
1. W nocy padało. Wieczorem się na to
zanosiło. Obudziło mnie koło siódmej. Z braku pomysłu na życie
zająłem się czyszczeniem wentylacji w Suburbanie. Model z 1995
roku nie ma kabinowego filtra, więc cały syf, który wpada przez
wlot powietrza na podszybiu wbija się w parownik.
I wbity –
rzeczony parownik zatyka. Parownik zatkany, kompresor klimatyzacji
kompresuje, silnik wentylacji dmuch, a w środku efekt żaden.
Bogu
dzięki wymyślono Googla i Youtube. Nie chwaląc się [cóż to za
idiotyczne stwierdzenie] poznałem panią, w której garażu
wymyślono Googla, która jest prezesem Youtube.
Otóż mogę się
założyć, że jeżeli istnieje jakaś czynność, którą
kiedykolwiek będzie trzeba wykonać z jakimś samochodem, istnieje
człowiek, który ją już wykonał, nagrał to komórką i wrzucił
na Youtube. Pan, który czyścił, gdzieś na środkowym zachodzie
klimatyzację w Suburbanie z 1995 roku sugerował, że uda się wyjąć
wentylator bez wyciągania komputera samochodu. Mnie się nie udało.
Z pomocą Józki [ma drobne dłonie] udało się wydłubać sporo
syfu z czegoś, co mieszkaniec środkowego zachodu nazywał
airboksem. Zgodnie z sugestiami napchałem do środka mnóstwo
czyszczącej chemii, skręciłem wszystko, później z radością
obserwowałem jak z poszczególnych kanałów wylatuje piana. Cała
procedura była zasadniczo prosta. Jedyny kłopot – musiałem iść
do Józka, ojca sąsiada Tomka pożyczyć małą grzechotkę z
osprzętem, którego nazw nawet nie znam. Na przykład taką
sprężynę, którą się z jednej strony przypina do grzechotki, z
drugiej do tego niby klucza [bo jak się tam nazywa to coś z numerem
w tym przypadku siedem].
Naprawianie tej wentylacji zajęło mi
parę godzin, nie miałem więc czasu na przeglądanie mediów. I to
jest zła informacja.
2. Bożenie urwał się koniec wydechu.
Dzień wcześniej, kiedy wróciliśmy z krajzegą, porwała Suburbana
i ruszyła nad jezioro w Łąkiem, żeby przywieźć stamtąd
dziewczyny. Niestety drogi są trzy. Bożena pojechała przez las,
chwilę po jej wyjeździe dziewczyny wróciły przez Ołobok. DO tego
nie wzięła telefonów, więc mogliśmy sobie dzwonić z dobrą
nowiną. Pozytyw jest taki, że wracając przez las znalazła
końcówkę, którą wcześniej zgubiła.
No więc wydech był w
dwóch, różnej długości kawałkach. Trzeba było coś z tym
zrobić. Pojechaliśmy z Michałem i dziewczynami do Świebodzina.
Jeździliśmy o jeździli, okazało się, że znalezienie spawacza
chcącego się spawaniem wydechu zająć jest problemem. Znalezienie
w ojczyźnie spawalnictwa. Problem udało się w końcu rozwiązać –
umówić na piątek.
W calu nabycia podzespołów koniecznych
do remontu krajzegi udałem się do hurtowni elektrycznej przy Lidlu.
Wchodzę i słyszę jak dwóch panów z obsługi rozmawia o wpływie
geopolityki na politykę polską. Aż żal było przerywać. Cóż,
przerwałem kiedy doszli do Traktatu lizbońskiego „mówię ci, to
jednak była zdrada”. Nie wiedziałem, czy gniazdo siłowe, które
mamy w kuchni to 16 czy 32. Bożena musiała mi przysłać zdjęcie.
Zanim doszło, panowie zaczęli rozmowę o Polinie [upraszczając:
Żydzi rządzą światem i kazali nam to muzeum postawić].
Odbierając kupione rzeczy próbowałem tłumaczyć sensowność
Polinu z punktu widzenia naszej racji stanu. Mam wrażenie, że bez
specjalnego efektu. I to jest zła informacja. Swoją drogą na
Twittetrze już zacząłem występować jako „ten Żyd z pałacu”.
Po tym, co o Żydach usłyszałem od panów z hurtowni – to chyba
komplement.
3. Wróciliśmy, coś trzasło i szyba w tylnych
lewych drzwiach przestała się zamykać. To zła informacja.
Dokończyliśmy „Władcę
pierścieni”. Mam nadzieję, żę jakiś Netflix zamówi od
reżysera zrobienie remake'u. Kompletnego. Niech trwa swoje
dwadzieścia godzin.
To, że w obecnej wersji nie ma sceny, w
której hobbici wracają do domu i robią powstanie może świadczyć,
że autor filmu mało z książki zrozumiał.
Tomasz Lis ogłosił, że w związku z
tym, że PAD objął patronatem Maraton Warszawski – nie weźmie w
nim udziału.
Wcześniej biegał w maratonie patronowanym
przez prezydenta Komorowskiego. W „Newsweeku” wisi na ścianie
zdjęcie red. Lisa z panią Clinton. Ciekawe, czy rośliny z którymi
się fotografuje też usychają.