sobota, 2 stycznia 2016

1 stycznia 2016




1. Jak zauważył Darek, szwagier sąsiada Gienka, 1 stycznia powinien być międzynarodowym dniem kaca. Kościół świętuje Dzień Pokoju. I to ma głęboki sens, bo komu na kacu chciałoby się wojować.

Obudził mnie telefon informujący, że na Twitterze popularnym jest hasztag #Monachium. Naszła mnie przykra konstatacja, że może się okazać iż nigdy już nie pojadę na Oktoberfest, bo ze względów bezpieczeństwa będą już zawsze odwoływane.

Czekam, aż ktoś kiedyś wyjaśni mi o co chodzi z Niemcami, panią Merkel i imigracją. Moje półroczne kontakty z ludźmi mającymi pojęcie o polityce międzynarodowej na razie dały mi pewność, że nie chodzi o kwestie humanitarne, a o rzeczy dużo bardzie proste i przyziemne. I to jest zła informacja.

2. Próbowałem oglądać telewizję. Niestety bez specjalnych sukcesów. TVN informował, że najlepsza impreza sylwestrowa była w Krakowie, Polsat – że w Katowicach. TVP Info pewnie, że we Wrocławiu. W Warszawie było zimno, ale w niczym to nie przeszkadzało. Było więcej pożarów niż w zeszłym roku.

Bożena nie wysiedziała w domu. Nim do niej dołączyłem zdążyła wyciąć bez, który zarastał drugie wejście do stołówki. Odpaliłem Suburbana, który z uszkodzoną skrzynią stoi od chyba Wielkanocy. I to jest zła informacja, bo po pierwsze – auto jak stoi, to się niszczy. Po drugie – by się przydał. Silnik działa, alternator działa, ogrzewanie działa, radio gra. Niestety jeździ tylko do tyłu.

3. Udaliśmy się do sąsiadów, by kontynuować świętowanie nowego roku. Rozmowy niestety zeszły na tematy polityczne. Piszę rozmowy, bo przez stół odbywało się do trzech ich naraz, a to niestety jest uciążliwe dla jednostki centralnej. I to jest zła informacja, bo jednostka swoje już przeżyła.

Tyle dobrze, że scenariusz był jeden. Pytanie: A dlaczego [tu powtarzany w kółko, w mediach zarzut]. Ja: Ale to nie tak [tu wyjaśnienie, jak sytuacja wygląda w rzeczywistości]. Pytanie: To dlaczego, żeby nam ktoś to tak wyjaśnił musisz przyjechać? Ja: [zrzucam winę na media].

Co by człowiek zrobił bez tych nieszczęsnych mediów.

Przy okazji usłyszałem (już w sumie po raz drugi), że podwyżka dla pielęgniarek to była ściema. Słynne 400 zł to w efekcie coś koło 270 zł. „Podwyżki dla pielęgniarek doprowadziłyby szpitale do bankructwa”. Lekarz w Zielonej dostaje na kontrakcie za godzinę 100 zł. Czyli za 24-godzinny dyżur [z którego część przesypia] więcej niż pielęgniarka za miesiąc. 
A to Prezes dzieli Polaków na lepszych i gorszych.


31 grudnia 2015


1. Bożena postanowiła się zabrać za porządki w parku. Dołączyłem do niej. Odpaliłem chińską pilarkę. Powinienem naostrzyć był łańcuch. Niestety nie znalazłem pilnika. Więc postanowiłem spalić trochę gałęzi. Jedynym skutkiem było spalenie połowy opakowania podpałki.
Dobrze, że nie padało, bo bym do tego zmókł. Z paleniem ognisk mam tak, że mimo sporej wiedzy teoretycznej popartej wieloletnią praktyką nie chce mi się jej stosować. Liczę na to, że się coś wydarzy i kolejny kawałek podpałki, kolejna zapałka zadziałają wbrew fizyce. I to jest generalnie zła informacja.

W przerwach pomiędzy kolejnymi próbami rozpaleń rozmawiałem przez chwilę przez telefon. A to z kolegą Zbroją, który w poniedziałek rozpoczyna nowe życie, a to z Druhem Podsekretarzem, nad którym niesprawiedliwie się trochę pastwię. Druh Podsekretarz dobrym jest z gruntu człowiekiem inaczej trudno jest wytłumaczyć jego cierpliwość w wysłuchiwaniu moich frustracji.

2. Zażartowałem sobie wieczorem na Twitterze [i Fejsie]. Żart się odbił szerokim echem.
Swoją drogą miałem się za osobę jakoś otrzaskaną w tzw. komunikacji. Najwyraźniej niesłusznie. [i to jest zła informacja] Nie wpadłbym na to, że wydawać by się mogło rozsądni ludzie mogą tak łatwo przyjmować nowe definicje słów takich jak demokracja, pluralizm, wolność słowa, solidarność, czy zamach stanu. Anarchia. O różnych symptomach. Na przykład powszechnie znana postać (mniejsza o nazwisko), zdecydowanie dorosła i utytułowana osoba pisząca na fejsie „OBY TEN NOWY NIE BYŁ TAK CHUJOWY”. Wszystko wolno.

Oglądaliśmy przez chwilę trzy imprezy sylwestrowe w trzech miastach. We Wrocławiu wystąpili The Stranglers. Czas bywa bezlitosny. W Krakowie śpiewał nie wiadomo kto. Ale za to z Wieży Ratuszowej przemawiał mój były redaktor naczelny. Była jeszcze na Polsacie impreza w Katowicach. I chyba tyle, jeśli chodzi o transmisje telewizyjne. Imprezę warszawską transmitował Obywatel Prezydent Jóźwiak. Na peryskopie.


3. Normalnie do sąsiadów chodzimy po północy. Tym razem zaprosili nas wcześniej. Dobrą informacją jest że wygląda na to, iż trwający miesiące konflikt pomiędzy sąsiadem Tomkiem, a jego teściową Jolką został zażegnany. Było miło. Przed północą powstał spór, czy otwieramy szampany w środku, czy na zewnątrz. Gienek otworzył pierwszego na chwilę przed północą, żeby był już gotowy do toastów. Wypiliśmy, Wyściskaliśmy się i udaliśmy się na zewnątrz patrzeć w niebo.

W dorocznym pojedynku góra–dół wsi wygrał dół. Czyli my. Ale i tak największe wrażenie zrobiły na mnie sąsiednie wsie. Nie było widać właściwych ogni, tylko błyski. Jak na wojnie.
Mam wrażenie, że na moich oczach w powietrze wyleciało kilkadziesiąt tysięcy złotych. Tyle do dobrze, że na wsi już prawie nie ma psów. Choć przez całą resztę roku to jest zła informacja.

Błyski zza lasu przypomniały mi o końcu Porozumień Mińskich.




czwartek, 31 grudnia 2015

30 grudnia 2015


1. Postanowiłem lokalnie wdrożyć dobrą zmianę w mediach. Powiesiłem telewizor. Na ścianie, bo przez lata stał na sztaludze. Wieszak kupiłem na Allegro. Rano przyjechał kurier. Zobaczyłem go przez okno, jak stoi na podjeździe. Powiedział, że nie był pewien, czy to pałac. Kolejna ofiara faszysty Disney'a i bawarskiego króla.
Wiszący telewizor wygląda porządniej.

Dobrze, że mój sąsiad Henryk nie zna na tyle polskiego, żeby to czytać. Mógłby zrozumieć, że wykonałem wyrok śmierci na lokalnym ośrodku TV.
Swoją drogą TVP Gorzów jest tak zła, że dla dobra świata należałoby ją zlikwidować. Albo pokazywać za pieniądze reklamując, że to najgorsza telewizja świata.

Wiszenie telewizora testowałem na TVP Info. Konkretnie na transmisji obrad Sejmu. Znaczy chyba retransmisji, bo miałem wrażenie, że większość wypowiedzi czytałem na Twitterze. Więc albo TVP Info powtarzała, albo posłowie postanowili się powtórzyć. Żeby tekstów nie zmarnować.

Testowałem, aż w końcu zaprotestowała Bożena. Nie wytrzymała po serii pytań opozycji. A to ja w tej rodzinie robię za pisowca.
Ech, Leszku Millerze, dlaczego nie wszedłeś do Sejmu z list Nowoczesnej?

Telewizor wisi trochę krzywo. Ciąży mu prawa strona. I to jest zła informacja.

2. Do chyba drugiej klasy szkoły podstawowej żyłem w przekonaniu, że w imieniu Henryk jest litera 'd'. Że zapisuje się ono 'Hendryk'

Ćwierć wieku temu nocowałem grupę francuskich skrajnie-prawicowych-narodowych-konserwatystów czyli pielgrzymów wędrujących do Częstochowy na spotkanie z Janem Pawłem II.
Zobaczyli wiszący na ścianie portret Lenina który dumnie przywiozłem sobie z Kijowa. [To był niestety druk, kolega był lepszy – przywiózł olejami malowanego Feliksa Edmundowicza] Zerkali na tego Wołodię, coś do siebie szeptali, w końcu jeden – najodważniejszy – zapytał: Jesteście komunistami?
Próbowałem mu opowiadać o Pomarańczowej Alternatywie – nic nie zrozumiał.


Przypomniało mi się to, w związku z twórczością mojego sąsiada Henryka. Z jednej strony można mieć do niego pretensje, że opisując polską rzeczywistość nie widzi niuansów.
[napisałem 'niuansów' – to bardzo śmieszne, bo będąc złośliwym można by wyciągnąć wniosek, że zasadniczo w tekstach Henry'ego nie pada 'faszyszm' chyba tylko dlatego, że ma płacone od słowa – 'ultra-conservative' to dwa, a 'deeply rooted in conservative Catholic values' to pięć]
Ale z drugiej nie wolno zapominać, że został z tymi niuansami pozostawiony sam. A trudno wymagać od – jak bardzo by nie był inteligentnym – młodzieńca, który trafił do Polski z zupełnie innej rzeczywistości, a sama Polska jest dla niego tylko jednym z punktów zainteresowania, by znał historię polityczną i pewne uwarunkowania, o których nawet polscy jego równolatkowie niekoniecznie wszystko wiedzą.

Gdyby jeszcze pozostał sam.
Byliśmy z Druhem Podsekretarzem u Henryka na imprezie chanukowej. Towarzystwo żywcem wzięte z komitetu poparcia Bronisława Komorowskiego [tej nieoficjalnej młodszej części]. Był nawet poseł z mojego okręgu. Ten od precli. [Czy obwarzanków]

Redaktor Mucha donosił, że Henryk przez cały pobyt w Kijowie był indoktrynowany przez red. Wrońskiego. Czy jest się więc czemu dziwić, że w miejsce słowa 'Naród' wstawia mu się samo słowo 'Volk'?

Nasza wina. Jeżeli my nie będziemy rzeczywistości tłumaczyć, zawsze się pojawi jakiś red. Wroński. I to jest zła informacja.

3. Pojechaliśmy do Zielonej Góry obejrzeć kredens. Alternator działa świetnie. A przynajmniej ta jego część, która odpowiada za zapalenie i zgaszenie kontrolki ładowania.
Generalnie meble na Allegro wyglądają lepiej na zdjęciach niż w rzeczywistości. Kredensu nie kupiliśmy. Był z pół metra niższy niż na zdjęciu. Choć w opisie wysokość była ok.

Po raz pierwszy od dobrych paru lat trafiliśmy do Castoramy. W czasach prosperity bywaliśmy tam za każdym na wsi pobytem. Zmieniło się tyle, że Castorama wchłonęła Piotra i Pawła. Ciekawe czego to jest symptom.

Wieczorem na powieszonym telewizorze oglądaliśmy przedostatni odcinek Detektywa. UWAGA SPOJLER: Niestety przespałem połowę i nie wiem dlaczego zastrzelono kryptogeja–bohatera wojennego. I to jest zła informacja.  

29 grudnia 2015


1. Zadzwoniono z warsztatu, że alternator gotowy. Pojechaliśmy przez Skąpe. Na Urzędzie Gminy wisi podświetlany napis „Wesołych Świąt”. Cóż, sporo obywateli ma unickie korzenie.
Wpadliśmy do „Mrówki”. Dwa worki węgla „orzech”. Dopiero teraz zauważyłem, że – excuse le mot – brand to „Tani opał”.
Kupiłem jeszcze 20 kilo lokalnego brykietu z lokalnego węgla brunatnego. Za jedyna 20 zł. W Sieniawie jeszcze ze dwadzieścia lat temu działała ostatnia w tej części Europy głębinowa kopalnia węgla brunatnego. Działała, aż z Górnego Śląska nie przyjechało paru młodych sztygarów. Zjechali na dół i kazali fedrować w stronę łagowskiego jeziora. Starzy górnicy mówili, że lepiej tego nie robić, bo Niemcy tego nie robili. A jak Niemcy czegoś nie robili, znaczy mieli powód. Sztygarzy puknęli się w głowy i kazali fedrować. Bogu dzięki w piątek przed końcem szychty. W poniedziałek górnicy, którzy przyszli do roboty zastali kopalnię zalaną. I to była zła informacja, bo w ten sposób nie mamy w Polsce ostatniej w tej części Europy czynnej głębinowej kopalni węgla brunatnego.

2. Parę lat temu uruchomiono odkrywkę. Węgiel nie taki, jak był ten głębinowy, ale jakoś brykiety da się robić. Postanowiłem zmieszać je z sieczką z gałęzi i zapalić w trociniaku. Zadymiłem pół domu, zanim nie wyciągnąłem z rury [prowadzącej do komina] coś czarnego, czym właściwie była zatkana.
Odtykałem rurę rozmawiając z Druhem Podsekretarzem, który przyznał się, że właśnie zatarł silnik. W roverze. Czyli w hondzie. Da się? Da się. A mówią, że japońska motoryzacja produkuje niezniszczalne silniki.
Kłamią. Miałem kiedyś Suprę. Targę. Włożyłem w nią wagon pieniędzy. Nie pomogło. Błąd konstrukcyjny i ciągle był problem z panewkami. I to jest zła informacja, bo to jednak było świetne auto. Czasem ciekł dach.
Swoją drogą ciekawe, czy sobie jeszcze kiedyś kupię szybki samochód. Wcześniej to była dla mnie oczywista przyszłość. Teraz – zaczynam mieć wątpliwości.

3. Oglądaliśmy drugiego „True Detective”. Bożena uważa, że zamiast Ojca Polskiego Dziecka powinien wystąpić Del Toro. Ja tam nie jestem pewien.

Strasznie męczę te Negatywy. I to jest zła informacja.   

środa, 30 grudnia 2015

28 grudnia 2015


1. Zabrałem się za alternator. Odkręciłem pierwszą śrubę. Spróbowałem odkręcić drugą. Nie udało się. Przykręciłem pierwszą. Pojechałem do Świebodzina. W pierwszym z brzegu warsztacie miły młody człowiek odkręcił pierwszą śrubę, odkręcił drugą, kiedy opowiedział, że ma mercedesa 123 przestałem mu patrzeć na ręce.
Męczył się przez chwilę, w końcu wyciągnął alternator z którym poszliśmy do sąsiedniego budynku do elektryka. Elektryk powiedział, że jest zajęty i się nie zajmie, wziął do ręki alternator, mruknął pod nosem, że jest prosty i że na jutro zrobi.

Poszedłem do Lidla.
W Lidlu nie było już choinek. Był za to przeceniony olej z pestek dyni. Z tego wszystkiego zapomniałem kupić chleb, bo który do Lidla wszedłem. I to jest zła informacja.



2. Przyjechała po mnie Bożena. EML potraktował ją ulgowo. Pojechaliśmy po chleb do Tesco. Po drodze wpadliśmy do Mrówki po dwa worki węgla. [Ozdoby świąteczne z 25% zniżką naliczaną przy kasie]. W Tesco przejrzałem „W Sieci” red. Mazurek w łaskawości swojej umieścił mnie w swojej [z red. Zalewskim] rubryce. „Krasnal ogrodowy” rozbawił mnie za pierwszym razem. Teraz jest już trochę nudny. I to jest zła informacja, bo przez chwilę miałem nadzieję, że przeczytam o sobie coś naprawdę zabawnego.

3. Wieczorem trafiłem na „Stan zagrożenia”. Clancy – jeden z trzech ulubionych autorów mojej młodości. Harrison Ford – najlepszy ze wszystkich Jacków Ryanów. Niestety moja praca odebrała mi również przyjemność z oglądania tego filmu. I to jest zła informacja. Zamiast z zapartym tchem zachwycać się tym, że Suburban trafiony z RGPPanc. jest w stanie dalej jechać, zastanawiałem się, dlaczego ochrona nie zauważyła dziwnego zachowania asysty.

Z tego, co widzę Eryk Mistewicz chciałby zostać polskim Clancym. To symptomatyczne. Ciekawe skąd się bierze to, że analitycy polskiej sceny politycznej muszą się zajmować uprawianiem fantastyki, fikcji politycznej, bądź satyry.
Choć może jest odwrotnie – analizą polskiej sceny politycznej zajmują się satyrycy i bajkopisarze. No i dr Migalski – ten jest do tego spindoktorem. Kowal – Podkowa – PJN – Czarny koń.  

wtorek, 29 grudnia 2015

27 grudnia 2015



1. Święta, święta i po świętach. [ile czasu czekałem, żeby to móc napisać]. Wstaliśmy na „Kawę na ławę” w której występował dyr. Magierowski.
Dyrektora Magierowskiego jestem głośnym wielbicielem. Niestety mam wrażenie, że był zbyt – że tak powiem – wysofistykowany. I to jest zła informacja. W dyskusjach z pewnym eurodeputowanym z Wielkopolski lepiej by sobie poradził Paweł Sito, który nie pijąc zachował zdolność nazywania rzeczy radykalnie po imieniu – normalnie przynależną wypitym.

2. Obejrzałem ostatni odcinek 5. serii „Homeland”. Mógłbym wybaczyć rosyjski akcent polskich policjantów, ale tej dziwnej, składanej blokady drogi, jaką używają – już nie.
„Homeland” w nowym wydaniu jest świetny. W nowym, czyli od śmierci Brody'ego.
W zeszłym roku zapytany o realność sytuacji z 4. serii serialu, ambasador Mull odesłał mnie do recenzji (już nie pamiętam na którym portalu). Dwóch anonimowych emerytowanych pracowników CIA mówiło, że serial – poza jednym – świetnie opisuje pracę CIA. Poza jednym – mała szansa, by agencja zatrudniała kogoś chorego psychicznie.

[UWAGA – SPOJLER] Pomysł zamachu gazowego na berliński Hauptbahnhof zrealizowany przez muzułmanów syryjskiego pochodzenia z rosyjskim błogosławieństwem – wygląda bardzo realnie.


Ciekaw jestem, czy to neofickie zawodowe skrzywienie, czy zdrowy rozsądek, ale bliżej mi było do  BND i CIA niż ograniczonej intelektualnie dziennikarki broniącej praw człowieka. 
Do następnych odcinków trzeba będzie czekać prawie rok. I to jest zła informacja. 
Zobaczymy, czy następne odcinki też będą się działy gdzieś w naszej okolicy.

3. Wcześniej zobaczyłem kawałek „Taking Chance”. Tylko kawałek. I to jest zła informacja, bo lepiej oglądać w całości.
Z miesiąc temu wracałem do Warszawy z Bukowiny z Hirkiem Wroną. Od słowa, do słowa – zgadaliśmy się, że wrażenie ten film robi nie tylko na mnie.

Ktoś na Twitter wrzucił link do tekstu o admirale Unrugu. 
Tak się kończy:
Na koniec przypomnę, że 22 października 2012 r. w zamku Montresor w Francji w wieku 82 lat zmarł Horacy Unrug, jedyny syn wiceadmirała Józefa Unruga, współtwórcy Polskiej Marynarki Wojennej. Horacy Unrug, po upadku komunizmu, wielokrotnie odwiedzał Polskę, szczególnie bliskie były jego związki z Gdynią. Polska Marynarka Wojenna starała się o sprowadzenie prochów admirała do Gdyni. Jednak Horacy Unrug wielokrotnie przypominał –Ojciec zastrzegł sobie, żebym nie dopuścił do tego, żeby był przeniesiony do Polski, dopóki jego koledzy zamordowani w okresie stalinowskim nie dostaną przynajmniej takiego samego pogrzebu jak on. Nie wiadomo jednak, gdzie są potajemnie pochowane ciała pomordowanych oficerów Marynarki Wojennej II RP. Możliwe więc, że admirał Unrug pozostanie w Montresorze na wieki.

Niemieckie wpływy na naszą kulturę bywają nie do przecenienia.


poniedziałek, 28 grudnia 2015

26 grudnia 2015


1. Przyszli kolędnicy. W mniejszej liczbie niż w zeszłym roku. Problem rozwiązałem przy bramce nie dając im przedstawić programu artystycznego. Byłem właśnie na etapie utylizacji opakowania po łosiu , więc mieliby problem z wejściem do domu. Zresztą nie było z nami dyrektora Zydla, który – jak przystało na etnografa – mógłby docenić choćby sposób zaczernienia twarzy diabła.

Mam wrażenie, że obaj z dyrektorem Zydlem mamy się wzajemnie za naiwniaków. Ja w związku z jego przekonaniem, że współpracując z prezydentem obywatelem Jóźwiakiem jest w stanie zachować apolityczność, on – z moim z kolei przekonaniem, że służę dobrej sprawie.

W końcu jakoś się naładował akumulator w aucie Bożeny. Kiedy po przyjeździe podpiąłem nasz prostownik – ten odmówił współpracy. Przestraszyłem się, że to problem z akumulatorem. Ale kiedy pożyczyłem prostownik od Gienka (porządny – niemiecki) zaczął ładować. Zacząłem ładować drugi – czyli ten na którym z Warszawy dojechały za Konin. Zbliża się dzień, w którym będę musiał wyjąć alternator. I to jest zła informacja – w tym aucie jeszcze tego nie robiłem


2. Nawiedził nas Radca-Minister z dzieckiem i życiową partnerką. Radcę-Ministra poznałem podczas wizyty oficjalnej w stolicy zaprzyjaźnionego państwa, gdzie się okazało, że jest posiadaczem pałacu w naszej okolicy. Było miło.
W stolicy zaprzyjaźnionego państwa obserwowaliśmy wielotysięczną manifestację. U nas teoretycznie mogliśmy obserwować młodzież integrującą się na przystanku. Teoretycznie – w praktyce było to niemożliwe – było zbyt ciemno. Mimo pełni.

Dzięki nowej pracy poznałem już kilku bardzo interesujących ludzi. Większość w służbie dyplomatycznej. I to jest zła informacja, bo spotkania z nimi są dość utrudnione.

3. Obejrzeliśmy do końca drugie „Fargo”. I jak, na początku wydawało się trochę męczące – końcówka była świetna.

–Camus twierdzi, że świadomość śmierci |czyni życie absurdalnym.
–Nie znam faceta, ale na pewno nie ma on sześcioletniej córki.
–To Francuz.
–A może być i z Marsa. Nikt z odrobiną oleju w głowie nie gada takich bzdur. Przychodzimy na świat z misją do wykonania. Każdy z nas dostaje na nią czas. A kiedy życie dobiegnie końca
i staniesz przed obliczem Pana… Spróbuj powiedzieć mu, że to był żart według Francuzika.

Nie wiem, co teraz będziemy oglądać. I to jest zła informacja.

niedziela, 27 grudnia 2015

25 grudnia 2015


1. Przez dwa dni nie chciał się rozpalić trociniak. I to jest zła informacja. Piec, w którym się pali trocinami. Piec w tym przypadku bardziej określa funkcję niż konstrukcję, bo zasadniczo jest to beczka z wspawanym kawałkiem rury, którą podłącza się do komina. Do tej beczki wstawiamy inną beczkę w której ubiliśmy wcześniej trociny w taki sposób, by w środku pozostała dziura. Trociny palą się od środka. Od tej dziury. Jeżeli są dobrze ubite – piec grzeje przez kilkanaście godzin.

Z pierwszym trociniakiem miałem do czynienia w liceum w tzw. Chacie ś.p. prof. Eminowicza. Trociniak nazywany był Skiełem i był tam podstawowym ogrzewaniem.

Ciekawe, czy jakiś inny wychowanek Starego [nazywanego przez starsze pokolenia Eminem] dał się zarazić tym sposobem ogrzewania.

Trociniak kupiłem cztery lata temu w Zwoleniu. Jakąś dużą mazdą zrobiłem w tym celu trasę Warszawa-Zwoleń-Sandomierz-Kraków-Rokitnica. Pamiętam, że samochód sporo palił, ale był dość wygodny. Kiedy minąłem Lubin w Trójce nie pamiętam już kto wspominał Stan Wojenny. Te wspomnienia zrobiły na mnie takie wrażenie, że wymyśliłem tekst o gen. Jaruzelskim.

Dojechałem w środku nocy, podłączyłem trociniak, ubiłem trociny, rozpaliłem i zadymiłem cały dom, bo źle podłączyłem. Wtedy trociniak służył do podgrzewania piwnicy. Dziś jest na górze.

2. Trzeba było zawieźć dziewczyny na berliński pociąg. Wyjechaliśmy zbyt późno, bo w założeniach pominięto problem EML i wynikającą z niego prędkość 60 km/godz. Po drodze spod kół uciekł mi lis, który pewnie był jenotem. Dziś trudno o prawdziwego polskiego lisa wyparły je rosyjskie podróbki. I to jest zła informacja.
Zdążyliśmy w ostatniej chwili. Pociąg przyjechał wyjątkowo na peron trzeci. Nie – jak zwykle – na drugi.
Dla kilku osób niespodzianką było istnienie trzeciego peronu. Coż, jest on może trochę na uboczu, ale działa.

3. Kevin Spacey występuje w reklamie Espace. Słabej reklamie. I to jest zła informacja.

sobota, 26 grudnia 2015

24 grudnia 2015



1. Z prędkością 60 km/godz. pojechaliśmy do Świebodzina zrobić zakupy, których nie zrobiliśmy dzień wcześniej. Mam wrażenie, że było dużo mniej ludzi niż rok temu. To chyba jakaś zmiana cywilizacyjna – ludzie wolą wigilijny poranek spędzać w domach niż w sklepach.
W Lidlu nie było już ogórków kiszonych. I to jest zła informacja.
W „Mrówce” węgiel „orzech” [bardziej włoski niż kokosowy] po coś koło 17 zł za 25 kg. Czyli prawie 700 zł za tonę. Jak będzie mi się chciało zeskanować QR kod na opakowaniu – może przeczytam, że importowany z Czech.

2. Zanim wstałem przeczytałem, że gazeta red. Jastrzębowskiego ustaliła, iż bohater ostatnich tygodni nie dość, że nie płaci alimentów, to jeszcze nie ma z tym osobiście specjalnego problemu.
Od paru dni chodzi za mną tekst o „obrońcach demokracji”. W znaczeniu, że mi się w głowie akapity układają. Doświadczenie mówi, że takiego ułożonego w głowie tekstu zwykle nie zapisuję. I to jest zła informacja.
Chciałem napisać, że sprowadzanie protestujących do beneficjentów ostatniego ćwierćwiecza jest – nie bójmy się tego słowa – głupie. [zastanawiam się, czy nie lepiej by było – niż głupie, napisać „bardzo nowogrodzkie”. Z drugiej strony gdybym tak napisał, to by się okazało, że bardzo dużo ludzi by nie zrozumiało o co mi chodzi i musiałbym tłumaczyć i tłumaczyć, a niekoniecznie mi się chce]
Poza beneficjentami ostatniego ćwierćwiecza, [choć – nawet bez specjalnej złośliwości – pewnie by można o niektórych napisać, źe są beneficjentami ostatnich lat ze czterdziestu] są ludzie, którzy jeszcze benefitów ostatniego ćwierćwiecza nie zdążyli pozyskać.
Nie zdążyli ale wierzą, że prędzej czy później to nastąpi. Na razie są gnojeni przez korporacyjnych szefów, ze swoich śmieciówek spłacają wzięte na osiemdziesiąt lat kredyty, tygodniami czekają na prywatną wizytę u lekarza specjalisty, ale kiedyś los się do nich uśmiechnie. Chyba, że coś się zmieni. Zmieni się i lata ich wyrzeczeń pójdą psu w rzyć. Chętnie bym posłuchał, co ma o tych ludziach do powiedzenia red. Sroczyński.


No i jest grupa, której przykładem idealnym jest dla mnie mój były kolega Jerzy. Czyli ludzie, którzy z większym lub mniejszym zaangażowaniem działali w opozycji, później całymi siłami wspierali budowę 3RP. Niestety ta 3RP specjalnie im się za to nie odwdzięczyła. Znaczy wcale się nie odwdzięczyła. [Nie licząc jednego z dziesiątek tysięcy wręczonych przez prezydenta Komorowskiego medali] Jednak dla nich jedynym życiowym osiągnięciem jest właśnie ta 3RP. Dlatego jakakolwiek jej krytyka jest dla nich atakiem na ich życiowy dorobek. Na wszystko co osiągnęli.
UWAGA: te trzy grupy są jedynie częścią protestujących.

Protestujących, którzy na ustach mają ochronę porządku prawnego. A na ich czele stoi ktoś, kto nie płaci alimentów.
[Żeby nie było niedomówień – nie oceniam moralnie. Zostawiam to red. Jastrzębowskiemu.]
Walczymy o autorytet sędziów by dalej mieć gdzieś wydawane przez nich wyroki?

Kiedy wyjechaliśmy ze Świebodzina EML z sobie znanych powodów postanowił wyjść z trybu serwisowego. M70 to w takich sytuacjach wspaniały silnik.

Gdyby zrobić listę problemów, których 3RP nie udało się rozwiązać – kwestie alimentów na pewno by się na niej znalazły. Ciekawe, jak by zareagowano gdyby PAD powiedział kiedyś, że się z tego powodu wstydzi. Tak samo jak po przemówieniu w Gdyni?


3. W zeszłym roku przeszliśmy z choinek ciętych na doniczkowe, które po świętach sadzimy w parku, bądź przed domem. Na korzeniach kupionych w Lidlu świerków ktoś dokonał szpadlem egzekucji. I to jest zła informacja, bo nie wiadomo, czy się przyjmą.

piątek, 25 grudnia 2015

23 grudnia 2015





1. Nie zna życia, kto nie przejechał 200 kilometrów BMW, którego EML pracuje w trybie serwisowym. Ja znam. I to jest zła informacja. 
Mieliśmy ruszyć we wtorkowy wieczór. Jednak po powrocie z Krakowa musiałem jeszcze wpaść do pewnego miejsca z wielkim ekranem na którym wyświetlano jutrzejszą gazetę. Jak z niewyśnionego snu polskiego serialowego scenografa o redakcji nowoczesnej gazety. Tyle, że bałagan większy.
Uwielbiam centra sterowania światem. Zwłaszcza po godzinach.
Wcześniej wlałem w 750 sto litrów benzyny. Znaczy wlałem siedemdziesiąt parę, bo wcześniej wlał za stówkę Mechanik Jacek.
[Nie świadczy specjalnie dobrze o sukcesie życiowym, jeżeli człowiek mając za sobą prawie ćwierć wieku zawodowych doświadczeń jara się zatankowaniem samochodu do pełna][ech ta pułapka średniego dochodu]
Poprzednim razem tankowałem do 750 do pełna przed jazdą do Żywca, gdzie w browarze robiłem materiał do „Malemena”. W żywieckim browarze jest niezłe muzeum. Lepsze niż to w tyskim. Oba warto zwiedzić. Ale nie o tym.
No więc nie wyjechaliśmy we wtorek wieczorem. Mieliśmy ambicje, by zrobić to we środę o świcie. Prawie się udało. Znaczy o świcie się prawie udało wyjechać. Dziewczyny z Bożeną w jej beemce. Ja z kotami i bagażami w 750. Bożena ruszyła pierwsza. Po chwili zadzwoniła, że stoi na BP przy Reducie i że auto nie chce jechać.
[Przypomniało mi się właśnie, że ze dwadzieścia lat temu czytałem jakiś amerykański podręcznik pisania scenariuszy, no i napisane tam było, że nie należy wszystkich czynności po kolei opisywać, bo odbiorca się domyśli – że jeżeli bohater jest w pracy i wychodzi coś zjeść – nie trzeba pokazywać jak idzie po schodach. Więc się będę streszczać]
Kiedy na stacji wykonywałem różne idiotyczne czynności związane z próbami uruchomienia auta Bożeny – uciekł nam kot Pawełek. Wymieniłem akumulator. [Wcześniej po niego pojechałem do sąsiedniego sklepu, ale o tym nie piszę bo bym znowu odpłynął w dygresje] Kota nie ma. Zrobiło się prawie południe. Kota nie ma. Dziewczyny pojechały tłumacząc sobie, że na pewno ktoś się nim zaopiekował. Ja się jakoś nie mogłem ruszyć. Postanowiłem użyć siły mediów społecznościowych. Zacząłem tworzyć odpowiedni post. Wpadłem na pomysł, żeby do tego postu wypromowania użyć znajomości. Kot Pawełek zyskałby popularność jak nieprzymierzając czerwony Golf. Naszła mnie wtedy wątpliwość – co by było gdyby wpadł w ręce jakiegoś zatwardziałego obrońcy demokracji? Czy by się to dla niego nie skończyło źle?
Więc kiedy ważyłem 'za' i 'przeciw', przyszedł pan ze stacji, który nalewa gaz ludziom, którzy sami nie potrafią i przyniósł kota Pawełka. Znalazł go za bankomatem.

2. No więc jechałem na zachód. Szło mi całkiem nieźle. Koty spały. Słońce świeciło. Dojechałem za Stryków. Stanąłem, by dolać oleju. Ruszyłem. No i się okazało, że nie jest ok. Znaczy, że auto przeszło w tryb serwisowy. Czyli, że EML – komputer sterujący otwieraniem przepustnic [jest inaczej iż w normalnych samochodach: po pierwsze przepustnice są dwie, po drugie nie są fizycznie połączone z pedałem gazu] postanowił dla mojego i samochodu dobra właściwie ich nie otwierać. 2000 obrotów, 60 km/godz. i nic więcej. Po raz pierwszy w życiu byłem się w stanie zgodzić z twierdzeniem, że prędkość zabija. Zbyt niska.
Zjechałem na parking i zacząłem odprawiać czary. Zapalać, gasić, otwierać maskę, wyciągać bezpieczniki, zamykać maskę. Wtedy zadzwoniła Bożena, że jej auto stanęło gdzieś za Koninem. Dotarło do mnie, że zdechł jej alternator. I to jest zła informacja.
Wymyśliłem, że taniej niż wynajmować lawetę, będzie kupić kolejny akumulator.
Czary odniosły skutek. EML zaczął działać normalnie. Dojechałem pod Konin. Kupiłem akumulator. Niestety EML, znowu przeszedł w tryb awaryjny. Z tych nerw zacząłem słuchać na TVP Info transmisji z obrad Senatu.
Przestałem, kiedy samozaorał się jeden z państwa senatorów tłumacząc, że na meczu piłkarskim jest trzech sędziów.


Bożena stała za bramkami. Wymieniłem akumulator i trochę licząc na cud zacząłem sprawdzać bezpieczniki – bo może ten od alternatora nie żyje. Nie znalazłem go w opisie, więc zadzwoniłem do red. Pertyńskiego, by sprawdzić jak słowo alternator brzmi w języku Goethego. Nie mogłem się dodzwonić – ciągle było zajęte. Gdy mi się w końcu udało, red. Pertyński wyraził zniecierpliwienie moim zniecierpliwieniem związanym z niemożnością połączenia. Właśnie odwożę – powiedział – BMW 730d (była jeszcze jedna literka, jakiej nie zapamiętałem), bo się zepsuła i w tryb serwisowy weszła. –Z prędkością 60 km/godz? – zapytałem.
25 lat różnicy a ile wspólnego.

3. Bożena pojechała. Zasugerowałem, by jechała jak najszybciej. Bo im szybciej, tym krócej światła będą zużywały prąd. Auto stanęło jej pod bramą. Ja z prędkością 60 km/godz. Byłem ze trzy godziny później.

Poszedłem się przywitać z sąsiadami. Gienek opowiedział, że świeżo kupionym volvo Tomka jest silnik do remontu. A w Renacie właśnie poszło sprzęgło.
Technika nas kiedyś wykończy. I to jest zła informacja.

wtorek, 27 października 2015

27 października 2015




1. Obudziłem się w nowej, brunatnej Polsce nieco niedysponowany. I to jest zła informacja. To pewnie przez tę duszną atmosferę źle spałem. W drodze do Pałacu spotkałem redaktora Jemielitę, który na miejskim rowerze (aż dziw, że nie zlikwidowanym) poruszał się w kierunku zakładu pracy.
Redaktor Jemielita tryskał humorem. Porozmawialiśmy przez chwilę o polityce i cyckach, z których rezygnacji zasłynął ostatnio periodyk matka periodyku, w którym red. Jemielita pracuje.

Wsiadłem w jedno metro, przesiadłem się w drugie, wysiadłem i piechotą kontemplując Krakowskie Przedmieście jakoś dotarłem do roboty. Po drodze minęła mnie kolumna autobusów z pilotażem radiowozów Żandarmerii. Pomyślałem, że Odchodząca Partia Władzy się właśnie zaczęła zwijać, ale się okazało, że to goście imprezy z okazji rocznicy powstania Sztabu Generalnego.

W Pałacu pani sprzątaczka zamiatała pod Okrągłym Stołem.

2. Exchange, którego używa Kancelaria przypomniał mi lata 90. i to, dlaczego użytkownicy maków o ludziach pracujących na Windowsach myśleli, że są dziwni.

Przeprowadziłem kilka bardzo interesujących rozmów, w tym jedną z przedstawicielem naprawdę poważnej korporacji.
Przez cały dzień miałem fleszbeki z wieczoru 300polityki. Przypomniała mi się na przykład rozmowa z brytyjskim ambasadorem, z którym spędziłem sporo czasu w Londynie jeżdżąc jednym samochodem. Pan ambasador kończy swoją służbę w Polsce, ale zapowiada, że tu wróci. Może niekoniecznie jako dyplomata. W rozmowie można było odnieść wrażenie, że jest bardzo zadowolony z wyniku wyborów. To zupełnie nie pasuje do reakcji Zachodu, którą opisywały media.

W tym samym Viano po Londynie jeździła z nami żona ambasadora (naszego), razem z jakąś panią z ambasady. Kiedy jechaliśmy z Heathrow opowiadała tej właśnie pani o synu swoim czteroletnim. Kiedy powiedziała, że nieznający angielskiego czterolatek w przedszkolu czuje się wyalienowany, zauważyłem, że skoro nie zna angielskiego, to się raczej czuje wyobcowany. W samochodzie najwyraźniej zabrakło Druha Ministra Kolarskiego – nikt nie docenił mojej błyskotliwości. I to jest zła informacja.

3. Z rzeczonym Druhem Podsekretarzem udaliśmy się wieczorem do Krakena, żeby pozałamywać ręce nad naszym ciężkim losem. Ale to nam nie za bardzo wyszło. Druh Podsekretarz Kawaler podzielił się wrażeniami z odsłaniania tablicy pamiątkowej w II LO. Aż mi się żal zrobiło, że w tym nie brałem udziału. I to jest zła informacja.

PKW zdążyła ogłosić wyniki wyborów. O tym, że Zjednoczona Lewica nie weszła do Sejmu Janusz Palikot dowiedział się w swoje pięćdziesiąte pierwsze urodziny.


poniedziałek, 26 października 2015

26 paźniernika 2015




1. Zasadniczo była jakaś zmiana czasu. Dzięki telefonom komórkowym nie trzeba przestawiać zegarków. Ale przez to człowiek nie wie, czy spał dłużej, czy krócej. Ale z drugiej strony po co mu ta wiedza?

Wstaliśmy, wyjątkowo (Bożena nie przepada, kiedy są dziewczyny) postanowiliśmy zjeść śniadanie przed telewizorem. Mieliśmy oglądać jakiś amerykański film familijny (przez ciszę nie było „Kawy”). Filmu nie było. Oglądaliśmy więc na Domo „Ucieczkę na wieś”, serię programów o Brytyjczykach, którzy sprzedają nieruchomość w Londynie i szukają czegoś, gdzie by mogli spędzić starość. Za pół miliona funtów. Najpierw było o Szkocji. Bardzo ładnie. Później wręcz przeciwnie. Też ładnie.

Wyjąłem akumulator z kosiarki, przestawiłem Suburbana, zapakowałem kominek pożegnałem się z sąsiadami i ruszyliśmy. (Pomijam czynności, jakie wykonała Bożena – było ich dużo więcej). Ruszyliśmy dwie godziny później, niż było w planach. I to jest zła informacja.

2. W nocy ktoś wyciął powieszone na naszym ogrodzeniu banery kandydatów PiS-u. Zostawił plakat kandydatki Platformy. Nie sądzę, żeby pani z PO zapłaciła za bezumowne użycie naszego płotu. Ale to nie jest najważniejszy problem związany z tą partią.

Jechaliśmy i jechaliśmy. Zdecydowanie większy ruch był w przeciwną stronę. Udało się dojechać stosunkowo szybko. Szybciej by było, gdyby od Łodzi były cztery pasy. Może kiedyś będą.
W beemce przestał działać lewy tylny migacz. Jechałem więc lewym pasem. I to jest zła informacja, bo wolę trzymać się prawej strony.


3. Chwilę przed 21 wbiłem się na Nowogrodzką. Jakoś nie mogłem sobie tego odmówić. Mam wrażenie, że energia była mniejsza niż po pierwszej turze wyborów prezydenckich.
Nie zrobiłem sobie selfie z Jackiem Kurskim i to jest zła informacja, bo bożyszcze ćwierćinteligentów nazwało mnie jakiś czas temu „Jackiem Kurskim Pałacu Prezydenckiego”.
Przez jakiś czas tłumaczyłem gratulującym mi ludziom, że akurat z tym sukcesem mam mało wspólnego. W końcu przestałem. Bo to nie o mnie chodziło, tylko o gratulujących ludzi. 
Zrobiłem sobie zdjęcie z Tęgim Łbem, ale prosił, żeby nie upubliczniać. Więc tego nie robię – Tęgi Łeb, to teraz będzie jeszcze bardziej ważny człowiek.

Na imprezie 300polityki było niedobre wino. No i poznałem tam Sławomira Nitrasa. Człowieka, dzięki któremu przypomniały mi się komendy sterujące zaprzęgiem.

Fascynujące jest, że właśnie postępowcy modlą się do swojego nieistniejącego boga o wejście Korwina do sejmu.  

niedziela, 25 października 2015

25 października 2015




1. Śniło mi się coś tak natarczywego, że obudziłem się przekonany, iż jest niedziela. Już miałem włączać telewizor, kiedy przypomniało mi się, że jest cisza wyborcza, więc nie będzie „Kawy na ławę”. Chwilę później dotarło do mnie, że jest sobota, ale to już nie miało specjalnego znaczenia.

Dzień wcześniej Bożena zrobiła mi coś, co podmiot liryczny piosenki o onucach [której autorem, jak się dowiedziałem po latach jej śpiewania jest Jacek Kaczmarski] [jednak ponoć nie jest][piosenka ma być Zembatego] miał zamiar zrobić ze swoim chorym ojcem. Z tym, że chodzi nie tyle o samo skrócenie cierpień, co o sposób w jaki by to miało zostać zrobione.
Piszę o tym tylko dlatego, że kiedy rano kontemplowałem lustro zauważyłem ślad po tym działaniu.
Przypomniała mi się historia o Marianie, kowalu, sąsiedzie mojej matki, którego żona łaziła przed laty za nim pytając: Marian, a ty mnie kochasz, czy mnie nie kochasz. [dla młodszych czytelników – to cytat ze skeczu kabaretu Koń Polski]. Kowal Marian, przekonany, że żona robi sobie z niego jaja, bardzo się denerwował. Im bardziej – tym z większą radością jego małżonka łaziła za nim pytając: Marian, a ty mnie kochasz, czy mnie nie kochasz. Znaczy – eskalacja. I jak się ta eskalacja wyeskalowała, kowal Marian nie wytrzymał i małżonce – excusez le mot – jebnął. Ta zaś nieprzyzwyczajona do tego, żeby mąż, kowal, Marian, stosował wobec niej przemoc, chwyciła co bądź i mu oddała. Tym co bądź okazała się siekiera. Kowal Marian łaził przez jakiś czas z zabandażowaną głową. Kiedy pytano go, co się stało odpowiadał, że to przez kabaret.
Cisza wyborcza mi najwyraźniej szkodzi. I to jest zła informacja.

2. Śniadanie koncelebrowaliśmy do jakiejś czternastej. Później kontynuowaliśmy porządki. Od czasu, kiedy zobaczyłem z bliska daniele i to, co robią z parkowym zielskiem bardzo bym chciał sprawić sobie kilka. Mam nawet pomysł skąd je wziąć. Niestety rodzina nie chce uwierzyć w danieli bezobsługowość.
Próbowałem w rozmowę o danielach wciągnąć sąsiada Gienka i jego szwagra Darka. Dyskusja zaczęła dryfować aż doszła do sposobu danieli przewiezienia. Znaczy, wiezienia w samochodzie osobowym. Ważne, żeby w okresie po zrzuceniu poroża, bo by trudno było z rogami przez drzwi.
Nikt mnie nie chce zrozumieć. A chodzi tylko o to, żeby w parku był porządek, a ja mógł czemuś dać na imię Passent.
Sprzątaliśmy dalej. Znaczy najbardziej Bożena, bo dziewczyny niekoniecznie, a ja we własnym tempie. Poźniej mgły wymieszały się z dymem palonych liści i zrobiło się bardzo ładnie. Poszliśmy pod świerk gigant, żeby sprawdzić, czy nie ma śladu po rydzach. Nie było. I to jest zła informacja.


3. Po zmroku pojechałem do Ołoboku do sąsiada Tomka. Rozpędziłem się tak, że wylądowałem w Lidlu w Świebodzinie, po drodze znajdując na poboczu dorodną kanię. W Lidlu grupa małoletniej młodzieży przymierzała plastikowe stroje halloweenowe.
Sąsiad Tomek kupił sobie nowe auto. Też volvo. Jest zadowolony i to jest dobra informacja. Sąsiad Tomek ma akwarium większe niż telewizor. W środku wielkie ryby. Pielęgnice wielu wersji.
Gdybym miał akwarium, a mam nadzieje mieć, raczej bym w nim trzymał ryby mniejsze. Nie byłoby to aż tak widowiskowe.
Całkiem spore akwarium stoi w jednej z prezydenckich rezydencji. Wstawione w miejsce, gdzie mało kto wchodzi. [Któryś z wcześniejszych gospodarzy musiał nie lubić.]
Kiedy tam wlazłem ze zdziwieniem zauważyłem, że wszystkie ryby (poza glonojadem) podpłynęły prostopadle do szyby i zaczęły się we mnie wgapiać. Ciekawe doświadczenie.

Wróciłem do domu. Kania okazała się zeżarta przez robaki. I to jest zła informacja. W telewizorze był „Rambo 2”. Ech, te czasy nieskończonych magazynków w kałasznikowach. Rosjanie, którzy – żeby nie było niedomówień – gwiazdy mieli także na słuchawkach, a na hełmach to nawet po dwie.
Wariacje na temat Mi-24. W latach 80. inaczej się ten film oglądało. Mieliśmy Związek Radziecki, nie mieliśmy żołnierzy, którzy wrócili z misji.

Jutro o tej porze coś powinno być już wiadomo.  

sobota, 24 października 2015

24 października 2015




1. Dzwonek bezprzewodowy może człowiekowi utrudnić poranek. Dawno temu w redakcji czasopisma „Networld” wyjaśniono mi, że WiFi zawsze będzie gorsze niż kabelek. Bo coś tam. Dzwonek bezprzewodowy potrafi zadzwonić sam z siebie. Furtka niestety nie jest widoczna z żadnego z okien, więc trzeba wystawić głowę na zewnątrz. Czyli się trzeba ubrać. Ubrany byle jak człowiek staje na progu i widzi, że przed furtką nie ma kuriera/listonosza z kupioną na Allegro koroną pieca. Nie ma nikogo. No i zostaje człowiek z tym przedwcześnie rozpoczętym dniem jak Himilsbach z angielskim.

Listonosz płci żeńskiej przyjechał później. Poza koroną przywiózł album o Pałacu Prezydenckim. Wydany za czasów Aleksandra Kwaśniewskiego. Z jednej strony pokazujący Pałac, z drugiej historię prezydentury. Album brzydszy niż ten wydany za czasów Bronisława Komorowskiego. Za to zdecydowanie bardziej sensowny.
No i jest w nim zdjęcie stołu z gabinetu wojskowego. Z intarsją w czołgi, samoloty i okręty (również desantowe). Stół, który państwo Komorowscy kazali wywieźć wstawiając na jego miejsce dość paskudny stół z Lucienia.
Gabinet wojskowy bez mebli stracił sens. I to jest zła informacja.

2. Pojechałem do szklarza. W Świebodzinie na każdym kroku radiowóz. Zresztą przed Świebodzinem też. Idzie nowe. Znaczy jedzie. Szklarz zaszklił. W czynie społecznym poprawił jeszcze kit. Kit w wieku Karola – syna sąsiada Tomka. Istnieje podejrzenie, że okna trzeba malować co jakiś czas. Ten czas wkrótce nadejdzie. I to jest zła informacja.
Byłem w Lidlu. Kupiłem chleb. Znaczy: dwa chleby. Nie było precli. Były za to wielkie gotowane krewetki. Nie kupiłem ich, bo miały strasznie dużo nóg.
Na parkingu chyba Tuareg zablokował TIR-a. TIR wyglądał to majestatycznie, ale miał cienki klakson.

3. Byli pilarze z podnośnikiem. Podocinali poszkodowane lipcową wichurą lipy. Człowiek nie zdaje sobie sprawy ile jest drewna w drzewie. Wszędzie są gałęzie. Z liśćmi, bez liści, cienkie, grube. A lipy wcale nie wyglądają na bardzo ogołocone. Mniej-więcej rok temu udało się nam uporządkować miejsce między domem a zbiornikiem gazu. Dziś znowu jest tam góra drewna. Poprzednim razem sprzątanie trwało dziesięć lat. I to nie jest dobra informacja.

Jest cisza, więc nie napiszę o galerii plakatów, jaka pojawiła się na naszym płocie. Na początku byłem – jak to się mówi – porażony bezczelnością. Przeszło mi. Myślę nawet, że to interesujący sposób na zamknięcie pewnego etapu w historii Polski.

Trawa wyrosła. Prawie nie ma śladu po panach kopaczach kanalizacyjnych.