czwartek, 3 marca 2016

1 marca 2016


1. W Druh Podsekretarz w łaskawości swojej podrzucił mnie do Pałacu. Na Druha Podsekretarza zawsze można liczyć.
W Pałacu odbywały się przygotowania do uroczystości. Pierwszy raz w życiu widziałem proces ustawiania do odznaczeń. Żeby właściwa uroczystość szła sprawnie, trzeba się wcześniej namęczyć. Dowiedziałem się też, że na po generalską nominację przychodzi się w generalskim mundurze. Pewnie jest tak, że generalem się nie jest od mianowania, tylko elektronicznego podpisu.
Złą informacją jest, że Sala Kolumnowa jest zbyt mała. Ale to nie jest nowa informacja.
W najważniejszym sekretariacie wziąłem udział w dyskusji o „Roju”. Ludzie, którzy nie byli mieli gorsze zdanie od tego, który był.
Swoją drogą podobnie jest z samochodami. Jeżeli ktoś kupi nowe auto, to zwykle przez jakiś czas ma o nim bardzo dobre zdanie.

2. Zszedłem na chwilę do BBN-u, by pogratulować dwóm z trzech nowo awansowanym generałom. Jeden jest saperem. Chwila rozmowy – i już dysponuję wiedzą, która mam nadzieję nigdy nie będzie mi potrzebna, ale jej brak mógłby być w pewnej sytuacji uciążliwy.

Pojechaliśmy na Łączkę. Po raz pierwszy zobaczyłem Panteon. Wygląda godnie. Dużo było wcześniej – mam wrażenie – niepotrzebnych dyskusji na jego temat. Dobrze, że jest. Znaczy – niedobrze, bo lepiej, gdyby nie był potrzebny. Na historię wpływu nie mamy. Mamy na pamięć.

Później była Rakowiecka. Wykonano ciężką pracę, by usunąć ślady po tym, co się tam działo po Wojnie. Wykonano cięższą, by ślady odkryć. Kiedy się zobaczy miejsce, gdzie zamordowano rtm. Pileckiego zupełnie inaczej się patrzy na Dzień Żołnierzy Wyklętych.
Złą informacją jest to, że raczej nigdy na ten temat nie będzie pełnej zgody. Zbyt wielu, zbyt ważnych ludzi musiałoby przyznać, że to, w czym ich rodziny brały udział było po bardzo złe.


3. Uroczystości pod GNŻ-em robiły wrażenie. Śnieg z deszczem wzmacniały to wrażenie, bo ludzie wytrzymali te godziny. Ja nie wytrzymałem – i to jest zła informacja. Nie byłem przez to na wieczornym koncercie. A ponoć był dobry. Zmarzłem na Rakowieckiej. Pod GNŻ-em tak się trząsłem, że jakiś harcerz-samarytanin wypatrzył mnie i przyniósł mi herbatę. Nie pomogła.
Dowlokłem się do domu i przez dobrą godzinę w wannie pełnej wrzątku wracałem do żywych.
To, że się znowu nie rozłożyłem, to jakiś cud.

Od paru tygodni nie mamy telewizora. Ten z domu, zaniosłem do Pałacu [budząc zdziwienie starszych kolegów – wcześniej sprzęt RTV raczej wynoszono niż wnoszono], telewizyjną publicystykę znam więc z Twittera.

W TVN-ie wystąpił ponoć katarski szejk, który powiedział, że zatrudni zwolnionych dyrektorów stadnin. Ciekawe, czy to ten sam, który miał inwestować w Polskie stocznie.

Później ktoś rozpętał burzę, że zły PAD nie zaprosił dobrego PBK na uroczystości związane z Dniem Żołnierzy Wyklętych. Podobny numer próbował zrobić PDT podczas inauguracji PAD-a – opowiadał brukselskim mediom, że PAD go na tę imprezę nie zaprosił. Bruksela to nie Polska. Media są nieco inne. Sprawdzono, że po pierwsze PDT miał zaproszenia, po drugie PAD nie był organizatorem, więc nie mógł zapraszać. No sytuacja wyszła nieco żenująco.
Bruksela to nie Polska. Polska to nie Bruksela. Tym razem nikt nie sprawdził, że i na Rakowieckiej i pod GNŻ-em PAD był tylko gościem. Obie imprezy organizowały społeczne komitety. Dlaczego nie zaprosiły PBK? Może lepiej się nad tym nie zastanawiać.




środa, 2 marca 2016

29 lutego 2016


1. Zacząłem dzień przy Wiejskiej. Dawno mnie tam nie było, ale raczej nie widać, żeby coś się zmieniło.
Z Wiejskiej, przez Pałac pojechałem do Muzeum Historii Żydów Polskich. Pierwszy raz w życiu. Ekspozycję przelecieliśmy dość szybko. Ale nawet, gdybyśmy szli powoli miałbym wrażenie niedosytu. Po tysiącu [z górką] lat historii ekspozycja powinna być większa.
Szkołę podstawową, którą udało mi się ukończyć zaprojektował mistrz Zawiejski. Ten sam, który postawił krakowski teatr Słowackiego. Mistrz Jan zmarł jako Zawiejski. Urodził się jako Feintuch.
Jego rodzina aż tak się zasymilowała, że postanowiła zmienić nazwisko na polsko brzmiące. I to raczej nie był efekt strachu przed polskim antysemityzmem, tylko przywiązanie do porozbiorowej ojczyzny.
Kraków z końca XIX wieku zawsze bardzo mi się podobał. Z czasem dotarło do mnie, że nie na tyle, żeby zazdrościć przeżycia dwóch światowych wojen i początków Ludowej Polski.
Moja prababcia była w 1945 roku starsza niż ja teraz. Ale przeżyła komunę. Zmarła prawie 10 lat później.

Po zwiedzaniu jechaliśmy windą. Silną grupą, BOR, nas kilkoro z Kancelarii i oprowadzający nas muzealnicy. Winda się zatrzymała. Drzwi się otworzyły. Na zewnątrz dwie dziewoje. Patrzą na nas i nie chcą wsiadać. Po wywartej presji wsiadły. Ale są jakieś dziwne. Okazuje się, że jedna ma nieco przysłoniętą naklejkę KOD-u, z „gorszym sortem”.
Swoją drogą niezła determinacja – postanowić, że się gorszym sortem jest i wprowadzać to w życie.
Ciekawe, czy Prezydent Obywatel Jóźwiak rozważa wprowadzenie specjalnych wagonów tramwajowych przeznaczonych wyłącznie dla „gorszego sortu”, żeby „gorszy sort” czuł się bezpiecznie i nie był narażony na obcowanie z resztą społeczeństwa.

Przy okazji się dowiedziałem, że Żydowski Księgowy przestaje być księgowym żydowskim. I to jest zła informacja, bo jak go teraz będę nazywał? Były Żydowski Księgowy?

2. Wieczorem jechałem do Kinoteki na premierę „Historii Roja”. Strasznie dawno nie prowadziłem samochodu, a co za tym idzie – nie słuchałem radia.
Dwóch dziennikarzy motoryzacyjnych, których lubiłem słuchać, zanim nie zacząłem się zajmować motoryzacją miały problem ze znaczeniem słowa „bohemian” w kontekście szlifowania kryształów. Było to bardzo śmieszne, gdyż rozmawiali o nowym SUV-ie Skody. Mówili coś o Cyganach i o bohemie. Degrengolada najwyraźniej nie dotyka tylko flagowego tytułu koncernu. I to jest zła informacja.


3. Premiera „Roja” przyciągnęła bardzo mieszane towarzystwo. Byli: i Doda i Sierakowski. [Z tym, że ten drugi nie zrobił selfie z panem Antonim] I gwiazdy różne, których nazwiska niestety zdążyłem zapomnieć. Były konie. Ale tylko na zewnątrz.
Właściwa uroczystość odbywała się w sali imienia Jurija Gagarina.
Gagarin kojarzy mi się dobrze, bo jego imienia była kiedyś szkoła, w której dziś głosuję. I osoba, na którą tam głosuję wygrywa wybory.
Porozmawiałem chwilę z profesorem Zybertowiczem o motoryzacji. Zapytał, czy lubię szybko jeździć. Tak dawno nie szybko nie jechałem, że właściwie to nie pamiętam. [i to jest zła informacja] Na wszelki wypadek odpowiedziałem jednak, że lubię.

Wyjeżdżając musiałem stanąć przy budce parkingowego, bo automat nie chciał moich 10 złotych. Przede mną stał kierowca z BOR-u. Popatrzył na siódemkę Bożeny i powiedział, że się znam na motoryzacji.
Inteligentny człowiek. A mówią, że BOR ma problemy kadrowe.  

wtorek, 1 marca 2016

28 lutego 2016


1. Budzik siódma rano. Niedobrze. Pakowanie. Śniadanie. Do samochodu. Przejeżdżamy z pięćset metrów. Pierwszy wyciąg – znaczy, kolejka. Czteroosobowe wagoniki. Prawie nic nie widać – mgła. Jedzie z nami Doktor. Doktor ma lęk wysokości. Doktor jest prawdziwym bohaterem. W Szanghaju szedł po szklanej podłodze Perłowej Wieży [ze ćwierć kilometra pod nogami]. Poczucie obowiązku silniejsze ma niż strach. Jedziemy. Nic nie widać. Prawie. Trochę kiwa. Doktor blady, ale daje radę. Dojeżdżamy. Następna kolejka. Wagoniki kilkunastoosobowe. Widać nieco więcej. Kiwa. Doktor daje radę. Choć jest blady. Bardzo blady.
Jeden z kolegów opowiada, że zaraz będzie filar, który ma ze sto metrów. Ludzie są bez serca. I to jest zła informacja. Stumetrowego filaru zresztą nie ma.
Na stacji Łomnicki Staw okazuje się, że pogoda jest zbyt zła, byśmy pojechali wyżej, na szczyt Łomnicy. Pan Bóg kocha wojskowych doktorów.

2. Panowie Prezydenci się integrowali jeżdżąc na nartach. My, przy stoliku, z coraz lepszym widokiem na obserwatorium astronomiczne. Coraz lepszym, bo mgły było coraz mniej.
Poznałem smak Kofoli. Lokalnej wersji coli. Produkowanej od lat 60., wciąż niedającej się amerykańskiej konkurencji. Gospodarze sugerowali mieszanie jej z rumem. Kiedyś będę musiał spróbować.

Prezydenci mieli później latać śmigłowcem nad Tatrami. Nie latali, bo pogody nie stało. Wróciliśmy do hotelu. Hotel, a właściwie Grandhotel Praha, ładny. Na środku wyłożonej hotelowymi dywanami podłogi mozaika z trawertynu. Wzór, który pewnie się jakoś nazywa, ja tej nazwy nie pamiętam. I to jest zła informacja. Podobnie jak to, że w barze nie było Kofoli.
Winda przypomniała mi dzieciństwo. Miała tylko jeden przycisk – nie tak jak dzisiejsze, Dwa jeden do wciskania, kiedy się chce jechać w górę, drugi – w dół. Fascynują mnie ludzie nie rozumiejący tej prawidłowości. Znaczy wciskający oba przyciski i pytający, gdy zgaśnie przycisk „w dół”, czy winda jedzie w górę. Tu było tak, że wsiadając do pustej windy nie miało się żadnej gwarancji gdzie winda pojedzie. I czy do windy nie wsiądzie trzyosobowa rodzina w szlafrokach.

W hotelu poza spa, były jeszcze stoliki z szachami. W linowej kolejce usłyszałem, że roczny koszt kariery alpejskiego narciarza to milion złotych. Szachy są tańsze.

3. Wracaliśmy Zakopianką. Zatkaną. Od Lubnia było właściwie spoko. Choć, kiedy dojeżdżaliśmy do Warszawy ledwośmy żyli. Zakopane jest za daleko. Może dożyję czasów kiedy będzie bliżej. 400 kilometrów powinno się robić w cztery godziny. Plus przerwy na papierosa. O ile oczywiście ktoś pali. Myśmy jechali przez Katowice. Więc mieliśmy dalej. Ale byliśmy szybciej, niż gdybyśmy jechali przez Kielce. Pierwsza przerwa była na Orlenie naprzeciw Balic. Poprzednim razem stałem w zeszły piątek. Wcześniej z 15 lat temu. Siedziałem wtedy w barze. Na moich oczach samochód wpadł w poślizg i rozwalił dystrybutor. W amerykańskich filmach akcji w takich sytuacjach następuje widowiskowy wybuch. Tu nic takiego się nie stało. Z auta wysiadł tylko zawstydzony pan. Chyba dlatego nie da się w Polsce zrobić porządnego filmu akcji.
Druga przerwa była na takim jednym Shellu, staliśmy na nim kiedyś wracając z Bełchatowa.
Pamiętam, bo kupiłem wtedy worek małych snickersów.
Kupiłem je dla nadwornego fotografa. Niestety małe nie działają jak te z reklamy. I to jest zła informacja.




niedziela, 28 lutego 2016

27 lutego 2016


1. Mam osobisty stosunek do narciarstwa. Nie będę się nim dzielić. W każdym razie z obserwacji moich wynika, że narciarz ma życie trudne. Musi dojechać w góry. Wstać o świcie. Przebrać się w dziwne ubranie, wlec ze sobą narty, buty, mieć na głowie kask, stać w kolejce do wyciągu, marznąć jadąc w górę. I potem zjechać. Ale o tym ostatnim nie mam pojęcia. O to chyba jest zła informacja.

2. Góry. Najpierw Witów. Później hotel Kasprowy i stok obok. Górale.
W Kasprowym spałem chyba kilka razy. Nie pamiętam. Znaczy pamiętam, że kiedyś byłem tam na Rajdzie Żubrów. Dość żenująca sytuacja. Pracowałem w Super Expressie. Byłem fotoreporterem. Jakoś świeżo dostałem EOS-a 5. Strasznie się tym aparatem – excuse le mot – jarałem. Poszedłem na Wisłę [okolice stadionu] zrobić samochody biorące udział w rajdzie. Zrobiłem. Znaczy, jak robiłem – coś mi nie pasowało. Dopiero w domu dotarło do mnie, że nie włożyłem filmu. W te pędy do Zakopanego. Na metę. Pod Kasprowym. Zrobiłem. No i spałem wtedy w Kasprowym. Wydaje mi się, że to nie był jedyny raz. Ale jakie to ma znaczenie?

W Witowie górale pokazali mi jak się robi halny. Po słowackiej stronie zbierają się chmury. Kiedy jest ich tak dużo, że się na naszą przeleją – robi się halny. Trzeba to zobaczyć.

3. Gazeta mianowała Lecha Wałęsę autorem jego przemówienia w amerykańskim Kongresie. Taka wersja historii pasuje im dzisiaj do przekazu. Dawno temu razem z kolegą Kaplą rozmawialiśmy z prof. Lewickim. Wyszedł ciekawy wywiad, muszę całość skądeś wygrzebać, bo na pozostałościach strony Malemena już go nie ma. Jest okrojona wersja, którą dawno temu wrzuciłem na Salon24.
Profesor opowiadał jak to było z tamtym „We, the People”.
Cytowany już kiedyś przeze mnie zagraniczny korespondent powiedział, że Gazeta przestała być uczestnikiem walki politycznej, stała się jej ośrodkiem, aktywnym centrum. Z dziennikarstwem ma to mało wspólnego, ale najwyraźniej jej dzisiejszym czytelnikom to nie przeszkadza. I to jest zła informacja. Zwłaszcza dla tych, którzy pamiętają czasy kiedy było inaczej.

Pojechaliśmy na Słowację. Sypią tam na drogi drobne kamyczki, które wyrzucone w górę przez koła poprzedzającego samochodu nieźle dzwonią o szybę, dach, maskę. Zwłaszcza, gdy się jedzie w kolumnie.
Dojechaliśmy do Tatrzańskiej Łomnicy, gdzie w hotelu Praga czekał na nas Ekscelencja Generał. I to dobra informacja, gdyż lubię Ekscelencję Generała spotykać.

Udaliśmy się do Zbójnickiej Koliby, gdzie w jednej sali nasz Prezydent integrował się z prezydentem Kiską, w drugiej my, integrowaliśmy się z urzędnikami słowackimi.
Przy naszym stole dyrektor ichniego BSZ-u integrował się z dyrektorem naszego BSZ-u. Po angielsku. Rozmawiali na poważne tematy nie zważając na kapelę zaiwaniającą parę metrów od nas. Reszta stolika mówiła w językach ojczystych. Na tematy mniej poważne. Panowie dyrektorzy prezentowali nowoczesną dyplomację. My – tradycyjną. Skutecznie praktykowaną od wielu lat przez ekscelencję generała.
Po słowacku pomysł to napad.
Było bardzo miło. Generalnie, ludzie pracujących w dyplomacji są mili. Bracia nasi Słowacy są milsi niż średnia.
Po kolacji panowie Prezydenci postanowili zaśpiewać z kapelą. Muszę przyznać, że obaj dali radę. Zwłaszcza przy „Góralu, czy ci nie żal”.

Wieczór kontynuowaliśmy w towarzystwie Ekscelencji Generała. Opowiadał mnóstwo dykteryjek. Co jedna, to lepsza. Niestety – jako nieupoważniony nie zamierzam się nimi dzielić.
Podzielę się toastem: Cо всех белыx французскиx вин самим хорошим считается спирт, потому что здоровый, чистый и на вкус приятный.


26 lutego 2015


1. Nie pamiętam, co robiłem rano. I to jest zła informacja. Spotkałem się z kilkoma ważnymi postaciami. Usłyszałem Bóg wie ile ważnych informacji, którymi się niestety nie mogę raczej z nikim podzielić. Nuda.
Przed Pałacem hałaśliwie protestowali fizjoterapeuci. Tak się składa, że akurat my zrobiliśmy wcześniej wszystko, żeby byli zadowoleni, więc chyba zatrzymali się przed Pałacem, żeby odpocząć. Swoją drogą dobrze, że nie było w kraju ni jednej demonstracji KOD-u, bo gdyby była – jakaś telewizja bądź gazeta, rzeczonych fizjoterapeutów by do rzeczonego KOD-u zapisała.

2. Po raz pierwszy do ponad pół roku wpadłem do Faster Doga. Państo właścicieli zastałem w zdrowiu. I to jest dobra informacja. Od dawien dawna czekają na dostawę meloników Stetsona. Bezskutecznie. I to jest informacja zła.

3. O mały włos się nie spóźniliśmy na lotnisko. Przez co nie widzieliśmy lądowania casy z seryjnym mordercą. W związku z tym, że wciąż jestem chory postanowiłem nosić czapkę. Pasztuńską. W związku chyba z tym najpierw nie chciano mnie wpuścić na lotnisko, później [delikatnie] przetrzepano mi walizkę. Ale cóź, człowiek z brodą w czapce jak Osama może budzić niepokój.
Z Krakowa do Zakopanego [jak to się mówi w Kancelarii] na kołach. Korki mniejsze niż w Warszawie.
W Zakopanem wieczór spędziłem w towarzystwie nadwornego fotografa. Jedliśmy pizzę i patrzyliśmy na niekoszernego Bonda. Hotel Czarny Potok powinien w reklamowych ulotkach informować, że daje szanse obcować z kineskopowymi telewizorami. Ekran 4 do 3. Strasznie śmiesznie wygląda na takim informacja, że program nadawany jest w HD.

Kolega nadworny fotograf miał dotychczas bardzo interesujące życie. Powinien zacząć spisywać wspomnienia. Niby chce, ale jakoś mu to nie idzie. I to jest zła informacja.

Z pizzą wiąże się pewna historia. Otóż wszedlem do pizzerii. Zamówiłem pizzę. Zaczytałem się w tekście sąsiada mojego Foya [o Jarosławie Kaczyńskim] pani z obsługi zapytała z czym mam być zapiekanką. Z keczupem. Odebrałem, zjadłem. Wtedy do mnie dotarło, że nie zamawiałem zapiekanki, tylko pizzę. Zapiekankę zamawiali ludzie siedzący obok. Cóż, wszystko wina Jarosława Kaczyńskiego.


sobota, 27 lutego 2016

25 lutego 2016



1. Ludzie to są dziwni. Jednego dnia wszyscy chcą rozmawiać o Twitterze, drugiego – o stadninach. Właściwie nie wiem, co gorsze. Czy to, kiedy koniecznie chcą rozmawiać, czy kiedy próbują żartować.

Wziąłem udział w pierwszym zebraniu organizacyjnym poświęconym następnemu nibytweetupowi. Zaprosimy więcej osób, ale też mnóstwo ludzi nie będzie zadowolonych. I to jest zła informacja.

2. Nawiedził mnie dawno niewidziany kolega. Przyjechał na rowerze. Czekał w bramie kościoła pewnie licząc, że nie zobaczą go kamery ochrony. Naiwniak. Poszliśmy do Telimeny – jak przeczytałem – najstarszej wciąż czynnej kawiarni w Warszawie. Wymieniliśmy się dykteryjkami. Jego były śmieszniejsze. Ale czemu się dziwić. Ja prowadzę teraz nudne życie. Coś jak a City Stockbroker z Monty Pythona.

Mam wrażenie, że po jakimś wieku niewidzenia spotkałem dyrektora Ołdakowskiego. Udaliśmy się do Hindusa na Nowogrodzką. Ech, gdzie te czasy, kiedy „Nowogrodzka” oznaczała dla mnie wyłącznie ulicę równoległą do Żurawiej, Wspólnej, Hożej, Wilczej… Hindus, u którego poprzednim razem byłem z pięć lat temu, z baru obsługi szybkiej zamienił się w całkiem porządną restaurację z pięterkiem. I do tego wszystkiego jedzenie się nie pogorszyło – co się w Warszawie rzadko zdarza. Z dyrektorem Ołdakowskim nawet specjalnie dużo żeśmy nie poknuli. I to jest zła informacja, bo knucie w dobrym towarzystwie to prawdziwa przyjemność.

3. Wieczorem skończyliśmy oglądać Narcos. Muszę zauważyć, że prezydent Kolumbii to ma naprawdę porządny pałac. [O ile oczywiście w filmie zagrał pałac prawdziwy]. Nasz trzyma poziom, ale ja tam specjalnym wielbicielem nie jestem.
Mieliśmy drobną scysję z Bożeną. Dotyczyła oceny zachowania prezydenta Gavirii. Ja go usprawiedliwiałem, Bożena – niekoniecznie. Któryś z kolei raz staję w takich rozmowach po stronie władzy. Nie wiem, dlaczego przypomina mi się dowcip o afrykańskim dziecku, które wpadło do mąki. Dowcip, którego z oczywistych powodów nie przytoczę.

Skończyliśmy oglądać Narcos. I to jest zła informacja, bo na razie nie udało nam się znaleźć niczego nowego.
Zabraliśmy się za Daredevila i to nie jest to. Nie wychowano nas w kulturze amerykańskiej popkultury. Czegokolwiek by to nie miało znaczyć.


piątek, 26 lutego 2016

24 lutego 2016


1. Zwlokłem się z łoża boleści by się udać do Iluzjonu na prezentację raportu o cyfryzacji polskiej gospodarki. Spóźniłem się blisko godzinę, więc ominęło mnie wystąpienie człowieka, który wydrukował Internet. Nie żałuję. Trafiłem na panel dyskusyjny. Znaczy, na scenie siedziało dziewięciu panów i jedna pani. Monologowano.
Inna pani, siedząca przede mną grała w Boom Beach. Jej baza nie była jakoś specjalnie rozbudowana.
Było nudno. Choć i tak warto było siedzieć. Dla jednego pana, który powiedział [mniej/więcej], że słowo „startup” służy do pasożytowania na europejskich pieniądzach przeznaczonych na rozwój innowacyjności. Dla drugiego pana, który [po angielsku] powiedział [mniej/więcej], że Polska jest ojczyzną wybitnych inżynierów od programowania i że wystarczyłoby im więcej tu płacić, bo jak na razie rozwijają innowacyjność w innych krajach. No i dla trzeciego pana z publiczności, który dopytywał, czy to prawda, że każdy przedsiębiorca musi mieć stronę internetową i codziennie ją uzupełniać. [Wcześniej ktoś powiedział, że w jakiejś starej unijnej dyrektywie jest obowiązek posiadania mejla i strony].
Od początku urzędniczej kariery narasta moje uczulenie na bezproduktywne gadanie. Jest to rodzaj choroby autoimmunologicznej. I to jest zła informacja.

2. Z Mokotowa pojechałem pod GNŻ [żyłem lat ponad 40 bez wiedzy, że Grób Nieznanego Żołnierza nazywany jest przez wtajemniczonych GNŻ-em] na spotkanie organizacyjne w związku z obchodami Dnia Żołnierzy Wyklętych. Ciekawa sytuacja, kiedy w jednym miejscu, przy okazji jednego projektu spotykają się z jednej strony służby, dla których taka impreza to chleb z masłem, z drugiej społeczny komitet, dla którego te obchody to coś najważniejszego na świecie.
Czucie i wiara silniej mówi do mnie
Niż mędrca szkiełko i oko.

Choć właściwie nie mówi.
Mimo wszystko, pan upierający się, by zrobić trzecią zwyżkę dla mediów w dość idiotycznym miejscu, twierdzący, że telewizje na pewno przyślą po kilka kamer – był jakoś rozczulający.

Spotkanie trwało tyle, że dwa razy zmieniała się pod GNŻ-em warta. Grzecznie robiono żołnierzom przejście. I to jakoś było budujące.

3. Wieczorem kontynuowaliśmy „Narcos”. Co ja biedny poradzę, że Pablo Emilio Escobar Gaviria kojarzy mi się z Lechem Wałęsą. I nie chodzi wyłącznie o wąsy. Czy outfity. Wiele osób porównuje Lecha Wałęsę do marszałka Piłsudskiego. I nie chodzi raczej o wąsy.
Czekam aż ktoś porówna Lecha Wałęsę do płk. Kuklińskiego.

Dziś można powiedzieć każdą bzdurę. Nawet, kiedy się jest profesorem. I to jest zła informacja.

Ekscytując się tym, kto, kiedy, co tam wysyłał do gen. Kiszczaka, czy tym, ile (i czy w ogóle) Lech Wałęsa wziął pieniędzy, od którego oficera prowadzącego, przestajemy widzieć najważniejsze: otóż przez lat 27 tzw. Wolnej Polski pan Czesław trzymał w domu kwity, których mieć w domu nie powinien. No i nie wygląda na to, że trzymał je tak sobie, bez powodu.

Cóż, ludzie wolą się zajmować kolejnymi wersjami tłumaczeń Wałęsy, a jeszcze bardziej tym, czy pan Czesław poznał bliżej gwiazdę srebrnego ekranu, niż – na ile posiadanie przez niego takich czy innych dokumentów mogło wpływać na ważne momenty najnowszej historii Polski. 

Ale czego wymagać od zwykłych ludzi, skoro historykom japoński wywiad przypomina SB.



piątek, 12 lutego 2016

9 lutego 2016


1. Śniło mi się, że mnie porwano, by wyciągnąć ode mnie informacje o czym były rozmowy z Johnem Kerrym. Tłumaczyłem, że nie brałem w nich udziału – nie pomagało. Uratował mnie generał Petelicki z shotgunem.
Obudziłem się i dotarło do mnie, że za naszych czasów nie było wizyty Sekretarza Stanu w Polsce. Mogłem we śnie użyć tego argumentu. Nie użyłem. I to jest zła informacja.

2. Oj, gdyby twórcy polityczno-plotkarskich tygodnikowych rubryk wiedzieli z kim się spotkałem – mieliby używanie. Nie wiedzą. Więc mieć używania nie będą.
Po południu, w doborowym towarzystwie ruszyliśmy na północ. Kierowca wybrał siódemkę. Przyznał, że przed laty zrobił trasę do Gdańska w 2:40. Ładą Samarą. Nie miałem nigdy łady. Trochę szkoda, bo ta kwadratowa jakoś mi się podobała.
W okolicach Mławy stanęliśmy na popas. Zamówiłem barszcz. Był niedobry. Placki ziemniaczane. Były niedobre. Poprawiłem niedobrą mrożoną pizzą. Jak szaleć to szaleć.
Przez bar przewijało się towarzystwo trochę jak z Pitbulla. Serialu.

Po drodze dopadła mnie jakaś twitterowo-medialna histeria w związku z odbieraniem panu Grossowi orderu. Histeryczna histeria. Wrażenie było takie, jakby żołnierze GROM-u gdzieś właśnie lądowali, by rzeczony order z klapy wyrywać.
Cóż, jest w kolejce paru poważnych zawodników, których odznaczenia wołają o pomstę do nieba. Pan paranaukowiec wraz ze swoimi wielbicielami mogą więc spać spokojnie.
Procedury nie oznaczają intencji. Niestety nawet poważni ludzie tego najwyraźniej nie chcą zrozumieć. I to jest zła informacja.

3. Wylądowaliśmy w hotelu Haller w Pucku. Hotel sprawiający wrażenie bardzo nowego. Co właściwie zabawne – postawiony był przy wsparciu Funduszu Rybackiego.

Ciekaw jestem, czy by się udało wydatkować środki z Funduszu Rybackiego na budowę skoczni narciarskiej gdzieś w Tatrach. Właściwie to nie tyle jestem ciekaw, co – jestem przekonany, że jakoś by się dało.

Razem z Nadwornym Fotografem poszliśmy nad Zatokę na spacer. Ale ciemno było, choć oko wykol. I to jest zła informacja

W łazience przez chwilę nienawidziłem projektanta wnętrz, który wymyślił, żeby uchwyt słuchawki prysznica umieścić tak, by woda się lała poziomo. Dość szybko nienawiść przeszła mi w podziw. Miał gość fantazję.
Równie ciekawym pomysłem była szafka na minibarową lodówkę. Pusta w środku. Ja tam od minibarów trzymam z daleka. Czego i Państwu życzę.




czwartek, 11 lutego 2016

8 lutego 2016


1. Nienawidzę musieć. Zwłaszcza wstać. Kiedy ustawię budzik – słabo śpię, bo czekam aż zadzwoni. Przekleństwo Jana Rokity, którego za wzór postawiła nam profesor Kabajowa [od łaciny] mówiąc, że „Janek to nigdy do szkoły przed dziesiątą nie przychodził”.

Wpadłem do Pałacu spóźniony i niewyspany. Pognałem do Wielkiej Sieni – cisza. Wygramoliłem się na górę, pytam BOR-owców. Mówią, że jeszcze spotkania nie ma. I, że ma być na górze. Że gość siedzi w Antyszambrze, bo przyjechał za wcześnie. Faktycznie siedzi. Z Profesorem Sz. Właściwie nie siedzi, bo właśnie wstali i ruszyli w stronę gabinetu.
Ja za nimi. Po drodze włączam transmisję. Znaczy próbuję. Bo się znowu okazało, że w środku stolicy sporego europejskiego państwa sieć komórkowa potrafi niedomagać. I to jest zła informacja, bo to, co wleciało na Periscope było dość słabej jakości, o czym po południu mogli się przekonać widzowie TVN24.

2. U Druha Podsekretarza odbyło się spotkanie z Panem Erykiem. Pan Eryk przyszedł z pomysłem. Pomysł interesujący, choć może trochę naiwny. Zobaczymy co z tego wyniknie.

Później w Pałacu Pan Prezydent udzielał wywiadu. Wcześniej porozmawiałem chwilę z naczelnym „Wprostu”. Wspominaliśmy czasy, kiedy był korespondentem RMF w Waszyngtonie. Wybitnym korespondentem. RMF – w co trudno dziś uwierzyć – było kiedyś radiem zdecydowanie bardziej informacyjnym niż dzisiejsze TOK FM. Do tego plejlistę układał Piotr Metz. To dobre radio było. Dziś takiego nie ma. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem kontynuowaliśmy przygody Ray'a Donovana. Znowu do zbyt późna. I to jest zła informacja. Swoją drogą dlaczego w Polsce nie powstają takie filmy? Bo nie ma takich aktorów? Bo nie ma ludzi, którzy napiszą taki scenariusz? Bo Polska to nie Ameryka?



środa, 10 lutego 2016

7 lutego 2016


1. Dzień bez telewizora. Więc bez „Kawy na ławę”. I „Loży prasowej”. No dobra. Przez chwilę oglądałem stream TVP Info – Woronicza 17. No i muszę przyznać, że kolega BBN sprawiał wrażenie jedynego rozsądnego w towarzystwie. I nie chodzi o to, że reszta gości opowiadała jakieś niemożebne rzeczy. To on tak podniósł poprzeczkę.
Nie obejrzałem tej wersji „Loży prasowej”. I to jest zła informacja, bo nie wiem, kiedy będzie okazja.

2. Zawiozłem dziewczyny na dworzec i pojechałem na zakupy. Pod Castoramą para wpychała płytę gipsowo-kartonową do XC70. Z metr wisiał z tyłu. Lubie XC70. Uważam, że to ostatnie prawdziwe volvo. To jedno z niewielu średniej klasy aut, jakie bym mógł mieć. Mógłbym, ale raczej mieć nie będę.
W Makro zatankowałem za 50 zł. Wprowadziłem zwyczaj, że co weekend tankuję gaz do pełna i benzynę za pięć dych. Benzyny zużywa się mało. Jeżeli paliwo będzie tanieć w tym tempie, to za jakieś dwa miesiące bak się wypełni. A to 90 litrów. Od miesiąca wybierałem się do myjni. W końcu się dojechałem. W kolejce słuchałem TokFM. Organizacje feministyczne zwoływały się na ogólnoświatowe tańczenie w proteście przeciwko przemocy wobec kobiet. Przypomniał mi się białoruski kierowca lawety, któremu zmieniano przed laty koło w Porcie2000. Widziany w telewizorze przez moment marsz szmat zrobił na nim takie wrażenie, że prosił kogo popadnie o wyjaśnienie o co chodzi. Kiedy słyszał – nie wierzył. Pytał kogoś innego.
A wtedy organizacje feministyczne jeszcze się nie fotografowały z transparentami: witamy uchodźców.
Myjnia – choć najdroższy program – nie domyła auta. I to jest zła informacja.

3. Obejrzeliśmy nowe Archiwum X. Ciekawe przeżycie. Jeżeli się nie jest serialu wieloletnim fanem – nie da się tego oglądać. Patrzę na Muldera, widzę Hanka Moody'ego. Słyszę te drętwe teksty, myślę sobie, że Duchovny musiał mieć niezłą zabawę. Lepszą niż widzowie.

Z tego wszystkiego Netflix nabrał sensu. Zaczęliśmy oglądać Raya Donovana. Złą informacją jest, że za późno.




wtorek, 9 lutego 2016

6 lutego 2016



1. Samochód pojechał był do Łodzi. Więc dzień bez samochodu. I to jest zasadniczo zła wiadomość.

2. Dzień bez telewizora. Trudna sprawa.
Nie obejrzałem „Drugiego Śniadania” więc nie słyszałem o co chodziło ze „straconym pokoleniem”. Twitter zapłonął cytując Mellera, który miał powiedzieć, że dzisiejsza młodzież to pokolenie stracone.
Sprawdziłem. Meller cytował prof. Ledera. Profesor powiedział, że dzisiejsza młodzież to stracone pokolenie dla K.O.D.-u.
Nikomu się nie chce sprawdzać u źródła – i to jest zła informacja.


3. Byłem w Perełce. Kupiłem ser koryciński. Przede mną w kolejce do kasy stał człowiek w pomarańczowych butach, dresie i czapce uszatce. Na pewno przychodzi też czasem ktoś w piżamie i na niej prochowcu, a jeśli nie – powinien. Niech będzie wielkomiejsko.
Z tyłu, za Perełką jest kawałek przedwojennej Pięknej. Jeszcze nie tak dawno był tam przedwojenny bruk, niestety podczas remontu ostańca najpierw je rozkopano, później zalano asfaltem. I to jest zła informacja. O takie ślady przedwojennej Warszawy powinno się dbać.
Ale do tego potrzebny jest inny rodzaj wrażliwości.  

poniedziałek, 8 lutego 2016

5 lutego 2016





1. Góralska gościnność może czasami wyjść człowiekowi bokiem. To właśnie taki dzień. I to jest zła informacja.
Po śniadaniu ruszyliśmy na północ. Znaczy najpierw z wicedyrektorem Romanem udaliśmy się na Krupówki, by sprawdzić, czy wszystko jest tam w porządku. Było w jak najlepszym.
Przez chwilę obserwowałem interakcję pomiędzy funkcjonariuszem w cywilu a pijaniuteńkim mimo wczesnej pory obywatelem. Obywatel miał problem z utrzymaniem pionu. Funkcjonariusz, po dobroci, nakłaniał obywatela, by ten poszedł do domu. Obywatel, nie dość, że chyba nie chciał, to jeszcze za bardzo nie mógł, bo co się od funkcjonariusza oddalał, to mu się nóżki od razu rozjeżdżały. Więc się funkcjonariusza łapał, jak nieprzymierzając pijany płotu. Rzecz jasna płotu nieprzymierzając do funkcjonariusza.

2. Jechaliśmy do Mogilan. Przez Chochołów. Droga piękna, choć kręta. W Rabce był korek, który omijaliśmy zgodnie z zaleceniami kilku nawigacji.
Zanotowałem nowy zwyczaj. Otóż kiedy jeździmy Viano – znaczy przynajmniej w pięć osób – prędzej, czy później dochodzi do konkursu nawigacji. Znaczy dwie, do trzech osób zaczyna tłumaczyć, że ich nawigacja z telefonu wskazuje najlepszą drogę (omijającą wszelkie korki). To trwa właściwie do końca drogi. W konkursie nie ma nagród. Najciekawszy jest moment, kiedy trzy nawigację mówią: dwie – skręć w lewo, jedna – skręć w prawo.

Okolice Mogilan właściwie piękne. Wzgórza i doliny. Pan Prezydent odznaczył majora Paliwodę. Ostatniego z wyzwolicieli więźniów św. Michała w 1946 r.
Było wzruszająco. Panowie rozmawiali długo. Niestety wyłączono prąd, więc nie udało mi się wszystkiego nadać.
Dla człowieka mieszkającego w centrum miasta – brak prądu to jakiś armagedon. Dla mieszkańców wsi – normalka. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem, w Pałacu gościliśmy przedstawicieli AI i Panoptykonu.
Chytry plan – trzy zaproszone osoby wchodzą do Pałacu – nie ma kto trzymać transparentów. Przejrzano go natychmiast – demonstranci wezwali posiłki z miasta.
Poważnie – spotkanie w zasadzie dość merytoryczne. Z miernym efektem, bo towarzystwo wróciło pod Pałac i imprezowało dalej jakby spotkania nie było.
Mój były kolega, którego nazwiska nie wymienię, skomentowałby to jakoś tak, że organizacjom o lewicowych korzeniach chodzi o walkę, nie o zwycięstwo, czy rozwiązywanie problemów. Łatwiej wyciąć literki ze styropianu i powrzeszczeć „Duda na Wawel” niż przygotować jakieś rozsądne rozwiązania prawne.

Podoba mi się pomysł „Duda na Wawel”, bo uważam, że Zamek Królewski jest lepszym miejscem urzędowania niż Pałac Namiestnikowski. Obawiam się jednak, że krzyczącym chodziło o coś innego. I to jest zła informacja.

niedziela, 7 lutego 2016

4 lutego 2016



1. Obudziłem się bez żadnego powodu o piątej rano. Przemęczyłem się do ósmej. Poszedłem na pocztę. Do apteki. Po bułki. Wróciłem do domu i poczułem, że mógłbym pójść spać. Nie mogłem. I to jest zła informacja.

2. Bożena podrzuciła mnie na Wiejską, skąd z Druhem Podsekretarzem i Bardzo Ważnym Dyrektorem pojechaliśmy na lotnisko. Tradycyjnie panowie przy szlabanie nie mogli znaleźć wszystkich nazwisk na liście, ale tradycyjnie się udało.
W samolocie podano pączki i kanapki. Najpierw pączki. Do Krakowa leci się tak krótko, że człowiek nie zdąży nawet dobrze się na fotelu usadowić. Za to na Balicach zawsze jest ładnie. Na Okęciu jest wizualny bałagan. Na Balicach – spokój. I nie wynika to wcale z braku ruchu.
Wsiedliśmy do aut i pojechali do Lubnia.
Po drodze z Druhem Podsekretarzem zastanawialiśmy się, jak będzie wyglądać pikieta KOD-u. A konkretnie – kto w niej będzie brać udział. Wyszło nam, że jakaś asystentka Róży Thun [und Hohenstein], dwóch współpracowników „Gazety w Krakowie” i do tego może ze ktoś z okolic „Tygodnika Powszechnego”.
Dojeżdżając właściwie nie zauważyliśmy pikiety. Rozrosła się dopiero w medialnych relacjach. Mistrzem świata w rozrastaniu był fotograf z Gazety, który wyczekał aż do szkoły iść będą dzieci i bardzo zgrabnie nacisnął, później zdjęcie trafiło do serwisu podpisane: demonstracja KOD-u.
Gazeta ma z normalną gazetą coraz mniej wspólnego. I to jest zła informacja.

Nie rozumiem dlaczego Wojtek Czuchnowski wychodząc z telewizyjnego studia nie ogłosił, że w ramach protestu przeciwko „zawłaszczeniu publicznej telewizji” Gazeta zawiesza stosowanie zasad zawodowej etyki. Mam wrażenie, że by było uczciwiej.

3. Później przejeżdżaliśmy przez Lasek i Trute. Mamy tam rodzinę u której byliśmy kiedyś w wakacje ponad 30 lat temu. Po raz pierwszy wtedy obserwowałem picie w kółko z jednego kieliszka. Rytuał ten zrobił na mnie niezapomniane wrażenie.

Ostatnio wciąż opowiadam o tym, że mam również góralskie korzenie. A nic nie robię, żeby się czegoś o nich więcej dowiedzieć. I to jest zła informacja.

Słowo „dudaski” okazało się nie być rzeczownikiem w mianowniku liczby mnogiej, tylko przymiotnikiem w mianowniku liczby pojedynczej. Człowiek uczy się całe życie.


sobota, 6 lutego 2016

3 lutego 2016


1. Idąc do pracy spotkałem znanego publicystę. Ucięliśmy sobie bardzo przyjemną pogawędkę. Chodził do tej samej podstawówki co wszyscy. Szkoda, że po stu latach istnienia zamieniona została w gimnazjum. Te gimnazja to jakieś przekleństwo. Z rok temu koleżanka z tejże podstawówki, obecnie matka dzieci stadka [czy „matka dzieci stadka” to rym żółty?] tłumaczyła, że za naszych czasów zmiana z dziecka w młodzież dokonywała się w stopniowo, w oswojonym towarzystwie. Teraz – radykalnie. W najmniej ku temu sprzyjającym momencie młody człowiek zmienia środowisko. I często robi się z tego gnój. I to jest zła informacja.

2. W Pałacu był pan z Syrii. Z listem od przedstawicieli różnym syryjskich kościołów. Listem z prośbą, by ich problemy rozwiązywać tam, nie tu.
Mam wrażenie, że w całym szeroko rozumianym problemie „uchodźców” Syryjczycy stali się najmniej ważni. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem świętowaliśmy urodziny kolegi z pracy. Było bardzo miło. Nie będę tego opisywał, bo większość tematów była zbyt hermetyczna, by je tu prezentować.

Wpadłem na chwilę do Krakena, dokąd kolega Krzysztof właśnie wrócił z Ziemi Świętej. Nie zdążyłem z nim tak naprawdę porozmawiać. I to jest zła informacja, bo nie wiem kiedy będzie następna okazja.