piątek, 9 lipca 2021

8 lipca 2021



1. No i znowu siedziałem do czwartej. Obudziło mnie o dziewiątej. Odzwyczaiłem się od Warszawy i nie mogę się jakoś przyzwyczaić. Zanim oprzytomniałem, temperatura w domu osiągnęła 30 stopni. Wypiłem kawę w Krakenie. I potem jeszcze jedną. Spotkałem się z dawno nie widzianą koleżanką Paczką. Przyjechała dość nową toyotą C-HR, przesiadła się z hondy i nie może dojść do siebie. Nie jestem toyoty C-HR specjalnym wielbicielem. Toyota pisze, że C-HR jest napędzana zachwytem. Ja tam wolę samochody napędzane silnikami. Pozałamywaliśmy ręce nad naszym ciężkim losem. Któż nas pożałuje, jeżeli się nie pożałujemy sami. Przeszedł Antykwarysta. Zadziwiająco dużo moich znajomych zna jego służącego Polsce brata. Delikatny wietrzyk powodował, że nawet w słońcu było przyjemniej niż w mieszkaniu. Ruszyłem więc w miasto. 

2. Na placu Powstańców spotkałem prawdziwego Brylanta. Poznałem go piętnaście lat temu, podczas mojego krótkiego epizodu w TVP. Był wtedy kierownikiem produkcji. Pamiętam trampki, w których biegał z kasetami z montażu na emisję. Dziś nie trzeba biegać z kasetami. A Brylant jest teraz bardo ważną postacią. W zeszłym roku miał wypadek. Poważny. Przerażająco poważny. Nic złego by się nie stało, gdyby nagle znikły sporty motorowodne. Kiedy ostatni raz o nim słyszałem – wracał do żywych. Szybko, ale bez gwarancji pełnego sukcesu. Dziewięć miesięcy później spotykam go na Placu. Cały, żywy, świetnie wyglądający. On się też nasłuchał na mój temat, choć moje przeboje, przy tych jego to małe piwo. Spotkanie dwóch, którym się kostusze udało uciec. 
Później z kolegą Krzysztofem poszliśmy coś zjeść. Kolega Krzysztof jest w pierwszej piątce najciekawszych ludzi, których poznałem w ciągu ostatnich sześciu lat. Parę razy udało nam się viribus unitis zrobić parę naprawdę dobrych rzeczy. Znaczy Krzysztof robił, a ja pilnowałem, żeby mu jak najmniej przeszkadzano. 
Pogadaliśmy zbowidowsko. Dostałem z tego wszystkiego ataku depresji. Przypomniała mi się adrenalina, której teraz jakby niej. 
Później spotkałem się z jeszcze jedną bardzo ważną postacią. Postacią, której wagę doceniają tylko wtajemniczeni. (testuję formaty do patronite)

3. Wracałem do Krakena, żeby się spotkać z moim byłym współpracownikiem. Po drodze wpadłem do byłej Cenzury, by kupić okulary. Bóg łaskawie mnie potraktował – wzrok psuje mi się w sposób, który można wyrównywać prefabrykowanymi okularami. Później lunął deszcz. Najpierw zaczął padać. Trochę na mnie. Lunął, gdy już byłem w Krakenie. Dokładniej – w Beirucie. Były współpracownik robi karierę. Wieszczę, że to dopiero jej początek. Picie bezalkoholowego piwa to katorga. 
Z naprzeciwka zniknęła flaga Palestyny. 
Tymczasem w Rokitnicy Kocio nie jest pewien, czy mu się podoba, że jego koleżanka się u nas stołuje. 







 

czwartek, 8 lipca 2021

7 lipca 2021


1. Przez te wszystkie mecyje ze strzelaniną, pracę nad felietonem do „Dziennika Polskiego” i ogólne niepozbieranie położyłem się spać chwilę przed czwartą. O siódmej obudziła mnie śmieciarka. I tyle by było ze spania. 
Nie zamierzam być ustami Donalda Tuska – powiedziała Piaseckiemu Nowacka. Zastanawiałem się przez chwilę, czy istnieje w Polsce dziennikarz, który by na takie oświadczenie zareagował pytaniem: a którą częścią ciała Donalda Tuska pani posłanka zamierza być? I dlaczego akurat tą? Żadne nazwisko mi do głowy wpaść nie chciało. Zastanawiam się tylko, czy to aby nie efekt zżerającej nazwiska mgły COVID-owej.
Oglądałem przez chwilę Sejm. Łobuzie jeden – krzyczał do Wąsika Nitras. Łobuz – wydawać by się mogło – zapomniane słowo. A takie właściwie ładne. Wcześniej odbył się rytuał wyrzucania Brauna bez maseczki. W dzieciństwie późnym usłyszałem żart: dlaczego sejm jest okrągły? Bo cyrk nie może być kwadratowy. 

2. Później byłem świadkiem wydarzenie, które miało być kolejnym początkiem odbudowy Pałacu Saskiego. Z przyległościami. Jakiś czas temu odkryłem, że jestem wielbicielem dużych inwestycji. Przekop Mierzei– uwielbiam pomysł. Tunel w Świnoujściu – na miejscu nie byłem, sporo słyszałem. CPK zmieni Polskę. I nie chodzi o wielkie lotnisko z bunkrem dla – nie pamiętam – Mosadu? Chodzi o sieć komunikacyjną, która w końcu wiek z kawałkiem po odzyskaniu niepodległości połączy Polskę niezależnie od wytyczonych przez zaborców linii. No i teraz Pałac Saski, bez którego trudno jest mówić, że Warszawę odbudowano. 
Pojechałem do Muzeum Powstania. Dawno nie byłem. Dyrektorów spotkałem w zdrowiu. Ogarniają kolejną rocznicę. Śpiewanki będą na terenie Muzeum. Mam nadzieję, że wrócą na plac Piłsudskiego jeszcze nim Pałac Saski zostanie odbudowany. Jechałem z pewnymi obawami, czy aby prezydent Trzaskowski nie będzie próbował odreagowywać frustracji, jakie go ostatnio dotknęły na obcym mu jednak Muzeum. Panowie Dyrektorzy nie narzekali. A ja nie zapytałem.

Wcześniej rozmawiałem przez chwilę z panią dr dwojga nazwisk Fedyszak-Radziejowską. Pani Doktor zwykła słysząc coś, co się jej nie podoba, dziękować. Mówiąc, że lżej dzięki temu jej będzie umierać. Zapytałem ile trzeba mieć lat, by móc tego argumentu używać. Odpowiedziała, że przynajmniej siedemdziesiąt. Próbowałem negocjować, tłumacząc, że mężczyźni żyją krócej. Była nieugięta. 

3. Z Muzeum pojechałem do Pomiechówka. Odstawić audi na wahacz, olej i potencjalnie inne rzeczy. Jakiś kawałek przed skrętem na Modlin w rowie leżały mocno poobijane zwłoki samochodu. Ciekawe, czy długo poleżą – ceny złomu biją rekordy. Zostawiłem audi, udałem się na kolejowy dworzec. Przez chwilę miałem problem z odgadnięciem w którą stronę jest Warszawa. Dworzec w budowie. Ponoć gotowy od dłuższego czasu. Na pociąg czekałem czterdzieści minut. Po drugiej stronie torów, na ławce spał człowiek. A przynajmniej mam taką nadzieję. Głupio by było, gdyby był po – na przykład – wylewie. Pociągiem na Gdańską. W mrokach Stanu Wojennego jeździłem z Gdańskiej do Modlina oglądać twierdzę. Sporo się od tego czasu zmieniło. 
Zdążyłem do Pałacu na mecz. Mecz jak mecz. Cracovia nie straciła ani jednej bramki. Zadziwiająco dużo przedstawicieli administracji centralnej czyta 3neg.pl. Mam wrażenie, że wszyscy są zainteresowani tym, bym jak najszybciej wrócił na wieś, bo bardziej niż moje warszawskie obserwacje, interesują ich przygody Kocia (wszystko u niego w porządku). Pojawiły się próby nacisku – niektórzy chcieliby się w konkretny sposób w Negatywach pojawić. (Tak, to o Tobie Pawle. Nie pamiętam, co chciałeś, żebym napisał: brodaty nudziarz? Nic z tego).
Muszę rozważyć wejście na patronite. I chyba jedyne, co bym mógł zaofiarować hojniejszym sponsorom, to raz w miesiącu obecność w Negatywach. 

Wracałem pieszo przez pustą Warszawę. Nowe przepisy zmiotły elektryczne hulajnogi. Za to na ulice wyległy śmierdzące, hałasujące traktory i samochody z wodą w beczkach do podlewania donic z zielenią. Ciekawe, czy ktoś akceptujący pomysł przeniesienia zieleni do donic myślał o ich podlewaniu. Na pewno. Przecież miasto rządzone jest przez wybitnych fachowców, wybranych w transparentnych, uczciwych konkursach. 

Flaga Palestyny dalej wisi. Trochę się tylko pozwijała. Dziś pod Krakenem nikt nie strzelał. Wydzierała się za to z balkonu jakaś pani. Darła się na rozmawiających, ostatnich wychodzących z Krakena gości. Ot, uroki życia w mieście. 



 

środa, 7 lipca 2021

6 lipca 2021


1. Problemem przyjazdów moich do Warszawy są spotkania, o których nie za bardzo mogę pisać. Dzisiaj dwa. Ciekawe. Długie. Zajęły pół prawie dnia. Podjechałem później na chwilę do Jacka do JSS, wymyśliłem, że mu wstawię Suburbana. I on – jak już kiedyś – odkryje na czym polega problem. I się okaże, że to jakaś – jak już kiedyś – bzdura. Niestety plac miał zastawiony arcydziełami japońskiej motoryzacji. Mitsubishi 3000GT, dwa nissany 300zx, jakiś lexus, do tego nissany 240, jakieś audi, chyba porsche (zarośnięte), wielki, zardzewiały Sprinter. I nie pamiętam co jeszcze. Więc z pomysłu wstawienia Suburbana nici. Jacek pokazał mi motor. V6, chyba 1500 pojemności. Jakże się cieszę, że mnie motory nie kręcą. Jakże się boję, że mnie kiedyś kręcić zaczną. 

2. Kiedy wracałem do domu, najpierw się zrobił na Wilczej korek, poźniej się okazało, że ktoś zaparkował pandę w sposób tak nieszczęśliwy, że nie da się naraz skręcić do bramy. Musiałem więc zrobić kółko przez Poznańską i Hożą. 
Dwie panie mieszkające pod byłym Ministrem Spraw Zagranicznych najpierw jadły coś na balkonie, później wywiesiły palestyńską flagę. Flagę zwykle wywieszał były Minister Spraw Zagranicznych. Z tym, że on akurat Polską.
Pojechałem do Pałacu oglądać mecz. Większość oglądających była za Włochami. Ja byłem za Cracovią. Mam wrażenie, że nie straciła ani jednej bramki. W 2012 roku byłem na meczu Irlandia–Włochy. Cracovia też nie straciła ani jednej bramki. 

3. Wróciłem z Pałacu do domu. Flaga dalej wisi. Panda w bramie dalej stała. Zaparkowałem na podwórku i poszedłem pod Krakena/Beirut, a tam sensacya. Parę minut wcześniej miał miejsce policyjny pościg ze strzelaniną. Poznańską pod prąd. Najpierw uciekający wyskoczył na – umieszczonym niewiadomo po co, bo ulica wystarczająco dziurawa – zwalniającym progu. Wyskoczył, że aż iskry poszły. Później na tym samym – umieszczonym niewiadomo po co, bo ulica wystarczająco dziurawa – zwalniającym progu wyskoczył radiowóz undercover. Też z iskrami. Radiowóz normalny zwolnił, więc nie wyskoczył. Z przeciwka jechała kobieta w aucie jakimś, by się czołowo nie zderzyć z uciekającym walnęła w barierki ogródka greckiej knajpy, tej, co to ją w COVID-zie otwarli w tym przeklętym lokalu, gdzie padł najpierw „Grizzly”, później rodzimy Tajlandczyk. No i wtedy policjanci zaczęli strzelać. Z pięć ponoć razy. Ale nieskutecznie, bo uciekający uciekał dalej. Historię znam od naocznego świadka Sławka (ochroniarza), który opowiadanie jej przerywał na gonienie wychodzących z alkoholem z powrotem do środka. Znaleźliśmy później łuskę 9 mm (parabellum), która historię uprawdopodobniła. Później ktoś przyszedł i powiedział, że uciekających złapano na wspólnej. Później przyjechała Policja. Poznańską pod prąd. Czegoś szukali. Nie wiem, czy łusek. Tę znalezioną Sławek (ochroniarz) im oddał. 
Tusk przyjeżdża, nocuje przy Poznańskiej i od razu się takie rzeczy zaczynają. Przyjdzie chyba do Krakena/Beirutu w kamizelce chodzić. Niestety swoją niestety zostawiłem na wsi.  


 

wtorek, 6 lipca 2021

5 lipca 2021



1. Do śniadania odtworzyłem Hołownię u Piaseckiego. Gospodarz pocisnął i nieco się wijący gość nie potwierdził wersji, jakoby miał być informowany o terminie powrotu Tuska do Polski. Wersji, którą w niedzielę sam Tusk przedstawił na swojej konferencji. Wraca stare. 
Zjadłem, zapakowałem plecaczek i ruszyłem na wschód. 

2. Jako ubogi publicysta regionalnej prasy musiałem ominąć autostradę. Jechałem drogą krajową nr 92. Ruch nie był duży. Widoki interesujące. Delikatnie przykorkowany był Poznań. Za Wrześnią przez chwilę ścigałem się z elektrowozem, który wyglądał jak z kalendarza promującego przewozy towarowe PKP, w czasach nim na wszystkich kalendarzach promujących były prawie gołe baby. Prawie wszystkich i prawie gołe. Czyli pole rzepaku, za polem nasyp, na nasypie tory, na torach elektrowóz. Jedzie. Na zdjęciu nie widać, że jedzie, ale domyślać się można. No więc się ścigałem z tym elektrowozem prawie do Strzałkowa. Przegrałem ten wyścig, gdyż mnie przyblokowało. W Koninie źle skręciłem. Przejechałem przez lewobrzeżną część, o której istnieniu wcześniej nie wiedziałem. Zatankowałem na stacji z bunkrem. Polskim schronem na karabin maszynowy z 1939 roku. Muszę przeczytać skąd się wziął pomysł by fortyfikować taki kawał od granicy. Później, gdzieś za Kołem był wypadek. W rowie leżał wymięty bus, który chyba parę razy dachował. Przed Łowiczem, poboczem jechała ładowarka marki Hanomag. Kiedyś częściej można było spotkać sprzęty tej firmy. Przejechałem przez centrum Sochaczewa. Przypomniało mi się, że ostatnio w Sochaczewie byłem w dniu, w którym w Żyrardowie zgubiłem moje połówkowe okulary. Wcześniej w Łowiczu, przypomniało mi się, że ostatni raz byłem tam później niż w Sochaczewie. Po sześciu godzinach z kawałkiem dojechałem do Warszawy. Na Połczyńskiej stał kontener pełen siana. Bardziej niż pełen. Można było odnieść wrażenie, że drugie tyle, co w kontenerzem leżało na kontenerze. I jakakolwiek próba przemieszczenia kontenera skończyła by się rozsypaniem tego, co na kontenerze. Na kontenerze napisano zieleń. Kontener był szary. Siano było w kolorze siana. Więc logiki w tym zbyt wiele nie było. 

3. Po przyjeździe udałem się do Krakena, w którym spotkałem się z kolegą Grzegorzem, który po sukcesie pierwszej książki o Chinach, piszę drugą książkę o Chinach. Wypiłem trzy bezalkoholowe piwa. Uważam, że coś tak niedobrego powinno być ze dwa razy droższe. Wtedy piwo bezalkoholowe nabrałoby jakiegoś sensu. W Krakenie nie było Donalda Tuska. 
Przyszedł za to kolega Marcin, którego rozpoznała pewna pani, która ma proces z Tyrmandem, jest ambitną osobą, jest otwarta na innych ludzi i chciałaby zrobić karierę w dyplomacji – normalnie, żeby oddać nastrój, powtórzyłbym to cztery razy, ale mi się nie chce, bo już jest późno. Z kolegą Marcinem przeszliśmy na Placyk. Usiedliśmy przy betonowych zaporach, które zwężają jezdnię. Przyjechał traktor. Z beczką. Z traktora wyszedł pan w klapkach stylizowanych na klapki Kubota i zaczął podlewać rabaty. Było po północy, silnik traktora pracował. Nie był cichy. Silnik diesla. Zastanawialiśmy się po co wozić wodę beczką, skoro jest doprowadzona. Przynajmniej kiedyś była, do spryskiwaczy tęczy. Ale zostawmy w spokoju preydenta Trzaskowskiego. Nie ma łatwego czasu. 


 

poniedziałek, 5 lipca 2021

4 lipca 2021


1. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów przespałem prawie całą poranną publicystykę. Obejrzałem kawałek Piaseckiego. Obejrzałem „Lożę”. No i przez półtorej godziny słuchałem powróconego Donalda Tuska. Nie chce mi się o tym pisać. Tak, jak mi się nie chciało czytać wczoraj wywiadu z generałem Pytlem. Po pierwszych słowach mi się nie chciało czytać. Słowach o tym, że PiS realizuje rosyjską politykę. Jeżeli PiS realizuje politykę rosyjską, to jak nazwiemy działania Niemiec? Jeżeli po umowie Kaczyńskiego z europejskimi prawicowcami miały na Kremlu strzelać korki szampana (to już Tusk), to co się tam działo po kolejnych oświadczeniach Macrona? Nic? Bo to żadna nowość? Szkoda gadać.
Słyszałem od paru osób, że Tusk w Brukseli nie miał wśród dziennikarzy specjalnego poważania. Złapano go na naginaniu prawdy, więc zaczęto podchodzić do jego słów z dużą rezerwą. W Polsce mu to nie grozi. To akurat nie o nim źle świadczy. Taki mamy klimat.
Taktyka, która w Brukseli nie działała, w Warszawie się sprawdza. 
Portal przeprowadził wywiad z człowiekiem (nr 1), którego sytuacja prawna powinna powodować pewną rezerwę do słów, które wypowiada. I ten człowiek (nr 1), w tym wywiadzie powiedział, że inny człowiek (nr2) mu powiedział, że jeszcze inny człowiek (nr3) może być zainteresowany negocjowaniem z tym człowiekiem (nr 1) jego sytuacji prawnej. (Celowo nie używam nazwisk, bo ich sensacyjność przykrywa zależności). I co robi Donald Tusk? Gratuluje portalowi, że ujawnił fakty. To, że w wywiadzie człowiek (nr 1) się zarzeka, że to prawda najszczersza jest – niekoniecznie oznacza, że portal ustalił fakty. Tak mi się przynajmniej wydaje. Od wczoraj czytam gratulacje dla rozmówczyni generała Pytla, że kawał dziennikarskiej roboty. Przeczuwam „Grand Press” jakiś.


Zobaczymy co będzie. Bożena się wściekła. Powiedziała, że Tusk znowu ją wpycha w objęcia PiS-u, na co wcale nie ma ochoty. Ja sobie powoli przypominam, jak to przed 2015 rokiem było. Cóż, nie było tak, jak sugerował Arłukowicz. Czy Kierwiński – (wieczorem obejrzałem powtórkę Rymanowskiego)

2. Pojechałem do Ołoboku wyciągnąć z paczkomatu rurę dymową i rozetę. Wróciłem, rozrobiłem zaprawę zduńską. Za dużo nalałem wody, co mi się ostatnio zdarza, więc wyszła rzadka. Potłukłem cegłę, poupychałem wkoło rury i wszystko upchałem zaprawą. Po raz pierwszy od dobrych trzech razy nie zapomniałem o rozecie. Rozetę na rurę trzeba założyć przed zamurowaniem, bo potem nie ma jak. Mam już kolekcję rozet, o których sobie przypomniałem po wszystkim. Każda innej średnicy. 
Próbowałem naprawić napęd w elektrycznej kosiarce Bożeny. Niespecjalnie skutecznie. Muszę kupić szczypce do zdejmowania pierścieni Segera i wrócić do tematu. 
Koleżanki Kocia przez cały dzień nie było. Przyszła wieczorem zjeść. Kocio skakał wokół niej, co łatwo sobie wyobrazić. Ona była niby chłodna, ale nie na tyle, żeby go zniechęcać. 

3. Miałem jechać wieczorem do Warszawy. Pojadę rano. Jeśli mam być szczery, to wolę jeździć w nocy. 


 

niedziela, 4 lipca 2021

3 lipca 2021


1. Wczoraj przypadkiem włączyłem „Onych”(„Loro”) Sorrentino. To właściwie zabawne – ten film w przeddzień triumfalnego powrotu Tuska. A już miałem iść spać. Ale mnie wciągnęło. Cudowny film. No i się położyłem po trzeciej. Zdecydowanie po trzeciej. No i mnie obudziło przed dziewiątą. Nieco przed dziewiątą. No i się nie wyspałem. Zdecydowanie się nie wyspałem. 
Wysłuchałem śniadanie w „Trójce”, z którego nic nie pamietam. 
Do śniadania dwa odcinki „Home before dark”. Wraca wiarę w przyszłość mediów. Ale lokalnych. 

2. No i się okazało, że w międzyczasie Tusk znów zaczął kierować Platformą. Zacząłem oglądać „Drugie śniadanie mistrzów”. Blanka Mikołajewska powiedziała, że Jarosław Kaczyński to człowiek stary i pozbawiony charyzmy. Poparł ją Jakub Bierzyński – Kaczynski to zdemenciały starzec. Meller mówił o spowodowanej powrotem Tuska panice w TVP. Także tak…

Z niechęcią przeczytałem wywiad z gen. Pytlem. Wymusili to na mnie koledzy, którzy koniecznie chcieli o tym wywiadzie dyskutować. Naszła mnie po tym taka konstatacja: otóż mówiono, że Macierewicz tworzy swoją armię. Mówiono myśląc o WOT. I to był błąd. Pan Antonii stworzył armię sfrustrowanych generałów. Co jakiś czas, któryś odkrywa swoją przyszłość w polityce. I zaczyna udzielać wywiadów. Tzw. normalny dziennikarz (gatunek w Polsce już od dawna rzadko spotykany) Pytla by rozniósł. Z prostą logiką jest tam problem. Ale przecież chodzi o zupełnie coś innego. 

3. Udałem się do lasu w celu poszukiwania grzybów. Znalazłem sztuk siedem. Kurek. W parku pojawiły się podgrzybki (ja tam podgrzybkiem nazywam każdego grzyba, który jest brązowy, ma od spodu tę żółtą gąbkę i sinieje, gdy się go naciśnie). Następnym razem wezmę worek na śmieci. Bo wołają o pomstę do nieba. 
Koleżanka Kocia się już właściwie wprowadziła. 





 

piątek, 2 lipca 2021

2 lipca 2021


 

1. Pojechałem do Castoramy. Po zaprawę zduńską. I coś tam jeszcze. Jechałem przez Sycowice i Nietkowice. Świeżym asfaltem. Poprzednim razem zauważyłem głaz. Z inskrypcją. Dziś stanąłem, żeby przeczytać. Otóż głaz był z okazji stulecia niepodległości i sześćdziesięciopięciolecia Koła Łowieckiego „Dąb” Zielona Góra. 
Mądrość przyrody ogromna jest
Myśliwi matce naturze wierni są

Składnia trochę łacińska. Choć bardziej brzmi jak spisana mądrość mistrza Jody. 
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów wjechałem na prom bez zatrzymywania. Czyli, gdy podjeżdżałem, obsługa promu – łatwo poznać po kamizelkach – przygotowywała prom do, niezbyt może długiej, ale zawsze – drogi. 
W Castoramie nie znalazłem gumowych podkładek. Zaprawę znalazłem. I taśmę do uszczelnienia rur kominowych. Więc jeżeli reszta potrzebnych rzeczy trafi do paczkomatu – skończę proces podłączania pelleciaka. 

2. Udało mi się połączyć kropki i dojechać tam, gdzie chciałem bez pytania googla. By się przejść po deptaku, porzuciłem auto na placu Bohaterów. Uniwersalność tej nazwy dobrze świadczy o decydentach. Przypomniało mi historię sprzed ćwierć z okładem wieku. W którejś z podkrakowskim miejscowości – Zielonkach? Węgrzcach? – ulice nazwano numerami. Tak po amerykańsku. Nie pamiętam, czy to było z czasów mojej pracy w Krakowskiej czy już w Superaku. Pojechaliśmy do włodarza, który decyzję tę podjął, by zapytać, co za nią stanęło. Odpowiedział, że chodziło mu o to, że jak się będzie patronów szukać, to straszne awantury będą. Jakieś baby przyjdą z kolejnymi świętymi, czy coś. A on chciał mieć spokój. Na placu Bohaterów jest fontanna. W fontannie łaził prowadzony na myczy przez łażącego obok fontanny właściciela pies w typie retrievera. Lata temu pies–suka w typie retrievera przerażał niektórych na krakowskim Rynku. Biegał, merdał ogonem, co jakiś czas sobie kogoś upatrzył. Wtedy zaczepiał. Ktoś zaczepiony się psem zachwycał – że taki piękny. Głaskał. I w ogóle. I nagle znikąd pojawiali się policyjni wywiadowcy, którzy tego kogoś zwijali, bo pies był psem na narkotyki, które wywąchiwał w kieszeniach porynkowych spacerowiczów. 
Ani pies w fontannie, ani do niego przyczepiony smyczą właściciel nie wyglądali na policyjnych wywiadowców. Przyglądali się im za to chłopiec i mężczyzna. Obaj w czarnych garniturach, z czarnymi krawatami. Jak agenci FBI z „Twin Peaks” (nie licząc Mouldera, który w „Twin Peaks” był agentem kobietą). Swoją drogą muszę kiedyś zagryźć zęby i dooglądać „Twin Peaks” do końca. Próby czasu nie przetrzymał, ale wielkie wrażenie na mnie te trzydzieści lat temu robił. 

Kawałek dalej z bilbordu „Nadzieja dla Polski” łypał Kosiniak-Kamysz. Władka znam. Naprawdę sympatyczny gość. Ale nadziei z nim jakichś specjalnych nie wiążę. 


3. Wracałem przez Tesco. W Tesco spotkałem Wronów. I czytelnika Negatywów. Wrona mógł na własne oczy zobaczyć, że jakąś karierę robię. 
Generalnie polecam Marcina Wronę. Jest świetnym gościem. Z zakupionych przez siebie produktów zrobił obiad. I jeszcze przepraszał, że nabrudził. Porozmawialiśmy o polityce transatlantyckiej. O polityce amerykańskiej. I o mediach. O kondycji polskich ma ciut lepsze zdanie niż ja. Ale tylko o ciut. Będzie w niedzielę wieczorem występował w coniedzielnej debacie o kondycji dziennikarstwa. 

Kiedy pojechali zabrałem się za buraki. Kiszenie buraków, które wcześniej praktykowałem tylko przed Bożym Narodzeniem, pandemia wpisała na stałe do moich zwyczajów. Stąd nerwowe ich poszukiwania w świebodzińskich sklepach. Obieranie buraków i reszty potrzebnych jarzyn wiąże się u mnie z czytaniem 27 numeru miesięcznika „Wszystko co najważniejsze”. Wielokrotna lektura ułatwia zrozumienie. 

Koleżanka kocia zachowuje się tak, jakby się miała zamiar wprowadzić. Powoduje to pewną u Kocia nerwowość. Archetypiczna – że tak powiem – sytuacja. 

1 lipca 2021


1. Od paru dni zapominam się oburzyć. Znaczy zapominam napisać, jaki jestem oburzony. Na pisarza Twardocha. I nie chodzi o jego prośląską antypolskość. Cóż, w przeciwieństwie do jego bezrefleksyjnych potępiaczy jakoś rozumiem o co mu chodzi. 
I nie chodzi mi o to, że został ambasadorem kolejnej marki samochodów. Wolę, żeby był nim on, niż jakaś Małgorzata Socha. 
I nie chodzi mi o to, że jest to francuska marka. Francuzi robią zwykle takie sobie auta, ale w związku z ich wybujałymi ambicjami, kiedy chcą przyszpanować autem sportowym – zwykle robią to dobrze. Tak dobrze, że zazwyczaj są to deficytowe modele. Zresztą na ogół robią im te auta jacyś importowani fachowcy.
Chodzi mi o to, że pisarzowi tej klasy nie wypada przepisywać piarowskiego bełkotu: Alpine A110S ma geny motorsportu, mocne serce i cudownie niską masę. Centralnie umieszczony silnik i minimalistyczne wnętrze podkreślają wyścigowy charakter samochodu, idealnego, by spędzić w nim dzień na torze, lub też po prostu wybrać się na przejażdżkę bez celu krętą, górską drogą.
Twardoch mógłby dać się obok auta sfotografować i by wystarczyło. A tak strach, że te geny motorsportu jeszcze na niego przelezą. 

2. Cały dzień albo padało, albo mżyło. Miało to swoje plusy. Można było nic nie robić na zewnątrz. Miało też minusy. Nie można było nic robić na zewnątrz. 
Powiesiliśmy Althamera. Dzieło – znaczy się. Zasadniczo – można to było zrobić już z rok temu. Choć, gdyby naprawdę było można, to by się to wcześniej zrobiło. Podłączyłem też piec na pellet. To było trudne, bo było trzeba piec rozebrać i inaczej podpiąć rury. Została mi najtrudniejsza sprawa. Podłączenie pieca u mnie w pokoju. Tu się bez kominiarza nie obejdzie, co wcale mnie nie cieszy.

3. Przyjechał rok nie widziany kolega Wrona. Z Waszyngtonu, choć właściwie z Wrocławia. Z dziećmi. Dzieci zachwycały się psem sąsiadem, później Kociem. Z kolegą Wroną znamy się długo. A zaczęliśmy się znać podczas łapania Gumisia. I tak nam zostało. Znajomość. Nie: łapanie Gumisia. Zasadniczo, to Gumiś podpisywał się Gumisie, ale nie ma to specjalnego znaczenia, bo i tak raczej nikt nie będzie dziś wiedział o co chodzi. Jak się kiedyś skupię i sobie przypomnę więcej szczegółów, to może coś o tym napiszę. Teraz mi się przypomniała scenka, gdy dowodzący akcją policjant, rozmawiając przez telefon z Bertoldem Kittlem – reporterem krakowskiej „Wyborczej” pyta go, czy ma on coś rodzinnie wspólnego z marszałkiem Rzeszy.

Pojawiła się koleżanka Kocia. Dała się nawet karmić. A młodemu Wronie nawet pogłaskać. 


 

czwartek, 1 lipca 2021

30 czerwca 2021


1. Kocio nocował w domu. Właściwie nic dziwnego, skoro padało. Przed siódmą już mu spanie zbrzydło i postanowił nas obudzić. Wstałem. Dołożyłem mu jedzenia. Zjadł. Pokręcił się chwilę i poszedł spać. Spał póki nie poczuł zapachu obieranej przeze mnie pietruszki. Zerwał się z kanapy, przyleciał do kuchni, wskoczył na stół, widać było, że coś by z tą pietruszką zrobił, ale nie bardzo wiedział co. W końcu ekscytacja mu minęła. Wrócił na kanapę i poszedł spać. Nie wiem, o co mu chodzi z tą pietruszką, ale chodzi mu bardzo. 

U nas trochę padało. Tyle, żeby się porobiły kałuże. W takiej Zielonej Górze, to się kałuże porobiły wielkości całych kwartałów. Sąsiedzi mówią, że się zwykle zła pogoda zatrzymuje na Odrze i do nas jak dochodzi, to nie jest już taka zła. Gorzej, gdy wieje ze wschodu. Tu żadnej Odry nie ma. Jest – co prawda, Obra – ale to nie to samo.

Zadzwonił kolega Doktor. Jeden z bardziej w COVID zaangażowanych. Taki, co to w związku z COVID-em najpierw jeździł po świecie, poźniej stawiał te tymczasowe szpitale, by na koniec w nich pracować. Teraz też leczy COVID-owców. W normalniejszych warunkach. Zwierzył mi się, że teraz to zupełnie mu ich nie żal. Trafiają do niego już wyłącznie niezaszczepieni. Trzy grupy: ci, którym się nie chciało zaszczepić, bo mieli inne rzeczy na głowie; ci, którzy się nie zaszczepili, bo uważają, że jak się inni zaszczepią to będzie stadna odporność, więc sami nie muszą; no i antyszczepionkowcy.
Mówi, że problem antyszczpionkowców rozwiąże się jesienią. I że będzie to w dużej liczbie przypadków ostateczne rozwiązanie. Wierzę mu, po poprzednią falę przewidział z dokładnością do 200 przypadków (zachorowań, bo śmiertelność trafił idealnie). Choć nie bierze pod uwagę tego, że ponoć sporo z naszych antyszczepionkowych proroków poszczepiło się już w pierwszym możliwym terminie. Teraz mówią, żeby ich o to nie pytać, bo to ich prywatna sprawa. 

2. Pojechaliśmy do Świebodzina. W Ołoboku, koło przystanku Policja zajmowała się skutkami wypadku. Białe subaru z rowerami na bagażniku i rozoranym bokiem. Ktoś najwyraniej ciął zakręt. Pewnie subaru. Ktoś się pewnie zagapił na bociany. Słaby początek wakacji. 
W Lidlu znalazł mnie bezalkoholowy gin. Nie mogłem sobie odmówić. Pod Tesco nie ma już truskawek. W Mrówce nie działa zewnętrzna kasa. Ciekawe, czy to efekt pogody, czy nowych przepisów uniemożliwiających odmowę przyjmowania gotówki. 
Wracaliśmy przez Ołobok. Subaru na parkingu straszyło rozoranym bokiem. Nie miało już rowerów na bagażniku. Kolizja, kolizją a wakacje trzeba zacząć.

3. Na tarasie czekała na nas koleżanka Kocia. Zjadła trochę kiełbasy, ale przez cały czas zachowywała bezpieczną odległość. Obejrzeliśmy kawałek naszego ulubionego teleturnieju „Postaw na milion”. Dwóch młodych, nie wyglądających na półgłówków ludzi omal nie padło na pierwszym pytaniu: Orzeszkowa i Sienkiewicz, to: renesans, romantyzm, pozytywizm czy Młoda Polska. Na początku odrzucili pozytywizm. W ostatniej chwili jednak stwierdzili, że pozytywizm jest bardziej prawdopodobny niż renesans. Wczoraj jeden z uczestników upierał się, że Powstanie Wielkopolskie było w 1848 roku. Bardzo się upierał*. W końcu jego partner wyjaśnił mu, że było w dwudziestym wieku. Wiedział, bo jego krewni walczyli. 
Czasem trudno uwierzyć, co te gimnazja zrobiły z ludźmi. 


*Mnie tam uczyli, że w 1848 było Powstanie Poznańskie. Ale – jak widzę – nazywane jest również Wielkopolskim. 


 

środa, 30 czerwca 2021

29 czerwca 2021


1. Śniły mi się ananasy w cieście. Karmiono nimi większą grupę ludzi, którzy przylecieli dwoma śmigłowcami. Mi-8 i Mi-17. Ten drugi był czerwony. Ananasy w cieście miały być jabłkami w cieście. Wcześniej też była jakaś historia, ale nie pamiętam już o co w niej chodziło. Po jakimś mieście komunikacją publiczną jeździłem. W każdym razie się wyspałem.

2. Przyjechali panowie z ENEI. Za płotem mamy transformator, przed płotem trzy słupy, na nich linię 15kV. Pod linią, przy transformatorze rosną drzewa. I krzaki. Wyrosły na tyle, że się niebezpiecznie do linii zbliżyły. A kiedy jest mokro i taka gałąź dotknie linii, to się zabezpieczenie linię wyłącza. Czyli nie ma prądu. Dwóch panów, dwa samochody. Jeden z podnośnikiem marki Bumar Koszalin. Bumar to mnie się ostatnio raczej z czołgami kojarzył, a tu taka niespodzianka. Parę dni temu jeden z nich przyjechał zapytać, czy będą mogli przyjechać. Mieli we czwartek. Nie wyszło. Przyjechali, rozstawili podnośnik, zaczęli wycinać gałęzie. Pytając przy każdej prawie, czy mogą. Co obcięli, to sprzątali. Jeden próbował mnie nawet bawić rozmową o piłce nożnej. Nie trafił. Jakoś mnie te mistrzostwa nie wciągnęły. Widziałem wczoraj dogrywkę Hiszpanów z Chorwatami. Wolałbym, żeby wynik był inny. Rozmawialiśmy chwilę o fotowoltaice. Panowie nie byli wielbicielami. Przynajmniej jeden nie był. Bo sieć cierpi. 
Panowie pojechali. Jeden cofnął się jeszcze zza bramy, żeby poprawić doniczki, które przestawił, żeby samochody mogły przejechać. Bardzo było miło. Z pięć lat temu ludzie z ENEI wycięli pod naszą nieobecność poniemiecki śliwki. Warto się było awanturować. Drzewo sąsiada przycięli bez pytania. 


3. Kocio spędził większość dnia w domu. Wieczorem wyszedł, ale wrócił. Śpi. 
Wygląda na to, że moje poszczepionkowe problemy zbliżają się do końca. 

Piszę i piszę. I nie mogę skończyć, bo jednym okiem oglądam „Parasite”. Słusznie nagradzany film. 


 

wtorek, 29 czerwca 2021

28 czerwca 2021


1. Kocio nocował w domu. Postanowił o tym przypomnieć przed piątą. Skutecznie udawałem, że mnie nie ma. Bożena wykazała się wrażliwością i wstała, żeby się nim zająć. Ponoć nie chciał nic specjalnego. Po prostu mu się nudziło. 

2. Przez cały dzień byłem jak dętka. Średnio przytomny. Ani spać, ani czytać, ani pisać. Nic się nie chce, wszystko boli. Jedyny pozytyw: skoro się tak czuję, znaczy, że szczepionka działa.
Wyniosłem leżak pod lipę. Zacząłem drzemać słuchając „Dżumy”. Nadaje się ta powieść do drzemania, bo – mimo iż się zasypiając gubi wątki – napisana jest tak, że jak się człowiek obudzi, natychmiast go znowu wciąga. Ciekawe, dlaczego tłumacz z uporem wartym lepszej sprawy zamiast „liczby” używa słowa „cyfry”. We francuskim jest tak samo jak po polsku i Camus tak pisał?

Najpierw zainteresowały się mną muchy. Starość nie radość. Chwilę później pojawiły się komary. Gdyby tylko gryzły. Niestety bzyczały koło uszu. Próbowałem wziąć je na przeczekanie. Nie starczyło sił. 
Obejrzałem świeży odcinek „Last week tonight”. Z rok chyba nie oglądałem. Przestali szydzić z Trumpa. Rozjechali promowany jeszcze przez Obamę program kredytów na eko-modernizację budynków. Program, który teoretycznie miał pomagać ludziom, których nie stać na inwestycje, doprowadza do tego, że ludzie tracą domy. 
Swoją drogą, ciekaw jestem, dlaczego żadne z naszych telewizji nie przymierzyła się do zrobienia czegoś takiego, jak „Last week tonight”. Boją się przeklinania? Dziś rano, ta pani, co to występuje u Rachonia, powiedziała, że coś jest popieprzone. Rachoń zaczął szybko tłumaczyć, że chodzi o przyprawianie. Strasznieśmy purytańscy. 
Jakiś czas temu, w parku pod płotem, zasadziliśmy z Tośką ziemniaki, które przed garnkiem uciekły w kiełkowanie. Całkiem słuszne rośliny z nich wyrosły. 

3. Wyciągnąłem Kociu kleszcza. Rano wyjęliśmy dwa. Chyba skończy się na obróżce, bo te nakrapiania jakoś nie działają. Ciekawe, czy robią antykleszczowe obróżki z brylancikami. 
Doświadczeni drugą dawką Pfizera mówią, że jutro już powinno być dobrze. Zobaczymy. 



 

poniedziałek, 28 czerwca 2021

27 czerwca 2021


1. W „7 dniu tygodnia” Kownacki postawił znak równości pomiędzy aborcją a pedofilią. Oburzył się Czarzasty. Bardzo się oburzył. Przepowiadał, że wszyscy będą o tych słowach mówić. Energia wieszczenia jeszcze mu się nie zdążyła odnowić.
W naszym rządzie nikt do nikogo mejli nie wysyłał” – powiedział Arłukowicz u Rymanowskiego. Wyśmiałem to na Twitterze. 
Bardzo szybko się dowiedziałem, że Kaczyński chodzi w dwóch różnych butach. Z „Faktu” wiem, że to nieprawda. W dwóch różnych butach mnie się kiedyś zdarzyło przyjść do roboty. Niesamowity był wyraz twarzy Piotrka Nowackiego, kiedy to zauważył.

2. Pojechaliśmy mnie zaszczepić. Nie wiem kiedy położono nowy asfalt między Sycowicami a Nietkowicami. Parę lat temu tamtędy jechałem i nie było to łatwe. Teraz nowa droga pełni rolę deptaku. Młodzież na rowerach, rodziny z dziećmi. Nietkowice i Bródki, choć bardziej te drugie, wyglądają jakby nie mogły się zebrać po jakiejś wojnie. 
W Brodach trzy bociany w gnieździe. Wszystkie z rozdziawionymi dziobami wyglądały, jakby ich było dwa razy więcej.  
Płynęliśmy promem. Kiedy podjechaliśmy nad Odrę, akurat kończył się załadunek po zachodniej – choć w tym przypadku bardziej południowej – stronie. 
Na promie najbardziej lubię dźwięki. Niby cisza, bo prom bez silnika. Urywki rozmów. Radio w którymś samochodzie. Gość w A4 słuchał Big Cyca z pendrajwa wetkniętego w odtwarzacz. „Tu nie będzie rewolucji”. Nie przypominam sobie, żebym wcześniej słyszał. 

Ostatni fragment drogi do Punktu szczepień, jak z mokrego snu antyszczepionkowca. Jedziemy. Nagle zaskoczył nas drogowskaz „do punktu szczepień”, prosto w uliczkę prowadzącą na miejscowy cmentarz. 
Z uliczki można było wjechać pod salę gimnastyczną. Szczepienie bezbolesne. Bez kolejki. Szczepił ten sam człowiek na pomarańczowo, co poprzednim razem. Tym razem powiedział, żeby nie pić przez trzy dni. I wystrzegać się ostrego słońca.

Wracaliśmy przez Krosno. Po drodze zatrzymaliśmy się przy pałacu w Bogaczowie. Pani Konserwator najwyraźniej zgodziła się na rezygnację ze skrzynkowych okien. To dobra informacja. Zwiększa o prawie 50% szansę na to, że i my wymienimy nasze. Są co prawda skrzynkowe, ale zdecydowanie pochodzą z połowy lat siedemdziesiątych XX wieku. 

Za Krosnem, w Szklarce Radnickiej skręciłem do Grabina. Później, tym, co postało po drodze dojechaliśmy do Zawisza. Zabytkową aleją dębową. Gdyby nie tablica – można by nie poznać, bo między dęby wbiły się akacje i krzaki różne. Ciekawe doświadczenie. Jedzie człowiek przez las, gruntową drogą, zniszczoną przez leśne maszyny – Lawina dała radę, ale osobówka by miała problem. No i zauważa człowiek, że stoją znaki drogowe. Ograniczenia prędkości. Do trzydziestu. Może kiedyś stanie fotoradar. 

3. Po powrocie zacząłem podlewać choinki. Może im to pomoże, choć nie wyglądają dobrze. 


 

niedziela, 27 czerwca 2021

26 czerwca 2021


 

1. Jakoś się nie zdecydowałem, żeby posłuchać, co do powiedzenia Ziemcowi ma Gowin. Wysłuchaliśmy za to do śniadania „Śniadania w Trójce”. Bożenę irytował Poncyliusz. Ja tam dziękuję Bogu za splatformionych pejotenowców – wyraźnie widzę, kim nie chcę zostać. 

Po śniadaniu obejrzeliśmy wczorajszego Stanowskiego z Mazurkiem. Naprawdę przyjemnie się to oglądało. Szkoda, że Mazurek nie może być taki podczas swoich codziennych rozmów. Dużo było o nieszczęsnej Ustawie reprograficznej. Mazurek powiedział, że uważa, że Państwo powinno wspierać kulturę – ale niech sponsoruje dzieła, a nie artystów. 

2. Założyłem nowy pasek. Klinowy pasek. No i sporo wykosiłem. Kosiłem, aż strzelił pasek. Inny. Ten napędzający kosisko. Niestety w serwisowej rozpisce nie ma jego numeru. Trzeba będzie dobierać na oko. Przy okazji zauważyłem, że schną świąteczne choinki. Te, które sadziliśmy po moim powrocie ze szpitala. Będę jej jutro podlewał. Zobaczymy z jakim skutkiem. 

3. Zawiozłem sąsiadów nad kanał. Muszę kiedyś spróbować pojechać tam w ciągu dnia. Usiąść na pomoście i spróbować coś napisać Na przykład felieton do „Dziennika”. Człowiek z Krakowa wyjedzie, a Kraków w człowieku siedzi. „Dziennik” to zawsze dla mnie będzie „Dziennik Polski”, a nie DGP.

Przed północą przywiozłem sąsiadów znad kanału. Coś tam złowili, ale bez rewelacji. Kiedy po nich jechałem, koncentrując się na tym, żeby nie przejechać Luckiego (Lakiego?) – psa sąsiadów – nie zauważyłem, że biegnie za mną Karol, który chciał się zabrać na przejażdżkę po nocnym lesie. Popełnił błąd, bo zamiast biec za mną, powinien polecieć przez park i złapać mnie, gdy wjeżdżałem na asfalt. Cóż, przejedzie się następnym razem. 

Posiedzieliśmy chwilę po powrocie, wsłuchując się w odgłosy imprezy sąsiedniej ze stawkami agroturystyce. Dobrze mieć dużą działkę, na tyle dużą, by do sąsiedniego domu, w którym ktoś może otworzyć turystyczny biznes było na tyle daleko, by ryki miastowych gości nie przeszkadzały we śnie. 
Usłyszałem plotkę, że stolarz, który zrobił nam niby-taras i który miał wyjącą maszynę, sprzedał nieruchomość jakimś Ukraińcom, którzy mają otworzyć warsztat samochodowy. Cudownie by było, gdyby warsztat okazał się blacharsko-lakierniczy. 

Piszę z Kociem na kolanach. Walczą w nim dwie koncepcje wieczoru: pójść w tango lub zostać na kolanach. Wygra pewnie pierwsza.


sobota, 26 czerwca 2021

25 czerwca 2021


1. U Mazurka Muniek Staszczyk. Nigdy nie byłem jakimś specjalnym wielbicielem. Rozmowa niby nudna, jednak miejscami interesująca. Choćby dlatego, że można było odnieść wrażenie, że Staszczyk nie pozwala Mazurkowi na jego – słynne w pewnych kręgach – monologi. Ostatni był to program przed wakacjami. Cóż ja teraz rano będę do września robił…
Obejrzałem Fogla u Lubeckiej. Bronił Czarnka. Parę dni temu rozmawiałem z Mieszkiem, który odsłuchawszy dokładnie Czarnka wypowiedzi skonstatował, że z dziesięć lat temu nikt by się nią zajmował. Mieściła się w normie. Cóż, dziś normy są gdzie indziej. Aż się prosi zapytać: czy ta wypowiedź jest normalna?
Jedno jest pewne – Czarnek nie będzie miał problemów z reelekcją, a pewnie biedny Fogiel będzie jeszcze wiele razy w jego sprawie zaczepiany.  

2. Pojechaliśmy do Lubrzy zaszczepić Bożenę. Tłok był mniejszy niż za pierwszym razem. Moje szczepienie przesunięto na niedzielę. Za to do szkoły, która jest bliżej. Dwa kilometry bliżej. 
Wpadliśmy do Boryszyna. Dyzio – wilczarz mojej matki, gdyby stanął na tylnych łapach, byłby chyba wyższy ode mnie. A rok (i miesiąc) temu, kiedy go wiozłem z Warszawy na kolanach, łeb ledwo mógł opierać o kierownicę. Dzisiejszy Dyzio, Dyzia sprzed roku mógłby chyba połknąć bez gryzienia. Tylko po co?
Most na kanale przy tzw. Czarnym Bunkrze jest w remoncie. Wracaliśmy więc przez Przełazy i Niedźwiedź. Droga między Niedźwiedziem a Węgrzynicami jest straszna. Ten rodzaj dziur zupełnie nie odpowiada charakterystyce amortyzatorów lawiny. Można plomby pogubić. 

3. Rzeczony Mieszko miał dziś przyjechać. Nie przyjechał. W związku z niedoszłym przyjazdem, Bożena zmotywowała mnie do serii czynności remontowych w domu. Jeżeli Mieszko nie przyjedzie jeszcze parę razy – dom będzie nie do poznania. 




Я