Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kraken. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kraken. Pokaż wszystkie posty

piątek, 27 marca 2015

26 marca 2015


1. W końcu udało mi się spać do ataku bożenowego budzika. Nie, żebym się jakoś specjalnie wyspał, ale zasadniczo nie powinienem narzekać.

Mam takie hobby, że lubię jeździć z samochodami na przeglądy rejestracyjne. Jeżdżę konkretnie do stacji przy 17 stycznia. To chyba wciąż tereny LOT-u. Chyba, że kolega Mikosz już je sprzedał. Pierwszy raz byłem tam, z właśnie kupowanym Suburbanem. Samochód przyjechał z Krzeszowic i się okazało, że od pół roku nie ma przeglądu. Głupio tak kupować auto bez przeglądu. Zaczęliśmy więc nerwowo szukać stacji. Był wieczór. Na pierwszej, gdzieś w Jankach pan widząc sytuację zaczął wywierać presję w celu pozyskania nienależnej korzyści majątkowej. Pojechaliśmy więc dalej. Pamiętam, że szukałem adresów na Era MDAII pierwszym telefonem produkcji HTC z jakim (bez świadomości, że to HTC) miałem do czynienia. Trafiliśmy na 17 stycznia, do – jak się później dowiedziałem – najdłużej działającej Stacji Kontroli Pojazdów w Warszawie. Było miło i profesjonalnie. Pan diagnosta dokładnie przejrzał auto i wbił w dowód pieczątkę. Ja zapłaciłem za Suburbana i się rozstaliśmy.
Od tego czasu tam jeżdżę. Z przerwą. O ile dobrze zrozumiałem – stacja należała do LOT-u, i kiedy kolega Mikosz zaczął LOT naprawiać – zlikwidował stację. Ale odrodziła się po pewnym czasie. Teraz już chyba nie jest LOT-u. I nie jest najstarsza, bo miała przerwę.

Czekając na moją kolej przejrzałem jakąś średnio aktualną „Rzepę” było w niej o przepisach, jakie chce wprowadzić Platforma Obywatelska, które z powodów ekologicznych uniemożliwiałyby wjazd starszych samochodów do miast. Rzecz wygląda słabo, bo mimo iż twórcy ustawy powołują się na przykład Berlina, zachowują się, jakby nie sprawdzili, jak niemieckie przepisy wyglądają.
Nie tak do końca nie chodzi tam o wiek samochodu, tylko o normę spalin, jaką spełnia. I tak, jak diesel musi się mieścić w Euro4, to benzynowemu wystarczy Euro1.
Niemcy od normy spalin uzależniają wysokość podatku drogowego. Sprawdza się więc czy auto wciąż wypełnia normy takie, jak w momencie pierwszej rejestracji. U nas nie ma to znaczenia.
Ważne, żeby spaliny mieściły się w ogólnej normie.
Nie rozpisując się – jeżeli ustawa wejdzie w wersji opisywanej – większość polskich samochodów nie będzie mogła wjeżdżać do centrów miast. Spełni się marzenie importerów i ludzi z pieniędzmi. Miasta bez korków, z wolnymi miejscami parkingowymi. A jak kogoś nie stać, niech jeździ rowerem. Polska racjonalna.
Lobbujący od lat za taką ustawą importerzy samochodów wierzą, że jeżeli wejdzie w życie – ludzie zaczną kupować nowe samochody. Głupi są. I to jest zła informacja.

2. Bożena poszła do teatru. Dramatycznego, na coś w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych. Zawiozłem ją, chwilę po tym jak wróciłem do domu zadzwonił mój ulubiony wydawca i wyciągnął mnie na knucie do Krakena. Zanim przyszedł zdążyłem wypić piwo słuchając, jak przy sąsiednim stoliku pan tłumaczy pani co to jest Mordor. I gdzie są jego granice. Opowiadał o tysiącach przyjeżdżających eskaemką pracowników korporacji. Bardzo to było poetyckie, ale nie wszystko słyszałem, gdyż był hałas. Przyszedł Wydawca i poknuliśmy chwilę wypijając po dwa piwa. Jak się zaczęliśmy zbierać przyszedł kolega Krzysztof z Żydowskim Księgowym.

Wróciłem do domu i od razu trafiłem na twitterową dyskusję o problemie euro w kampanii.
Dla każdego, kto ma minimalne pojęcie o rzeczywistości polityczno-ekonomicznej oczywiste jest, że praktycznie nie ma szans na wprowadzenie euro w najbliższym czasie. Ale to nie znaczy, że nie ma o czym rozmawiać. IMHO sztab kandydata Dudy popełniał błąd sprowadzając komunikowanie problemu do Bronkosklepu i drożyzny na Słowacji.
Jak zauważył jeden z moich przyjaciół dziennikarzy – Bronkosklep to koncepcja z tej samej parafii, co Kluzik-Rostkowska przebrana za hipiskę tańcząca pod budynkiem telewizji w 2010 roku.
Słowacka drożyzna też jest słaba, bo zawsze można 'metodą Wimera' znaleźć takie dane, z których będzie wynikać, że coś podrożało, coś potaniało, a średnio ceny się nie zmieniły. Można by też – tym razem moją metodą – pojechać do Lidla we Frankfurcie, porównać ceny z tymi w Lidlu w Słubicach i wykazać, że w Niemczech coś tam jest taniej a w Niemczech jest euro.

Od razu muszę napisać, że zarzucanie hipokryzji kandydatowi Dudzie, że sam zarabia w euro, a mówi, że jest przeciwko euro jest tak idiotyczne, że nie warto tego komentować. Nie warto, ale skomentuję. Po pierwsze hipokryzją by było, gdyby teraz forsował wprowadzanie euro. Zarabia w tej walucie naprawdę nieźle i traci wymieniając na złotówki. Nie są to wielkie kwoty, ale piechotą nie chodzą. Po drugie: kandydat Duda właśnie ciężko pracuje na to, żeby niezłe pieniądze w euro zamienić na mniejsze w złotówkach.

Argument, żeśmy się kiedyś na euro zdecydowali też jest słaby, bo przez jedenaście lat zmienił się i świat i my.

Wydaje mi się, że „problem euro” dziś nie sprowadza się do wprowadzania euro, tylko do stosunku do tego wprowadzania.

To, że teraz nie ma specjalnej możliwości wprowadzenia euro nie znaczy, że nie powinien być to temat do rozmowy.
Jest na fejsie strona „Czytałem Fukuyamę dla beki zanim to się zrobiło modne”.
W ciągu ostatnich paru lat stało się tyle – wdawać by się mogło – niemożliwych rzeczy, że obywatele mają pełne prawo zastanawiać się nad planami ewentualnościowymi.
Bo co będzie z euro, jeśli PO z SLD uzyskują w jesiennych wyborach większość konstytucyjną.

[nie wierzę, że to napisałem]
Jak się wtedy zachowa prezydent Komorowski? Będzie przeć do referendum? Chyba niekoniecznie.
W niedzielę po Loży pasowej w TVN24 puszczono dokument. Usłyszałem, że jakieś brytyjskie miasto wprowadziło własną nibywalutę i że to wzmacnia lokalny biznes.
Chciałbym, żeby mi ktoś spróbował to wszystko wyjaśnił. Na razie z jednej strony mam Bronkosklep, z drugiej nieco pogardliwe milczenie przerywane z rzadka oświadczeniami typu – euro jest dobre dla naszego bezpieczeństwa. I to jest zła informacja.

3. Bożena wróciła w stanie upojenia alkoholowego. Sztuka („Red”) była tak zła, że musieli pójść później z naszym przyjacielem Marcinem do jakiejś knajpy i wypić po butelce wina na głowę. 
Moja niechęć do obcowania z polskim teatrem ma głęboki sens. I to jest zła informacja.

czwartek, 26 marca 2015

25 marca 2015


1. Co za tydzień. Tym razem o ósmej rano obudził mnie kurier, który przyniósł żwirek. Dwa razy, gdyż były dwa worki. Każdy po 40 litrów. Nawet nie mogłem mieć do niego za porę pretensji.
Dwie godziny później przyszedł SMS od firmy kurierskiej informujący o tym, że przesyłka została właśnie kurierowi wydana. Znaczy miałem do czynienia z najszybszym kurierem świata. Nie zapamiętałem jak się nazywa. I to jest zła informacja.

2. Idąc spokojnie ulicą Wilczą ledwo usłyszałem (miałem na łbie słuchawki), że woła mnie red. Jemielita. Ledwo, ale usłyszałem. Redaktor Jamielita opowiedział historię o opadniętych drzwiach przeciwwłamaniowych. Zawsze mi się wydawało, że ciężkie drzwi opadają na skutek działania grawitacji. Okazało się, że sama grawitacja nie wystarczy. Potrzebne są też skoki temperatury.
Redaktor Jemielita przez chwilę się zastanawiał nad startem w wyborach prezydenckich. W tych już nie zdąży. Może za pięć lat.

Koło południa spotkałem się w Krakenie z moim ulubionym Wydawcą i kolegą Grzegorzem. Pozowaliśmy do zdjęcia. Nie chciano nam sprzedać piwa, gdyż było jeszcze przed otwarciem, ale przyszedł kolega Krzysztof i rozwiązał problem. Pogoda taka, że właściwie można by było pić cały dzień. Niestety. Mieliśmy inne obowiązki.
Kolega Grzegorz pojechał robić jakieś dwa wywiady. Ja z kolegą Olszańskim (który się w międzyczasie objawił) udaliśmy się do domu. Kolega Olszański miał średni dzień, bo z jednej strony – udało mu się bezboleśnie autoryzować dwie rozmowy, z drugiej – najpierw Policja zabrała mu dowód rejestracyjny (okazało się, że jeździ bez przeglądu), później parkometr zjadł mu 2,50.
Kolega Olszański wypił kawę i pojechał autoryzować (bezboleśnie) drugą z rozmów, ja udałem się na galę „Internetowy Samochód Roku OtoMoto.pl – Volkswagen Golf”.
Gala odbywała się na dachu garażu przy Parkingowej. Ciekawe miejsce. Ciekawy pomysł. Fascynująca była pani (chyba) Ola, która prowadziła imprezę. Pochodziła ponoć z TVN Turbo i nie potrafiła zapamiętać nazwisk ludzi odbierających nagrody. Za to zupa była bardzo dobra. No i do tego pierwszy raz w życiu widziałem na własne oczy deloreana.
Internetowym Samochodem Roku staje się ten, który najczęściej wyszukują użytkownicy OtoMoto.pl – czyli Volkswagen Golf. Chyba od zawsze.
To właściwie strasznie miło, że OtoMoto.pl robi tę imprezę, bo właściwie nie musi. I tak jest największym portalem motoryzacyjnym w kraju.
Kawałek podwiózł mnie Tuaregiem pan z Volkswagena. Tuareg miał ogrzewaną elektrycznie przednią szybę. Tylko nie za pomocą zatopionych cieniutkich drucików. Zamiast tego jest specjalna folia, która grzeje, a do tego nie przepuszcza promieniowania UV. Człowiek przestaje jeździć na prezentacje motoryzacyjne i od razu nie ogarnia nowinek. I to jest zła informacja.

3. Wracając do domu wpadłem do Krakena. Siedziała tam Ula z ThinkTanka z jakimś dość sympatycznym kolegą. Rozmawialiśmy oczywiście o polityce.
ThinkTank znowu robi jakąś imprezę w Bukovinie z dość interesującym acz nieco może jednorodnym składem gości.
Przez te rozmowy o polityce zacząłem się zastanawiać nad kampanią wyborczą i problemem euro podnoszonym przez sztab kandydata Dudy. Zrozumiałem o co chyba chodzi dopiero następnego dnia (czyli chwilę parę godzin temu) nie bez udziału red. Hytrek-Prosieckiej.

Od godziny próbuję zapisać jak to widzę. Niestety nie jestem przez cały czas zadowolony – być może to kara boża za próbę złamania zasad – pisząc co się działo wczoraj chcę zapisać wnioski, do których doszedłem dzisiaj. Więc chyba muszę przerwać. I to jest zła informacja.

poniedziałek, 23 marca 2015

22 marca 2015



1. Dzień rozpocząłem przeraźliwie wcześnie. Wcześniej by się chyba nie dało – bo bym się właściwie nie położył. Chwilę po tym jak wstałem zadzwonił telefon. To był mój osobisty Doktor. Wracał z 24-godzinnego dyżuru, przypomniało mu się, że we środę coś od niego chciałem a nie zauważył, że jest sobota, siódma rano. W kwestiach medycznych, mimo wszystko zachował pełną trzeźwość umysłu. Gorzej było z próbą umówienia się na spotkanie. I to jest zła informacja, bo kończą mi się recepty.

2. Na pustej Wilczej minął mnie pies wyglądający trochę na Collie. Pomyślałem, że Lassie wciąż szuka Joego.
Racjonalnie doszedłem do tego, że powinienem coś sobie kupić do jedzenia. Skręciłem więc w Emilii Plater do „Galerii wypieków”. Niestety „Galeria wypieków” mimo tak nowoczesnej nazwy nie honorowały kart. Wyszedłem więc mając się z pyszna.
Na Nowogrodzkiej stał Dudabus z silną reprezentacją warszawskiej młodzieżówki PiS. I niezbyt dużym korpusem medialno-blogowym. Usiadłem obok kol. Rybitzkiego, który wyraził pretensje, że
piszę o nim „Rybitzki” a nie „Rybitzky”. Obiecałem, że będę się starał pamiętać.
Kolega Rybytzki czytał Sun Tzu, ja Mazurka z Wildsteinem. Wildstein mówił o judaizmie Wildsteina (Dawida), a mnie się przypomniało, jak jakiś czas temu w jakiś Piąteczek spotkaliśmy się z Dawidem na Placyku. Błąkaliśmy się większą grupą. W pewnym momencie Dawid kupił w tym dziwnym monopolowym smażoną kiełbasę i zaczął ją zżerać. Zażartowałem coś o kiełbasie w piątek. Odpowiedział coś o swojej religii. No to zażartowałem o jedzeniu kiełbasy ze świni. No i wtedy się naprawdę zdenerwował, bo akurat zaczynało się jakieś ważne żydowskie święto. –A pamiętałem – powiedział zmartwiony. Aż mi się go żal zrobiło.

Człowiek czasem coś bezmyślnie palnie i robi komuś przykrość. A kiedy chce specjalnie, to nie zawsze wychodzi. I to jest zła informacja.

Przejeżdżaliśmy przez Marki. Przypomniało mi się, jak z piętnaście lat temu, kiedy właśnie przestałem pracować w krakowskim „Przekroju” chciałem tam (w Markach) w kiosku „Przekrój” kupić. Ale usłyszałem, że od lat już nie wychodzi. Musi, w tych Markach jest jakaś nadprzestrzenna dziura, która łączy z przyszłością.

Zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji benzynowej. Orlenu. Autobus wysiadł i zaczął zamawiać hot-dogi. Próbowałem uzyskać od posła Szefernakera informacje na temat gejmczendrzera – tematu, który miał zmienić kampanię w przyszłym tygodniu. Piszę „posła”, bo zobaczyłem to przez nadprzestrzenną dziurę w Markach. Poseł (przyszły) Szefernaker odmówił współpracy. Zaczęliśmy więc rozmawiać o „Wprost”. Natychmiast pojawił się redaktor Fijołek. Z przetrzymanego newsa żaden pożytek. Mogłem to puścić przed nimi. Nie puściłem. Wszystko przez to, że mi się pomyliły dni tygodnia. Ale o tym może napiszę pojutrze.

3. Dojechaliśmy do Białegostoku. Ostatnio pewien niespotykanie spokojny człowiek zwrócił mi uwagę na to, że przed wojną to było miasto w środkowej Polsce. A teraz nie jest.
Pałac Branickich jest brzydki. Mimo to nazywa się go Wersalem. W rzeczonym Wersalu odbywało się spotkanie Kandydata z młodzieżą, której przybyło całkiem sporo. Kandydat mówił, młodzież pytała, kandydat mówił, młodzież pytała, kandydat mówił. Pytał też przedstawiciel partii Korwin. Zapytał też jeden przedstawiciel starszego pokolenia. O rolnictwo.
Na koniec przedstawiciele białostockiej młodzieży wręczyli Kandydatowi nielegalny periodyk z lat 80. z wierszem teścia Kandydata.
Ten straszny Białystok, do którego przez tyle czasu szedł min. Sienkiewicz nie jest wcale tak jednoznaczny.

Kandydat szybkim marszem przeszedł na rynek, gdzie spotkał się z mieszkańcami. Przemówił do niego miejscowy sobowtór marszałka Piłsudskiego. Zastanawiałem się jak to jest być białostockim sobowtórem marszałka Piłsudskiego. Chyba świetnie. Na koniec mieszkańcy odśpiewali „Sto lat”, Kandydat wsiadł do Dudabusu i odjechał chyba do Grajewa. 
Dwóch fotoreporterów, obserwujących odjazd stwierdziło, że nie ma szans zdążyć na czas. 
Mieliśmy parę godzin do autobusu do Warszawy. Udałem się więc z przyszłym posłem Szefernakerem i jego kolegami do jakiejś knajpy podającej jedzenie w stylu amerykańskim. Piłem tam ostentacyjnie Tyskie zamiast Żubra, którego ponoć należy pić w Białymstoku. Z tego wszystkiego nie kupiłem sobie szalika Jagiellonii. I to jest zła informacja, bo chciałem go dać dyrektorowi Zydlowi.

Autobus dowiózł nas pod Pałac Kultury. Wracając przeszedłem przez Kraken, żeby sprawdzić, czy kolega Krzysztof już wrócił.
Kolegi Krzysztofa nie zobaczyłem, za to usłyszałem, jak jakiś angielskojęzyczny młodzieniec pokazując mnie koledze mówi, że brodę mam jak Dostojewski. I to jest dobra informacja, bo się coraz częściej boję, że ktoś mnie pomyli z Duginem.


środa, 25 lutego 2015

25 lutego 2015



1. Co za beznadziejny dzień. W związku z tym, że się zajmowałem działalnością zarobkową do jakiejś piątej rano wstałem nieprzytomny. Nieprzytomny zjadłem śniadanie. I nieprzytomny zrobiłem ileś tam rzeczy. Właściwie pierwsza rzecz którą pamiętam to to, że wyszedłem na pole. Zrobiłem zdjęcie przytartemu przez Bożenę zderzakowi w białym Yarisie. Jakiś zły człowiek zaparkował pod Bacio – nie bójmy się tego określenia – po rosyjsku. Więc za którąś próbą wyjazdu z bramy przytarła. Rada Języka Polskiego powinna zakazać nazywania dzisiejszych zderzaków zderzakami. Kiedyś zderzak służył do tego, żeby samochód mógł bez nieodwracalnych uszkodzeń przetrwać spotkanie z innym samochodem, drzewem, murem, latarnią, czy czym tam jeszcze. Oczywiście przy zachowaniu pewnych warunków. Dzisiaj zderzaki rozpadają się na widok przeszkody. Ze wszystkich nowych samochodów, którymi przez ostatnie lata jeździłem – jedynym, który miał prawdziwy zderzak był mercedes klasy G. I to jest zła informacja, bo znaczy to, że posiadanie nowego auta z prawdziwym zderzakiem jest poza zasięgiem większości Polaków.

Właścicielka Yarisa okazała się pracownicą Marquarda. 

Po tym, kiedy reklamowa komisja etyki nie dopatrzyła się niczego złego w pomyśle, żeby red. Zientarski udawał eksperta, w udających audycje reklamach uważam, że należy wywierać presję na Toyotę. Swoją drogą ciekawe jak na tak nieoczywisty etycznie pomysł zapatruje się centrala firmy.
Na razie mam zamiar odradzać wszystkim zakup nowych toyot, bo skoro nie przeszkadza im oszustwo w reklamie – tak samo może być z jakością wykonania auta.

2. No więc zrobiłem zdjęcie. Wpadłem do Beirutu, żeby zobaczyć jak wygląda z Krzysztofem w Izraelu. (Na razie wygląda dobrze). Z Beirutu poszedłem do Faster Doga zobaczyć jak wyglądają właściciele po powrocie z Berlina z show roomu G-Stara. Wyglądali, jak ludzie, którzy w nocy przyjechali samochodem z Berlina. Kolekcja zimowa G-Stara ponoć bardzo dobra. Miejmy nadzieje, że zanim przyjedzie nie wybuchnie wojna.
Pawełek zasypiał. Ja jedną ręką dyskutowałem z wychwalanym przez Eryka Mistewicza panem Wimmerem. On twierdził, że wg unijnych statystyk w Niemczech jest dwa razy drożej niż w Polsce. Ja odpowiadałem, że kiedy byłem ostatnio, to ropa była tańsza, w Lidlu ceny były porównywalne, wino tańsze, samochody, RTV, w porównywalnych cenach, on mi na to, że nie mam racji, bo statystyki unijne mówią, że jest dwa razy drożej. Pawełek przyznał, że od czasu, kiedy G-Star wycofał się z Polski obowiązują ich ceny niemieckie – ciut niższe. Nie ma to oczywiście znaczenia, bo unijne statystyki mówią, że w Niemczech jest dwa razy drożej.
W podobny sposób pan Wimmer uzasadnia, że w Polsce jest świetnie. Przyklaskują mu w tym Konrad Niklewicz z Waldemarem Kuczyńskim. Statystyka jest najważniejsza. Zwłaszcza unijna.
Pawełek trochę zasypiał. Narzekał, że nie zostali dzień dłużej. Bo i wcześniejszej nocy za bardzo nie przespał, bo oglądał Oscary. Nie porozmawialiśmy o „Idzie”, bo musiałem wrócić do domu, żeby przekazać światowej sławy artystce tytoń, który jakiś czas temu przywiozła dla niej Józka.
Przypomniało mi się, że obejrzałem rano konferencję prasową Jarosława Kaczyńskiego. Ze dwa razy naprawdę śmiesznie zażartował.
O, przypomniało mi się, że umówiłem się na test mercedesa Vito w wersji Towos. Znaczy w przypadku Vito raczej się to nie będzie nazywać Towos, tylko jakoś z angielska. Ale słowo Towos przypomina mi dzieciństwo.
Sprawność działu PR Mercedesa wciąż mnie zadziwia. I to jest zła informacja, bo powinienem się już przyzwyczaić.

3. Poseł Zalewski – wydawać by się mogło – rozsądny człowiek powiedział w TVP Info, że „chodzi o to, aby kandydat Andrej Duda upodobnił się do Komorowskiego po to, aby odebrać mu zwolenników”. Ciekawe jak by to miało być zrealizowane. Przez lobotomię?

Z kandydatem Dudą wywiad zamieściła gazeta.pl. Nieautoryzowany. Szkoda, że nieautoryzowany, bo gdyby kandydat Duda wywiad przed drukiem przeczytał, to mógłby poprawić dziennikarza piszącego, że Stary Sącz leży w Beskidzie Żywieckim. A tak jakieś dziecko przeczyta, utrwali sobie, dostanie w szkole niedostateczną ocenę i będzie mu przykro. Redaktorzy gazeta.pl (o ile tacy istnieją) powinni sprawdzać, co wypisują ich dziennikarze, bo to źle, kiedy dzieciom jest smutno.

Miałem przez chwilę ambicję, żeby wrzucać codziennie jakiś ciekawy fragment książki „Zwykły polski los”. Jest tak interesująca, że na razie trudno coś wybrać – a nie można chyba wrzucić całej w odcinkach. Dziś wpadł mi w oczy kawałek, w którym kolega bohatera kupił „autentyczny pistolet”, który później zmienia się w rewolwer. To musi być cud, bo przecież ktoś, kto tak jak bohater zna się na wojskowości wie, że pistolet i rewolwer to nie to samo.

W każdym razie się dowiedziałem, że gdyby nie młotek, którym ojciec kolegi, który kupił pistolet rozbił rewolwer to bohater by mógł zastrzelić na Obozowej milicjanta, a wtedy jego życie by się mogło inaczej potoczyć. I prezydentem mógłby być na przykład Radosław Sikorski. I to by dopiero była zła informacja.
A tak złą jest, że Monika Olejnik wystąpiła drugi raz w tych samych spodniach, a Męskie Blogerki Modowe zauważyły to ze sporym opóźnieniem.


sobota, 21 lutego 2015

21 lutego 2015


1. Kiedyś mi się wydawało, że różnica pomiędzy dziennikarzem a blogerem polega na tym, że ten pierwszy musi swoją pracę wykonywać zgodnie ze sztuką. A blogera – nie. Czasy mamy takie, że pojęcie sztuki nabrało nowych znaczeń. Choć raczej zatraciło znaczenia stare.
Po ludzku: nie ma żadnych powodów, żebym miał opory związane z zapisywaniem czegokolwiek, co usłyszę. I to jest zła informacja.

Po pierwsze usłyszałem, że Gremi w osobie pana Hajdarowicz negocjuje zakup „Dziennika – Gazety Prawnej”. Parę godzin później usłyszałem, że Infor w osobie pana Pieńkowskiego negocjuje zakup zakup „Rzeczpospolitej”. To drugie jest jednak bardziej prawdopodobne. Małe szanse, żeby pan Pieńkowski uzyskał podobne warunki, jak wtedy, kiedy przejmował Der Dziennik. O ile się nie mylę zapłacił był za ten tytuł –10 milionów euro (to przed 10 to minus).

Pracujący w „Dzienniku” kolega opowiadał mi skądinąd fascynującą dykteryjkę o zachowaniu niektórych dziennikarzy (również społeczno-ekonomicznych) w momencie zmiany właściciela tytułu. Otóż zarabiający Springerowskie pieniądze, uprawnieni do trzymiesięcznego wypowiedzenia, godzili się na przejście do Inforu na gorsze warunki finansowe, po czym byli zwalniani z miesięcznym wypowiedzeniem. Dziennikarze piszący udzielający rad, jak się zachować na rynku pracy.

Dlaczego informacji, która jest poniżej nie zachowałem dla siebie?
Chodzi o człowieka, który ocenia i piętnuje dwulicowość, wydaje werdykty dotyczące innych osób, komentuje najważniejsze wydarzenia, Przez lata stał się autorytetem dla wielu młodych dziennikarzy. Obowiązują go nieco inne standardy niż gwiazdy rocka. Jego środowisko, środowisko mediów, obowiązują pewne reguły. (dalej mi się nie chce tego przepisywać)
Otóż usłyszałem, że redaktor Latkowski ma romans z podległą mu pracownicą. Niby się z tym kryje, ale świat jest mały, więc są też świadkowie.
Choć może to, z czym ci świadkowie mieli do czynienia to tylko poszlaki. Może wnioski, które z tych poszlak wyciągnęli są oparte o wadliwą logikę, spaczoną przez zwykłą niechęć. Bo przecież nieprawdopodobne jest, żeby red. Latkowski był takim idiotą.
Cóż, nie mogłem tego zachować dla siebie. Mam nadzieję, że jakieś medium zbada tę sprawę i wynikami śledztwa sukcesywnie się podzieli z opinią publiczną.

2. Poszedłem na piwo z kolegą Rybitzkim. Poszedłem bez grosza przy duszy. I to jest zła informacja. Kolega Rybitzki opowiedział mi o pierwszym forum blogerów w Gdańsku, na którym był w ekipie Salonu24. Ja byłem w Gdańsku rok później. I wiele słyszałem o tym, co ekipa Salonu24 tam wyprawiała. Cóż, nie usłyszałem wszystkiego.
Siedzieliśmy i plotkowali. Jak na mężczyzn przystało. Później dołączyła do nas narzeczona Rybitzkiego, która pracuje w internetowym Cosmo.
Pewna moja koleżanka była w Cosmo (analogowym) fotoedytorką. Była, Bo tę pracę rzuciła. Powiedziała, że co roku przychodzi miesiąc, w którym magazyn publikuje tekst o seksie analnym, a ona musi znaleźć do tego jakieś ilustracyjne zdjęcie. Po paru takich latach nie wytrzymała. Rozmawialiśmy o tym na skrzyżowaniu Wilczej i Poznańskiej. Przechodzący obok pan dziwnie na nas popatrzył, kiedy usłyszał, że ona rzuca pracę bo ma dość seksu analnego.
W Cosmo elektronicznym ponoć nie ma takich problemów.

3. Nie wiadomo kto, czyli chyba PiS zrobił śmieszny filmik z Panem Prezydentem. O tym, że Pan Prezydent niemożebnie nudzi, a jak nie nudzi, to mija się z prawdą.
Pan Prezydent wystąpił później w programie pani redaktor Pieńkowskiej. Uszom nie mogłem uwierzyć, kiedy powiedział, że Ukraina nie jest w NATO, bo nie chciała. Smaczków było więcej.
Uważam, że PiS marnuje pieniądze robiąc śmieszne filmy o panu Komorowskim. Wystarczyło by, gdyby rozsyłał linki do z nim wywiadów.

Wieczorem w Beiruto–Krakenie odbywała się impreza pożegnalna Krzysztofa, który na jakiś miesiąc leci z rodziną do Izraela. I to jest zła informacja, bo kto mi będzie teraz co dzień stawiał kawę.


środa, 18 lutego 2015

18 lutego 2015


1. Pojechałem metrem na stację Wierzbno. Jeździłem tam do redakcji projektu tygodnika „Tygodnik”, a później do Telewizora. Tym razem odwieźć papiery do księgowych Bożeny. Mieszą się oni w jakimś Instytucie ze szlabanem i ochroniarzem. Kiedy przyjeżdżałem autem zawsze podnosili szlaban bez pytania. Tym razem musiałem wyjaśniać po co i do kogo. Piesi są podejrzani. Beverly Hills normalnie.
Szedłem później Woronicza. Z wysokiego budynku ledwo co zostało. Przypomniała mi się grupowa wizyta w gabinecie prezesa natenczas Urbańskiego. I, że zostałem wtedy pochwalony za to, że wiedziałem, że nie było polskich oddziałów Waffen SS.
Ciekawe co będzie w miejscu starych budynków TVP i jak będą wyglądać te apartamentowce i kto wcześniej ten teren przejmie.
Rano rozmawiałem z red. Pertyńskim o „Uwikłaniu” Miłoszewskiego. Uważa, że kol. Miłoszewski jest grafomanem.
Przy okazji się dowiedziałem, że red. Pertyński w wieku lat pięciu był się nauczył czytać i dość wcześnie czytał o marksizmie. Dlatego uważa, że „Trylogia” byłaby świetną powieścią przygodową, gdyby nie religijna fiksacja autora. Jutro pewnie red. Pertyński napisze, że coś pomyliłem, ale teraz jakoś tak to, co mówił pamiętam.

Tak w ogóle to szedłem do BMW przy Wołoskiej. Zanim dotarłem usłyszałem przez telefon kolejną teorię dotyczącą tekstów „Wprost”. Bardziej prawdopodobną, niż ta o zemście otoczenia pani Premier. Niestety stawiająca wydawcę „Wprost” w tak złym świetle, że jej nie powtórzę, bo nie jestem przecież dziennikarzem śledczym.

Pod BMW wpadłem na Kamila, który odbierał od jakiegoś bliżej mi nie znanego dziennikarza X5. Wjechaliśmy do garażu przed myjnię i porozmawialiśmy chwilę o geopolityce. Na górze dostałem kawę, wyżebrałem kajecik i długopis Mini. I podzielono się ze mną sporą dawką informacji o BMW Connected Drive.
Najciekawsza historia, to o panu, któremu uprowadzono F15 (jak w języku BMW nazywa się teraz X5). Pan zadzwonił do BMW i zapytał, czy jakoś mogą pomóc.
W BMW odpowiedziano, że BMW nie ma możliwości namierzyć samochodu, ale zasadniczo możliwości takie ma Bundeskriminalamt w Wiesbaden. Nieutulony w żalu właściciel uprowadzonego auta wywarł więc presję na polską Policję, by ta z Bundeskrimnalamt się skontaktowała. Tak się stało. No i szybko się okazało, że samochód stoi kilka kilometrów od domu właściciela. Porywacze użyli specjalnych urządzeń, które miały uniemożliwić wykrycie auta. Cóż, Bundeskriminalamt zdalnie dał sobie z tymi urządzeniami radę.

Ponoć wciąż się nie da odpalić samochodu zdalnie (jak w „Szklanej Pułapce) ale, jeżeli człowiek przekona pracownika infolinii, ten może auto otworzyć.

W Genewie pokażą nowe 6 GranCoupe. Złą informacją jest, że mnie w Genewie nie będzie. Dobrą, że skoro będzie nowe 6 GranCoupe, to będą musieli chyba zapdejtować zdjęcie z holu. I może mi się uda je stare wycyganić.

2. Idąc z powrotem do metra usłyszałem, że Centrum Informacyjne Rządu najpierw poinformowało, że gdzieś, pod Tomaszowem odbędzie się wyjazdowe posiedzenie Rządu. Później, że konferencja pani premier Kopacz i wicepremiera Siemioniaka. A kiedy na miejsce zdążyły już dojechać wszystkie wozy transmisyjne – ogłoszono, że konferencja będzie jednak w Kancelarii, w alejach Ujazdowskich. I jak tu nie kochać ministra Kamińskiego. Walka z deficytem budżetowym przez zwiększanie wpływów z akcyzy od bezsensu spalonego paliwa. Pomysł interesujący, ale niezbyt dopracowany.


Po drodze do domu wpadłem do Faster Doga. Pawełek chce kupić mini Clubmana. W tym roku wyjdzie nowa wersja, więc używane powinny potanieć. Pani Bąbałowa dostała kajecik Mini. Pawełek zaczął protestować, że też chce używając dość dziwnego argumentu „ja też mam cycki”. Dałem mu więc długopis Mini.
Wypatrzył Clubmana z brązowymi skórzanymi siedzeniami. Ładnego. Małżonce się kolor foteli nie spodobał. Bardzo się nie spodobał. Pawełek zapytał mnie więc, czy nie mógłbym rozwinąć w sobie homoseksualnego pierwiastka, bo mielibyśmy szanse stworzyć naprawdę świetny związek – tak wiele nas łączy. Zastanawiałem się nad tym przez chwilę. Jednak się okazało, że chyba nic z tego nie będzie, bo ja uważam, że samochód powinien mieć automatyczną skrzynię, a Pawełek, że manualną. A to chyba większy problem niż kolor tapicerki.
W każdym razie zaczęliśmy się umawiać, że kiedy (za dwa tygodnie) będę jeździł Cooperem SD zrobimy sesję. Męskie Blogerki Modowe w mini.

Pawełek zastanawia się nad tym, czy nie ograniczyć obecności Religion w sklepie. I to jest zła informacja. Dla tych, którzy ubrania Religion lubią oczywiście. Dla mnie ważne, że ma zostać linia Black, ta, na którą mnie nie stać. Chyba, że jest promocja.

3. Wieczorem przeleciałem przez Krakena. W środku byli kolega Zbroja i radny (do niedawna dyrektor) Makowski. Osobno, mimo iż się jeszcze nie tak dawno kolegowali.

Po miesięcznej walce z NC+ udało się Bożenie obniżyć cenę o 60%. Walka polegała na nieodbieraniu telefonów. A potrafili zadzwonić i 30 razy dziennie. Ważne, że Męskie Blogerki Modowe będą mogły oglądać „Kropkę nad I”. A reszta rodziny „Grę o Tron”. Choć właściwie póki mamy UHD Samsunga, filmy właściwie można oglądać bez dostępu do sygnału TV. Przez cały czas jestem pod wrażeniem pilota, który działa jak wskaźnik laserowy. Zamiast męczącego klikania w strzałki, bądź nibydżojstik kierujemy pilot w stronę telewizora, na ekranie pojawia się punkt, który ruszając pilotem (całym) przesuwamy. Ciekawe, co wymyślą w przyszłym roku.

Oglądaliśmy przez chwilę program o literaturze na TVRepublika. Naczelny Frondy (LUX – nie mylić z fronda.pl czy „Fronda Grzegorza Górnego”) rozmawiał z kol. Goćkiem o książkach dla młodzieży. Panowie nieco nudzili. A w przerwach przechadzała się pani w szortach. Bożena, która obiecuje coś sobie najwyraźniej po programach kulturalnych najpierw się zdenerwowała, później dostała ataku depresji. Na koniec zażądała, żebym z naczelnym Frondy (LUX – nie mylić z fronda.pl czy „Fronda Grzegorza Górnego”) zorganizował spotkanie. I to jest zła informacja, bo jak go spotka, to mu wygarnie, aż mu w pięty pójdzie.




wtorek, 10 lutego 2015

10 lutego 2015


1. Pisanie Negatywów rano jest bez sensu. Zanim się człowiek obejrzy jest już po południu.
Więc pewnie przeleciało mi wiele wątków, które by można tu poruszyć. I to jest zła informacja.

Redaktor Piasecki w rozkoszny sposób udaje idiotę. Albo nie udaje. Choć to mało prawdopodobne. Może wydaje mu się, że to, że jest znanym, szanowanym dziennikarzem nie wiąże się z żadną odpowiedzialnością. I to też jest zła informacja.

Zadzwonił mechanik, że niestety wydechu w BMW nie da się zaspawać, że trzeba kupić nowy. Przypomniało mi się dlaczego omijałem tego mechanika. Ostatnio, kiedy do niego przyjeżdżałem, to każda rzecz, za która na początku miałem zapłacić 100, w końcu kosztowała 500. Mechanik wygląda identycznie jak redaktor Lizut, tylko zawsze ma w uchu słuchawkę.


2. Spotkałem się w Krakenie z dyrektorem Ołdakowskim. Rozmawialiśmy o motoryzacji. Później o polityce. Rozmawialiśmy też o red. Mazurku. Dyrektor czuje do Redaktora słabość, bo ten co jakiś czas wystawia go do walki o stanowisko prezydenta stolicy. Muszę pamiętać, żeby co jakiś czas powiedzieć coś takiego Dyrektorowi, bo mu się takie drobne przyjemności należą.
Przyszła do nas redaktor Pawlak. Próbowaliśmy z dyrektorem Ołdakowskim rozweselić redaktor Pawlak na wiele sposobów, ale bez specjalnych efektów. Redaktor Pawlak nie wiedziała co to jest WKP(b). I to jest zła informacja.
Dostałem od dyrektora Ołdakowskiego kalendarz Gromu. Grom jest naszym dobrem narodowym i musimy o Grom dbać. Opowiedziałem dwie dykteryjki o gen. Polko. Jedną, która stawiała go w nie najlepszym świetle, drugą – wręcz przeciwnie. Dyr. Ołdakowski się właściwie żadną nie zrewanżował. A źli ludzie mówią o nim, że „cieknie jak Kamiński”. Źli ludzie zawsze przesadzają.

3. Wieczorem kontynuowaliśmy oglądanie „Banshee”. Bożenie się serial coraz mniej podobał, dla mnie był ok. Ale jednak po „House of Cards” czy „True Detective” nic już nie będzie takie jak dawniej. Bożena po scenie, w której bohater postanowił się za siebie wziąć i przez parę miesięcy karceru ostro ćwiczył zasugerowała, że mógłbym na przykład robić pompki. Ja postanowiłem, że się z tym jeszcze chwilę wstrzymam, bo jeżeli wszystko będzie szło w tym kierunku, w którym zmierza, to wkrótce, jeżeli się położę na brzuchu i będę głęboko oddychał – będzie to wyglądać jak pompki.
Jadę rano do Wrocławia. Z Wrocławia jest poseł PO, który przepraszał wczoraj wyborców za głosowanie przeciwko podniesieniu kwoty wolnej od podatku.
Przed wyborami do sejmu strasznie dużo posłów PO będzie przepraszać wyborców za rożne rzeczy. I to jest zła informacja. Bo takie przeprosiny są raczej psu na budę.  

poniedziałek, 9 lutego 2015

9 lutego 2015


1. Zaspałem na „Kawę na ławę”. Wstałem na końcówkę „Loży prasowej”. Nie zapamiętałem z niej niczego, poza wrażeniem, że goście byli bardziej dobrani niż zwykle.
Później obejrzeliśmy „The Big Country”, bardziej znany jako „Biały kanion”. Jeszcze bardziej znany z muzyki, która każdy słyszał, choć niekoniecznie wie, że to z tego filmu.
Ważna scena, w której ojciec (w imię zasad) odstrzeliwuje swojego (niezbyt udanego) syna. Zasady ważna rzecz.

Redaktor Lis przyczepił się do polszczyzny Andrzeja Dudy. Z akcentowaniem dyskutować nie będę, bo zrobili to już inni. Zabawniejsza jest kwestia rusycyzmów:
Pan Duda nie zostanie prezydentem, ale być może w najbliższych trzech miesiącach nauczy się unikać okropnych rusycyzmów.
Całe życie słyszałem, że „się” po polsku pisze przed czasownikiem. W Warszawie inaczej. Cóż, w Warszawie się mieszka „na” ulicy (i pije herbatę w szklankach).
I, o ile „się” za czasownikiem weszło do języka, to „się” na końcu zdanie – to błąd. Okropny rusycyzm. Red. Lis – perfekcjonista – pewnie ze trzy razy czytał swój tekst, żeby wyłapać wszystkie ryzykowne językowo momenty. Не получилось. Przepraszam, niestety się nie udało.
Albo jak napisał pan Tomasz – „Nie udało się”.

Gdybym był prawdziwym dziennikarzem to bym kiedyś napisał duży tekst o Tomaszu Lisie.
Zacząłbym o tej historii:
Kilkanaście lat temu (sprawdziłbym kiedy). Stadion Falubazu, to najważniejsze miejsce w Zielonej Górze, zwłaszcza kiedy odbywa się na nim mecz. A to był mecz ważny (chyba ze Stalą Gorzów – śmiertelnym wrogiem Falubazu i tej części województwa, które jest na południe od A2). Stadion pełen. Napięcie sięga zenitu. Wszyscy czekają na start. Konferansjer krzyczy: Drodzy państwo, mamy specjalnego gościa, przyjechał do nas z Warszawy specjalnie na ten mecz, syn ziemi zielonogórskiej reeeedaaaaaltooooor Toooooomaaaaaasz Liiiiiiiiiiiiis.
Na co cały (CAŁY) stadion ryknął: wyyypieeerrrrdaaaalaaaaj, wyyyypieeerrrrdaaalaaaj.

Nie jestem prawdziwym dziennikarzem, raczej tego tekstu nie napiszę. I to jest zła informacja.

2. Redaktor Mazurek uważa, że się nie awanturował w Krakenie. Po namyśle – muszę się z nim zgodzić. Redaktor Mazurek inteligentny człowiek mieszka w Warszawie na tyle długo, że najwyraźniej zauważył pewną prawidłowość, która została tu jeszcze z czasów, kiedy było to prowincjonalne miasto wielkiego, azjatyckiego imperium. Otóż w Warszawie ludzie, którzy dobitnie artykułują czego chcą są traktowani z większym szacunkiem.

Napisałem Tweeta, że stworzone przez red. Warzechę porównanie porsche vs polonez jest idealne do zastosowania w czasie ciszy wyborczej. Ludzie, którzy mają jakieś przecieki z exit polls nie mogą ich ujawniać otwartym tekstem. Piszą więc o cenach pistacji i pomidorów. 10 maja może więc będziemy komentować wyścigi samochodowe.
Polonez. Klepany. Redaktor Kulczycki, puścił w świat wersję, że red. Warzecha mówił o traktorze. Nie potrafi zapamiętać paru słów – widzę szanse na jego karierę w otoczeniu premier Kopacz.
Na Balu Dziennikarzy spotkałem Pawła Rabieja. Wyrażał się o pani Premier bez entuzjazmu. I skoro Paweł Rabiej, którego interesy tak związane są ze Spółkami Skarbu Państwa mówi o pani Premier bez entuzjazmu (będąc do tego dwa metry od ministra Kamińskiego) – to coś jest na rzeczy. Nie mogę sobie przypomnieć użytego określenia – roztrzęsiona baba? Rozhisteryzowana baba? Więc, żeby nie pomylić piszę, że: bez entuzjazmu.


Mój ulubiony rzecznik TVP napisał na fejsie zgryźliwy komentarz o tym, jak cieszą go kiepskie wyniki TV Republika. To może akurat świadczyć wyłącznie o jego braku profesjonalizmu, bo metodologia badań nie bardzo daje prawo, do wyciągania takich wniosków. Gorzej było później. Jakaś jego znajoma zauważyła, że nieładnie jest cieszyć się z niepowodzeń bliźnich. Na co pan Jacek odpowiedział: „Jesteś pewna, że to bliźni? Bo ja wątpię…

Jeżeli to nie jest „mowa nienawiści” to jak to nazwać?
Jacek Rakowiecki jest rzecznikiem publicznej telewizji. Znaczy: dostaje publiczne pieniądze. I to jest zła informacja.

3. Pojechaliśmy do Castoramy kupić Bożenie płytę na biurko. W Castoramie nie chcieli już przyciąć. Pojechaliśmy do Leroya Tam przycięto. W Volvo jest chyba specjalny dział zajmujący się projektowaniem składania siedzeń. Umieszczona w oparciu siatka, która po rozciągnięciu oddziela ładunek od kierowcy – szacun.
Po powrocie do domu zaczęliśmy oglądać „Banshee”. Zgodnie z sugestią dyrektora Ołdakowskiego, któremu się pomylił Cadillac z Chevroletem. Zdarza się w najlepszych rodzinach. Ważne, że to wszystko GM.
Serial ok. Choć nie tak dobry, jak by mógł być. I to jest zła informacja.  


piątek, 30 stycznia 2015

30 stycznia 2015



1. Zamontowałem koledze Grzegorzowi akumulator. I wymyśliłem, że najlepszym sposobem na srające z drzewa ptaki będzie plandeka. Jak na jedno styczniowe południe – sporo sukcesów.
Poszedłem do Beirutu, gdzie tak właściwie czekał na mnie Krzysztof. Nie, żebyśmy się umawiali, ale kiedy przyszedłem powiedział , że właśnie o mnie myślał.
Porozmawialiśmy chwilę o rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Dyrektora Cywińskiego zna z pracy w Instytucie Adama Mickiewicza i zasadniczo ma o nim dobre zdanie. Jego wpadkę usprawiedliwiał w prosty sposób. Im większa impreza – tym większy bałagan. Im później, tym więcej idiotycznych telefonów z żądaniami zaproszeń. Irracjonalnych próśb ekip telewizyjnych, dziwnie zachowujących się gości. I, że czasem trudno wytrzymać.
Odpowiedziałem, że skoro tak się dzieje przy każdej dużej imprezie, to dyrektor Cywiński powinien był się do tego przygotować. Bo przecież sytuacja go nie zaskoczyła. Więc jeżeli nie dał sobie z tym napięciem rady, to może powinien zajmować się czymś innym.
W Krakenie zmienił się szef kuchni. Przetestowano na mnie zupę rybną. Zdała egzamin aż za dobrze. Znaczy – było jej wręcz zbyt dużo.
Zupę rybną stosował kolega Zbroja na kaca. Teraz nie stosuje, bo ponoć nie pije. I to jest zła informacja. Krzysztof przypomniał sobie, że jeszcze nie dawno kac był czymś z kolegą Zbroją związanym nierozerwalnie. Znaczy: kolega Zbroja albo miał kaca, albo pracował nad tym, żeby kaca mieć. Tertium non datur.

2. Wpadłem do Faster doga. Właściciele wrócili z Berlina. Będą mieć w sklepie kolejną markę butów, które zbudowały Amerykę. Chippewa. Trochę tańsza niż Frye.
Chippewa to jedna z nazw indiańśkiego plemienia zamieszkującego okolice Wielkich Jezior. W Polsce bardziej znanego jako Odżibwejowie.
Rozmawialiśmy o Niemczech. Pawełek oświadczył, że nigdy by nie pojechał tam na wakacje. Wymieniał różne niemieckie miasta, które zna. Skończył na Frankfurcie nad Odrą, w którym dwadzieścia lat temu Policja najpierw prawie rozebrała mu suzuki Grand Vitarę, a później zatrzymała go za brak zielonej karty. Z kajdankami, tłumaczem, przesłuchaniem. Wyszedł obronną ręką, ponoć pomogło mu, że wtedy pracował dla Axel Springer AG. Pozwolono mu wrócić do Polski, by wykupić polisę. Nie pamięta jednak, gdzie we Frankfurcie jest siedziba policji. I to jest zła informacja.

3. W „Czarno na białym” rozmawiano o szatanie i egzorcyzmach. Miałem wrażenie, że red. Morozowski nie do końca łapał o czym do niego mówią goście. Teolog i filozof. Albo obaj to byli księża, albo jeden był, a drugi był byłym.
Mnie się przypomniało, jak kilka lat temu byłem kierowcą ojca Bashobory. Jadąc z Łodzi pod Szczecinek wpadliśmy na obiad do klasztoru gdzieś za Poznaniem. Po obiedzie wylądowaliśmy w pokoju rekreacyjnym. Fotele, stereo, ekspres do kawy. Siedzimy, jeden z gospodarzy, niewysoki, trochę grubawy ksiądz zaczął narzekać, że ostatnio opętania się zrobiły strasznie modne. Przytaknęła mu siostra Tomasza (takie imię, nie chodzi o to, że jej brat miał na imię Tomasz)(choć mógł oczywiście mieć).
–No tak, teraz na dziesięć osób, to może dwie są naprawdę opętane. Wszystko przez te filmy.
Na co ksiądz:
–Ale też trzeba uważać, bo się można pomylić. Ostatnio taką historię miałem. Przyszła do mnie dziewczyna i mówi, że wywołała diabła. Ja jej powiedziałem, żeby na mszę wpadła, zdrowasiek parę zmówiła i wszystko będzie dobrze. Myślałem, że to jakaś dziewczyńska histeria.
Parę dni później idę do sklepu po mięso, tu niedaleko. No i sklepowa do mnie, proszę księdza, a ksiądz wie, co się stało? No i mi opowiada.
No bo tu u nas, to zagłębie narkotykowe jest. Stąd się do Poznania narkotyki wozi. No i dwóch takich od narkotyków, tej dziewczynie coś dali, no i ją potem jakoś brzydko wykorzystali. No i ona tego demona wezwała, żeby się zemścił.
I jeden z nich szedł z kolegą koło torów. I jak pociąg tez z Krakowa 17:15 szedł, to rzucił piwo, co je niósł i na tory wskoczył. A parę dni później tego drugiego znaleźli powieszonego na dziesięciometrowej sośnie. A z tej strony, co wisiał to wszystkie gałęzie i kora oderwane były. Nawet mnie policjant później pytał, czy nie wiem co to mogło być, to mu odpowiedziałem, że nie wiem, bo co mu miałem powiedzieć? Że to diabeł? Przecież by nie uwierzył.
A ta dziewczyna, to codziennie po tym, jak krakowski pociąg przejedzie, to tory w tym miejscu liże.

Ksiądz opowiadał to takim tonem, jakby mechanik o odkręcaniu zapieczonej śruby. Swoją drogą – był przekonany, że słuchają go wyłącznie ludzi zawodowo związani z walką ze złym.
Generalnie klimat bardziej niż „Egzorcystę” klimat przypominał „Nocną straż”.

Później w „Tak jest” wystąpił Jerzy Dziewulski. Tym razem jako specjalista od resocjalizacji. I to jest zła informacja.

wtorek, 27 stycznia 2015

27 stycznia 2015



1. Nie mogłem w nocy spać, więc dosłuchałem do końca „Prokurator Alicję Horn”. Wbrew zapowiedziom kończy się dobrze. Muszę zobaczyć teraz film. Ale nie w nocy.
Oddałem audi. To jest zła wiadomość, bo się po jeździe zaśnieżoną Autostradą Wolności do tego samochodu przywiązałem.

2. Wróciłem do domu i zacząłem się napawać liczbą wejść na 3neg. Napawałem się i napawałem, aż tu nagle jak coś nie – przepraszam za wyrażenie – jebnie. Po chwili kolega Rybitzki zaczął wrzucać na Twittera zdjęcia z rogu Koszykowej i Noakowskiego. Później wrzucać zaczął poseł Wipler. Napisał, że w bloku wybuchnął gaz. Bloku.
Włączyłem TVN24. To trudna sztuka mówić w kółko o czymś, o czym nie ma zbyt wielu informacji. Może dlatego w kółko puszczali panią, które wszystko widziała, na koniec mówiła, że to nie był jej czas, zaczynała płakać i odchodziła. Później puszczali inną elokwentną, tym razem ewakuowaną z budynku – panią. Ta wzięła z domu laptop i komórkę, buty i dwa stare płaszcze. Znaczy nie były one stare, tylko od tego pyłu wyglądają jak stare. Ktoś zapytał, czy Miasto zaproponowało pomoc. Pani coś odpowiedziała o plejadzie gwiazd, która się pojawiła.
Chodziło jej pewnie o panią Waltzową i prezydenta obywatela Jóźwiaka. Pani Waltzowa zaprosiła ewakuowanych mieszkańców do OSiR-u przy Polnej. Basen być może działa odstresowująco.

Zadzwonił redaktor Pertyński, żeby sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku, bo usłyszał, że walnęło w mojej okolicy. To było miłe, zwłaszcza, że ostatnio strasznie źle znosi moje poglądy na rzeczywistość.

Poszedłem kupić coś na kolację. Znaczy najpierw wpadłem do Krakena. W Beirucie siedział Krzysztof, którego dawno nie widziałem, bo – jak się okazało – musiał się koncentrować na rodzinie. Poczęstował mnie piwem Kraken. Specjalnie warzonym dla nich w Belgii. Piwem z dodatkiem rumu. Mocne, słodkawe, w porządku.
Krzysztof poszedł, przyszedł mój kolega Grzegorz, ze swoim kolegą, z którym robią coś w Radomiu. Nie napiszę co, bo nie wiem, czy mogę. Chcieli coś skonsultować. Nie wiem czy pomogłem. I to jest zła informacja
Kolega Grzegorz leci za tydzień do Chin. Na pewno wróci zachwycony. Poszliśmy zobaczyć na własne oczy wybuchniętą kamienicę. Coś tam zobaczyliśmy. Kolega Grzegorz kupił kartę nanoSIM w sklepie dokładnie po przeciwnej stronie skrzyżowania. Znaczy: kupił normalną, a pan za pięć złotych dociął mu do odpowiedniego wymiaru.
W okolicznych domach powypadały szyby. W krakowskim mieszkaniu mojej ś.p. babci jedna z szyb była z kawałków. Kiedy w 1945 roku wycofujący się Niemcy wysadzili most dębnicki w całej okolicy wywaliło szyby. Więc brakowało w mieście szkła. Okno z kawałków przetrwało jakieś 60 lat. Później matka wynajęła komuś mieszkanie i ten ktoś doprowadził do wybuchu gazu i te szyby w kawałkach wyleciały. Szkoda.

3. Odprowadziłem kolegę Grzegorza do metra. Przeszedłem przez Placyq. Później Mokotowską do Kruczej. Minąłem X5, w której kierowca (ochroniarz?) liżąc długopis rozwiązywał krzyżówkę. W międzyczasie zadzwonił kolega Wojciech, który chciał się spotkać. Spotkaliśmy się na Wilczej, poszliśmy do świeżo zmodyfikowanego wietnamczyka. Kolega Wojciech co jakiś czas chce się spotkać, żeby coś omówić. A jak się spotykamy, to właściwie nic nie mówi. Zafascynował się obsługującą nas Wietnamką. Choć z akcentu można wnosić, że raczej Polką wietnamskiego pochodzenia.
W domu trafiłem na „Kropkę nad I”. Redaktor Olejnik zadała prof. Niesiołowskiemu pytanie „Czy jest pan przeciw zygocie?”.
Profesor Niesiołowski zna się na wszystkim. Od teraz wiem, że na wszystkim i na tabletce Po.

Zmarł Denis Russos. Znaczy, przez całe życie wydawało mi się, że się tak nazywał. Przez to, że umarł dowiedziałem się, że nazywał się jednak Demis Roussos. Ciekawe ile taki niespodzianek jeszcze przede mną.

Ktoś, kiedyś opowiadał historię o tym, jak wjeżdżał ze znajomym do Związku Radzieckiego. No i temu znajomemu zaczął się przyglądać sowiecki celnik. Patrzył, patrzył i kazał ściągnąć spodnie.
Pod spodniami dżinsowymi, były drugie. Pod drugimi, trzecie. Przy czwartych celnik zapytał, po co mu tyle spodni. Ten z kamienną twarzą odpowiedział, że w Związku Radzieckim jest Syberia, czyli zimno. Pod czwartymi spodniami była spódnica. Która też zainteresowała celnika – Po co mężczyźnie spódnica? To wy w ZSRR nie znacie Demisa Roussosa?

Złą informacją jest, że to strasznie hermetyczna historia. Kto dziś pamięta o jeżdżeniu „na handel”? Chyba ci, którzy pamiętają jak ubrany był w Sopocie Demis Roussos.  

poniedziałek, 26 stycznia 2015

26 stycznia 2015


1. Musiało do tego w końcu dojść. Zaspałem na „Kawę na ławę”. Na „Lożę prasową” właściwie też. Zdążyłem usłyszeć tylko, jak pani z kołem sterowym na wdzianku powiedziała „Państwu też dziękuję”.
Z głodu polityki obejrzeliśmy piątkowe „Fakty po Faktach”, a konkretnie to jak kandydat Duda rozjechał redaktora Kajdanowicza. Za tym drugim nie przepadamy i oglądaliśmy to nie bez przyjemności.
Później na 300polityce przeczytałem, że kandydat Duda ma już 25 procentowe poparcie. A badanie było robione 10 dni temu. Marian Kowalski ma poparcie zerowe. I to jest zła informacja. Komuś o takim imieniu (i nazwisku) należy się poparcie choć procenta wyborców.

2. Przyszedł kolega Jakub, z którym z większym lub mniejszym zaangażowaniem od mniej-więcej pół roku pracujemy nad pewnym projektem. Poznaliśmy się naście lat temu w „Przekroju” za najsztubowych czasów. Później pracowałem z nim w „Ozonie”. Robiliśmy razem różne rzeczy. Na przykład wysłaliśmy go do Kambodży, z której przywiózł bardzo dobry tekst do projektu „GQ”. Pisząc o Czerwonych Khmerach pokazał do czego doprowadził brak rozliczenia przeszłości.
Kolega Jakub jest pierwszym znanym mi posiadaczem Karty Dużej Rodziny. Bożena postanowiła, że kiedy najmłodszy syn kolegi Jakuba – Bolek osiągnie pełnoletniość wyjaśnimy mu, że przyszedł na ten świat, by jego matka z dwójką rodzeństwa mogła jechać Pendolino do Krakowa za jedyne 250 zł.
Kolega Jakub dorabia sobie teraz pisując do „Wprost” historyczne teksty. I jest z tego bardzo zadowolony, choć jeszcze nie dostał ni złotówki. Więc dorabia na razie księgowo.
Znam ten stan. Pamiętam jak w latach 90. sprzedałem dużo zdjęć do magazynu który się nazywał chyba „Fakty”. Piszę chyba, bo nie udało mi się znaleźć śladu po tym piśmie w sieci. Podobnie było z pieniędzmi. Więc stwierdzenie, że jakieś zdjęcie „sprzedałem” było nieco na wyrost. Ale zanim ten magazyn znikł na dobre, chodziłem po Krakowie w przekonaniu, że dostanę wkrótce worek pieniędzy. „Wprost” zniknięcia nie życzę. Wręcz przeciwnie.
Złą informacją jest, że mogłem koledze Jakubowi niepotrzebnie zepsuć humor.

3. Poszliśmy do Beirutu. Kolega Jakub, jako specjalista od Bliskiego Wschodu skomponował menu. Które było smaczne i sycące, choć Bożena zgłosiłaby od tego stwierdzenia votum separatum. Ale to dlatego, że chyba wolałaby jednak zjeść w Krakenie.
Rozmawialiśmy na różne tematy. Temat wdzięczny – wspólni znajomi sprowadził się do cenionego reżysera teatralnego (i jego małżonki) oraz dyrektora Smoczyńskiego, o którym kolega Jakub nie ma specjalnie dobrego zdania. (To oczywiście eufemizm)
Kiedy kolega Jakub przypominał dlaczego nie ma specjalnie dobrego zdania o dyrektorze Smoczyńskim wszedł starszy analityk Szacki. I potem było tak, że co wracaliśmy do tematu dyrektora Smoczyńskiego, to akurat starszy analityk Szacki koło naszego stolika przechodził.

Kolega Jakub nie jest jedynym moim znajomym, który do ponad 10 latach nie może zapomnieć dyrektorowi Smoczyńskiemu. Ja mam łatwiej. Mnie nigdy żadnego tekstu nie popsuł. Najwyżej przez jakiś czas później wracałem do domu. Cóż, młodość ma swoje prawa. Nawet cudza.

Rozmawiałem chwilę ze starszym analitykiem Szackim. O frankach. Złą informacją jest, że zapomniałem mu powiedzieć, że z myślą o nim odpowiadam na pytania „Panelu Badawczego Ariadna”. Chcę mu dać w prezencie którąś z nagród, którymi się kiedyś tak fascynował. Nie jestem tylko pewien, czy to był miecz do baniek mydlanych, czy coś innego.  

piątek, 19 grudnia 2014

18 grudnia 2014


1. Prokuratura postanowiła się zająć rozliczaniem rozliczeń posłów. Zawiadomienie ponoć złożył asystent mecenasa Giertycha. Media skoncentrowały się na posłankach nie posiadających samochodów. Media nie przeczytały przepisów, że do rozliczenia nie trzeba być posiadaczem samochodu, że trzeba mieć tytuł.
Który raz o tym piszę? Nie pamiętam. I to nie jest dobra informacja.

2. Poszedłem do Krakena, gdzie umówiony byłem z kolegą Grzegorzem i koleżanką naszą Magdą. Spóźniłem się chwilę. Na stole już czekało na mnie piwo. I to nie była dobra informacja, bo jakoś ustawiło mi to dzień. Porozmawialiśmy o tym, jak ciężko jest na rynku i rozeszliśmy ze średnio silnym postanowieniem, że trzeba coś zrobić, żeby było lepiej.
Wychodząc znalazłem w kieszeni 50 złotych. We własnej kieszeni – dodam. Nie zdarza mi się to zbyt często, bo na ogół panuję nad kieszeniami.

Wpadłem na chwilę do Faster Doga. Chwilę później padła– jak grom z jasnego nieba – wieść, że organizator Bread&Butter ogłosił upadłość.
To bardzo ważne targi w Berlinie. Odzieżowe, że tak powiem.
Nim wieść padła, Pawełek rozwijał apokaliptyczne wizje przyszłości branży odzieżowej nie będącej panświatowymi sieciówkami. Pokazał mi ewolucję wieszaka dodawanego do najlepszych ubrań firmy G-Star. Znaczy, nie tyle ewolucję, co degradację.
Informacja o Bread&Butter była więc jak znalazł.

3. Wystroiłem się jak stróż w Boże Ciało – Męskie Blogerki Modowe miałyby na mnie używanie – i pojechałem do rezydencji amerykańskiego ambasadora na doroczny przedświąteczny tweetup. Było dużo ludzi znanych z telewizora. Na tyle dużo, że miałem problem których znam z telewizora, a których z rzeczywistości. Był dyrektor Ołdakowski, więc się do niego przyssałem i ludzie znani z telewizora przychodząc się z nim przywitać siło rzeczy musieli się witać ze mną. Zwłaszcza, że dyrektor Ołdakowski ze – tu nie wiem, czy wystudiowanym, czy wynikającym z naturalnego talentu – zdziwieniem pytał: Nie znasz Marcina Kędryny?

Dobrą informacją jest, że nie jest wcale powiedziane, że ambasador Mull wyjedzie z Polski w przyszłym roku. Bardzo dobrą.

Dowiedziałem się, że Obama z pomocą Franciszka dogadał się z Fidelem. W ten sposób Amerykanie rozwiązali dwa problemy – potencjalnych rakiet i realnych cygar.

Zapytałem Ambasadora o Homeland. Odpowiedział dyplomatycznie, że on o CIA wiele nie wie, ale, że czytał ostatnio artykuł o tym, że przy tej serii konsultantami byli byli agenci. I, że ponoć dobrze pracowali.

Wymieniłem uwagi o Pendolino z poznanym na ubiegłorocznej imprezie specjalistą od kolei. Zostaliśmy przy swoich zdaniach.

A, no i utwierdzam się w przekonaniu, że najlepiej w Polsce działającym medium są tabloidy. Nie udają czegoś, czym nie są. Kwadrans rozmowy z jednym redaktorem z tabloidu na „F” – duża przyjemność. Jak już kiedyś pisałem – marzę o tym, by raz w miesiącu pisać tam mały felieton – rubryka pod tytułem „P.O. Kierownika Jeziora”.

Po imprezie grupowo wsiedliśmy do tramwaju. Towarzystwo udało się na afterek do Regeneracji. My z kolegą Grzegorzem wysiedliśmy przy Tęczy. On wrócił do domu, ja poszedłem na imprezę Samsunga. Znaczy na to, co po niej zostało. Generalnie było bardzo miło. Dość szybko wlałem w siebie sporą ilość alkoholu. Ale i tak nie udało mi się dorównać większości towarzystwa.

Przydała się moja wiedza w kwestii czym się różni burbon. O Jacka Danielsa, jakiś pan koniecznie na ten temat chciał dyskutować. Ale co kończyliśmy rozmowę, to ktoś podchodził i żądał jej powtórzenia. Ja długo nie wytrzymałem. Więc mój rozmówca powtarzał ją beze mnie.

Nie będę pisał z kim i o czym rozmawiałem. Bo były tam i sprawy wagi państwowej. I niekoniecznie wagi państwowej. Złą informacją jest, że musiałem oddać Note3. Pierwszy od dawna telefon, który byłbym gotów sobie kupić.

Choć właściwie gorszą jest, że w sposób całkowicie pozbawiony sensu zaatakowałem koleżankę Monikę, która kieruje reklamą w „Esquire”. Pozbawiony sensu, bo to ona będzie największą ofiarą słabości tego magazynu.

Doszło do zabawnej sytuacji. U Ambasadora Paulina, córka Henryka, której zawdzięczamy te imprezy opowiadała, że jej ojciec właściwie nie pije.
Godzinę później z Henrykiem, ojcem Pauliny, dyskutowaliśmy o sprawach wojskowych. A jeżeli my dyskutujemy o sprawach wojskowych – znaczy, że trzeźwi nie jesteśmy. Taka sytuacja.  

poniedziałek, 8 grudnia 2014

7 grudnia 2014


1. Późno wstałem. Nie zdążyłem więc do Faster Doga, żeby oddać 50 zł, którymi zostałem tam w piątek poratowany. I to jest zła informacja.
A było tak, że po wyjściu z sądu okazało się, że jest prawie piąta. Wsiadłem więc w Suburbana i pojechałem na Narbutta po podporę wału do BMW.
Ledwo zdążyłem przed zamknięciem sklepu. Wróciłem na Wilczą i oddałem samochód Bożenie, która z dziewczynami pojechała od Galmoku.
Po kwadransie zadzwoniła, że się samochód zepsuł, bo jak się gaz skończył, to na benzynie nie chciał zapalić.
Przypomniało mi się, że zapomniałem powiedzieć, że wskaźnik poziomu paliwa jakiś czas temu zwariował, więc nie tyle samochód się zepsuł, co paliwa brakło.
Zacząłem obdzwaniać znajomych. Gotowość pomocy wyraził Pawełek z Faster Doga. Wziął samochód Passat swojej szanownej małżonki, 50 zł od swojej szanownej małżonki i przez stację benzynową zawiózł mnie na Batorego, gdzie stał Suburban i migał awaryjnymi.
W drodze powrotnej Pawełek opowiadał mi landroverze, którego znalazł na Allegro, że piękny, że rozsądnie modyfikowany, że w dobrej wersji i że za jedyne 60 tysięcy.

W sklepie zaczęliśmy się zastanawiać skąd Pawełek ma wziąć pieniądze. Znaczy Pawełek się zaczął zastanawiać. Sugestie, żeby zagrać w Lotto odrzucił od razu, bo nigdy niczego nie dostał za darmo. Wpadłem na pomysł, żeby sfingować napad na lombard, który sąsiaduje z Faster Dogiem.
Pod byle pretekstem wyciągnąć ze środka ze środka właściciela. Później ktoś po cichu wszedłby i zwinął pieniądze. No i zaczął uciekać. Reszta rzuciłaby się w pościg. Uciekający porzuciłby łup, który by odniesiono do lombardu żądając 10% znaleźnego.
Typowa strategia win-win.
Scenariusz trzeba by powtórzyć tyle razy, by starczyło na landrovera dla Pawełka.
Rozważania przerwał dyrektor Zydel, który przyszedł kupić marynarkę w związku z awansem na stanowisko jeszcze ważniejszego dyrektora. 
Pawełek pięknie dyrektora Zydla wystylizował. 
Ale nie wiadomo kiedy dyrektor Zydel zdecyduje się na większe niż jedna marynarka zakupy.

2. Razem z dziewczynami oglądałem chyba na którymś z Canal Plusów długometrażowych Simpsonów. Ileż złego może zrobić dubbing.
Film serwowany był w dwóch tłumaczeniach. Mniej-więcej poprawnym w formie napisów. I doprawionym – jako właśnie dubbing.
Strasznie dumny z siebie musiał być tłumacz pisząc, że ktoś „ma wzrok, jak minister edukacji z dalekiego kraju”. Dowcipy się dezaktualizują. I to jest zła informacja.


3. Kolejny tekst z „Esquire”. Pod tytułem „Nowa gwardia”. Ktoś, kto wymyślił ten tytuł raczej nie słyszał o Fadiejewie. 
Żeby w zerówce magazynu pisać o Mężyku jako o człowieku, który „już wkrótce będzie rozdawać karty” trzeba nie mieć wstydu. Mężyk już rozdaje karty. Powiedziałbym – już od dość dawna. Zdążono to już zauważyć. Również poza granicami naszego kraju.

A, gdyby nie towarzyski zbieg okoliczności nie wiedziałbym, kim jest autorka rubryki. A wydaje mi się, że czytelnik powinien wiedzieć, kiedy pisze dziennikarz, a kiedy ktoś mocno zaangażowany w politykę. Niezależnie od tego, co pisze. Jeżeli redakcja nie zwraca uwagi na takie rzeczy – to bardzo zła informacja.

Wieczorem poszliśmy na urodziny Krakena. Było bardzo przyjemnie. Wybitny DJ Mustafa Topuz. Rozpoznane przez Shazam utwory właśnie mi poprawiają nastrój.

niedziela, 7 grudnia 2014

6 grudnia 2014



1. Ledwo zdążyłem do sądu. W drzwiach przepuszczaliśmy się z oskarżonym Gzelem. Najpierw ja jego, później on mnie. Więc pierwszy poddałem się kontroli pirotechnicznej. Bramka zapiszczała, pan ochroniarz zapytał, czy mam pasek. Zaprzeczyłem. Więc mnie przepuścił.

Napisałbym, że pod salą rozpraw kłębił się tłum. Ale tłumem trudno było to nazwać.
Sąd rozprawę rozpoczął od informacji, że TV Republika dostarczyła materiały wideo bez dźwięku, zaś TVN24 nie dostarczyło wcale. Stacja zażądała od sądu pieniędzy.
To ciekawa informacja. Sąd poprosił o materiały na wniosek obrony. Na nagraniu był moment zatrzymania oskarżonego Pawlickiego.
Zawsze mi się wydawało, że prośby sądu należy spełniać, bo jeżeli się tego nie robi, to można zostać ukaranym.
Gdyby TVN odmówił wydania tych materiałów w imię wolności mediów, to by było śmiesznie. Ale skoro zrobił to dla pieniędzy – to chyba nawet nie jest żałosne.

Pierwszy przesłuchiwany policjant sprawiał wrażenie weterana sal sądowych. Na pytania sądu odpowiadał na tyle wolno, żeby łatwo było protokołować. Na wszystkie niebezpieczne pytania odpowiadał „nie wiem”, „wydaje mi się”, „nie potrafię powiedzieć”. Podkreślał, że żądania opuszczenia sali dotyczyły również mediów. Że najważniejsze w działaniach Policji było to, żeby się odbyły szybko i sprawnie, bo na zewnątrz trwała manifestacja. Nie widział wyprowadzania. O zatrzymaniu dziennikarzy dowiedział się na komendzie. Zatrzymania nie były potrzebne do odblokowania sali.
Kolejny policjant zachowywał się tak, jakby był po szkole specjalnej z drugiej strony bardzo pilnował, żeby nie powiedzieć zbyt dużo. Ale trochę popłynął.
Mówił o tym, że nie potrafił rozpoznać dziennikarzy. „Dla mnie to, że osoba ma mikrofon, obok stoi operator, ma legitymację – nie jest dowodem na to, że jest dziennikarzem”.
Wnioski były dwa: dziennikarze powinni być wyprowadzeni. Nie dało się rozpoznać dziennikarzy. [Z wyjątkiem człowieka z mikrofonem z logo TVN24, bo do niego wezwań nie kierowano]
Byłem skoncentrowany na działaniach, nie miałem czasu na legitymowanie”, „Nie mogę określić czy na sali byli przedstawiciele mediów. Nie mieli kamizelek.
Warto obejrzeć relację, może jest gdzieś w internecie. Funkcjonariusz Policji. Chyba nawet oficer. Robi z siebie idiotę. Żeby nie powiedzieć zdania za dużo.
Słuchając go przypomniał mi się dowcip: Dlaczego milicjanci chodzą parami? Bo jeden umie czytać, a drugi pisać.

Policjant, który wyprowadzał Pawlickiego zastosował na nim „ŚPB [Środek Przymusu Bezpośredniego] dźwignię transportową”. Wcześniej oskarżony Pawlicki „stawiał lekkie opory słowne” – mówił, że „wykonuje obowiązki”. Zapytany „Czy kiedy dokonywał pan zatrzymania, wiedział pan, że to dziennikarz?” Zawahał się nim zaprzeczył.
Wcześniej jego dowódca zaznał, że Pawlicki w momencie zatrzymania był sam i nie było wokół niego żadnego sprzętu. Od widział innych ludzi i że „kamera jakaś była, nie jestem w stanie określić, czy była to kamera czy telefon”.
Dostał wyraźniej polecenie kogo ma zatrzymać.

Inny świadek z zawodu logistyk, z powołania dziennikarz obywatelski, widział moment zatrzymania Gzela. „Pokazał akredytację, powiedział, że jest w pracy, Policjant zareagował: I co z tego.”

Później była przerwa. Po której zeznawało dwóch panów z PKW. Czaplicki i Jaworski. Przez ostatnie tygodnie posunęli się bardzo. A może zawsze byli tacy. Obaj poprosili o to, żeby ich nie nagrywano.
Z ich zeznań wynikało, że PKW nie prosiła Kancelarii Prezydenta o pomoc.
Najbardziej rozbrajające było stwierdzenie sędziego Jaworskiego: „Rozważaliśmy odcięcie trzeciego piętra, na którym obradowaliśmy i na którym znajduje się pion informatyczny, ale nie było kluczy do klatki schodowej”.

Policjant, który zatrzymał Gzela: „Wziąłem pana Tomasza Gzela i doprowadziłem do autobusu”. „Miał plakietkę i był tam jakiś napis”. „Pan Gzel utrudniał czynności Policji, bo chodził i robił zdjęcia”.

Dziewczyna z TV Republika, która była świadkiem zatrzymania Pawlickiego: „Janek trzymał mikrofon, operator nagrywał, wycofywaliśmy się do drzwi. Panowie policjanci podeszli do naszej trójki, jeden z nich powiedział: Bierzcie tego pana

Jacek Michałowski, szef Kancelarii Prezydenta „Otrzymałem informację, że PKW oczekuje od Kancelarii Prezydenta rozwiązania problemu”. Nic konkretnego o tym jak tę informację otrzymał czy od kogo – nie usłyszeliśmy.
Jego zeznania generalnie były w sprzeczności z zeznaniami panów z PKW. Zeznania policjantów też były sprzeczne. Sąd poprosił obrońców, by ograniczyli swoje mowy do pięciu minut.
Mecenas Nowiński, drugi z adwokatów Pawlickiego – dobry mówca. Wymieniał argumenty prawne. Jak wymieniał – sędzia kiwał głową.
Cytuję za PAP – nie byłbym w stanie tego zapamiętać: „Mamy do czynienia z pozaustawowym kontratypem wyłączającym odpowiedzialność karną mediów w takiej sprawie: dziennikarz może więcej. Świadczą o tym przepisy polskie, a także zalecenia Rady Europy, które nabierają szczególnego znaczenia w okresie wyborów

Sąd wyszedł się zastanawiać. Na korytarzu doszło do spięć pomiędzy chłopkiem-roztropkiem, kamerzystą z TVP Info, potwornie zaangażowaną panią z „Gazety Polskiej” reporterem od chłopka roztropka. A właściwie, to pomiędzy tą panią, a całym towarzystwem.

Pani zaczęła używać słów powszechnie uważanych za obelżywe i jakiś policjant jej uwagę zwrócił.

Później był wyrok. Uniewinniający. Sądowi udało się ominąć wszelkie konstytucyjno-polityczno-systemowe problemy. Na nagraniach usłyszał, że w ostatnim wezwaniu policjant wezwał dziennikarzy do nieutrudniania pracy policji. Czyli zmienił zdanie. Przestał wzywać do opuszczenia.
Sąd wyraził przypuszczenie, że do wszystkiego doszło przez pomyłkę.

Czyli super. Dziennikarze wolni.
Tyle, że pozostał niesmak. Wolałbym, żeby Policjanci nie rozbili z siebie przed sądem idiotów. Wolałbym nie mieć wrażenia, że coś z ich zeznaniami jest nie tak.
Podobnie, chciałbym wiedzieć skąd się wzięły rozbieżności w zeznaniach panów z PKW i panów z Kancelarii Prezydenta.

No i chyba chciałbym, żeby wobec kogoś wyciągnięto w tej sprawie konsekwencje. Bo bez tego nikt się niczego nie nauczy.

Wychodziłem z sądu razem z Agnieszką Romaszewską. Powiedziała na schodach, że już od pewnego czasu jej matka uważa, że z polską policją źle się dzieje.
Pani Zofia raczej wie, co mówi. I to jest zła informacja.

2. Zmęczony wróciłem do domu. Przeczytałem jeden tekst z „Esquire”. O Tusku. Philip Boyes to europejska liga. Też bym chciał mieć takiego autora. Ale gdybym przeczytał w przysłanym prze niego tekście zdanie: „KLD umościł się w polskiej polityce m.in. dzięki chwytliwemu sloganowi wyborczemu »Ani w prawo, ani w lewo, tylko prosto do Europy«”, to bym mu odpisał, że nie pisze do „New York Times”, że czytelnicy mieszkają w Polsce, mają pamięć, więc nie łykną wszystkiego, jak by to zrobili Amerykanie.

Kongres Liberalno-Demokratyczny trzy lata po wyborach do których przystąpił z tym hasłem już nie istniał. Więc jak tu mówić o „umoszczeniu”.
Zresztą tego hasła, to już chyba nikt nie pamięta. W przeciwieństwie do określenie „aferałowie”, które przykleiło się do członków tej partii przez wiele lat.

Zastanawiam się, dla kogo ten „Esquire” jest robiony. Na pewno nie dla dorosłych ludzi.
I to jest zła informacja.

3. Relacjonowanie rozprawy na Twitterze mnie wykończyło. Nie miałem więc siły uczestniczyć w rozpoczęciu triduum urodzin Krakena. I to jest zła informacja.


środa, 3 grudnia 2014

2 grudnia 2014


1. Żeby oddać mini musiałem odebrać Suburbana. Żeby odebrać Suburbana potrzebowałem pomocy mojego brata. Pojechałem więc na Wiejską. Pod Edipresse stał policyjny mercedes, więc głupio było czekać tam, gdzie zwykle. Na jezdni naprzeciw wejścia. Myślałem, że będę musiał kręcić kółka. Udało się tego uniknąć, bo kiedy podjechałem Michał wyszedł.
Pojechaliśmy na Burakowską. Nie pamiętałem, że Gazownik przerabiał kiedyś Michałowi instalację w Legacy. Założył mu przed reduktorem parownicę z Mistrala, żeby przy maksymalnym doładowaniu nie brakowało gazu (nie zamarzał reduktor). A, Mistral to była dziś dość archaiczna instalacja wtrysku LPG. Musiałem to napisać, bo właściwie zabrzmiało jakby jakiś czas temu zaczęto rozkradać francuskie śmigłowcowce.
Jechaliśmy Okopową. Z daleka było widać maszt z flagą, która tak przeszkadza redaktorom z „Polityki”. Flagę wieszać. Taki wstyd przed Ryśkiem. 
Jechaliśmy tamtędy dzień wcześniej z Bożeną. Opowiedziałem jej o problemie redaktorów z „Polityki”. –Niech jeżdżą przez rondo de Gaulle'a – skomentowała. 

Gazownik wyregulował skład mieszanki. Wcześniej był taki, że udało mi się włączyć alarm gazowy na Stadionie Narodowym. Ponoć nawet windy przestały jeździć.
Teraz powinienem zrobić raz a dobrze porządek z wydechem. I to jest zła informacja, bo nie mam ani funduszy, ani pomysłu.

2. Przez obwodnicę dojechaliśmy do BMW. Oddałem mini. Z żalem. W ostatniej chwili wyjąłem ze schowka mandat, który wcześniej udało mi się wyprzeć.
Kiedy wyjeżdżając z BMW chce się jechać w stronę Galmoku, nie można zawrócić na skrzyżowaniu z Konstruktorską. Mało kto sobie z tego zdaje sprawę, bo mało kto zna przepis, że sygnalizator ze strzałką w lewo nie pozwala na zawracanie.
To, że nie można tam zawracać jest idiotyczne. Pierwsze miejsce na Wołoskiej, gdzie można zawrócić to dopiero skrzyżowanie z Racławicką.
Wiedzą o tym policjanci. Ustawiają się za Konstruktorską i łapią. Właściwie dlaczego tego nie mają robić. Dużo bardziej interesujące jest dlaczego ktoś z Miasta, kto za organizację ruchu odpowiada nie zmieni tej organizacji. Nic złego by się nie stało.
Ale już jest po wyborach, więc mała szansa, że coś się zmieni. I to jest zła informacja.

3. Zegarek w Suburbanie wskazywał letni czas. Brat był trochę zaniepokojony, że aż tak długo nie było go w pracy. Nie wyprowadzałem go z błędu. Dziwnie łatwo znalazłem miejsce pod domem. Zostawiłem samochód i poszedłem na chwilę do Beirutu, gdzie Krzysztof poczęstował mnie nową sałatką z wodorostów. Miałem skosztować, zjadłem prawie całą. Dobra sałatka i zdrowa. Że dobra to sam zauważyłem. Że zdrowa – usłyszałem od Krzysztofa.
Z Krakena poszedłem do szewca na Hożą, od szewca na pocztę. Kiedy się ma pocztę koło domu chodzenie na nią przestało być tak uciążliwe. Zwłaszcza, że można sobie poczytać gazety, którymi poczta handluje. Handluje też kieszonkowymi kalendarzami z Janem Pawłem II. Żeby zmieścić taki w kieszeni, trzeba je (kieszenie) mieć jak urzędnik z powiatowego nadzoru budowlanego pod koniec lat dziewięćdziesiątych.

Zrobiło się zimno. I to jest zła informacja.



piątek, 28 listopada 2014

27 listopada 2014



1. Ledwo zdążyłem zakończyć procedurę wstawania, kiedy zadzwonił kurier. Zapytał, czy mógłbym mu pomóc wynieść na górę telewizor. 

Wielokrotnie zachwycałem się tym, jak bardzo zmienił się świat od kiedy telewizory przestały mieć kineskopy. 
Kiedyś telewizor, który miał więcej niż dwadzieścia parę cali wymagał dwóch tragarzy. Pięćdziesięciocalowy, jak ten, którzy przyjechał, do tego by się znaleźć na trzecim piętrze potrzebowałby dźwigu. 
Dziś nawet z większymi potrafi sobie poradzić jeden kurier. Pod warunkiem, że nikt pudła nie przymocuje do palety. 

Podłączyłem telewizor. Pokazał kreskówkę, która ma miała mnie zmotywować do zaprogramowania go. Bardzo ładną kreskówkę. Przygotowaną na wypadek, gdyby telewizor kupił sobie jakiś trzylatek. 
Telewizor namówił mnie, bym zaczął używać jego pilota do sterowania dekoderem. Niestety po 40 minutach prób nie udało mi się tego zrobić. I to jest zła informacja. 
Skąd mam wiedzieć czy w rozumieniu LG dostawcą mojego dekodera jest Canal Plus, Cyfra Plus czy Philips. Po czym poznać czy mój pilot to typ 1, typ 2, typ 3, typ 4, typ 5, typ 6, typ 7, typ 8, typ 9, typ 10, typ 11, typ 12, typ 13, typ 14, typ 15 czy typ 16?

2. Pozostawiwszy programowanie telewizora na później udałem sie do sądu.
Przezornie wziąłem marynarkę, więc kontrola pirotechniczna przeszła dużo łatwiej niż poprzednim razem – kiedy byłem w swetrze.
Na sali było dużo więcej kamer i fotografów niż poprzedno. Miało to jeden poważny minus. Dużo trudniej było usłyszeć zeznania. 
Pierwszy był dyrektor Biura Bezpieczeństwa Kancelarii Prezydenta RP. Po czterech fakultetach.
Najważniejsze, co chciał powiedzieć, to chyba, że wszystko uzgadniał ze swoim przełożonym i Policją. Policja podawała mu treść komunikatów. On nie chciał, żeby komukolwiek postawiono zarzuty. I w ogóle to bardzo współczuje oskarżonym. 
Ciekawe było, że Policja wyjaśnienia pana Dyrektora zaczęła spisywać jeszcze zanim wezwał on do opuszczenia sali.

Pózniej było ośmiu ochroniarzy i policjantów, którzy – może poza dwoma – nic nie widzieli. Pierwszy policjant miał za zadanie nawiązać kontakt z administratorem budynku, żeby Policja wyprowadziła demonstrantów na jego prośbę. 
Inny filmował twarze wychodzących z budynku, ale nie dziennikarzy. Bo dostał polecenie, żeby filmować wszystkich tylko nie dziennikarzy. 
Jeszcze inny w ogóle nie był ani w budynku, ani przed budynkiem. 
Dwóch było w środku. 
Jeden filmował wyprowadzanie demonstrantów. W precyzyjny sposób opisał dziennikarzy: zwarta grupa z kamerami i aparatami. Zauważył, że z tej grupy wyprowadzono dwóch. 
Dlaczego nie wszystkich? Nie wiedział. 
Bo zasadniczo dziennikarze opuścili salę dopiero później. 

Nie nazwę tego procesu farsą. Nie nazwę procesem pokazowym. Nie znajdę podobieństw z Białorusią. 
Mam wrażenie, że na Białorusi ichnia Policja nie wyznaczy na świadków do sądu funkcjonariuszy, którzy niczego związanego ze sprawą nie widzieli.
Albo ochroniarzy, którzy też niczego nie widzieli. 

Cała sprawa z ataku państwowych służb na wolność mediów zamienia się w atak głupoty państwowych służb. 

Z tym, że w tzw. normalnym kraju za polityczne firmowanie takiej głupoty ktoś by się musiał podać do dymisji, kogoś by zdymisjonowano, a ktoś inny by został ochroniarzem w Biedronce. 
U nas tak raczej nie będzie. 
Dlaczego? 
Bo tak. 
I to jest zła informacja.

3. Wychodząc z sądu wpadłem na dyrektora Ołdakowskiego. Umówiliśmy się więc za czas jakiś w „Krakenie”. 
Nie udało nam się podpalić Polski, bo się zrobiło gęsto. 
Najpierw przyszedł dyrektor Zydel ze znanym powszechnie restauratorem Lewandowskim, póżniej dołączył do nich kierownik dyrektora Zydla, od święta kierowca pani prezydent HGW, obywatel Jóźwiak. 
[piszę 'obywatel', bo pani prezydent HGW podkreślała w czasie debaty z kandydatem Sasinem, że się codziennie z obywatelami spotyka i mi wyszło, że to ani chybi o obywatela Jóźwiaka chodzi].
Dodatkowo w pewnej odległości od stołu krążył człowiek Śpiewak. Najwyraźniej nie wyszły mu plany, którymi się z nami dzielił podczas wieczoru wyborczego 300polityki.

W tym towarzystwie my. Czyli Bożena i ja. 

Jako, że wciąż byłem nakręcony procesem, a do tego nie mam zamiaru pozyskiwać żadnego lokalu od Miasta, ani grantu, zapytałem obywatela Jóźwiaka o słowa pani prezydent HGW na temat zatrzymanych dziennikarzy.

[Na pytanie: „Jak pani ocenia zatrzymanie dziennikarzy w siedzibie PKW?”
Pani prezydent HGW była łaskawa odpowiedzieć: „Nie można naruszać miru, to zamach na demokrację. Mam nadzieję, że będzie odpoiwedzialność karna.”]

Obywatel Jóźwiak odpowiedział, że „Pani Prezydent została źle zrozumiana”.

I teraz się zastanawiam, czy to słowa pani prezydent należy rozumieć odwrotnie, czy słowa obywatela Jóźwiaka. 
Czyli, czy pani prezydent chiała powiedzieć, że zatrzymanie dziennikarzy to atak na demokrację i że ktoś za to odpowie, czy raczej obywatel Jóźwiak uważa, że to pani prezydent źle zrozumiała pytanie. 

W każdym razie chyba wiem po co zatrudniono dyrektora Zydla. Powinien stworzyć słownik tłumaczący język warszawskich urzędników na polski.

Wieczorem na pięćdziesięcioparocalowym telewizorze LG obejrzeliśmy pierwszy od dobrych trzech tygodni odcinek Homeland. Tylko jeden. I to jest zła informacja.

środa, 26 listopada 2014

25 listopada 2014


1. Obudziłem się na tyle wcześnie, że zdążyłem przeczytać „Stan gry” 300polityki.
Przeczytałem, co Jacek Żakowski powiedział „Super Expressowi”: „Jeżeli rzeczywiście zachowywali się tak, jak na dziennikarzy przystało, wykonywali pracę, to ich zatrzymanie rzeczywiście jest oburzające. Pamiętajmy jednak, że akredytację dziennikarską miał też Radek Sikorski, który był w Afganistanie oficjalnie jako dziennikarz, a strzelał”.
Mnie się zawsze wydawało, że jeżeli strzelał, to nie był dziennikarzem. Ale co ma mówić Jacek Żakowski, który w przerwach w byciu intelektualnym autorytetem dorabiał jako ambasador apartamentowca.
Developer nie sprzedaje figurek Jacka Żakowskiego. I to jest zła informacja. Gdyby sprzedawał bardzo chciałbym taką mieć.

2. Miałem się spotkać z dyrektorem Ołdakowskim. Zadzwonił, że się to nie uda. I to jest zła informacja.
Poszedłem do „Krakena”, gdzie byłem umówiony z kolegą Grzegorzem i Marceliną, z którą przed laty (prawie dwoma) pracowaliśmy w „Malemenie”.
Załamywaliśmy ręce nad sytuacją niskonakładowej prasy. Na to przyszedł redaktor Pertyński, który świeżo wrócił z Kalifornii, gdzie jeździł różnymi amerykańskimi samochodami. Redaktor Pertyński jest jurorem World Car of the Year, więc często jeździ samochodami, których nazw nie jestem w
stanie nawet zapamiętać.
Przyszedł do „Krakena”, żeby wymierzyć mi sprawiedliwość za to, że dzień wcześniej zamiast przeczytać, co napisał zacząłem z nim dyskutować.
Od dłuższego czasu z redaktorem Pertyńskim mamy dość rozbieżne oceny stanu rzeczywistości. Choć może nie tyle stanu rzeczywistości, co tego stanu powodów.
Więc kiedy raz się ze mną zgodził, ja z automatu zacząłem z nim dyskutować. I to jest zła informacja.
Później do „Krakena” przyszedł dr Sokała. Właściwie żałuję, że nie zrobiłem sobie z nim zdjęcia bo to przez chwilę był chyba największy podpalacz Polski.
Później przyszła ekipa z „Domu Whisky”. Przyjemnie patrzeć jakie napiwki pracownicy szeroko rozumianej gastronomii dają innym pracownikom szeroko rozumianej gastronomii.

3. Postanowiłem rozpocząć nowy rozdział w życiu. Poszedłem do optyka i okulisty. Miałem iść dwa lata temu, ale jakoś mi nie było po drodze. Pani okulista zakropiła mi oczy atropiną. Ciekawe doświadczenie nie widzieć ostro. Człowiek może się skupić bardziej na sobie. Jeszcze bardziej.

Posła Nowaka oskarża prokurator Nowak. To jest zła informacja. Bo poseł Nowak będzie mógł żądać unieważnienia pod pretekstem uniknięcia podejrzeń o nepotyzm.
Panowie raczej nie są rodziną. Prokurator Nowak sprawia wrażenie rozsądnego gościa.

W Faktach po Faktach wystąpił Lech Wałęsa. Redaktor Kajdanowicz przeprowadzał z nim wywiad. Bardzo nowatorsko. Wygłaszał oświadczenie z przerwami, podczas których pozwalał potwierdzić swoje słowa Wałęsie. Później był Janusz Palikot. Zapomniałem z czego ten pan jest znany. Musi być kimś znanym, skoro zapraszają go do telewizji.


Miałem wizję, że sztab wyborczy Sasina chciał zatrudnić szamana, żeby ten ściągnął śnieg. Wiadomo, że pierwszy śnieg paraliżuje Warszawę rządzoną przez HGW. Szaman – jak to szaman, potrafił ściągać deszcz, ze śniegiem mu nie szło. Mając na ten temat przecieki sztab HGW ściągnął swojego. No i ci szamani walczyli. W końcu wygrał ten od Sasina. Śnieg zaczął padać, ale w nocy i przez chwilę. Walka trwa nadal.