środa, 13 stycznia 2021

12 stycznia 2021

 


1. No więc wstałem nie tak wcześnie jak chciałem. I to jest zła informacja. Wstałem i szukałem papierów BMW. Konkretnie: Karty pojazdu. Szukałem do południa. Bezskutecznie. 

2. Pod koniec wczorajszej podróży zauważyłem, że silnik przestał równo pracować. Przyjechałem więc do Jacka. Akurat kończył jakiegoś chevroleta. Komputer oczywiście nie wykazał wypadania zapłonów. Stanęło na tym, że trzeba wyciągnąć świece. Przy okazji się okazało, że z auta leci ciurkiem płyn chłodniczy. Nie było widać skąd. Nie było widać, bo strzelił trójnik nad zbiornikiem wyrównawczym. Przykryty osłoną. Strzelił, a potem rozpadł się w rękach. A mógł to zrobić na autostradzie, sto kilometrów do Warszawy. Porządny bawarski trójnik. 
Jacek był w Zakopanem. Stoki zamknięte. Kolejka na Kasprowy działa. A dlaczego działa? Bo jej właścicielem jest Macierewicz. Albo ktoś z rodziny. Górale tak mówią. 
Próbowałem tłumaczyć, że to mało prawdopodobne. Złą informacją jest, że chyba nie byłem wystarczająco wiarygodny. 
Czwarty cylinder po lewej stronie. Świeca wymieniona. Silnik znowu pracuje równo. 
Na drugim kanale stał Skyline. Przyjechał od blacharza. Właśnie się składa kuty silnik. Zapytałem, czy da się przełożyć kierownicę na lewą stronę. Jacek popatrzył na mnie jak na bluźniercę. Byle jaki Skyline kosztuje już ponoć 50 tys. dolarów. 

3. Wieczorem dalej szukałem. W miejscach, gdzie szukałem wcześniej. I innych. Szukałem, szukałem no i w końcu znalazłem. W teczce, która leżała pod jadalnym talerzem. Talerz w 2016 roku przywiozłem ze Stanów. Kazimierz Marcinkiewicz próbował nimi handlować. Trochę wziął od niego ambasador Schnepf. 

Złą informacją jest, że ostatnio, kiedy przyjeżdżam do Warszawy realizuję mniej–więcej 30% założonego planu. 




 

wtorek, 12 stycznia 2021

11 stycznia 2021

 


1. Kocio od rana był bardzo zdrowym kotem. W mojej szczerej opinii kocio wcześniej cierpiał na Weltschmerz. Brak pełnej miski bardzo szybko Kocia uleczył. 

Pojechaliśmy jednak do weterynarza. Doktor-Ukrainiec-Weterynarz pobrał od kocia krew – to Kocio zniósł ze stoickim spokojem, mimo iż w tym celu ogolono mu elektryczną maszynką kawałek łapy. Później był zastrzyk. Tu już Kocio zaprotestował. Doktor-Ukrainiec-Weterynarz wciąż zwracając się do niego per dziecko – serdecznie Kocia przeprosił. Później patrząc mu głęboko w oczy, wyjaśnił, że następne dawki antybiotyku będzie dostawał w tabletkach i ważne jest, żeby tych tabletek nie wypluwał, tylko na pewno w całości połykał. Kocio słuchał w skupieniu. Czy wziął sobie to do serca – dowiemy się przy pierwszej dawce. 
Doktor-Ukrainiec-Weterynarz mówił to z akcentem, który już poprzednim razem wydał mi się znajomy. Teraz dotarło do mnie, że brzmiał zupełnie jak mój dziadek Machl [na zdjęciu]. Z dziadziem-Tadziem niestety nie miałem zbyt wielu kontaktów. Ostatni raz widzieliśmy się u niego w domu. Mieszkał gdzieś na Olszy. Pojechaliśmy tam z matką pożyczoną skodą Favorit – wiem, że to pozbawiona znaczenia informacja, ważne, że piliśmy spod stołu wódkę, ukrywając to przed dziadka żoną. On był coraz bardziej na twarzy czerwony, jego żona – co chwilę pod różnym pretekstem wchodząca – coraz bardziej – excuse le mot – wkurwiona. Im bardziej żona dziadka była – excuse le mot – wkurwiona, tym większą radość z całej sytuacji miał dziadek. 
Ale wróćmy do naszych baranów: akcent dziadzia–Tadzia był tożsamy z akcentem jego kolegi Wiktora Zina. No i w ten sposób mówi Doktor-Ukrainiec-Weterynarz. Złą informacją jest, że dziś mało kto wie kim był profesor Zin i w jaki sposób mówił. 

2. Musiałem pojechać do Warszawy. I to jest naprawdę zła informacja. 

3. Od pewnego czasu narasta we mnie potrzeba zakupu samochodu. Użytkowego. Po powrocie z Teksasu byłem przekonany, że musi to być Silverado. Od powrotu z Teksasu upłynęło już – Bogu dzięki – tyle czasu, że już wiem, że musi to być pick-up ale nie musi to być Silverado. No i pewnego dnia dotarło do mnie, że General Motors specjalnie dla mnie wymyślił coś, co się nazywa Avalanche. 
No i kiedy ruszyłem do Warszawy zadzwoniłem do pana z okolic Łodzi, który Avalanche sprzedaje, że chciałbym go obejrzeć. Chevroleta. Nie pana. 
No i przyjechałem. I obejrzałem. 

Dojechałem do Warszawy. Znalazłem 80% papierów beemek. Złą informacją jest, że odszukanie pozostałych 20% nie będzie łatwe. 


poniedziałek, 11 stycznia 2021

10 stycznia 2021


 

1. No więc rano pojechaliśmy do Sulechowa. Na drodze żywego ducha. Może ze dwa samochody. Za to pod lecznicą kilka samochodów i kolejka. Jak kiedyś do mięsnego – zauważył pan, który przyszedł z żoną i kotem. Ja tam sobie nie przypominam, żeby kiedyś ludzie do mięsnego stali ze zwierzętami na rękach. 
Pan, który przyszedł z żoną i kotem próbował pokazywać na telefonie jakieś filmy. Ona słusznie zauważyła, że to iż ktoś mu coś wysłał nie jest wystarczającym powodem do tego, by musiała to coś oglądać. 
Żona od tego pana stwierdziła, że Kocio ma piękne oczy. Pan stwierdził, że też uszy. Nam się udało wejść do środka, gdzie zmierzono Kociowi temperaturę i dano zastrzyk. Temperaturę miał w porządku. Jutro mamy go zawieźć do Świebodzina. Wygłodzonego, bo będzie mu pobierana krew. I to jest zła informacja, bo jest wystarczająco zły z powodu aresztu domowego. 

2. Przez cały dzień oglądaliśmy „The Crown”. Skutecznie. Mamy to już z głowy. Złą informacją jest, że serial tak mnie odmóżdżył, że nie mam pomysłu co o nim napisać. Że twórcy filmu nie przepadali za Margaret Thatcher? Że Diana była nieszczęśliwą idiotką? Swoją drogą ciekaw jestem, jak bym ten film odbierał, gdybym zupełnie nic nie wiedział o tamtych czasach. 

3. Przed Świętami obejrzałem na Netfliksie „The Liberator”. Chyba po drugim odcinku dotarło do mnie, że to historia oddziału, który 29 kwietnia 1945 roku wyzwolił więźniów obozu w Dachau. 
Napisałem o tej historii w 68 jej rocznicę. Miałem nadzieję, że ktoś zrobi o tym film. Zrobił Netflix. Muszę przyznać, że na finał czekałem z pewną ekscytacją. 
Przez wszystkie odcinki serialu autorzy próbowali nas przygotować na Dachau. 
Niestety poprawność polityczna zmusiła autorów serialu do pominięcia ponad pięciuset zastrzelonych przy tej okazji SS-manów. W XXI wieku nie wypada pokazać Natywnego (Rdzennego?) Amerykanina, porucznika Jacka Bushyheada który z cekaemu rozwala 346 jeńców. 
Czasy mamy takie, że prawda historyczna z aktualnie obowiązującą poprawnością przegrywa. I to jest zła informacja. 

Niżej wrzucam tamten tekst.





29 kwietnia 1945 r. dowodzony przez ppłk. Feliksa L. Sparksa 3. batalion ze 157. pułku piechoty 45. dywizji piechoty amerykańskiej 7. Armii wyzwolił obóz koncentracyjny w Dachau niedaleko Monachium. „Wyzwolił” to chyba nie jest najlepsze określenie, gdyż Dachau, podobnie jak Monachium, leży w Bawarii, kraju należącym do Niemiec. Obóz został raczej zajęty. Wyzwoleni – więźniowie. Ci, którym oczywiście udało się przeżyć.

Dzień wcześniej dowodzący obozem (i wszystkimi jego filiami) SS-Obersturmbannführer Martin Weiss, zrobił coś, co niezbyt przystoi niemieckiemu oficerowi. Razem grupą kolegów (niem. Kollegen) wziął i zwiał.

Na wiele mu się to nie zdało, bo rok później został przez Amerykanów powieszony.

Herr, a właściwie: Parteigenosse Weiss, to interesująca postać. Był komendantem obozów w Neuengamme, Majdanku i Dachau. I o ile w Majdanku nie odróżniał się specjalnie od reszty komendantów, w Dachau uchodził za jednego z bardziej ludzkich. Cóż, pobyt na Wschodzie specjalnie niemieckim menadżerom nie służy. Nawet dziś.

Warto pamiętać o jeszcze jednej sprawie. W kwietniu 1945 r. Himmler wydał rozkaz o zniszczeniu obozów podległych Weissowi (czyt. wymordowaniu więźniów i usunięciu śladów po nich i po obozach). Weiss tego rozkazu nie wykonał. Być może dzięki temu kilku z nas żyje dziś na tym świecie.

Gdy Weiss zniknął, dowództwo przejął SS-Obersturmführer o wyraźnie germańskim nazwisku: Skodzensky. Jego kariera nie trwała zbyt długo, 29 kwietnia podczas porannego apelu wydał rozkaz o poddaniu obozu. Chwilę przed jedenastą wyszedł na spotkanie Amerykanów. Legenda głosi, że wziął sobie do towarzystwa znającego angielski więźnia. Ppor. William P. Walsh, któremu Skodzensky się poddał, wręczył więźniowi pistolet maszynowy i zaproponował by ten zrobił ze Skodzenskym na co ma ochotę. Więźnia namawiać nie było trzeba. Skodzensky – najniższy stopniem komendant obozu koncentracyjnego w Dachau stał się również najkrócej żyjącym.

Amerykanie mogli być rozdrażnieni. Wcześniej na bocznicy prowadzącej do obozu natknęli się na pociąg z 5000 więźniów z Buchenwaldu. Martwych, bądź w agonii (ale ci w mniejszości). Wcześniej pewnie coś słyszeli o obozach koncentracyjnych, ale prawda raczej nie mieściła się im w głowach.

 Po 11 wkroczyli na teren obozu. Dość szybko znaleźli komorę gazową. Pełną zwłok. Podobnie jak pomieszczenia obok. 30 minut później rozstrzelali 122 esesmanów. Równocześnie więźniowie używając czego popadnie (łopat, kilofów etc.) zaczęli wymierzać sprawiedliwość strażnikom i kapo.

Około południa ppłk. Sparksowi udało się na chwilę przywrócić spokój. Na chwilę, bo amerykański żołnierz, któremu wydało się, że grupa Niemców próbuje uciec zastrzelił 12 z nich z cekaemu.

O 12:25 do obozu przyjechał gen. Henning Linden razem z wycieczką korespondentów wojennych. Sytuacja się uspokoiła, ale przed 13 doszło do gwałtownej wymiany zdań pomiędzy nim a Sparksem, w wyniku której generał wyjechał.

O 14:45 rozstrzelano pozostałych jeńców. Por. Jack Bushyhead osobiście z cekaemu zastrzelił 346.

Po 18 do obozu wkroczył 1. batalion 157. pułku, który ostatecznie przywrócił porządek.

 W sumie w Dachau 29 kwietnia 1945 r. zginęło 560 członków SS.

Amerykańska prokuratura wojskowa przeprowadziła śledztwo. Raport jednoznacznie wykazywał odpowiedzialność US Army za masakrę. Zalecał postawienie płk. Sparksa przed sądem wojennym. Sprzeciwił się temu gen. Patton. Raport utajniono.

Żołnierze płk. Sparksa złamali prawo wojenne, ale robiąc to przywrócili wiarę w sprawiedliwość 30 tysiącom wyzwolonych 29 kwietnia 1945 r. więźniów Dachau. Nie wiem ilu z nich umarło w ciągu kilku następnych tygodni.

 

Dlaczego o tym piszę? Kilka dni temu właściwie przypadkiem pojechałem do Dachau. Byłem pod Monachium na prezentacji nowych modeli BMW (M6 Gran Coupe, to może być kolejny najlepszy samochód, którym w życiu jechałem) i zamiast pobijać rekordy prędkości na autostradzie skręciłem w drogę, która zaprowadziła mnie do obozu. Po powrocie przeczytałem o tej historii. Od razu przypomniała mi wyrok w sprawie masakry w grudniu 1970 r. „Pobicie ze skutkiem śmiertelnym”. Pobicie za pomocą broni pancernej, śmigłowców i karabinków automatycznych.

Może szkoda, że dwadzieścia parę lat temu nie wyzwolili nas żołnierze płk. Sparksa.


niedziela, 10 stycznia 2021

9 stycznia 2021

 


1. Śniło mi się, że czekam w kolejce do wojskowego dentysty. Jednostka była gdzieś przy Wołoskiej. Czekam razem z grupą żołnierzy i widzę, że są przerażeni. Zza drzwi słychać pisk wiertarki. Zęby mnie bolą ale coraz bardziej nie chcę tam być. Przerażenie żołnierzy powoli przechodzi na mnie. Z tego strachu tak mi ciśnienie skoczyło, że aż się obudziłem. Rano. A umówiliśmy się, że będziemy świętować sobotę przez spanie do południa. 
Muszę przyznać, że to w związku z dentystą zacząłem sobie uświadamiać własną śmiertelność. Lat temu ponad dwadzieścia usłyszałem, że człowiek nie powinien żyć dłużej niż lat czterdzieści. Tak został zaplanowany. Gdyby było inaczej – zmieniałby zęby więcej razy. Tak jak robią to gatunki planowane długowieczniej. 
Dziś ludzkość dysponuje techniką, która rozwiązuje ten problem. Niestety nie jest ona tania. Można sobie zaordynować nowy garnitur zębów, zapłacić za to kilkuletnie zarobki i zaraz po wyjściu z kliniki dostać w łeb źle umocowaną dachówką. I jedyny pożytek z tego może być taki, że o ile człowieka nie skremują – za tysiące lat jakiś archeolog stwierdzi, że ludzkość w XXI wieku potrafiła implantować sztuczne zęby. Z drugiej strony można później z nowymi zębami przeżyć pół wieku. Problemy pierwszego świata są czasem bardzo dotkliwe. I to jest zła informacja. 

2. Pan Kocio jest chory. Nie leży w łóżeczku. Kucał czterema nogami na kanapie. Kiedy wstałem, zupełnie się tym nie zainteresował. Otworzył niechętnie oko, gdy metr od niego, mocno hałaśliwym odkurzaczem czyściłem kominek. 
Bożena wywarła presję. Pojechaliśmy do Świebodzina do weterynarza. Przyjął nas świetnie mówiący po polsku Ukrainiec. Kocio ma gorączkę. Coś słychać w oskrzelach. Do tego oszczędza tylną lewą nogę. Dostał antybiotyk i niesterydowy przeciwzapalny. Doktor-Ukrainiec-Weterynarz zwracał się do Kocia per dziecko. Na koniec wyraził ubolewanie, że nie będziemy mogli go wieczorem wypuszczać. No i zaprosił w niedzielę na zastrzyk. Do Sulechowa. Na dziesiątą. I to jest zła informacja, bo miałem ambicję w końcu przestać oglądać niedzielną publicystykę z własnej nieprzymuszonej woli. A tak nie obejrzę, bo nie będę mógł. 
Zastrzyk pomógł. Kiedy wybiła jedenasta, Kocio bardzo chciał wyjść. 


3. Jedynym skutkiem obejrzenia „Greenland” jest utwierdzenie mnie w chęci budowy schronu. Postanowiłem dwa razy do roku grać w Eurojackpot. Kiedy wygram – obstaluję schron, że ho ho.

W końcu zaczęliśmy oglądać czwartą serię „The Crown”. Gillian Anderson mówi jako Margaret Thatcher z identyczną manierą, jak pani ambasador Anders. Ciekawe, czy to pani Anders stara się mówić jak pani Thatcher, czy to panienki z pewnej klasy mówiły w ten sposób. 

W końcu zacząłem czytać „Miasto noży” Wojtka Muchy. Dostałem już dawno temu książkę z dedykacją, Niestety ktoś ją sobie pożyczył i najwyraźniej analizuje literka po literce. Kupiłem więc e-booka. 
Wojtek ma pewne miejsce w mojej wonder-redakcji, która pewnie już nie powstanie, bo żadnego wydawcy by na nią nie było dziś stać.
Książka dobra, widać ile autor włożył energii w odtworzenie rzeczywistości sprzed ćwierćwiecza. Złą informacją jest to, że bardzo nie dał rady tej książki redaktor. Choć w tym zdaniu zauważą to krakowianie. Ci z Krakowa, nie z podkrakowskich osiedli: „Dzielnicowym totemem, widocznym znakiem władzy Pasów była akacja, rosnąca na rogu ulic Retoryki i Smoleńsk.”

piątek, 8 stycznia 2021

8 stycznia 2021


 1. Rano przez chmury widać było słońce. Mam wrażenie, że to po raz pierwszy w tym roku. 


Mamy w domu niedokończone ogrzewanie podłogowe. Od piętnastu prawie lat. Otóż cały układ został podzielony na kilka obwodów. Każdy z tych obwodów zaczyna się od zaworu, który miał puszczać tam wodę, kiedy termostat w konkretnym pomieszczeniu na to mu pozwoli. Zawory pracują na jakimś nietypowym napięciu. Brakuje transformatorów, które by to napięcie zapewniały. Nie ma też termostatów. Więc układ działa w całości. Albo nie. W zależności, co mu mówi sterownik pieca. Ma to pewnie wiele minusów. Większości z nich nie udało mi się rozpoznać. Wiem o jednym: podłogówką nie da się nagrzać łazienki. Gdyby to wszystko działało – piec mógłby grzać wyłącznie łazienkę. Teraz nie może. Łazienka jest na rogu domu. Jej najdłuższa ściana przez czterdzieści lat była zawilgacana przez niezbyt mądrze zrobiony dach. Teraz ściana schnie. Robi to jednak w swoim tempie. W łazience poza podłogówką pod płytkami jest jeszcze mata elektryczna. Niestety o zbyt małej mocy. Znaczy w łazience przez lata było w zimie zimno. 
Już nie jest. Zmotywowany przez Bożenę kupiłem panel co to grzeje podczerwienią. Robi to zadziwiająco skutecznie. Niepokojąco wręcz skutecznie. Na tyle niepokojąco, że zamówiłem watomierz – takie coś, co mierzy zużycie prądu. Założona we wrześniu fotowoltaika narobiła już co prawda cysternę prądu, ale zawsze lepiej wiedzieć co i jak. 
Złą informacją jest, że muszę ten panel jakoś zamontować. A wiązać się to będzie z koniecznością przewiercenia fliz. Choć może tu, od 1945 roku są to raczej płytki. 

2. Pojechaliśmy do miasta. Do paczkomatu. Paczkomaty są super, choć wolałbym nie musieć za każdym razem po przesyłkę przejeżdżać trzydziestu kilometrów. 
Poszliśmy do Lidla. Nie ma szpinaku mrożonego ze śmietaną. I to jest zła informacja. Choć gorszą jest brak podpałki, do której przyzwyczaiłem się tak, że nie bardzo sobie wyobrażam bez niej poranków. 
Tłum ludzi. Byłem świadkiem budującej sytuacji. W kolejce do sąsiedniej kasy ktoś zwrócił uwagę na brak dystansu. Po chwili cała kolejka dyskutowała o odpowiedzialności, sytuacji epidemicznej w sąsiednich Niemczech (mój mąż pracuje).
Z Lidla pojechaliśmy do Tesco. Po chleb, wiejski. Bardzo dobrze się mrozi, a po rozmrożeniu jest jak świeży. No i niestety chleba nie było. Jakiś tescowy pan powiedział, że będzie za pół godziny. Błąkaliśmy się po sklepie przez pół godziny. 

Przypomniała mi się dykteryjka, którą opowiadał mój były kolega Skoczylas. Pod koniec komuny oprowadzał po Krakowie amerykańskiego żurnalistę. Weszli do delikatesów – Skoczylas coś chciał kupić. Stanął więc w kolejce i stał. I stał. Amerykański żurnalista był coraz bardziej rozdrażniony. Na koniec wypalił – już wolałbym coś kupić niż tak długo być w sklepie. 

Przez te pół godziny nawrzucałem do kosza mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. W końcu chleb się pojawił. Po zapłaceniu okazało się że część niepotrzebnych rzeczy wcale nie była w promocji, jak to często w świebodzińskim Tesco bywa. 

Wracaliśmy przez Skąpe. Niby było już ciemno, ale ta ciemność nieba miała dziwnie fioletowy odcień.

3. A, no i w Tesco nie było szprotek. Kocio niby już za nimi nie przepada ale i tak je jadł. Więc to zła informacja. 

czwartek, 7 stycznia 2021

7 stycznia 2021


 

1. Uwielbiam praktykować kuchenną politologię. Przez ostatnie lata nie wypadało się mi tym dzielić ze światem. Teraz chyba mogę. Wczorajsza rewolucja amerykańska nie zrobiła na mnie specjalnego wrażenia. Cztery lata temu zwycięstwo Donalda Trumpa zmotywowało tłumy wyborców, przepraszam: wyborczyń pani Clintonowej do wyjścia na ulicę i robienia – excuse le mot – bydła podczas prezydenckiej inauguracji. Po przegranej Donald Trump chciał, żeby jego następcy też inauguracja niezbyt wyszła. Zaczął więc podkręcać swoich wyznawców. Jednak świat 2021 to nie to samo, co świat 2017. W międzyczasie wydarzyło się Black Live Matter. Wyznawcy Trumpa przez wiele miesięcy zeszłego roku oglądali w swoich telewizorach przekraczanie kolejnych granic, z którego to przekraczania nic nie wynikało. Więc w świadomości kilkuset z nich granice zostały na tyle przesunięte, że sprofanowali pomnik demokracji (Republiki), jakim jest Kapitol. Skoro można było bezcześcić pomniki bohaterów tej demokracji (Republiki) i nic się nie działo, to dlaczego mieli się jakoś obcinać. Demokracja (Republika) dała sobie radę. Za cztery lata też sobie poradzi. Nie wiemy jeszcze z czym. I to jest zła informacja. 
Kurcze, jestem dziadersem. I jestem z tego kurcze dumny. 

2. Opozycyjny przekaz o tym, że leżymy w kwestii szczepień zastąpiony został opowieścią, że kiedy PiS przegra wybory, to będzie jak w Stanach. 
Będzie miasteczko namiotowe przed Sejmem, demonstracje próbujące się do Sejmu wedrzeć, w Sejmie totalna opozycyjna obstrukcja? 
Ech wiąż się nie mogę oderwać od bieżącej polityki i to jest zła informacja. 

3. Obejrzeliśmy „Tenet” Nolana. Bożena wykazała się wielką mądrością i wywarła na mnie presję, przez którą zamiast kupić film na apple.tv, wypożyczyłem go, oszczędzając kilkadziesiąt złotych. Bożena nie jest wielbicielką „Incepcji”, mnie się „Incepcja” nawet podobała. 
Tenet” nie daje rady. I to jest zła informacja. Bo przez moment ręka mi zadrżała – mogłem wybrać „Greenland”. Oboje lubimy Butlera.

6 stycznia 2021


1. Jeszcze było ciemno, kiedy obudził mnie pisk upeesów. Zabrali prąd – jak to się w okolicy mówi. Upeesy piszczały. Okazało się, że tylko jeden ma wyłącznik pisku. A jest ich kilka. Pierwszy w piwnicy zasila routery. Drugi piec CO, trzeci – komputer Bożeny, czwarty – router na parterze. Ostatni nabytek, piąty – nie zasila lodówki. Jest strasznie wielki, ciężki, ma w środku z osiem akumulatorów. Niestety, kiedy jest włączony jego wentylator strasznie hałasuje. Więc go odpinamy, kiedy jesteśmy w domu. Podłączyłem go. Na panelu lodówki zaczął migać jakiś błąd. Więc go wyłączyłem. Pomyślałem, że lepiej go zachować do pieca CO niż miałby zasilać nieczynną lodówkę. Później – na wszelki wypadek dołożyłem do kominków. Bez prądu piec CO nie działa, więc dom się szybko może wychłodzić. Korzystając z tego, że routery działały wszedłem na stronę ENEI, zarejestrowałem się dzięki czemu będę dostawał mejle o planowych wyłączeniach. No i znalazłem informację, że jest awaria prawie w całej gminie. Trwa od szóstej z kawałkiem i trwać będzie do dziewiątej trzydzieści. Postanowiłem więc zbadać kwestię awarii lodówki. Forum elektroda.pl jak zwykle stanęło na wysokości zadania. Typowa sytuacja po nagłym wyłączeniu prądu. Trzeba włączyć zasilanie i zaczekać. Zniknie. Podłączyłem więc upeesa. Lodówka się uruchomiła bez błędu. Po chwili prąd wrócił. 
Poszedłem więc spać. I zamiast wstać rano, wstałem o jedenastej. I to jest zła informacja, bo lepiej wstawać wcześnie.
Kolega mój, który lat temu kilka rozpoczął pracę w energetyce za pierwszą chyba pensję kupił sobie agregat – uwierzył w nadciągający blackout. Mam taki sam plan. 

2. Pana Edwarda pierwszy raz zobaczyłem na Marszu Żywych w kwietniu 2018 roku. Szedł w odprasowanym pasiaku z biało-czerwoną flagą. Taką, co to według niektórych nie można wnosić na teren obozu. 
Drugi raz – pierwszego września 2019 na placu Piłsudskiego. W tym samym pasiaku siedział na wózku przed trybuną. Parę godzin później szybko gasiłem kryzys przy Zamku Królewskim. Pan Edward powinien wchodzić dołem, od Arkad Kubickiego, przyjechał od góry, próbował wejść od strony Pizza Hut. Młodzi SOP-owcy wysyłali go na dół, nie było nikogo z Kancelarii, kto by mógł podjąć decyzję. Pan Edward był mocno rozsierdzony. Ktoś mnie wydzwonił, znalazłem dowodzącego oficera i problem się szybko rozwiązał. 
Później, na skutek pewnego zbiegu okoliczności pan Edward znalazł się na trasie wychodzących ze spotkania delegacji. Siedział w pasiaku jako wyrzut sumienia dla niektórych. Niektórzy przywódcy Państw wychodząc mu się kłaniali. Niesamowita sytuacja, z której pan Edward nic sobie nie robił. Chciał tylko zamienić parę słów z Prezydentem. Polskim Prezydentem. 
Później, na dole, w Arkadach czekaliśmy dłuższą chwilę na samochód, który miał go odwieźć do hotelu. Rozmawialiśmy o przedwojennym Krakowie. Trochę o polityce. Trochę o życiu. 
Później spotkaliśmy się dwa razy w Nowym Jorku, później jeszcze w Warszawie. Pan Edward wiele razy do mnie dzwonił. Czasem, żeby coś załatwić – najwyraźniej po sytuacji na Zamku uwierzył w moją sprawczość. Czasem, żeby złożyć mi życzenia, ostatnio na przykład z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Życzenia zdrowia, bo zdrowie jest najważniejsze. Czasem, żeby chwilę po polsku porozmawiać. Po polsku, o Polsce. Naszła mnie właśnie taka konstatacja, że chyba nie znam nikogo, kto o Polsce by mówił z taką emocją jak pan Edward. 
Dziś pan Edward Mosberg skończył 95 lat. Zadzwoniłem do niego z życzeniami. Skończyło się jak zwykle. Bardzo szybko to on życzył mnie i mojej rodzinie zdrowia i bożego błogosławieństwa. Bo zdrowie jest najważniejsze. 

Ech, nie jestem dobry w składaniu życzeń. I to jest zła informacja, bo przez te prawie 50 lat mógłbym się już nauczyć.


3. Przez popołudnie bawiliśmy się klockami. Lego wypuściło zestawy mozajek. Bożena znalazła pod choinką Marylin Monroe Warhola. Dziwne, że nie wymyślili tego wcześniej. Wyszedł naprawdę ładny przedmiot. Zaraz pewnie wypuszczą wersję kolekcjonerską, która będzie dużo większa i trochę bardziej skomplikowana. I to jest zła informacja, bo pewnie będzie kosztować worek pieniędzy. 


 

środa, 6 stycznia 2021

5 stycznia 2021


 

1. No więc Kocio wychodzi. Na ogół wraca o rozsądnej porze. Ustawiłem kamerę, żeby nie chodzić co chwilę sprawdzać, czy nie siedzi pod drzwiami. Złą informacją jest, że czasem nie wraca o rozsądnej porze, a my nie mamy serca trzymać go na zewnątrz. Siedzimy więc wtedy i męczymy seriale. 

2. Za sprawą Kocia dooglądaliśmy do końca „The Americans”. Bożena z narastającym obrzydzeniem patrzyła na to, co robiła Elisabeth/Надежда. Później z narastającym obrzydzeniem patrzyła na mnie, tłumaczącego dlaczego Elisabeth/Надежда robi to co robi. Na koniec skonstatowała, że moje ostatnie lata pracy nie pozostały bez wpływu no moje widzenie świata. Trudno jej nie przyznać racji. I to jest zła informacja. 

3. Wczoraj jeszcze, kiedy parzyło się w stronę lasu, pomiędzy domem Gienka a domem Tomka, pole powoli przechodziło w mgłę. Ledwie było widać kontur – stojącej na józkowym polu (na którym wcześniej rosła soja) – maszyny do zbierania ziemniaków. Później zaśnieżone pole przechodziło bezgranicznie w niebo. Miałem przez moment pomysł, żeby pójść w tę mgłę, do miejsca, w którym by mnie otoczyła. Brakło mi determinacji. Takie miejsce by być mogło dopiero za dębniakiem. 
Dziś horyzont wrócił na swoje miejsce. Zobaczymy na jak długo. 

Przez cały dzień śnieg powoli zamieniał się w błoto. Wdziałem gumofilce i obszedłem posesję. Sąsiedzi z Poznania, ci od agroturystyki jakiś czas temu ścinali topole. Znaczy ekipa jakaś ścinała. Znaczy zaczęła i przestała, bo się ryzyko pojawiło, że pozrywają linie energetyczne. Obchodząc posesję zauważyłem, że zanim przestała ścinać – rozwaliła nam płot. I jest to zła informacja, bo jak brzydki by ten płot i jak betonowy nie był, to jednak dobrze wypełniał swoją funkcję. 

Na resztkach śniegu widać było dziesiątki śladów jakichś niezbyt dużych stworzeń. Najwyraźniej nocami życie przy stołówce wre. Może to w nim bierze nocami udział Kocio.


poniedziałek, 4 stycznia 2021

4 stycznia 2021


 

1. Kocia znudziły szprotki. I to jest zła informacja. Z tych nudów znowu wyszedł w ciemności. 

2. Po sukcesie w branży motoryzacyjnej (no dobra, zapowiedzi sukcesu), postanowiłem sprawdzić sił w branży, która ma zdecydowanie większą przyszłość. Budowlance. A konkretniej – zostać elektrykiem. Dwa nowe gniazdka, wyrycie dziur na przewody, puszki, nowy bezpiecznik w szafce. Ze trzy stówki bym zapłacił. Nie zapłacę, więc jakbym zarobił. A czasy ciężkie. 
Wyciąłem dziury na puszki, wyryłem bruzdy na kable. Zacząłem podłączać. Elektryka prąd nie tyka, więc nie wyłączyłem zasilania szafki. Bóg czuwał. Podłączyłem. Przeżyłem. Zacząłem odkurzać (odkurzaczem, co to go udało mi się naprawić przed Świętami – zawiesiła się szczotka) wywaliło bezpiecznik. Inny, więc to nie moje przeróbki. Porządne zwarcie się zrobiło. Po pół godzinnych poszukiwaniach znalazłem. Otóż odkurzacz (o nielegalnej dziś mocy – o dzięki ci Unio Europejska) podłączony był do przedłużacza, który podłączony był do przedłużacza, który wpięty był do UPS-a, który podpięty był do gniazdka kablem, który się zjarał. Kabel dziwnie cienki. Chiński, choć to żadna informacja, bo dziś wszystkie kable są chińskie. Wymieniłem kabel na porządny. Stare applowskie zasilanie, takie zielono-niebieskie. Chyba z czasów zielonych G3. Zaczęło działać. Żeby niepotrzebnie nie męczyć UPS-a przepiąłem odkurzacz i młotowiertarkę do pierwszego zamontowanego przeze mnie gniazdka. Żeby działały – włączyłem prąd. Od tego gniazdka kabel miał iść do drugiego. Zacząłem go przeciągać. Skutecznie. Na koniec dotknąłem niezaizolowanego oczywiście – elektryka prąd nie tyka – przewodu. Ręka mnie boli do tej pory. Wyłączyłem prąd, zamontowałem gniazdko, włączyłem. Sprzątnąłem. Wszystko działa. 
Teraz będę musiał tylko rozrobić Bożenie klej gipsowy do płyt, którym zaklei bruzdy. Murarza–tynkarza ze mnie raczej nie będzie. Nie mam cierpliwości. Glazury się też nie nauczę układać. I to jest zła informacja, bo jako uniwersalny budowlaniec miałbym pewną przyszłość. Szkoda. Już to widzę, mieszam coś tam w wiadrze i konwersuję z zleceniodawczynią. –Pani kierowniczko, w takim Białym Domu, to stolarka nie jest najlepsza. Listwy podłogowe ze sporymi szparami. Za to u prezydenta Kazachstanu wszystko na wysoki połysk

3. Od niedzielnego poranka – bez jakiegoś specjalnego zaangażowania – obserwuję dyskusję „Polska nie poradziła sobie ze szczepieniami”. 
Dziś nieoceniony Konkret24 wrzucił tabelę, z której wynika, że byliśmy 3. w UE i 10. na świecie miejscu, jeśli chodzi o liczbę zaszczepionych. 

I teraz zasadniczo ważna rzecz 
Czy doczekam Ligę Mistrzów wygra Legia albo Lech

A czy ja doczekam czasów, kiedy dziennikarze będą natychmiast gasić takie kretyńskie przekazy?

Mogę se pomarzyć a ty się śmiej
Kto ostatni ten się śmieje więc śmiać się chciej
Czy to jeszcze dzisiaj do państwa nie dotarło
Najlepszy bramkarz to jest Bogusław Wyparło


Cytaty z „Plam na słońcu” Kazika


Mogę se pomarzyć. I to jest zła informacja. 

niedziela, 3 stycznia 2021

3 stycznia 2021


1. Na początku marca pojechałem do Końskich. Beemką. Z Końskich do Chęcin. Z Chęcin do Warszawy. Znaczy kawałek przejechałem. W Warszawie, przy pomniku Lotnika beemka się zagotowała. Dotoczyłem się na Orlen (za Skrą). Tam przez dobrą godzinę ją odpowietrzałem. Stamtąd pojechałem na chwilę do p.p. Zybertowiczów, później do domu. Następnego dnia rano – do Pałacu. Dojechałem, znowu się zagotowała i już się jej nie udało odpalić – woda w cylindrach. 
Stała biedaczka na Krakowskim z pół roku, później emerytowany BOR-owik Ryba – człowiek, którego ręka jest wielkości dwóch moich – przywiózł mi ją na wieś. Stanęła pod domem. I stała. A ja nie mogłem znaleźć w sobie energii, żeby ją wepchnąć pod dach. I to jest zła informacja, bo się zaczęła degradować. 
Nie wiem, czy to w związku z Nowym Rokiem, czy nową drogą życia, naszła mnie myśl, że raczej nic z nią nie zrobię i biedaczka zgnije. A była z nami 15 lat. Ze trzysta tysięcy nią przejechaliśmy. No i postanowiłem ją sprzedać. Razem z 750, która stoi od jakichś czterech lat tyle, że pod dachem. 

2. Zmajstrowałem ogłoszenie na OLX. Zapłaciłem ze 30 złotych. Nawet zdjęcia zrobiłem, choć się ściemniało. 
Oglądanie „Wojen samochodowych” idiotycznego na pierwszy rzut oka programu na TVN Turbo, ma jednak jakiś sens. Dwóch panów, jeden bardziej, drugi mniej denerwujący kupują samochody, później je cyzelują, na koniec sprzedają. Ten, który więcej zarobi – wygrywa. Przez cały program słyszymy ich monologi. Później dyskusje z kontrahentami przerywane monologami, w których tłumaczą swoje sprzedażowe strategie.

Przydało mi się to, gdyż łatwiej mi było przebrnąć przez dziesiątki pytań, którymi mnie zarzucono. –Ile za jedną? –Sprzedaję dwie. –A za jedną ile? –A jaka cena ostateczna
W końcu odezwał się pan Adrian. Chciał przyjechać o 9 rano. Udało mi się go przemówić na południe. 
W nocy spadł śnieg. Później też padał. Przyjechał 730d z tych nowszych. Na letnich oponach. Z okolic Gorzowa przyjechał. Opowiadał, że na S3 po rowach leżą samochody. Zima zaskoczyła drogowców. I kierowców. Powiedział, że ma trzy E32: 730, 740 i 750. Od razu było widać, że chce mieć ich pięć. Opowiedziałem mu o wszystkich przypadłościach beemek. Wszystkich, o których pamiętałem. Nie robiło to na nim specjalnego wrażenia. Chciał je kupić. No i kupił. Znaczy prawie, bo się okazało, że ich dokumenty są w Warszawie. Wpłacił więc zaliczkę, a ja muszę polecieć do Warszawy i je znaleźć. I to jest zła informacja, bo się tylko domyślam, gdzie mogą być. Pan Adrian miał drobny problem z wydostaniem się od nas. Letnie opony. Kiedyś były całoroczne i komu to przeszkadzało. 

3. Śnieg padał cały dzień. Pojechaliśmy na chwilę do Świebodzina. Ni kawałka czarnego asfaltu. Jestem już w takim wieku, że mogę sobie pozwolić na jeżdżenie jak dziad, więc podróż nam chwilę zajęła.

Kocio chyba nie przepada za śniegiem. Dlaczego więc natura uczyniła go białym? Nikt mu na to pytanie raczej nie odpowie. I to jest zła informacja. 


Nie chce mi się komentować afery szczepionkowej. Zacytuję więc Roberta Mazurka, który skonstatował kiedyś, że głupsi od dziennikarzy są tylko aktorzy. Kiedy jedni zaczynają bronić drugich chwilami robi się nawet śmiesznie. 
Ale coś czuję, że naprawdę śmiesznie będzie, kiedy poznamy całą listę.


 

 

sobota, 2 stycznia 2021

2 stycznia 2020


 1. Więc jak już napisałem – Kocio zwykle śpi. Robi to w najdziwniejszych pozach. Zupełnie jakby był bohaterem kreskówki o leniwym kocie. Zdarza mu się też jeść. Na początku naszej znajomości zjadł na raz chyba z kilogram lidlowskiej kiełbasy grillowej. Później przestała mu smakować. Teraz w ogóle je mało. Przestają mu najwyraźniej smakować kolejne nasze propozycje. I to jest zła informacja Dziwne kocie żarcie z Rossmanna jadł z przyjemnością jakiś miesiąc. Później wyłącznie wylizywał sos. Choć właściwie się okazało, że do jedzenia potrzebuje człowieka. Trzeba nad nim stać i mówić, żeby zjadł jeszcze kawałek. Mówić, a właściwie pokazywać palcem. Z perspektywy widać, że nie tylko on się zachowuje, jakby był bohaterem kreskówki o leniwym kocie. My też.


2. Kocio zapałał miłością do wędzonych szprotek. A przynajmniej zaczął je jeść. Zjadł próbną partię, więc musiałem pojechać do Tesco po nowy zapas. Jechałem przez Skąpe. Mgła w lesie. Droga przez las jest dziurawa i wąska tak, że by minąć samochód nadjeżdżający z przeciwka trzeba zjechać na jeszcze bardziej dziurawe pobocze. Nic nie było widać, więc każdy zjazd na pobocze wiązał się z zatrzymaniem. 
Na skrzyżowaniu z drogą do Międzylesia, przy moście, przy którym co jakiś czas wpada do wody samochód, którego pasażerowie tracą życie, a na moście stawiane są świeczki – stał radiowóz. Niestety nie miał włączonych kogutów. I to jest zła informacja, bo diodowe niebieskie lampy w takiej mgle dają niesamowite wrażenie. 
Między Skąpem a Radoszynem minąłem nieoświetlonego rowerzystę. Настоящий герой. Naprawdę nie wiem skąd wiedział jak w tej mgle jechać. 
W Świebodzinie mgła była jeszcze bardziej. Spod Tesco nie było widać Chrystusa. 

W środku ludzie kupowali sztuczne choinki. Najpierw pomyślałem, że kupują unici, ale potem zauważyłem, że jest 75% przecena. No i jak na Ukraińców – raczej mówili z minimalnym akcentem. Przynajmniej ci, którzy ze sztuczną choinką stali koło mnie w kolejce do kasy. 


W Lidlu można kupić bruzdownice. Miesiąc temu bym taką kupił, teraz wiem, że młot udarowy z wapiennym tynkiem daje sobie radę, więc nie wydałem kolejnych trzech stówek.


3. Zaczął się rok Lema. Jeśli mam być szczery – łatwo przyswajam tylko „Bajki Robotów”. Mam nawet kilka, które zrobiły na mnie tak duże wrażenie w dzieciństwie, że przez lata całe je sobie opowiadałem. Kiedy po tych całych latach do nich wróciłem, okazało się, że w oryginale brzmią nieco inaczej. 

Bożena czyta „Summa Technologiae”. We wstępie znalazła cytat opisujący powieść Olafa Stapledona, w której ludzkość przez dwa miliardy lat walczy z Marsjanami. „Marsjanie, rodzaj wirusów, zdolnych do łączenia się w na poły galaretkowate »chmury rozumne« – zaatakowali Ziemię. Ludzie walczyli z inwazją długo, nie wiedząc, że mają do czynienia z inteligentną formą życia, a nie z kosmicznym kataklizmem. Alternatywa »zwycięstwo lub klęska« nie spełnia się. Po wiekach walk wirusy uległy zmianom tak dogłębnym, że weszły w skład plazmy dziedzicznej człowieka, i tak wytworzyła się nowa odmiana Homo Sapiens.

Kocio już nie chce wieczorem wychodzić z domu. Może wziął urlop od obowiązków. Może presja sylwestrowej artylerii wymogła na nim zmianę stylu życia? Nie wiem. I to jest zła informacja. 

piątek, 1 stycznia 2021

1 stycznia 2021



1. Mamy w domu bezobjawową mysz. Normalnie myszy zostawiają ślady. Gryzą co popadnie. Dobierają się do zapasów. Z tym dałoby się jakoś żyć. Większym problemem jest to, że – excuse le mot – srają. Srają kiedy idą, srają, kiedy stoją, srają kiedy gryzą, srają kiedy jedzą, no i srają kiedy srają. 
Zwykłe myszy. 
Z myszą bezobjawową jest tak, że nie dość, że nie wykazuje determinacji w próbach dostania się do szafek z jedzeniem, to jeszcze nie widać specjalnych śladów tego, że sra. No i właśnie taką mysz mamy.
O tym, że istnieje – świadczyły rzadkie z nią spotkania. Tu gdzieś wystawiła łeb, tam gdzieś przemknęła. W końcu dała się poznać jako wielbicielka zmywarki. Nie jest to pierwsza mysz, która miała tę słabość. Poprzednia przypłaciła ją życiem. I to jest zła informacja. Teraz przed każdym puszczeniem zmywarki muszę sprawdzać, czy ta nowa, bezobjawowa na pewno zdążyła czmychnąć. 

2. Być może, na bezobjawowość myszy ma jakiś wpływ istnienie kota. Kot objawił się w józkowej soi. W wakacje. Nie jest typowym przedstawicielem lokalnych kotów podwórkowych – jest cały biały. Z niebieskimi oczami. Znaczy biały jest tylko wtedy, gdy się dokładnie umyje. Niedomyty robi się nieco żółtawy. 
Kot miał mieć na imię Edek. Zaprotestowali sąsiedzi. Zastał więc Konstantym, a dokładniej – Kociem. Kocio jest zupełnie inny niż nasze poprzednie koty. Przede wszystkim śpi. A jak śpi, to robi to z tak dużym zaangażowaniem, że właściwie by go można było ukraść. W końcu wstaje i żąda by go wypuścić za zewnątrz. Zwykle jest już po dwudziestej pierwszej. W drzwiach stacza walkę ze sobą – wszystko w nim protestuje przeciw wychodzeniu na chłód – ale w końcu znika na kilka (w porywach i dziesięć) kwadransów. Wraca zwykle brudny. Czasem ze śladami przebytych walk. W nocy jednak nie wszystkie koty są czarne. I to jest zła informacja. 

3. Kocio leży teraz w kupie papierów, w które owinięta była karafka w kształcie ryby. Radziecka karafka. Z Allegro. Kupiłem ją razem ze świebodzińskim Chrystusem, który nie dość, że brzydki okazał się jeszcze do tego mały. Kupiłem też nieco poobijaną tackę upamiętniającą Royal Wedding z 1981 roku. I kilka peerelowskich odznaczeń, które mam zamiar wręczać kolegom, gdy tylko będą odpowiednie okazje.
Tacka upamiętniająca Royal Wedding z 1981 roku przypomina o tym, że jeszcze nie obejrzeliśmy czwartej serii „The Crown”. Nie chcę oglądać dwóch seriali naraz, a teraz męczymy „The Americans”. Kończymy piątą serię. Więc przed nami jest szósta. I to jest zła informacja. 

Kot na początku naszej znajomości łapał myszy. Łapał, przynosił i zjadał. W całości. Czasem zostawiał centymetrowy kawałek ogona. Później przestał przynosić. 
Myszą bezobjawową zainteresowany jest w bardzo ograniczony sposób. Może to i dobrze, bo gdyby jej zabrakło, na jej miejscu mogłaby się pojawić mysz z pełnym spektrum objawów. 

 

niedziela, 14 czerwca 2020

13 czerwca 2020


1. Zaczęło się od tego, że było gorąco. Siedziałem mając za plecami otwarte na park okno. Gorący wiatr pchał się do domu. Z lasu słychać było palbę. Jakaś grupa najwyraźniej trenowała z zaangażowaniem na poniemieckiej strzelnicy. Strzelnica porządna. Ze słusznym kulochwytem – na szczycie ziemnego wału stoi gruby mur z porządnej cegły. Jest kanał, by obsługa mogła bezpiecznie zmieniać tarcze. Przyznać muszę, że nie widziałem takiej strzelnicy w żadnej z naszych jednostek wojskowych.
W lesie jest jeszcze jedna strzelnica. W gorszym stanie. Czołgowa. W bazie w Ciborzu przed wrześniem '39 stacjonowały czołgi Waffen-SS. Chyba jeszcze chwilę potrwa, nim ktoś postanowi ją uruchomić.

Poczytałem trochę twórczości czołowych polskich komentatorów politycznych. Kiedyś mnie śmieszyła, kiedyś denerwowała. Teraz nie budzi już żadnych emocji. I to jest zła informacja.

2. Zanosiło się na burzę. Znaczy – ktoś usłyszał, że burza będzie. No i było duszno. Postanowiłem użyć nowych drzwi od stołówki – wprowadziłem przez nie audi do środka. Drzwi szerokie. Miejsce jest. Jak się trochę w środku uprzątnie – będzie można ćwiczyć plac przed egzaminem na prawo jazdy.

Nad lasem latał śmigłowiec. Ponoć poszukiwał uciekinierkę ze psychiatryka w Ciborzu. Nie było go widać. Później zagłuszyły go dźwięki nadchodzącej burzy. U nas zwykle wieje z zachodu. Jak wieje ze wschodu – źle to się zwykle kończy. A cały dzień flaga łopotała w innym niż zwykle kierunku. I to była zła informacja.
Pozamykałem okna. Siedziałem gapiąc się w komputer. Nagle coś walnęło w okno za mną. Okno jest jakieś osiem metrów nad ziemią, więc nie zdarza się to często. Kiedy się odwróciłem oczom mym ukazał się istny armagedon.
Wiatr wywijał drzewami jak chciał. Deszcz leciał równolegle do ziemi. Leciał do środka przez zamknięte okno. Okno, którego zresztą gdybym nie trzymał – wpadłoby do środka. Trwało to kilkanaście minut. Kiedy się skończyło można było zacząć szacować straty. Przede wszystkim została połowa ze stojącej naprzeciw domu lipy, którą niemieccy ogrodnicy pięknie poprowadzili. Połowa, która grzmotnęła w ziemię skasowała pięknie rosnący od siedmiu lat platan. Kawał pnia jednej z lip stojących obok wjazdu zburzyło kawał płotu, wywróciło latarnię i zerwało ze słupów światłowód. Kawał gałęzi zniszczył rynnę. W parku mnóstwo połamanych konarów.
Na wsi komuś zdjęło dach z garażu, stara lipa obok kościoła przechyliła się na drogę – wyrwało jej część korzeni. Przed leśniczym zrobiło się bajoro, które z jednej strony zaczęło się wlewać do parku, z drugiej – zalało stolarnię.

3. Zaczęły przyjeżdżać straże pożarne. Najpierw ochotnicze, później pojawiła się państwowa. Ochotnicze nowymi samochodami. W całej wsi zaczęły brzmieć piły. Pień, który spadł na wjazd miał w środku pszczoły. I to jest podwójnie zła informacja. Po pierwsze – szkoda pszczół, po drugie – trudno będzie coś z nim zrobić. Sąsiedzi pomogli w uprzątaniu. Przyjechał jeden ładowarką i udrożnił wjazd. Kawałek z pszczołami leży między wjazdem a przystankiem. Może się gdzieś przeprowadzą.
Strażacy wycinali lipę obok kościoła. Z podnośnika, od góry, po kawałku. Do północy. 

9–12 czerwca 2020


Wtorek-środa-czwartek–piątek
Jest tak wspaniale, że trudno znaleźć trzy negatywy dziennie. Choć może raczej czas na to, by je spisać.

1. Wezwany do tablicy prof. Żerko wrzucił zmontowane przez kogoś na YouTube co lepsze kawałki programu „Poligon”. Nie było tam niestety zapamiętanej przeze mnie wersji czołówki. Za to YouTube zaczął mi wyświetlać Dzienniki Telewizyjne z roku 1984. Ciekawe doświadczenie. Dotarło do mnie, skąd u niektórych moich kolegów wola walki o to, by media za każdym razem odnotowywały ich obecność w pozbawionych większego znaczenia wydarzeniach. Z dzieciństwa. O problemach działów ekonomicznych przedsiębiorstw rozmawiano na spotkaniu Mariana Woźniaka z kierownictwem Stowarzyszenia Księgowych w Polsce. 

Dotarło do mnie, że jestem dziś starszy niż ludzie, którzy wtedy byli w mojej ówczesnej świadomości starzy. I to nie jest dobra informacja. 

2. Środa. Rano zmokłem na Spokojnej. Trochę. Wysiadłem z auta, kiedy zaczęło lać. Ale to nie był specjalny problem. Impreza odbywała się w miejscu, które red. Mazurek upodobał sobie do organizacji imprez towarzyskich. Za dnia jest tam trochę inaczej. Wieczorem nie ma tylu dzieci.
„Karta rodziny”. Kiedy tylko padły słowa o „Ideologii LGBT” wiedziałem, że przykryją całą resztę. Że się zaraz rzucą postępowe media. Rzucą – ramię w ramię – wraz z przedstawicielami klasy politycznej. Jazgot będzie taki, że nikt już nie usłyszy o co tak naprawdę chodzi. I to jest zła informacja. Odezwą się wszyscy zawodowi obrońcy uciśnionych. Setki ludzi zmienią sobie awatary na tęczowe. Homofobia stanie się tematem kampanii. 

Mierzi mnie wykorzystywanie mniejszości seksualnych w rozgrywkach politycznych. Mierzi podgrzewanie do nich niechęci w imię politycznych interesów. Czymże innym było wrzucanie tematu małżeństw czy adopcji. Wprowadzenie małżeństw jednopłciowych wymagałoby zmiany Konstytucji. Czego nie da się zrobić w sytuacji, kiedy większość społeczeństwa nie chce o tym słyszeć. Po co więc podrzucanie tego tematu? Po to, by podgrzać atmosferę. Dlaczego zamiast wymyślać „Kartę LGBT” nie przygotowali projektu ustawy o osobie najbliższej? Dlatego, że nie chodzi o rozwiązanie problemu, tylko o emocje. O podkręcenie podziałów.

Po południu pojechaliśmy do Wielunia. Miło zobaczyć to miasto za dnia – nie przed świtem. Rada Miasta postanowiła uhonorować Prezydenta tytułem honorowego obywatela. Uroczystość miała miejsce w kinie Syrena. Później był więc na rynku. Przez którego większą część kilkuosobowa grupa ukrywająca się pod parasolami piwnego ogródka gwizdkami wyrażała dezaprobatę. Przeczytałem później na stronie TVN24, że Prezydent otrzymał tytuł wbrew mieszkańcom. Autor pominął informację, że tych mieszkańców było dziewięciu.

3. Czwartek. Droga na zachód. Nie spieszyło się nam, więc pojechaliśmy drogą nr 92. Kawałek przed Koninem urodził się pomysł, by skręcić do Lichenia. Poprzednio w Licheniu byliśmy prawie dwadzieścia lat temu. Jeszcze się budował. Złą informacją jest, że przez lata obrósł turystyczno-pielgrzymkową infrastrukturą.
Stołówka ma już nowe drzwi. Są na tyle fajne, że przyjdzie zrobić jeszcze jedne.

Piątek. Pojechałem dobić klimatyzację. Do pana, który zajmuje się serwisowaniem diesli. Wynikł pewien problem techniczny. Znaleźliśmy nie to przyłącze, co trzeba, Nie dało się do niego podłączyć z powodu braku przejściówki – było ono nie takie, jak być powinno. W końcu pan, który zajmuje się serwisowaniem diesli zamówił przejściówkę i zaprosił mnie na poniedziałek. Już miałem wyjeżdżać, kiedy się znalazło właściwe przyłącze – wypełzło z fałdy czasu, w której musiało być, bo nie możliwe, żeśmy go nie zauważyli.
Z panem, który zajmuje się serwisowaniem diesli rozmawialiśmy o podróżowaniu. Wybiera się z rodziną na Florydę na wakacje. Chciałby, żeby CPK był już gotowy. Teraz lata z Berlina. A wolałby z Polski. Był lepszy w udowadnianiu sensowności CPK niż prezes Wild u Mazurka.
Wariują mi klapy nawiewów. Więc klima nie działa jak powinna. Pan, który zajmuje się serwisowaniem diesli polecił mi elektryka w sąsiedniej miejscowości. Podjechałem tam i zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Pan elektryk jest drogi, robi powoli, nie da się z nim umówić na termin – trzeba zostawić samochód w kolejce. Oczekiwanie i naprawa mogą trwać nawet kilka tygodni. Z krótkiej rozmowy wyniosłem wrażenie, że samochód na pewno zostanie naprawiony.

Stolarz narzekając na upał skończył taras.

Wieczorem sąsiedzi robili grilla. Przyjechał ich kuzyn czołgista. Jego Leopard wylądował w Wesołej. Teraz strzela z T72. Nie spytałem go, czy powiedzenie „przejebane jak w ruskim czołgu” nabrało dla niego jakiegoś nowego znaczenia.