że bałagan większy.
Uwielbiam centra sterowania światem. Zwłaszcza po godzinach.
Wcześniej wlałem w 750 sto litrów benzyny. Znaczy wlałem siedemdziesiąt parę, bo wcześniej wlał za stówkę Mechanik Jacek.
[Nie świadczy specjalnie dobrze o sukcesie życiowym, jeżeli człowiek mając za sobą prawie ćwierć wieku zawodowych doświadczeń jara się zatankowaniem samochodu do pełna][ech ta pułapka średniego dochodu]
Poprzednim razem tankowałem do 750 do pełna przed jazdą do Żywca, gdzie w browarze robiłem materiał do „Malemena”. W żywieckim browarze jest niezłe muzeum. Lepsze niż to w tyskim. Oba warto zwiedzić. Ale nie o tym.
No więc nie wyjechaliśmy we wtorek wieczorem. Mieliśmy ambicje, by zrobić to we środę o świcie. Prawie się udało. Znaczy o świcie się prawie udało wyjechać. Dziewczyny z Bożeną w jej beemce. Ja z kotami i bagażami w 750. Bożena ruszyła pierwsza. Po chwili zadzwoniła, że stoi na BP przy Reducie i że auto nie chce jechać.
[Przypomniało mi się właśnie, że ze dwadzieścia lat temu czytałem jakiś amerykański podręcznik pisania scenariuszy, no i napisane tam było, że nie należy wszystkich czynności po kolei opisywać, bo odbiorca się domyśli – że jeżeli bohater jest w pracy i wychodzi coś zjeść – nie trzeba pokazywać jak idzie po schodach. Więc się będę streszczać]
Kiedy na stacji wykonywałem różne idiotyczne czynności związane z próbami uruchomienia auta Bożeny – uciekł nam kot Pawełek. Wymieniłem akumulator. [Wcześniej po niego pojechałem do sąsiedniego sklepu, ale o tym nie piszę bo bym znowu odpłynął w dygresje] Kota nie ma. Zrobiło się prawie południe. Kota nie ma. Dziewczyny pojechały tłumacząc sobie, że na pewno ktoś się nim zaopiekował. Ja się jakoś nie mogłem ruszyć. Postanowiłem użyć siły mediów społecznościowych. Zacząłem tworzyć odpowiedni post. Wpadłem na pomysł, żeby do tego postu wypromowania użyć znajomości. Kot Pawełek zyskałby popularność jak nieprzymierzając czerwony Golf. Naszła mnie wtedy wątpliwość – co by było gdyby wpadł w ręce jakiegoś zatwardziałego obrońcy demokracji? Czy by się to dla niego nie skończyło źle?
Więc kiedy ważyłem 'za' i 'przeciw', przyszedł pan ze stacji, który nalewa gaz ludziom, którzy sami nie potrafią i przyniósł kota Pawełka. Znalazł go za bankomatem.

2. No więc jechałem na zachód. Szło mi całkiem nieźle. Koty spały. Słońce świeciło. Dojechałem za Stryków. Stanąłem, by dolać oleju. Ruszyłem. No i się okazało, że nie jest ok. Znaczy, że auto przeszło w tryb serwisowy. Czyli, że EML – komputer sterujący otwieraniem przepustnic [jest inaczej iż w normalnych samochodach: po pierwsze przepustnice są dwie, po drugie nie są fizycznie połączone z pedałem gazu] postanowił dla mojego i samochodu dobra właściwie ich nie otwierać. 2000 obrotów, 60 km/godz. i nic więcej. Po raz pierwszy w życiu byłem się w stanie zgodzić z twierdzeniem, że prędkość zabija. Zbyt niska.
Zjechałem na parking i zacząłem odprawiać czary. Zapalać, gasić, otwierać maskę, wyciągać bezpieczniki, zamykać maskę. Wtedy zadzwoniła Bożena, że jej auto stanęło gdzieś za Koninem. Dotarło do mnie, że zdechł jej alternator. I to jest zła informacja.
Wymyśliłem, że taniej niż wynajmować lawetę, będzie kupić kolejny akumulator.
Czary odniosły skutek. EML zaczął działać normalnie. Dojechałem pod Konin. Kupiłem akumulator. Niestety EML, znowu przeszedł w tryb awaryjny. Z tych nerw zacząłem słuchać na TVP Info transmisji z obrad Senatu.
Przestałem, kiedy samozaorał się jeden z państwa senatorów tłumacząc, że na meczu piłkarskim jest trzech sędziów.


Bożena stała za bramkami. Wymieniłem akumulator i trochę licząc na cud zacząłem sprawdzać bezpieczniki – bo może ten od alternatora nie żyje. Nie znalazłem go w opisie, więc zadzwoniłem do red. Pertyńskiego, by sprawdzić jak słowo alternator brzmi w języku Goethego. Nie mogłem się dodzwonić – ciągle było zajęte. Gdy mi się w końcu udało, red. Pertyński wyraził zniecierpliwienie moim zniecierpliwieniem związanym z niemożnością połączenia. Właśnie odwożę – powiedział – BMW 730d (była jeszcze jedna literka, jakiej nie zapamiętałem), bo się zepsuła i w tryb serwisowy weszła. –Z prędkością 60 km/godz? – zapytałem.
25 lat różnicy a ile wspólnego.

3. Bożena pojechała. Zasugerowałem, by jechała jak najszybciej. Bo im szybciej, tym krócej światła będą zużywały prąd. Auto stanęło jej pod bramą. Ja z prędkością 60 km/godz. Byłem ze trzy godziny później.

Poszedłem się przywitać z sąsiadami. Gienek opowiedział, że świeżo kupionym volvo Tomka jest silnik do remontu. A w Renacie właśnie poszło sprzęgło.
Technika nas kiedyś wykończy. I to jest zła informacja.

wtorek, 27 października 2015

27 października 2015




1. Obudziłem się w nowej, brunatnej Polsce nieco niedysponowany. I to jest zła informacja. To pewnie przez tę duszną atmosferę źle spałem. W drodze do Pałacu spotkałem redaktora Jemielitę, który na miejskim rowerze (aż dziw, że nie zlikwidowanym) poruszał się w kierunku zakładu pracy.
Redaktor Jemielita tryskał humorem. Porozmawialiśmy przez chwilę o polityce i cyckach, z których rezygnacji zasłynął ostatnio periodyk matka periodyku, w którym red. Jemielita pracuje.

Wsiadłem w jedno metro, przesiadłem się w drugie, wysiadłem i piechotą kontemplując Krakowskie Przedmieście jakoś dotarłem do roboty. Po drodze minęła mnie kolumna autobusów z pilotażem radiowozów Żandarmerii. Pomyślałem, że Odchodząca Partia Władzy się właśnie zaczęła zwijać, ale się okazało, że to goście imprezy z okazji rocznicy powstania Sztabu Generalnego.

W Pałacu pani sprzątaczka zamiatała pod Okrągłym Stołem.

2. Exchange, którego używa Kancelaria przypomniał mi lata 90. i to, dlaczego użytkownicy maków o ludziach pracujących na Windowsach myśleli, że są dziwni.

Przeprowadziłem kilka bardzo interesujących rozmów, w tym jedną z przedstawicielem naprawdę poważnej korporacji.
Przez cały dzień miałem fleszbeki z wieczoru 300polityki. Przypomniała mi się na przykład rozmowa z brytyjskim ambasadorem, z którym spędziłem sporo czasu w Londynie jeżdżąc jednym samochodem. Pan ambasador kończy swoją służbę w Polsce, ale zapowiada, że tu wróci. Może niekoniecznie jako dyplomata. W rozmowie można było odnieść wrażenie, że jest bardzo zadowolony z wyniku wyborów. To zupełnie nie pasuje do reakcji Zachodu, którą opisywały media.

W tym samym Viano po Londynie jeździła z nami żona ambasadora (naszego), razem z jakąś panią z ambasady. Kiedy jechaliśmy z Heathrow opowiadała tej właśnie pani o synu swoim czteroletnim. Kiedy powiedziała, że nieznający angielskiego czterolatek w przedszkolu czuje się wyalienowany, zauważyłem, że skoro nie zna angielskiego, to się raczej czuje wyobcowany. W samochodzie najwyraźniej zabrakło Druha Ministra Kolarskiego – nikt nie docenił mojej błyskotliwości. I to jest zła informacja.

3. Z rzeczonym Druhem Podsekretarzem udaliśmy się wieczorem do Krakena, żeby pozałamywać ręce nad naszym ciężkim losem. Ale to nam nie za bardzo wyszło. Druh Podsekretarz Kawaler podzielił się wrażeniami z odsłaniania tablicy pamiątkowej w II LO. Aż mi się żal zrobiło, że w tym nie brałem udziału. I to jest zła informacja.

PKW zdążyła ogłosić wyniki wyborów. O tym, że Zjednoczona Lewica nie weszła do Sejmu Janusz Palikot dowiedział się w swoje pięćdziesiąte pierwsze urodziny.


poniedziałek, 26 października 2015

26 paźniernika 2015




1. Zasadniczo była jakaś zmiana czasu. Dzięki telefonom komórkowym nie trzeba przestawiać zegarków. Ale przez to człowiek nie wie, czy spał dłużej, czy krócej. Ale z drugiej strony po co mu ta wiedza?

Wstaliśmy, wyjątkowo (Bożena nie przepada, kiedy są dziewczyny) postanowiliśmy zjeść śniadanie przed telewizorem. Mieliśmy oglądać jakiś amerykański film familijny (przez ciszę nie było „Kawy”). Filmu nie było. Oglądaliśmy więc na Domo „Ucieczkę na wieś”, serię programów o Brytyjczykach, którzy sprzedają nieruchomość w Londynie i szukają czegoś, gdzie by mogli spędzić starość. Za pół miliona funtów. Najpierw było o Szkocji. Bardzo ładnie. Później wręcz przeciwnie. Też ładnie.

Wyjąłem akumulator z kosiarki, przestawiłem Suburbana, zapakowałem kominek pożegnałem się z sąsiadami i ruszyliśmy. (Pomijam czynności, jakie wykonała Bożena – było ich dużo więcej). Ruszyliśmy dwie godziny później, niż było w planach. I to jest zła informacja.

2. W nocy ktoś wyciął powieszone na naszym ogrodzeniu banery kandydatów PiS-u. Zostawił plakat kandydatki Platformy. Nie sądzę, żeby pani z PO zapłaciła za bezumowne użycie naszego płotu. Ale to nie jest najważniejszy problem związany z tą partią.

Jechaliśmy i jechaliśmy. Zdecydowanie większy ruch był w przeciwną stronę. Udało się dojechać stosunkowo szybko. Szybciej by było, gdyby od Łodzi były cztery pasy. Może kiedyś będą.
W beemce przestał działać lewy tylny migacz. Jechałem więc lewym pasem. I to jest zła informacja, bo wolę trzymać się prawej strony.


3. Chwilę przed 21 wbiłem się na Nowogrodzką. Jakoś nie mogłem sobie tego odmówić. Mam wrażenie, że energia była mniejsza niż po pierwszej turze wyborów prezydenckich.
Nie zrobiłem sobie selfie z Jackiem Kurskim i to jest zła informacja, bo bożyszcze ćwierćinteligentów nazwało mnie jakiś czas temu „Jackiem Kurskim Pałacu Prezydenckiego”.
Przez jakiś czas tłumaczyłem gratulującym mi ludziom, że akurat z tym sukcesem mam mało wspólnego. W końcu przestałem. Bo to nie o mnie chodziło, tylko o gratulujących ludzi. 
Zrobiłem sobie zdjęcie z Tęgim Łbem, ale prosił, żeby nie upubliczniać. Więc tego nie robię – Tęgi Łeb, to teraz będzie jeszcze bardziej ważny człowiek.

Na imprezie 300polityki było niedobre wino. No i poznałem tam Sławomira Nitrasa. Człowieka, dzięki któremu przypomniały mi się komendy sterujące zaprzęgiem.

Fascynujące jest, że właśnie postępowcy modlą się do swojego nieistniejącego boga o wejście Korwina do sejmu.  

niedziela, 25 października 2015

25 października 2015




1. Śniło mi się coś tak natarczywego, że obudziłem się przekonany, iż jest niedziela. Już miałem włączać telewizor, kiedy przypomniało mi się, że jest cisza wyborcza, więc nie będzie „Kawy na ławę”. Chwilę później dotarło do mnie, że jest sobota, ale to już nie miało specjalnego znaczenia.

Dzień wcześniej Bożena zrobiła mi coś, co podmiot liryczny piosenki o onucach [której autorem, jak się dowiedziałem po latach jej śpiewania jest Jacek Kaczmarski] [jednak ponoć nie jest][piosenka ma być Zembatego] miał zamiar zrobić ze swoim chorym ojcem. Z tym, że chodzi nie tyle o samo skrócenie cierpień, co o sposób w jaki by to miało zostać zrobione.
Piszę o tym tylko dlatego, że kiedy rano kontemplowałem lustro zauważyłem ślad po tym działaniu.
Przypomniała mi się historia o Marianie, kowalu, sąsiedzie mojej matki, którego żona łaziła przed laty za nim pytając: Marian, a ty mnie kochasz, czy mnie nie kochasz. [dla młodszych czytelników – to cytat ze skeczu kabaretu Koń Polski]. Kowal Marian, przekonany, że żona robi sobie z niego jaja, bardzo się denerwował. Im bardziej – tym z większą radością jego małżonka łaziła za nim pytając: Marian, a ty mnie kochasz, czy mnie nie kochasz. Znaczy – eskalacja. I jak się ta eskalacja wyeskalowała, kowal Marian nie wytrzymał i małżonce – excusez le mot – jebnął. Ta zaś nieprzyzwyczajona do tego, żeby mąż, kowal, Marian, stosował wobec niej przemoc, chwyciła co bądź i mu oddała. Tym co bądź okazała się siekiera. Kowal Marian łaził przez jakiś czas z zabandażowaną głową. Kiedy pytano go, co się stało odpowiadał, że to przez kabaret.
Cisza wyborcza mi najwyraźniej szkodzi. I to jest zła informacja.

2. Śniadanie koncelebrowaliśmy do jakiejś czternastej. Później kontynuowaliśmy porządki. Od czasu, kiedy zobaczyłem z bliska daniele i to, co robią z parkowym zielskiem bardzo bym chciał sprawić sobie kilka. Mam nawet pomysł skąd je wziąć. Niestety rodzina nie chce uwierzyć w danieli bezobsługowość.
Próbowałem w rozmowę o danielach wciągnąć sąsiada Gienka i jego szwagra Darka. Dyskusja zaczęła dryfować aż doszła do sposobu danieli przewiezienia. Znaczy, wiezienia w samochodzie osobowym. Ważne, żeby w okresie po zrzuceniu poroża, bo by trudno było z rogami przez drzwi.
Nikt mnie nie chce zrozumieć. A chodzi tylko o to, żeby w parku był porządek, a ja mógł czemuś dać na imię Passent.
Sprzątaliśmy dalej. Znaczy najbardziej Bożena, bo dziewczyny niekoniecznie, a ja we własnym tempie. Poźniej mgły wymieszały się z dymem palonych liści i zrobiło się bardzo ładnie. Poszliśmy pod świerk gigant, żeby sprawdzić, czy nie ma śladu po rydzach. Nie było. I to jest zła informacja.


3. Po zmroku pojechałem do Ołoboku do sąsiada Tomka. Rozpędziłem się tak, że wylądowałem w Lidlu w Świebodzinie, po drodze znajdując na poboczu dorodną kanię. W Lidlu grupa małoletniej młodzieży przymierzała plastikowe stroje halloweenowe.
Sąsiad Tomek kupił sobie nowe auto. Też volvo. Jest zadowolony i to jest dobra informacja. Sąsiad Tomek ma akwarium większe niż telewizor. W środku wielkie ryby. Pielęgnice wielu wersji.
Gdybym miał akwarium, a mam nadzieje mieć, raczej bym w nim trzymał ryby mniejsze. Nie byłoby to aż tak widowiskowe.
Całkiem spore akwarium stoi w jednej z prezydenckich rezydencji. Wstawione w miejsce, gdzie mało kto wchodzi. [Któryś z wcześniejszych gospodarzy musiał nie lubić.]
Kiedy tam wlazłem ze zdziwieniem zauważyłem, że wszystkie ryby (poza glonojadem) podpłynęły prostopadle do szyby i zaczęły się we mnie wgapiać. Ciekawe doświadczenie.

Wróciłem do domu. Kania okazała się zeżarta przez robaki. I to jest zła informacja. W telewizorze był „Rambo 2”. Ech, te czasy nieskończonych magazynków w kałasznikowach. Rosjanie, którzy – żeby nie było niedomówień – gwiazdy mieli także na słuchawkach, a na hełmach to nawet po dwie.
Wariacje na temat Mi-24. W latach 80. inaczej się ten film oglądało. Mieliśmy Związek Radziecki, nie mieliśmy żołnierzy, którzy wrócili z misji.

Jutro o tej porze coś powinno być już wiadomo.  

sobota, 24 października 2015

24 października 2015




1. Dzwonek bezprzewodowy może człowiekowi utrudnić poranek. Dawno temu w redakcji czasopisma „Networld” wyjaśniono mi, że WiFi zawsze będzie gorsze niż kabelek. Bo coś tam. Dzwonek bezprzewodowy potrafi zadzwonić sam z siebie. Furtka niestety nie jest widoczna z żadnego z okien, więc trzeba wystawić głowę na zewnątrz. Czyli się trzeba ubrać. Ubrany byle jak człowiek staje na progu i widzi, że przed furtką nie ma kuriera/listonosza z kupioną na Allegro koroną pieca. Nie ma nikogo. No i zostaje człowiek z tym przedwcześnie rozpoczętym dniem jak Himilsbach z angielskim.

Listonosz płci żeńskiej przyjechał później. Poza koroną przywiózł album o Pałacu Prezydenckim. Wydany za czasów Aleksandra Kwaśniewskiego. Z jednej strony pokazujący Pałac, z drugiej historię prezydentury. Album brzydszy niż ten wydany za czasów Bronisława Komorowskiego. Za to zdecydowanie bardziej sensowny.
No i jest w nim zdjęcie stołu z gabinetu wojskowego. Z intarsją w czołgi, samoloty i okręty (również desantowe). Stół, który państwo Komorowscy kazali wywieźć wstawiając na jego miejsce dość paskudny stół z Lucienia.
Gabinet wojskowy bez mebli stracił sens. I to jest zła informacja.

2. Pojechałem do szklarza. W Świebodzinie na każdym kroku radiowóz. Zresztą przed Świebodzinem też. Idzie nowe. Znaczy jedzie. Szklarz zaszklił. W czynie społecznym poprawił jeszcze kit. Kit w wieku Karola – syna sąsiada Tomka. Istnieje podejrzenie, że okna trzeba malować co jakiś czas. Ten czas wkrótce nadejdzie. I to jest zła informacja.
Byłem w Lidlu. Kupiłem chleb. Znaczy: dwa chleby. Nie było precli. Były za to wielkie gotowane krewetki. Nie kupiłem ich, bo miały strasznie dużo nóg.
Na parkingu chyba Tuareg zablokował TIR-a. TIR wyglądał to majestatycznie, ale miał cienki klakson.

3. Byli pilarze z podnośnikiem. Podocinali poszkodowane lipcową wichurą lipy. Człowiek nie zdaje sobie sprawy ile jest drewna w drzewie. Wszędzie są gałęzie. Z liśćmi, bez liści, cienkie, grube. A lipy wcale nie wyglądają na bardzo ogołocone. Mniej-więcej rok temu udało się nam uporządkować miejsce między domem a zbiornikiem gazu. Dziś znowu jest tam góra drewna. Poprzednim razem sprzątanie trwało dziesięć lat. I to nie jest dobra informacja.

Jest cisza, więc nie napiszę o galerii plakatów, jaka pojawiła się na naszym płocie. Na początku byłem – jak to się mówi – porażony bezczelnością. Przeszło mi. Myślę nawet, że to interesujący sposób na zamknięcie pewnego etapu w historii Polski.

Trawa wyrosła. Prawie nie ma śladu po panach kopaczach kanalizacyjnych.

piątek, 23 października 2015

23 października 2015





1. Jestem na wsi. I to jest dobra wiadomość. Bycie na wsi to świetny pretekst do niepisania o mnóstwie rzeczy. Choć o kelnerze napiszę. Na kolacji (może to protokolarnie był obiad) wydanej przez Króla Belgów kelner zrzucił mi na plecy tacę ciastek. Normalna sprawa w slapstickowych komediach. Kiedy wybierał je spomiędzy moich pleców a oparcia krzesła rozsądnie zauważył, że całe szczęście, że nie było kremu. Będąc świadom ewentualnych skojarzeń z prozą Dołęgi Mostowicza, więc jakoś łatwo mi było odpuścić. I tak miałem oddać smoking do czyszczenia. Jednak, kiedy się okazało, że krem jednak był poprosiłem o wezwanie menadżera. Przyszli z nieszczęsnym kelnerem. Wielokrotnie przepraszali. Odpowiedziałem, że zależy mi nie tyle na przeprosinach, co rozwiązaniu problemu. Menadżer obiecał, że następnego dnia przyjedzie, odbierze itd. Nie przyjechał. Firma się nazywa Belvedere. Odradzam korzystanie z usług, bo jedzenie też – średnie.
[W końcu odebrali, ale wymagało to telefonu pewnego bardzo ważnego, choć niekoniecznie powszechnie znanego człowieka. Wniosek – nie jestem wystarczająco ważnym człowiekiem, żeby być poważnie traktowanym przez Belvedere i to jest zła informacja]

2. W domu są myszy. Mnóstwo myszy. Myszy mają wadę. Robią smród. Nie wiem, czy same śmierdzą, ale miejsce gdzie jest ich dużo – śmierdzi. Nawet, kiedy jest dużym domem. Naprawdę dużym. Smród być może bierze się z tego, że myszy chodząc defekują. Zupełnie jak konie, z tym, że mysze odchody wyglądają zupełnie inaczej. I nie chodzi wyłącznie o to, że są mniejsze. Końskie trudno pomylić z kminkiem. Zresztą trudno końskie znaleźć w kuchennej szufladzie. Zwłaszcza zamkniętej.
Przyjechaliśmy z kotami. Koty zaczęły na myszy polować. Z różnym skutkiem. Z różnym, czyli również efektywnie. Kot Pawełek, kiedy mysz złapie zjada jej głowę. Nie wiem, czy inne koty też. Jeżeli tak jest – może stąd się wzięły filmy o zombie.
Generalnie większa część rodziny jest po stronie kotów. Czasem mam wrażenie, że przekracza to granice kulturalnego kibicowania. No i mam z tym problem. Bo jest mi tych myszy żal.
Zwłaszcza tej, która lubi siedzieć w zmywarce.
Chyba w zeszłym roku dotarło do mnie jak nieciekawe życie mają myszy. Cały świat ma zamiar je zeżreć. Poza ludźmi, którzy mordują je choć ich nie jedzą. No więc jakoś strasznie mi żal myszy. Choć nie wynika to z bezwarunkowo dobrego serca, bo na przykład takiej pani premier Kopacz to wcale mi nie jest żal.

Jakiś czas temu byliśmy z Panem Kolegą Druhem Podsekretarzem Wojtkiem na spotkaniu promującym nową książkę Literata Goćka. Literat Gociek przysłał mi egzemplarz autorski z dedykacją. Jeszcze zanim zacząłem czytać pomyślałem, że nie będzie mi się teraz wypadać wyzłośliwiać. Książki z dedykacją to poważna sprawa. Chyba, że się jest jak pewien redaktor, którego nazwisko pominę. Znalazłem kiedyś koło śmietnika w redakcji, którą kierował zadedykowaną mu książkę „Co z tą Polską” Tomasza Lisa. Mógłbym dać ją Literatowi Goćkowi – mógłby udawać, że to on był tym Piotrem. Swoją drogą ciekawe, czy za parę tygodni redaktor Lis, z redaktorem, który pogardził nie będą razem tworzyć jakiegoś naprawdę niepokornego medium.

Literat Gociek pisze o – jak to pięknie wymyślił Tęgi Łeb – Odchodzącej Partii Władzy. Ciekawe, czy Literat Gociek wiedział o spisku Jana Rokity i profesora Geremka, który miał doprowadzić do wykorzystania środków Platformy do wzmocnienia śp. Unii Wolności.

Trochę czasu mi zajmie, zanim tę książkę przeczytam – literaturę faktu czytam wyłącznie na wsi, na której bywam teraz rzadko. I to jest zła informacja.

3. Zmarła pani Iwaszkiewiczowa, teściowa sąsiada Gienka. I to jest zła informacja. Do końca życia będę pamiętał jej opowieść o życiu towarzyskim okolicznych księży. No i inne. O tym, co się tu działo po wojnie. Dobrze, że mogliśmy ją poznać. Gdybyśmy przyjechali te dziesięć lat później – moglibyśmy się minąć. Tak, jak z jej mężem.  

poniedziałek, 28 września 2015

28 września 2015


1. Po raz pierwszy od czasów niepamiętnych zrobiłem coś, co wcześniej było moją codziennością – zaspałem. Nie na tyle, żeby nie zdążyć na „Kawę na ławę”. W roli posła Szejnfelda wystąpił minister Tomczyk.
Rzeczony na koniec programu wykonał numer, przez który nie wypada się na niego wyzłośliwiać. I to jest zła informacja, bo mógłbym zapełnić złośliwościami sporą część Internetu.

2. Kiedy w weekend nic nie robię, robię się głodny. W parę godzin zjadłem więcej niż przez ostatni tydzień. I to jest zła informacja.
Kolega minister Wojciech odczytał na Łączce list PAD. Bardzo ładnie odczytał. Aż za ładnie – nie popełnił czytając pewnego językowego błędu, który PAD zawsze popełnia, więc dla niektórych mogło to brzmieć niezbyt wiarygodnie. Znakomita większość rodaków tego błędu nie zauważa, więc tych niektórych pewnie nie było zbyt wielu.
W każdym razie wyszło godnie, co nie do końca było w smak kilku osobom. Ludzie są dziwni.

3. Wieczorem z kolegą ministrem Wojciechem udaliśmy się na spotkanie z Interesującym Człowiekiem. Czego się dowiedzieliśmy – to nasze. Mnie zafascynowało, że nad spłuczką napisane zostało – z krakowska napiszę – flizami: flush here. Interesujący Człowiek nie ma najwyraźniej zaufania do swoich anglojęzycznych gości. 
Podczas drogi o mały włos nie wlazłem na pasach pod auto. Oburzony tłumaczyłem koledze ministrowi Wojtkowi, że Sejm uchwalił parę dni temu zmianę przepisów i że teraz pieszy ma pierwszeństwo. Kolega minister Wojtek przypomniał mi, że istnieje coś takiego jak vacatio legis. I to jest zła informacja.  

niedziela, 27 września 2015

27 września 2015




1. Wstałem zbyt wcześnie. Wlazłem więc do wanny. W wannie, jak to w wannie wessał mnie Twitter. Tajmlajn przeżywał materiał kolegi redaktora Wójcika o tym, że PAD się spotkał w czwartkowy wieczór z Jarosławem Kaczyńskim. Kolega Redaktor użył pewnej liczby przymiotników, jakie przystoją jego periodykowi [muszę chyba na jakiś czas przestać pisać, bo przekraczam właśnie pewną granicę formalną]. Przymiotniki te przysłoniły niektórym właściwą treść. I to jest zła informacja.
Mój ulubiony redaktor naczelny tygodnika, który jako jedyny wyłamuje się z trendu wpływów reklamowych, walnął – delikatnie mówiąc – niezbyt rozsądnego tweeta. Wieść gminna niesie, że kontem rzeczonego pana zajmuje się pani, która staje na głowie, żeby nieco te tweety przyszlifować. Jej pryncypał wciąż nie ogarnia nowych mediów

2. W Makro już stoją znicze. Jeszcze tydzień i pojawią się ozdoby choinkowe. Pory roku w Makro zmieniają się szybciej niż w supermarketach. Niechęć do poznawania nazw warszawskich ulic kosztowała mnie pół godziny. Zamknięto Niemcewicza. Po drodze były informacje, ale nic mi nie mówiły. Więc razem z setką innych kierowców zwiedzałem Ochotę. Złą informacją jest, że zamiast szukać swojej drogi jechałem za stadem.
Przez część dnia pani Premier walczyła z hejtem. Na choroby autoimmunologiczne podaje się chyba sterydy.
  
3. Wieczorem wpadłem na chwilę do Muzeum Powstania na imprezę z okazji zamknięcia „Pokoju na lato” [właściwie to chyba pretensjonalna nazwa]. Tu powinienem się po raz kolejny zachwycić kulturotwórczą rolą Muzeum. Ale to by było zbyt oczywiste.
Później oglądaliśmy „The Casual Vacancy” nazwane nie wiedzieć czemu „Trafnym wyborem”. Pani J. K. Rowling potrafi. Serial warto obejrzeć choćby dlatego że jest ładny. Finał może na niektórych działać depresyjnie. I to jest zła informacja.




środa, 16 września 2015

16 września 2015


7–8 września

1. W Poniedziałek wylądowaliśmy w Krakowie. W Warszawie lało. W Krakowie wręcz przeciwnie. Z Balic trafiliśmy do hotelu postawionego w miejscu parkingu, na którym Francuz (chyba z Korsyki) zastrzelił Andrzeja Zauchę. Trzymałem na tym parkingu Taunusa. Rocznik 1975. Dojeżdżałem nim do pracy. Piechotą 350 metrów, samochodem 1200. 
Samochodu już nie ma, więc nieistnienie parkingu mi aż tak bardzo nie przeszkadza. Zresztą nie mieszkam już przy Syrokomli. Chyba, że w hotelu. 
Z okna widok miałem na budynek Biprocenwapu. Swoją drogą ciekawe czym ta firma się teraz zajmuje. Pewnie wynajmem powierzchni biurowej. 
Ze dwadzieścia pięć lat temu na części parkingu był autokomis. Stało tam porsche 924, które chciałem przez chwilę mieć. Może i dobrze, że się nie udało. Zresztą jakoś specjalnie się nie starałem.
I to jest zła wiadomość, Bo może gdybym się wcześniej zaczął starać – wszystko by było lepiej.



2. Udałem się do kolegi Krzysztofa znanego w pewnych kręgach jako Mistrz Bronisław.  W tak zwanym międzyczasie urodziła mu się dwójka dzieci. Wciąż ma jeden z najbardziej krakowskich widoków jakie mogę sobie wyobrazić.
Później z kolegą Jankiem udaliśmy się do Pięknego Psa. Trzeciego. Który chyba najwięcej wspólnego ma z pierwszym. Trochę „Dziady”. Albo pierwszy odcinek „Czterdziestolatka”. Przemazujący się ludzie, których nie widziałem ze dwadzieścia pięć lat. 
Kiwi mówiący: dziadek, tylko tego nie spierdolcie, choć ponoć głosował i głosować będzie na Platformę. Wielka ci odpowiedzialność na nas spoczywa. 

Później poszliśmy na Sławkowską, gdzie ktoś reaktywował Free Pub. Nie dajcie się zwieść – jest tam zupełnie inaczej niż w oryginalnym. Za to w Dekafencji jest jak zwykle. 
Wieczór przyjemny. Nie tak hardkorowy jak drzewiej bywało. 

Cóż, widać symptomy starości. I to nie jest dobra informacja

3. Pojechaliśmy do Krynicy. Po drodze widziałem krowę. Zapomniałem jak duże jest to zwierzę. Leżała koło stacji benzynowej i żuła. Na stacji dwóch panów odkurzało mercedesy obrendowane firmą – partnerem polskiego Davos. Swoją drogą, skoro polskiego, to raczej Dawos.

Spędziliśmy tam parę godzin. Złą informacją jest, że język macedoński jest jednak zbyt trudny, nie rozumiałem przemowy macedońskiego prezydenta, a sprawiał wrażenie niezłego mówcy.

Wracaliśmy Viano, którego kierowca (pan Sławek) słucha RMF-u. Przypomniało mi się, że dwadzieścia lat temu wieczorem zamiast przerywanej reklamami nawalanki radio nadawało niezłą polityczną publicystykę. I komu to przeszkadzało?



czwartek, 10 września 2015

4 września 2015


1. Tydzień rozpocząłem w Pendolino. Chwalić Boga nie urwały się żadne drzwi, spóźnienie też się zmieściło w granicach rozsądku.
Niestety dzieliłem wagon z rodakiem z Austrii, który rozmawiał sam ze sobą. Najpierw o tym, że chyba nie pójdzie do restauracyjnego, później o zniżkach na bilety w Austrii i Polsce, o wiedeńskich basenach, do których można chodzić tylko rano, bo później dzieci sikają, a przez cały czas rzucał obelgi w kierunku czterech siedzących przy klubowym stole œśniadych jegomościów. Nie mówił tylko, kiedy jadł. A zjadł chyba z kilo boczku, który pokroił na plasterki.

Na gdańskim dworcu spotkałem ministra Siemoniaka. Nie było w tym nic dziwnego, bo wcześniej spotkałem go na Centralnym. Podróż koleją skraca czas.

Pod kościołem św. Brygidy dowiedziałem się, że w BMW750 na pewno nie zepsuł się potencjometr pedału gazu, bo nie jest to potencjometr, tylko silnik krokowy (cokolwiek by to miało znaczyć). Psuje się komputer
Od eemeli. Od upału.

Twórcy ekspozycji ECS czerpali garściami z Muzeum Powstania. Garście jednak nie były wystarczająco duże.
Pozostałości Stoczni nie robią dobrego wrażenia. I to nie jest dobra informacja.

Nad plebanią św. Brygidy unosi się duch księdza Prałata.
Poznałem Arcybiskupa. Przymierzyłem jego czapkę. Spoko. Tylko kolor niezbyt twarzowy.

2. Po dwóch godzinach snu pojechaliśmy na Westerplatte. Było ciemno, ale tylko przez chwilę. Kiedy zrobiło się jaśniej zauważyłem napis: Nigdy więcej wojny. Uwielbiam tę poetykę. Przypomina mi dzieciństwo.
Plotka kuluarowa głosiła, że pani #PEK się spóźni. Kuluary zastanawiały się, czy w związku z tym nie nastąpi lokalne przesunięcie godziny 4:45. Plotka kuluarowa okazała się zaprzeczyć. [jak inaczej zapisać jednym słowem nie potwierdzić?]
Po raz chyba trzydziesty dziewiąty napiszę, że #PAD przywitał panią #PEK zasadniczo w jedyny możliwy w sytuacji oczekiwania na syreny sposób. Później, po składaniu kwiatów, pani #PEK wybrała taką trajektorię, by się z #PAD nie spotkać.

Przypomniało mi się, że trzydzieści lat wcześniej byłem zmartwiony, bo przez strajk nie mogłem popłynąć wodolotem na Hel.
Cierpliwość bywa nagradzana. Motorówka, którą płynęliśmy na Hel była szybsza niż wodolot. I nie była radziecka.

Nie zobaczyłem baterii, z której admirał Unrug nie pozwolił ostrzelać Grand Hotelu. I to jest zła informacja. Swoją drogą ciekawe, czy Grand Hotel by został odbudowany.

3. Dwa dni później było Jastrzębie. Jechaliśmy przez Tarnowskie Góry, bo pan kierowca ustawił chyba nawigację na najkrótszą trasę. Za karę prawie trafił dzika.
Dowiedziałem się, dlaczego na strażackich wozach wisi napis „Protest”. Chcę więcej zarabiać. Nie mieli podwyżki od chyba pięciu lat. I to nie jest dobra informacja. Strażacy powinni dobrze zarabiać.

Potem jeszcze byliśmy w Kielcach. Cale życie marzyłem, żeby zobaczyć targi. Motorówka, Kielce – tydzień zrealizowanych pragnień.




czwartek, 3 września 2015

30 sierpnia 2015


1. Tydzień sponsorowała literka „N” wie Deutschland. Zuerst (czy jak się tam to pisze) poznałem człowieka, który do niedawna miał lepszą brodę ode mnie. Nie dość, że bujniejszą, to jeszcze siwo-rudą. Później gdzieś przeczytałem, że trwa dyskusja, czy to on jest najważniejszą postacią w niemieckich mediach, czy jego szef. Szefa nie poznałem. 
Później poznałem magistra lingwistyki stosowanej, z którym spędziłem dwa prawie całe dni.
Dauerhaften Frieden. Później Siedmiogrodzianina, który został przez Słońce Karpat oddany Vaterlandowi w piętnastym roku życia. Przy okazji poznałem klątwę, która ciąży nad wywiadami dla FAZ. Podjąłem też wewnętrzne zobowiązanie, że tę klątwę zdejmę.
Po autoryzacji ostatniego wywiadu, wracając do domu zauważyłem, że myślę po niemiecku. Złą informacją jest, że myśli moje nie były zbyt skomplikowane. Dauerhaften Frieden.

2. Lubię Berlin. Nie lubię Tegel. Tegel jest brzydkie i nudne. Takie gierkowskie, tylko trochę lepsze. Lubię Berlin. Lubię prezydenta Gaucka. Podoba mi się jak wypełnia rolę Gewissen des Volkes.
Tegel w wersji wojskowej sprawia wrażenie mniej dotkliwego. Może dlatego, że jest się tu krócej.
Przy Bramie Brandenburskiej od strony Czterech Pancernych jest Adlon – inny Kempinski. Jakby fajniejszy. Pałac Bellevue nazywany z niewiadomych przyczyn zamkiem, (po niemiecku z wiadomych) przypomina trochę nasz Pałac. Ma lepszy park i gorsze malarstwo. 
Mundury niemieckich oddziałów reprezentacyjnych wyglądają trochę tak, jakby ktoś za wszelką cenę chciał zepsuć robotę mistrza Hugona. I to jest zła informacja.

3. Kiedy zrobiłem swoje, udałem się na Hauptbahnhof by wsiąść do pociągu do Frankfurt (Oder). Maszyna do sprzedawania biletów chciała ode mnie  dziewięć euro i trochę centów, nie podobała jej się moja karta. Bankomat wypłacił dwadzieścia. Maszyna nie chciała dwudziestu. Chciała co najwyżej dziesięć. Udało mi się z pomocą miłej rodziny rozmienić. Pociąg był piętrowy, cichy i 100 kilometrów przejechał w niecałą godzinę. Jak nie przymierzając pendolino.
Na dworcu kupiłem sobie Die Welt. Zapomniałem, że dzienniki kosztują w Niemczech dziesięć złotych. Przyjechał po mnie brat swoim SVX-em. Umyty wygląda dużo lepiej. Na wsi nowe porządki. Dziewczyny pomalowały korytarz na dole. Po latach dopuszczona do użytku została sypialnia Bożeny.
W te wakacje na wsi spędziłem w porywach z pięć dni. I to jest zła informacja. Pocieszam się tylko, że nie ma grzybów.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

23 sierpnia 2015


1. 22 sierpnia. Obudziła mnie noga. Własna. Prawa. Boląca zupełnie bez sensu. Wstałem. Okazało się, że chodzić nie mogę zupełnie. I to jest zła informacja. Dokuśtykałem do wanny. W wannie było trochę lepiej, ale po dwóch godzinach dotarło do mnie, że dalsze moczenie nie ma przyszłości. Dokuśtykałem na kanapę. Obejrzałem dwa odcinki Simpsonów.
W pewnym momencie człowiek przestaje się identyfikować z Bartem. Zaczyna z Homerem. Moment ten przychodzi niespodziewanie i nazywa się dorosłość.

Pamiętam jeden odcinek, przy którym płakałem rzewnymi łzami. Odcinek o tym, dlaczego nie ma w domu żadnego zdjęcia tej najmłodszej. Otóż Homer spłacił kredyt na dom. Rzucił (spektakularnie) pracę w elektrowni. Zatrudnił się w kręgielni jako sprzątacz i był naprawdę szczęśliwy. Wtedy się okazało, że Marge jest w ciąży. I z wyliczeń wyszło, że braknie im pieniędzy. Homer musiał więc zrezygnować z dającej mu szczęście pracy, posypać głowę popiołem i wrócić do elektrowni. Cierpiał strasznie, ale nie miał wyboru. Ostatnia scena pokazywała Homera w miejscu jego znienawidzonej pracy. Wszystkie ściany były wyklejone zdjęciami jego najmłodszej córki.

2. Przeczytałem list od ZUS-u. Po 23 latach pracy (większość na umowach śmieciowych) moja emerytura może wynieść 343,64 zł (z uwzględnieniem hipotetycznej kwoty składek). Na dziś wynosi 76,77 zł.
Obejrzeliśmy film o Mellu Brooksie. Bożena zauważyła, że Williams panią Doubtfire grał ochmistrzynią z „Młodego Frankensteina”.
Przy śniadaniu oglądaliśmy najpierw film o gigantycznych aligatorach, które strzelały kolcami z ogona. Później przeszliśmy na „Pół żartem, pół serio”. Wciąż bardzo śmieszny film.
Potem chyba spałem, bo nic nie pamiętam.
W końcu noga trochę mnie przestała boleć. Pojechaliśmy kupić coś do jedzenia. I to jest zła wiadomość, bo zrobiły się z tego zbyt duże zakupy. Ale komplet kluczy na pewno się przyda.

3. Wieczorem w Krakenie spotkaliśmy się z red. Roderykiem. Było miło, aż nie zaczepił go jakiś głupek. Zadowolony z siebie. Red. Roderyk zaczął głupkowi nawet logicznie odpowiadać, ale głupek był za bardzo zadowolony z siebie, by usłyszeć, co red. Roderyk do niego mówi.
Stultorum infinitus est numerus. I to jest zła informacja.



wtorek, 18 sierpnia 2015

17 sierpnia 2015




1. 16 sierpnia. Wstałem zbyt rano. Nie wiem jak wyłączyć wewnętrzny budzik. I to jest zła informacja. W parku się okazało, że schną posadzone przez nas drzewa. Poza jednym platanem, który rośnie, że ho ho.
Zrobiono porządek po nieszczęsnej wichurze. Drzewa (tak się nazywa drewno) mamy sporo. Niestety w miejscu, które z niemałym trudem po wielu latach udało się uporządkować znów leży wielka kupa gałęzi.

2. Pogadałem chwilę z sąsiadami. Rozmawialiśmy o garniturach. Sąsiad Tomek kupił sobie traktorek-kosiarkę. W cenie garnituru Zegnii. Przeczytałem w jakimś tygodniku, że Donald Tusk nosił garnitury tylko do trzeciego czyszczenia. Kosiarka-traktorek powinna starczyć na dłużej.
Przez śniadanie nie oglądałem przedpołudniowych programów politycznych. Dopiero zobaczyłem kawałek „Loży prasowej”. Redaktor Morozowski tak bardzo oderwał się od rzeczywistości, że można było odnieść wrażenie, że redaktor Wroński broni przed nim #PAD-a. I to nie tyle politycznie, co zdroworozsądkowo.
Redaktora Morozowskiego spotkałem parę dni wcześniej pod Krakenem. Szedł razem z kol. Beresiem. Gdybym był złośliwy, to bym zażartował, że ustalali przekazy. Redaktor Morozowski w realu wygląda na dużo młodszego niż w telewizorze. Kolega Bereś jak wygląda – wiedzą wszyscy zainteresowani. Jest przystojniejszy od ministra Kamińskiego. Pewnie dlatego się z nim czasem pokazuje.
Naprawiłem kosiarkę. Znaczy – założyłem pasek. Przejechałem kilkanaście metrów pasek spadł. I to jest zła informacja, bo jest tak zjechany, że trzeba będzie kupić nowy, a ja oczywiście nie zapisałem sobie jego długości.

3. Naprawiłem w Kaplowozie zderzak. Dziewczyny jakoś go odkurzyły i ruszyliśmy do Warszawy.
Kiedy zjechaliśmy z A2 (na 92, żeby oszczędzić 34 złote) zadzwonił mój brat, któremu na autostradzie wybuchło subaru. Znaczy nie tyle wybuchło, co strzelił wąż łączący chłodnicę z silnikiem (ten górny). Na dwóch stacjach kupiłem 15 litrów najdroższej na świecie wody demineralizowanej, taśmę klejącą i kamizelkę odblaskową. Robiąc dwudziestokilometrowe kółko jakoś do niego dojechaliśmy. Wąż strzelił przy króćcu. Udało się go skrócić. Brakło trochę narzędzi, ale jakoś się udało. Kiedy kończyliśmy przyjechali panowie z obsługi autostrady. Udało nam się uniknąć opachołkowania. Panowie użyczyli nam śrubokrętu, ale dopiero na parkingu, do którego zasugerowali nam przejechanie.
Rozjechaliśmy się na wysokości Konina. Do domu dojechaliśmy przed północą. Michał trochę wcześniej. Układ chłodzenia jego SVX-a zachował szczelność właściwie do końca.
Koty jakoś przeżyły dobę bez człowieka. Podobnie słoneczniki.
Przestawiłem beemkę. Wspomaganie działa bez zarzutu. Gaz niekoniecznie. I to jest zła informacja.