Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Robert Zydel. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Robert Zydel. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 grudnia 2014

5 grudnia 2014


1. Rano przeczytałem w „Wirtualnych Mediach”, że według wydawcy „Uroda życia” sprzedała „około 75 tys. egz.” z 230 tys. nakładu. 
Słabo. 
Mimo iż to było do przewidzenia, to zła informacja. Edipresse będzie tłumaczyć, że czytelnik nie dojrzał, że rynek jest slaby. Mała szansa na to, że zacznie pracę nad jakimś nowym projektem. 
Mała szansa, że jakoś wykorzysta tę nauczkę. .

Przeczytałem kolejne dwa teksty w „Esquire”. Powoli narasta we mnie wrażenie, że cierpi na tę samą chorobę, co „Uroda życia”. Zawartość jest skierowana do kogoś innego, niż czytelnik sprzedawany reklamodawcom.

Tekst o Maybachu.
Może jestem dziwny, ale zwrot „30 centymetrów tuż za zderzakami” nie jest dla mnie informacją o tym, że samochód jest o 30 centymetrów dłuższy. Jest informacją nie wiem o czym.

Autor musi być zachwycony sobą.

Skonsultowałem się z kolegą, który ma dużo większe niż ja pojęcie o polskim dziennikarstwie motoryzacyjnym. Natychmiast zdiagnozował zespół Frankowskiego. Chorobę objawiającą się nienawiścią do wszystkiego, na co chorego nie stać i pogardą dla wszystkich, którzy to mają.

W drugim tekście znalazłem literówkę. Nie, żeby mnie się nie zdarzały, ale ja nie czerpię z 84-letniej tradycji jednego z lepszych męskich magazynów świata.

2. Pojechałem wyważyć wał w BMW. Od kiedy silnik pracuje równo słychać zupełnie nowe rzeczy. Nie wpadłem na to, że na wjeździe na most Śląsko-Dąbrowski mimo ukończenia budowy metra jest szykana, i trzeba najpierw odstać swoje w korku, później objeżdżać w jakiś kretyński sposób wręcz przez Wisłostradę.
Droga zamiast dwudziestu minut zajęła mi ponad godzinę. Na miejscu okazało się, że muszę zostawić samochód. Zastanawialiśmy się chwilę jak mam wrócić z tych Ząbek. Jeden z panów, który dojeżdżał z daleka powiedział, że pociągiem na Wileńską, a później metrem.
Ciekawe ile osób w Warszawie wierzy, że druga linia metra już działa. Bo reszta Polski wierzy w to na pewno. Widzieli przecież, że pani Kopacz tym metrem już jeździła. 
Przed jakimiś wcześniejszymi wyborami podobnie było z obwodnicą Kielc. W spocie PO była gotowa. W rzeczywistości gotowa była jej połowa. Ale kto w Szczecinie zdawał sobie z tego sprawę.

Wróciłem autobusem. Właściwie dwoma. Trafiłem na taki, który miał maszynę do sprzedawania biletów przyjmującą karty kredytowe. 
Wróciłem szybko. 
Zawiozłem Bożenę na jakąś imprezę do Mercedesa i pojechałem do Lidla na zakupy.
Wracając źle skręciłem i wylądowałem w JSS u Jacka. Było późno, ale jeszcze był w warsztacie. Chciałem, żeby rzucił okiem na chłodnicę Suburbana, z której cieknie woda.
Składał silnik Datsuna 280Z. A konkretnie: dorabiał uszczelkę pod pompę wody. Zawory też trzeba było dorabiać. Nissan to jednak nie BMW. Do starych samochodów to nie ma nawet dokumentacji.
Chłodnicę z Suburbana trzeba wyjąć. I to jest zła informacja.

3. Odebrałem Bożenę i wróciliśmy do domu. Wjazd do bramy zastawiała toyota kombi. Pomyślałem, że dam Miastu szansę i zadzwoniłem po Straż Miejską. Przyjechali po dziesięciu minutach. Zszedłem na dół. Na dole się okazało, że panowie strażnicy namierzyli już kierowcę. Dokładniej sama się znalazła, bo zobaczyła z balkonu radiowóz. 
Zapytali, czy chcę, żeby nałożyli mandat. W Warszawie wykroczenia drogowe najwyraźniej nie są ścigane z urzędu.
Pani okazała się w ciąży. Swoją drogą interesujące, czy na pewno to ona zaparkowała. To niezły właściwie pomysł mieć kobietę w ciąży do wysyłania na pierwszą linię.

Dyrektor Zydel został jeszcze ważniejszym dyrektorem. Teoretycznie tak ważnym, jak wcześniej był dyrektor obywatel Jóźwiak. Ale tylko teoretycznie, bo tak ważnym to raczej szybko nie będzie. I to jest zła informacja.  

piątek, 28 listopada 2014

27 listopada 2014



1. Ledwo zdążyłem zakończyć procedurę wstawania, kiedy zadzwonił kurier. Zapytał, czy mógłbym mu pomóc wynieść na górę telewizor. 

Wielokrotnie zachwycałem się tym, jak bardzo zmienił się świat od kiedy telewizory przestały mieć kineskopy. 
Kiedyś telewizor, który miał więcej niż dwadzieścia parę cali wymagał dwóch tragarzy. Pięćdziesięciocalowy, jak ten, którzy przyjechał, do tego by się znaleźć na trzecim piętrze potrzebowałby dźwigu. 
Dziś nawet z większymi potrafi sobie poradzić jeden kurier. Pod warunkiem, że nikt pudła nie przymocuje do palety. 

Podłączyłem telewizor. Pokazał kreskówkę, która ma miała mnie zmotywować do zaprogramowania go. Bardzo ładną kreskówkę. Przygotowaną na wypadek, gdyby telewizor kupił sobie jakiś trzylatek. 
Telewizor namówił mnie, bym zaczął używać jego pilota do sterowania dekoderem. Niestety po 40 minutach prób nie udało mi się tego zrobić. I to jest zła informacja. 
Skąd mam wiedzieć czy w rozumieniu LG dostawcą mojego dekodera jest Canal Plus, Cyfra Plus czy Philips. Po czym poznać czy mój pilot to typ 1, typ 2, typ 3, typ 4, typ 5, typ 6, typ 7, typ 8, typ 9, typ 10, typ 11, typ 12, typ 13, typ 14, typ 15 czy typ 16?

2. Pozostawiwszy programowanie telewizora na później udałem sie do sądu.
Przezornie wziąłem marynarkę, więc kontrola pirotechniczna przeszła dużo łatwiej niż poprzednim razem – kiedy byłem w swetrze.
Na sali było dużo więcej kamer i fotografów niż poprzedno. Miało to jeden poważny minus. Dużo trudniej było usłyszeć zeznania. 
Pierwszy był dyrektor Biura Bezpieczeństwa Kancelarii Prezydenta RP. Po czterech fakultetach.
Najważniejsze, co chciał powiedzieć, to chyba, że wszystko uzgadniał ze swoim przełożonym i Policją. Policja podawała mu treść komunikatów. On nie chciał, żeby komukolwiek postawiono zarzuty. I w ogóle to bardzo współczuje oskarżonym. 
Ciekawe było, że Policja wyjaśnienia pana Dyrektora zaczęła spisywać jeszcze zanim wezwał on do opuszczenia sali.

Pózniej było ośmiu ochroniarzy i policjantów, którzy – może poza dwoma – nic nie widzieli. Pierwszy policjant miał za zadanie nawiązać kontakt z administratorem budynku, żeby Policja wyprowadziła demonstrantów na jego prośbę. 
Inny filmował twarze wychodzących z budynku, ale nie dziennikarzy. Bo dostał polecenie, żeby filmować wszystkich tylko nie dziennikarzy. 
Jeszcze inny w ogóle nie był ani w budynku, ani przed budynkiem. 
Dwóch było w środku. 
Jeden filmował wyprowadzanie demonstrantów. W precyzyjny sposób opisał dziennikarzy: zwarta grupa z kamerami i aparatami. Zauważył, że z tej grupy wyprowadzono dwóch. 
Dlaczego nie wszystkich? Nie wiedział. 
Bo zasadniczo dziennikarze opuścili salę dopiero później. 

Nie nazwę tego procesu farsą. Nie nazwę procesem pokazowym. Nie znajdę podobieństw z Białorusią. 
Mam wrażenie, że na Białorusi ichnia Policja nie wyznaczy na świadków do sądu funkcjonariuszy, którzy niczego związanego ze sprawą nie widzieli.
Albo ochroniarzy, którzy też niczego nie widzieli. 

Cała sprawa z ataku państwowych służb na wolność mediów zamienia się w atak głupoty państwowych służb. 

Z tym, że w tzw. normalnym kraju za polityczne firmowanie takiej głupoty ktoś by się musiał podać do dymisji, kogoś by zdymisjonowano, a ktoś inny by został ochroniarzem w Biedronce. 
U nas tak raczej nie będzie. 
Dlaczego? 
Bo tak. 
I to jest zła informacja.

3. Wychodząc z sądu wpadłem na dyrektora Ołdakowskiego. Umówiliśmy się więc za czas jakiś w „Krakenie”. 
Nie udało nam się podpalić Polski, bo się zrobiło gęsto. 
Najpierw przyszedł dyrektor Zydel ze znanym powszechnie restauratorem Lewandowskim, póżniej dołączył do nich kierownik dyrektora Zydla, od święta kierowca pani prezydent HGW, obywatel Jóźwiak. 
[piszę 'obywatel', bo pani prezydent HGW podkreślała w czasie debaty z kandydatem Sasinem, że się codziennie z obywatelami spotyka i mi wyszło, że to ani chybi o obywatela Jóźwiaka chodzi].
Dodatkowo w pewnej odległości od stołu krążył człowiek Śpiewak. Najwyraźniej nie wyszły mu plany, którymi się z nami dzielił podczas wieczoru wyborczego 300polityki.

W tym towarzystwie my. Czyli Bożena i ja. 

Jako, że wciąż byłem nakręcony procesem, a do tego nie mam zamiaru pozyskiwać żadnego lokalu od Miasta, ani grantu, zapytałem obywatela Jóźwiaka o słowa pani prezydent HGW na temat zatrzymanych dziennikarzy.

[Na pytanie: „Jak pani ocenia zatrzymanie dziennikarzy w siedzibie PKW?”
Pani prezydent HGW była łaskawa odpowiedzieć: „Nie można naruszać miru, to zamach na demokrację. Mam nadzieję, że będzie odpoiwedzialność karna.”]

Obywatel Jóźwiak odpowiedział, że „Pani Prezydent została źle zrozumiana”.

I teraz się zastanawiam, czy to słowa pani prezydent należy rozumieć odwrotnie, czy słowa obywatela Jóźwiaka. 
Czyli, czy pani prezydent chiała powiedzieć, że zatrzymanie dziennikarzy to atak na demokrację i że ktoś za to odpowie, czy raczej obywatel Jóźwiak uważa, że to pani prezydent źle zrozumiała pytanie. 

W każdym razie chyba wiem po co zatrudniono dyrektora Zydla. Powinien stworzyć słownik tłumaczący język warszawskich urzędników na polski.

Wieczorem na pięćdziesięcioparocalowym telewizorze LG obejrzeliśmy pierwszy od dobrych trzech tygodni odcinek Homeland. Tylko jeden. I to jest zła informacja.

sobota, 15 listopada 2014

14 listopada 2014


1. Napisała do mnie SMS-a Słynna Polska Reżyserka, z którą przyjaźniłem się w liceum.
W liceum przyjaźniłem się jeszcze z jednym Słynnym Polski Reżyserem. Choć „przyjaźniłem” to jednak w tym przypadku przesada. Robiłem zdjęcia do jednej jego etiudy. 
Po liceum obcował cieleśnie na stole w mojej kuchni z laureatką Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Nie, nie byłem tego bezpośrednim świadkiem. 
Teraz nakręcił film wg książki innego mojego kolegi. Tego kolegi brat miał znajomych, którzy rywalizowali, kto dalej dojedzie Puławską bez zatrzymywania. Nawet na czerwonym świetle. 
Ale nie o tym.
Słynna Polska Reżyserka napisała SMS-a, by wyrazić pretensje o to, że dałem numer jej telefonu naszemu znajomemu sprzed lat dwudziestu pięciu. Pretensje skądinąd słuszne. 
No i to jest zła informacja. Po paru latach odzywa się Słynna Polska Reżyserka. I nie robi tego, by zaproponować ważną drugoplanową rolę, tylko żeby opierdolić. Słusznie.

2. Jak było do przewidzenia publiczność rzuciła się na udostępnione przez Kancelarię Sejmu zestawienia poselskich podroży. Poseł Błaszczak wyczytał, że minister Halicki był naraz w dwóch miejscach. Ogłosił to na konferencji prasowej. Halicki zaprotestował, tłumaczą, że podróżował w innym terminie. Od słowa, do słowa wyszło, że zestawienie nie do końca odzwierciedla rzeczywistość. Rzecznik Kancelarii ogłosiła, „że marszałkowi Sejmu Radosławowi Sikorskiemu zależało na tym, by jak najszybciej opublikować dane dotyczące wyjazdów wszystkich posłów, aby nie było zarzutów, że Kancelaria Sejmu coś ukrywa czy podaje tylko dane dotyczące posłów wybranych partii.”
Więc opublikowano dane nieprawdziwe.
Radosław Sikorski to antyteza odpowiedzialnego polityka. Ale mało komu tu to przeszkadza. I to jest zła informacja.

3. Spotkałem się w Beirucie z dyrektorem Zydlem. Nowa praca go ekscytuje. Jest pełen wiary w to, że może poprawić Miasto. Ja tam uważam, że bez zmiany najgłówniejszej szefowej dyrektora Zydla miasta poprawić się nie uda. Ale niech próbuje.

W pizzerii przy Wilczej oglądałem rozmowę z posłem Andrzejem Dudą w „Faktach po faktach”. Redaktor Marciniak pytał: Adam Hofman zapowiadał prawybory, pan wtedy mówił, że prawyborów nie będzie, czy nie miało ich być? Dlaczego Adam Hofman to mówił?
W momencie, kiedy poseł Duda zasugerował, że lepiej o to zapytać Hofmana, redaktor Marciniak odparował (mniej-więcej): Doskonale pan wie, że Adam Hofman nie odpowiada na pytania, więc pytam pana.
Redaktor Marciniak to istny wilk w owczej skórze. Jakże on potrafi przyprzeć.

Później u redaktor Olejnik występował minister Halicki. Najpierw udowadniał, że w kwitach Kancelarii Sejmu są błędy, później powołując się na te same kwity oskarżał.
Po programie pozostałem z dylematem: czy Monika Olejnik świadomie manipuluje czy jest po prostu idiotką. I to jest zła informacja, bo nienawidzę mieć tego rodzaju wątpliwości.  

Nie mam za to wątpliwości wobec prof. Hartmana. Ten jest po prostu – przepraszam za wyrażenie – zjebem.

sobota, 1 listopada 2014

31 października 2014




1. Obudził mnie dyrektor Zydel. Zadzwonił, żeby mi opowiedzieć, że w parku spotkał Radosława Sikorskiego. Szedł smutny. Kawałek za nim szedł pojedynczy borowiec.
Dyrektorowi Zydlowi tak się żal zrobiło Sikorskiego, że chciał podejść, powiedzieć coś miłego, ale nagle uświadomił sobie, że nie pamięta jaką funkcję teraz Sikorski pełni. No i nie podszedł. Tylko zadzwonił. Do mnie. I mnie obudził. I to nie jest dobra informacja. Bo się naprawdę późno położyłem.

2. Później zadzwonił kolega Grzegorz, by mi powiedzieć, że usłyszał w radio, że Amerykanie wystąpili o zatrzymanie Polańskiego. Jechał do Bukowiny spotkać się z kucharzem od gotowania na zimno. Strzelił go fotoradar, kiedy przejeżdżał na czerwonym świetle.

Mnie fotoradar trafił ostatni raz kiedy wracałem z Kołobrzegu z prezentacji A6 Avant. Ze trzy lata temu. Fotoradar był w śmietniku. Przekroczyłem prędkość o jakieś 11 kilometrów. Straż gminna z jakiejś Dupy na Pomorzu ścigała Volvo Polska, bo jechałem wtedy XC60. Musiałem się więc do tej Straży odzywać. Kosztowało mnie to chyba 300 złotych.
Kolega Grzegorz ma gorzej. Jemu błysnęło i teraz czeka na to, czy z tego błysku jakiś efekt będzie. Mój fotoradar był w śmietniku, więc o tym, że cyknął dowiedziałem się kiedy zadzwoniono z Volvo.

Twitter żył Polańskim.
Nie wolno nazywać Polańskiego pedofilem, bo dziewczynka staro wyglądała. To był jeden taki przypadek. Już wystarczająco się nacierpiał. Ona nie była dziewicą.
Ukoronowaniem dyskusji były chyba słowa Moniki Olejnik, która napisała: „Do diabła, Roman Polański to nie ksiądz, tylko reżyser”.
Ciekawe co będzie, jak kiedyś pani Monice jakiś reżyser ukradnie portfel.

Przyjechał rozdrabniacz do gałęzi. Nie wiem, jak sobie bez niego dawałem radę. Wiem. Nie dawałem.
Wcześniej udało mi się odpalić kosiarkę. To już chyba ostatnie podrygi akumulatora. I to jest zła informacja.
Jak sobie kiedyś ludzie radzili bez sprzętu?
Bez dmuchawy liście pewnie by doczekały wiosny.

3. Razem z Antosią pojechaliśmy do Świebodzina po Bożenę. Spieszyłem się, więc nie bardzo mogłem wypatrywać grzybów. Kanie (sowy) w nocy, gdy je oświetlą światła drogowe wręcz świecą.
Za Ołobokiem kombajn zbierał kukurydzę. A już myślałem, że doczeka do pierwszych śniegów. Pan Zgirski (rolnik) mówił, że kukurydza jest tańsza niż w zeszłym roku. O połowę. I to jest zła informacja. Nie rozumiem dlaczego u nas nie robi się z kukurydzy spirytusu. Dlaczego nie robi się spirytusu z jabłek. Szkoda gadać.

Ledwo zdązyliśmy. Przez stację przejechał pociąg z volkswagenami. Ten sam, co ostatnio, tylko w drugą stronę. Z Niemiec. To interesujące. Wysyłamy im Caddy, oni nam Passaty.
Nic dziwnego, że mają więcej pieniędzy.

Wieczorem coś mnie tknęło, sprawdziłem – i się okazało, że na Paypalu mam jeszcze 20 złotych. Zapłaciłem więc sobie za pełne Spotify. A mogłem wcześniej. Na dłuższą metę reklamy są trudne do wytrzymania.

środa, 8 października 2014

8 października 2014


1. Obudziło mnie przeświadczenie, że coś jest nie tak. Chwilę mi zajęło, nim dotarło do mnie, że nie kopią. Nie było słychać wchodzącego na obroty silnika dużej koparki, stukania łyżką o dno wywrotki ani pikania cofającej ładowarki. Było cicho.
Cisza jest ok, ale skoro nie robią, znaczy później skończą. I to jest zła informacja.

2. Pojechałem do Świebodzina do stolarza. Stolarz oczywiście nic nie zrobił. Może zrobi za dwa tygodnie.
Zadzwonił kolega Wojciech, który dzień wcześniej w Koninie naprawiał toyotę dyrektora Zydla. Naprawiacz instalacji gazowych (Vialle – wtrysk gazu w fazie ciekłej) okazał się inżynierem od pomp. Poza naprawianiem instalacji gazowych zajmuje się projektowaniem i budową hydrauliki fontann. Z tego, co kolega Wojciech cytował, wynika, że diagnozę ministra Sienkiewicza potwierdza również kwestia fontann.
W każdym razie, gdyby ktoś chciał serwisować instalację wtryskującą gaz w fazie ciekłej powinien trzymać się z daleka od firmy Migaz z Modlińskiej w Warszawie. Potrafią tam zapomnieć założyć filtr.
W Lidlu w promocyjnej cenie było Châteauneuf du Pape. Jaka szkoda, że postanowiłem nie brać już do ust alkoholu.
Obok Lidla do ściany przyklejano pana Dajczaka, który obiecuje dobre zmiany dla lubuskiego.

Wpadłem do firmy zajmującej się zielenią by się dowiedzieć ile by kosztowało przycięcie drzew z podnośnika. Podnośnik zabudowany był na starze 266. Właśnie coś tam w nim naprawiano. Samochód podniósł się na tych podporach, na których staje, kiedy się używa podnośnika. Dzięki temu można było zdjąć koło nie używając lewarka.
Na tabliczce znamionowej przeczytałem, że fabryka w Starachowicach była imienia Feliksa Dzierżyńskiego. Nie pamiętałem o tym – i to jest zła informacja.
Star 266 to niesamowity pojazd. Fabrycznie wyposażony był w gumowe spodnie dla kierowcy – mógł pokonywać po dnie przeszkody wodne. Ważne, by szyba była nad poziomem wody.
Błażej Domagała, mój pierwszy mechanik opowiadał, że kiedyś jechali takim.
Jechali i nagle urwał im się wał. Wysiedli. Patrzą. Obok na polu pracował rolnik. Podszedł. Patrzy
– E, to już nie pojedzie – mówi.
– Pojedzie, pojedzie – odpowiadają.
– E nie pojedzie – odpowiada.
Wleźli pod stara, zdjęli wał. Przełączyli się na przedni napęd i ruszyli.
A rolnik tak się tym zdenerwował, że własną czapkę podeptał.

Wracając wypatrzyłem koło drogi grzyba – kanię. To był mój pierwszy grzyb od dawna.

3. Wpadłem na panów od kanalizacji. –Koparka nam jebła – powiedzieli – dlatego nie robimy.

Wyciągnąłem z pudełka dmuchawę do liści Husqvarny. Chwilę mi zajęło jej złożenie. Później nie mogłem jej odpalić. To akurat było całkowicie zrozumiałe, bo z wyłączonym zapłonem trudno jest uruchomić spalinowy silnik.
Zacząłem zdmuchiwać liście na kupkę. Słabo mi to szło. Najpierw wdmuchnąłem trochę liści do domu, później nie mogłem zapanować nad siłą dmuchu.
No, nie podobało mi się.
Po dwudziestu minutach dałem sobie spokój. I wtedy do mnie dotarło, że w dwadzieścia minut oczyściłem plac przed domem nie tylko z liści, ale też z betonowego pyłu, który się na butach wnosi do domu. Dwadzieścia minut. Grabiami liście bym zbierał przez parę godzin.

Wieczorem na podwórku sąsiadów rozmawialiśmy z Gienkiem i Tomkiem sącząc piwo. Butelkowego Żywca, które Tomek kupuje z rzadka w sklepie swojej ciotki. Jest zawsze zakurzone – nikt go tu nie kupuje, bo jest za drogie. Był bardzo ładny zachód słońca.

Tomek zastanawiał się czy kupić mercedesa, czy może coś innego. Stanęło na tym, że by chciał Camaro albo Corvettę. Przypomniało mi się że ktoś w Świebodzinie sprowadza stare amerykańskie auta.
–Tak, tak obok pedałków
–Gdzie?
–Sklep taki, na rogu, jak się skręca z Wałowej na Rokitnicę. Tam pedałków dwóch sprzedaje. Jeden stary z kolczykiem, drugi młodszy. Zawsze tam duży ruch mają
–Wszyscy chcą zobaczyć, jak świebodzińskie pedałki wyglądają?
[w tym miejscu popatrzono na mnie jak na idiotę]
–Nie. Jest tanio, i długo otwarte.

Wieczorem się okazało, że w telewizorze przestały mi działać gniazda HDMI. Nie mogę więc oglądać ani „Kropki nad I”, ani „Telewizji Republika” I to jest zła informacja.


piątek, 3 października 2014

2 października 2014


1. Poszedłem na pocztę, na której nie było kolejki. W ogóle było miło, na koniec pani zaproponowała mi ubezpieczenie mieszkania. Nie skorzystałem.
Obok poczty był szewc, którego polecili mi Pawełek i Patrycja z Faster Doga.
Szewc obejrzał moje dziurawe hipsterskie buty i spokojnie wyjaśnił dlaczego nikt mi ich nie chce naprawić.
A nawet gdyby ktoś chciał, kosztowałoby to tyle, co dwie pary fry'ów w Faster Dogu.
A nowe buty, to jednak nowe buty.

Wróciłem do domu, by kontynuować zabawy samsungami.

Wcześniej, kiedy chodziłem z Note2, koledzy – aplowscy heavyuserzy strasznie się ze mnie śmiali. Od prezentacji dużego iPhone przestali, ciągle słyszę – o, ta wielkość ma sens.

I Note3 i Gear, to modele sprzed ponad roku, więc wręcz prehistoryczne.
Po premierze wszyscy się nabijali z nibyskóry, która wykończony jest Note3.
Prawda jest taka, że większość nie zauważy różnicy między nibyskórą, a skórą.
Różnicę zaś między nibyskórą a tanim plastikiem Note2 zauważy każdy.
Ważne, że gdyby ktoś zaczął płakać nad losem pozbawianych skóry na pokrycia telefonu zwierząt można odpowiedzieć, że sztuczna skóra pochodzi ze sztucznych zwierząt, a te czują sztuczny ból.

Zupełnie nie rozumiem hejtu na Geara. Jest zegarkiem, czyli pokazuje czas. Do zegarków specjalnie drogich nie należy. Ludzie potrafią płacić więcej za zegarki gorsze.
Więc za 500 zł (na Allegro) mamy szpanerski zegarek. No i ten zegarek ma wbudowaną kamerę (w cenie). No i ten zegarek wyświetla SMS-y (w cenie), mejle, tweety, wiadomości z fejsa, (wszystko w cenie). Mnie tam tyle wystarczy. Ma ponoć jeszcze inne możliwości, ale nie sprawdzałem.
A, no i jeszcze jedno. Pełni funkcję słuchawki telefonu – można robić to, o czym zawsze marzyłem – dzwonić mówiąc do ręki. Mało?
Ludzie to się do wszystkiego potrafią przyczepić. I to jest zła informacja.

2. Jednym uchem słuchałem exposé pani premier Kopacz. Jednym uchem, bo niezależnie co by mi pani premier obiecała nie mam do niej za grosz zaufania. Lata rządów Platformy przyzwyczaiły mnie do tego, że jej członkowie mają luźny stosunek do prawdy. Doktor Ewa bije ich jednak w tym na głowę.
A jeżeli kiedykolwiek będzie mi smutno, przypomnijcie mi żebym posłuchał przemówienia Janusza Piechocińskiego.
Złą informacją jest to, że bez słuchania exposé i o nim dyskusji wiedziałem jakie będą komentarze.

3. Kolega Zydel spędził pierwszy dzień w pracy na stanowisku bardzo ważnego dyrektora w Urzędzie Miasta. Z tego, co mówił mogło wynikać, że się niepokoi, że stosunek innych do niego pracowników może go sprowadzić na złą drogę.
Rano Bożena wyraziła żal, że nie kupiliśmy mu prezentu na pierwszy dzień pracy. Na przykład kubka. Najlepiej z logo PiS.
Ważny dyrektor w Urzędzie Miasta Stołecznego Warszawy z pisowskim kubkiem. To by było coś.
Niestety nie udało nam się tego projektu zrealizować. I to jest zła informacja.

poniedziałek, 22 września 2014

22 września 2014



1. To właściwie ciekawe obudzić się ze świadomością, że ma się w brzuchu jakieś mięśnie. I, że te mięśnie bolą, więc się nie można śmiać. Płakać zresztą też nie.
Postanowiłem więc do świata podchodzić beznamiętnie, ale przeczytałem, że pan przewodniczący Tusk dał się nagrać podczas rozmowy na temat emocjonalnego stanu pani premier i się z tego wszystkiego zacząłem krztusić wodą, którą sobie w poprzedzający wieczór przygotowałem na wszelki wypadek.
Muszę bardziej uważać z płynami, bo się niestety często krztuszę.
Zjedliśmy śniadanie. Kolega Zydel przy telewizorze z „Kawą na ławę” zajmował się rozbudowywaniem swojej pozycji w mediach społecznościowych, ja zaś pakowałem samochód. Było mokro, ale nie urosły żadne nowe rydze. I to jest zła informacja.
Przechodząc obok telewizora rzuciłem jakąś pełną nienawiści uwagę w kierunku posła Szejnfelda. Kolega Zydel zdziwiony moją niechęcią zapytał: „A kto to w ogóle jest?”. Odpowiedziałem, że człowiek, którego rządząca partia wysyła do „Kawy na ławę”. Kolega Zydel coś tam burknął – czyli, że w jego mniemaniu poseł Szejnfeld nie jest wart mojej ekscytacji. (Jeżeli źle go zrozumiałem, to na pewno sprostuje)
Interesujące, że mało rzeczy było w stanie tak zjednoczyć przedstawicieli opozycji jak pani premier Kopacz. Interesujące, że parę dni temu Eryk Mistewicz napisał, że rząd PEK będzie wyjątkowo trudny do atakowania przez opozycję. Ciekaw jestem o co mu chodziło, bo idiotą na pewno Eryk nie jest. Nie ma prawa jazdy. Ale to raczej nie ma związku.

2. Ruszyliśmy do Warszawy. Muszę się jednak zgodzić z kolegą Pertyńskim, że citroen C1 nie jest tak zły jak nissan Micra. Ma idiotyczną cenę, tragiczne fotele, dziwny, trzycylindrowy silnik, tak zaprojektowaną deskę rozdzielczą, że światło może się odbijać od prędkościomierza oślepiając kierowcę, najgłupsze radio świata, ograniczone wytłumienia karoserii (przypomina w dźwiękach Malucha), ale, jeżeli się człowiek przestaje przejmować spalaniem, to nawet jedzie. Rozpędza się do około 170 km/godz. i nawet daje się prowadzić. Trzeba się tylko przyzwyczaić do reakcji na podmuch wiatru. No dobra, jeżeli nie jedzie się w nim dłużej niż cztery godziny, to nie jest taki zły.
W okolicach Konina dogonił nas redaktor Zientarski w mitsubishi w odblaskowym kolorze. Kolega Zydel pracuje w agencji, która obsadziła redaktora Zientarskiego w reklamach Toyoty. Powiedziałem, że w innym kraju redaktor Zientarski zostałby wyrzucony ze wszelkich dziennikarskich korporacji i do tego miałby problem ze znalezieniem racy w mediach. Agencja zaś, która by go zatrudniła do reklamy mogłaby mieć problem ze środowiskową komisją etyki. Kolega Zydel odparł, że u nas to się nie zdarzy, bo szef ich agencji zasiada w środowiskowej komisji etyki, oni zaś za tę kampanię dostaną pewnie jakąś nagrodę. Cóż, jaki kraj, taki terroryzm.
Po pierwszych państwowych bramkach redaktor Zientarski przyspieszył tak, że aż trudno było mi go dogonić. Kolega Zydel głośno narzekał na prędkość. Chciałem mu wytłumaczyć, że skoro taki fachowiec, jak redaktor Zientarski jedzie tak małym autem z taką prędkością, to znaczy, że jest ona bezpieczna – i nic się nam na pewno nie stanie, ale musiałem się skupiać na jeździe. Redaktor Zientarski wyciskał co mógł ze swego mitsubishi, w końcu skręcił na pierwszy parking i zatrzymał się pod toaletą. Ja nieco zwolniłem i pojechaliśmy dalej.
Kolega Zydel przyznał, że kiedy prowadzi, to się nie boi. I to nie jest dobra informacja. Ja się bać zaczynam dopiero kiedy prowadzę.

3. Dojechaliśmy do Warszawy na czas. Kolega Zydel zdążył na spotkanie, na które się spieszył.
Wieczorem przeczytałem wywiad 300polityki z ministrem Sienkiewiczem. Zauważono, że minister używa smartfonu z androidem. Czyli pewnie jest to Samsung z systemem Knox. Czyli, że MSW też wdrożyło Knox. Najlepsze, że nie ma sensu pytać w Samsungu, bo ani nie potwierdzą, ani nie zaprzeczą.
Knox to coś, co gwarantuje bezpieczeństwo danych na smartfonach, bezpieczną pocztę etc. Knox to gwóźdź do trumny Blackberry. Śmiem stwierdzić, że nawet ostatni gwóźdź do trumny. I to jest zła informacja. Ja ta, nigdy specjalnym fanem blakberaków nie byłem, ale to smutne, kiedy firmy znikają tak szybko.  

21 września 2014


1. Rano kolega Zydel pobiegł biegać. Kiedy wrócił opowiedział, że spotkał przy Międzylesiu inną biegaczkę. Znaczy zaraza biegactwa dotarła również tutaj.
W zeszłym roku był już jakiś bieg. Najpierw przyjechał autobus. Stanął w zatoczce pod kościołem. Później jeszcze jakieś dwa auta. Po chwili przybiegli biegacze. Ludzie, którzy wysiedli z autobusu klaskali i coś tam pokrzykiwali. Biegacze przyjęli gratulacje i zaczęli lać pod ogrodzeniem. Zastanawiałem się, czy nie zrobić jakiegoś dymu, ale jakoś nie chciałem wchodzić z nimi w interakcję. Po chwili wszyscy wsiedli do autobusu. I pojechali.

Kolega Zydel powiedział, że przebiegł o kilometr za mało, żeby coś tam. Zasugerowałem, żeby przeleciał się kilka razy do stołówki i z powrotem, ale nie chciał.
Poszedłem po jajka do Józka (ojca sąsiada Tomka), ale go nie było w domu. I to była zła informacja. Na śniadanie nie zjedliśmy jajecznicy. Pozajmowaliśmy się chwilę rozbudowywaniem naszych pozycji w mediach społecznościowych, po czym postanowiłem sprawdzić, jak kolega Zydel radzi sobie z bronią palną. Strzelaliśmy do puszki po lakierze do podłogi (duńskim) i obaj nie trafialiśmy w podobny sposób. Później kolega Zydel zauważył lisa. I nie był to pierwszy lis, którego kolega Zydel ostatnio zauważył. Udaliśmy się więc tego lisa śladami. Zamiast lisa znaleźliśmy rydze, które zaczęły rosnąć pod wielkim świerkiem obok stołówki.

2. Zabraliśmy się za rąbanie drewna. Było ciężko. Bardzo ciężko. W takich sytuacjach zaczynam się zastanawiać jakbym przeżył, gdyby nagle jacyś niedomyci ludzie z karabinami na sznurkach wrzucili mnie do pociągu, który by mnie zawiózł do lesistej zimnej krainy, gdzie bym się musiał zajmować wycinką lasu. Czy bym przeżył tydzień?
Przypomniała mi się historia dziadka Michała Wójcika, który namówił dwóch więźniów, żeby uciekli razem z nim, po drodze złamał nogę, a oni go nieśli, bo opowiadał im „Trylogię”. Dotarł do Andersa. A ja ani „Trylogii” za bardzo nie pamiętam. „Szeherezadę” znam tylko z opracowań. I to jest zła wiadomość.

3. Tomek (sąsiad) od kilku miesięcy pracuje nad trawnikiem. Efektywnie. Trawnik wygląda naprawdę dobrze. Tomek postanowił pozbyć się kretów. Wymyślił, że załatwi to gazem. LPG z butli. Pierwszy wątpliwość, co do skuteczności tego sposobu wyraził ojciec Tomka, później jego teść. Najgorsze jest to, że jeżeli zobaczę na trawniku Tomka kretowiska, to nie będę wiedział, czy wynika to z tego, że się na działania nie zdecydował, czy dlatego, że były nieskuteczne.

Kiedy już nam brakło sił udusiłem w śmietanie rydze. Jedliśmy oglądając „Voice of Poland – Dolny Śląsk”. Oglądaliśmy to pierwszy raz w życiu. Tak dotkliwe doświadczenia potrafią zbliżyć – nasz związek z kolegą Zydlem wszedł w nową fazę. Następnym razem, kiedy będę go komuś przedstawiał, powiem – to człowiek, z którym oglądałem „Voice of Poland”.
Niesamowite, że takie gówno serwuje publiczna telewizja kierowana przez działacza Unii Wolności – partii niby inteligenckiej.


niedziela, 21 września 2014

20 września 2014



1. Zaspałem. Obudził mnie ruch na twitterze związany z konferencją pani premier Kopacz. Leżałem czytałem jak tam się wystąpienie pani premier komentuje. Niby chciałem wstać, żeby włączyć telewizor i na własne oczy oglądać, z drugiej strony przez czas wstawania i włączania nie widziałbym twittów. Kiedy się jednak zdecydowałem wstać i włączyłem, ogłaszano właśnie koniec pytań i grupowe zdjęcie. Nie słyszałem więc odpowiedzi pani premier na pytania związane z polityką zagraniczną.
Zafascynowały mnie dwie rzeczy. Po pierwsze pani premier Kopacz nawet nie udawała, że jej rząd będzie miał na celu robić cokolwiek dla Polski. Jego celem jest ponowne zjednoczenie frakcji w Platformie. Jak zdążyliśmy się przekonać, pani premier ma dość luźny stosunek do prawdy, dlaczego więc nie opowiadała o tym, że najważniejsze jest dla niej dobro Polski i jej obywateli? Pewnie nikt jej nie powiedział, że tak wypada. Nikt jej nie powiedział też, że ludziom o minimalnej historycznej świadomości aula warszawskiej Politechniki w kontekście jednoczenia kojarzy się z powstałą w tym miejscu ze zjednoczenia PPR i PPS – Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Złą informacją jest, że opozycja będzie się mogła przestać zupełnie starać. Wystarczy postawić przed panią premier mikrofon i już będzie strasznie.

Później włączyłem się w dyskusję poczętą przez kolegę Jakóbczyka na zamkniętym forum motoryzacyjnych dziennikarzy. Wystąpiłem jako rzecznik Polski D. Przykrą informacją jest, że większość biorących w tej dyskusji osób funkcjonuje mentalnie w latach dziewięćdziesiątych jednocześnie używając instrumentów finansowych z roku 2014.

2. Pojechałem na stację do Świebodzina po kolegę Zydla. Robiłem wszystko, żeby się spóźnić ale i tak dojechałem w momencie, kiedy Robert wychodził przed dworzec. Pojechaliśmy najpierw do stolarza, który wciąż nie skleił thoneta Bożeny. I to jest zła informacja, bo przywiozłem mu drugiego thoneta, z tym, że ten drugi nie jest thonetem produkcji Thoneta, tylko efektem pracy Spółdzielni Pracy Mebli Giętych.

Od stolarza trafiliśmy do Tesco pod Chrystusem. Zauważyłem Bobka Makłowicza w ponad naturalnej wielkości.
Piły spalinowe kosztują już 300 zł.

3. Kolega Zydel włączył się w prace przy drewnie. Od sąsiadów pozyskaliśmy klin. Klin działa, ale zrobiło się ciemno. Kolega Zydel stwierdził, że piła spalinowa nie jest tak prostym w użyciu narzędziem, jak mu się wydawało. Prawda jest niestety taka, że posługuje się tym narzędziem jak – excusez le mot – cipa.

I to jest zła informacja, bo można z niej wyciągnąć wniosek, że skoro tak popkulturalnym narzędziem jak łańcuchowa piła ludzie tak au courant jak kolega Zydel nie potrafią się posługiwać, co będzie jeśli ojczyzna każe im sięgnąć po karabinki automatyczne Kałasznikowa.

piątek, 29 sierpnia 2014

29 sierpnia 2014


1. No więc zadzwonił mój kolega Grzegorz, którego już nie nazywam Grzesiem, bo sobie tego nie życzy. Ważne, żeby ludzi nazywać jak chcą, bo inaczej może to prowadzić do frustracji.
Na przykład znany w szerokich kręgach, a zwłaszcza w Krakowie, Ruski ma na imię Dmitrij, a nie Dymitr. Wszyscy zaś nazywają go Dima, a powinni Mitia.
Być może dlatego, kiedy wypije mówi tyle złego o Polsce i Polakach.

Zanim wypije – opowiada interesujące rzeczy. Kiedy Putin został prezydentem Ruski żartował:
У нас уже был один Путин – Распутин.
Ale to dygresja. Choć jakoś związana z tematem.

Otóż mój kolega Grzegorz zadzwonił, by się podzielić nurtującym go problemem. Dostał zaproszenie na festiwal filmowy do Rosji. I się zastanawiał czy jechać.
Od pewnego czasu jeździł na różne 'kulturalne' imprezy do Rosji. Pił tam za rządowe pieniądze wódkę i wracał opowiadając jacy Rosjanie są wspaniali. I, że wszystko co złe to nie Rosja, tylko Putin. I inne tego rodzaju oderwane od rzeczywistości pierdoły.
No więc zadzwonił, że nie wie, czy jechać. Odpowiedziałem w prostych żołnierskich słowach (bądź – jak kto woli – językiem polskiej dyplomacji), że go chyba pojebało, skoro dziś ma tego rodzaju wątpliwości.
I że ma odpisać, że póki Rosja nie wycofa swoich wojsk z terytorium Ukrainy nie będzie tam jeździł, albo: że jest chory i nie może.
Grzegorz ma tendencje do idealizowania rzeczywistości – najlepiej czują to bohaterowie jego tekstów, ale mimo wszystko – to, że ma w takich sprawach wątpliwości, to nie jest dobra informacja.

2. No i się okazało, że rosyjskie wojsko zaczęło przebijać korytarz na Krym już nawet jakoś specjalnie się z tym nie kryjąc. Rozwalający był prezydent Hollande, który powiedział, że jeżeli prawda okaże się prawdą, to trzeba będzie wprowadzić sankcje, które nie są w niczyim interesie. Cóż nawet rodacy nazywają Francję pod jego przywództwem Pays-Bas.
Przez cały dzień TVN24 pokazywał cztery na krzyż obrazki z Ukrainy. Np. spalony dom kultury w Doniecku.
W końcu dorwali posła Halickiego, którego komentarz sprowadził się do stwierdzenia, że widzimy jak skuteczna jest polityka Unii Europejskiej w sprawie Ukrainy. I to nie był sarkazm. Najwyraźniej albo jest idiotą, albo ma nas za idiotów. Możliwa jest też wersja, w której oba twierdzenia są prawdziwe. I to nie jest dobra informacja.

3. Na koniec, jak grom z jasnego nieba gruchnęła wiadomość, że premier Tusk ma szanse na stanowisko szefa Rady Europejskiej. Że wszyscy go lubią, że to jest dla Polski wielki zaszczyt, prawie tak wielki, jak wybór Wojtyły na papieża.
I to by była dobra informacja. Stanowisko dla Tuska – jak znalazł. Żadnych decyzji. Żadnej odpowiedzialności.
Do tego spekulacje, że Prezesem Rady Ministrów zastałaby Chytra Baba Z Radomia.
Premierowi Buzkowi musi być przykro, bo poprzednio on był na najważniejszym w historii stanowisku, a dziś nikt tego nie pamięta.

Wieczorem spotkałem się z kolegą Zydlem, który rozpocznie zaraz nową drogę życia. I należy mu życzyć na niej wszystkiego najlepszego. A może to stara droga? W każdym razie życzmy mu wszystkiego najlepszego.


Pod Beirutem zobaczyłem fragment ramki na rejestrację z jakiegoś maserati. I to jest zła informacja, bo bez tego kawałka ramki łatwo rejestrację zgubić. A posiadacz maserati ma już chyba wystarczająco dużo kłopotów.

czwartek, 28 sierpnia 2014

28 sierpnia 2014


1. Wstałem rano i poszedłem do apteki. Przypomniało mi się jak z pół roku temu byliśmy z kolegą Zydlem na panelu w ThinkTanku. Wśród gości był minister Boni.
Nie pamiętam co było tematem spotkania. Pamiętam, że Boni opowiadał, że zauważyli problem – przewlekle chorzy muszą ciągle chodzić do specjalistów, żeby Ci pisali im recepty. I to zwiększa kolejki i utrudnia życie.
Więc w łaskawości swojej postanowili problem rozwiązać wdrażając specjalny system komputerowy. Będzie gotowy już za jakieś dwa lata.

Chciałem się włączyć w dyskusję i opowiedzieć, że udało mi się ten problem rozwiązać bez kosztującego miliony i dziś nie działającego systemu komputerowego. Załatwiłem to analogowo. Czyli idę do apteki. Proszę panią, żeby mi sprzedała bez recepty. Pani – jest bądź co bądź – farmaceutą, wie, że lek mi jest potrzebny i jak działa, więc może mi go sprzedać bez recepty (zwłaszcza, że nie jest refundowany). Ja oszczędzam czas i pieniądze, bo wizyta u specjalisty mnie, nie ubezpieczonego – kosztuje dobre 200 zł.

No więc kupiłem co miałem kupić. I to jest dobra informacja.

Zła, że ludzie kogoś tak nieefektywnego i niejednoznacznego etycznie, jak Michał Boni wysłali do Europejskiego Parlamentu by nas wszystkich reprezentował.
Z drugiej strony ci sami ludzie wysłali tam Julię Piterę. Znaczy – są dziwni.

2. Zbyt późno włączyłem telewizor, więc nie wysłuchałem przemówienia pana premiera. Słuchałem ministrów.
Aż zasnąłem.
Więc przespałem ministra Sienkiewicza, który nie wie ile długości ma granica z Ukrainą.
I jakiegoś wiceministra od infrastruktury, który twierdził, że S3 łączy Zieloną Górę z Wrocławiem.
Sikorskiego, który twierdził, że jego ministerstwo nie realizuje planów. I Arłukowicza, który jest żenującą postacią.
Parę tygodni temu wdałem się z nim w dyskusję na Twitterze. Nie była zbyt długa, bo kiedy zapytałem czy to prawda, że lekarze rodzinni dostają niewydane na swoich pacjentów pieniądze – szybko zniknął.

W każdym razie wygląda na to, że władzę w Polsce przejęła lewica. I nie jest to dobra informacja, bo od lewicowej PO chyba bym już wolał u władzy SLD. Leszek Miller przy Donaldzie Tusku zaczyna powoli wyglądać na człowieka o nieposzlakowanej politycznej uczciwości.

Cóż, jak dzień wcześniej był łaskaw stwierdzić amerykański ambasador – żyjemy w nawet zbyt ciekawych czasach.

3. Wieczorem kolega Krzysztof żegnał się w Beirucie ze znajomymi. Rano przez Paryż wylatywał do Kalifornii.
Leciał AirFrance, więc opowiedziałem serię przypowieści o transatlantyckich lotach tymi liniami. A to o tym, jak drutem zawiązywano otwierającą się półkę. A to o tym, że komuś się pas nie zapinał, więc go przywiązano do fotela, a po lądowaniu odcięto pas. O tradycyjnym gubieniu bagaży.
Po Krzysztofie wszystko spływało jak po kaczce. I to jest dobra informacja, bo jeszcze by nie poleciał, a wcześniej mówił, że jeżeli raz w roku nie wpadnie do Kalifornii to jest chory. Czego mu oczywiście nie życzymy.
Wieczór przyjemny, niestety mogłoby być cieplej.
O jakieś 10 stopni.
I nie padać.
Bo mi przemakają trampki.
A z butami na jesień muszę iść do szewca.
I nie jest to dobra informacja, bo mi się do szewca iść nie chce.


czwartek, 14 sierpnia 2014

14 sierpnia 2014

1. Pojechałem do Świebodzina po paliwo do kosiarki. Wpadłem do stolarza, że by sprawdzić czy żyje i czy skleił krzesło. Stolarz nazywa się zupełnie jak mój pierwszy mechanik – Domagała.
To, że jeszcze żyje zakrawa na cud, bo ciągle ma jakieś wypadki. Sądzę, że Bóg utrzymuje go przy życiu, bo w mieście nie ma innego stolarza. A stolarz – jak wiadomo – musi być.
Chodząc po Lidlu zadzwoniłem do wydawnictwa na literę „V” z pytaniem: „gdzie jest moja kasa”. Dowiedziałem się, że ktoś tam wrócił z urlopu, że coś tam trzeba załatwić, więc pewnie wrzesień. Kolega Zydel, to w ogóle nie wierzy, że te pieniądze dostanę, ale jego branża o mojej branży nie ma najlepszego zdania. W Lidlu wciąż nie ma mrożonego szpinaku i to nie jest dobra informacja. 
2. Wracając ze Świebodzina skręciłem do lasu, żeby sprawdzić, czy są grzyby. Zbieranie grzybów z samochodu to mój ulubiony sposób. Łatwiej jest, jeżeli mam do tego współpracowników. Zmodyfikowałem taktykę walki zwiadu samochodowego amerykańskiej Piechoty Morskiej. Każdy z pasażerów ma sektor, za który odpowiada. Kiedy widzi grzyba, to się zatrzymujemy. Ktoś wysiada. Jeżeli grzybów jest więcej – wysiadają wszyscy.
Ten rok jest tu grzybowo słaby. Za sucho. Ale ostatnio pada. Znalazłem dwie kurki, więc może sytuacja się odwróci.
Wróciłem do domu. W parku znalazłem pieczarkę giganta i równie wielkiego, choć całkowicie zjedzonego przez robaki podgrzybka. Poszedłem się pochwalić sąsiadom. Tomek popatrzył na mnie z politowaniem i postanowił mi pokazać, gdzie się na grzyby chodzi.
Pojechaliśmy do tzw. dębniaka, skąd przywiozłem prawdziwki. Najwięcej ile mi się naraz udało znaleźć w dotychczasowym życiu. I liczę tylko te zdrowe, bo zeżartych gigantów było tam dużo, dużo więcej.
I tak, po dziewięciu latach odwiedzania wsi osiągnąłem kolejny stopień zaufania. I to jest dobra informacja, choć z drugiej strony jeszcze trochę i jak moi sąsiedzi przestanę chodzić do lasu, kiedy nie ma grzybów. Nie ma – znaczy nie da się przynieść dwóch wiader zebranych w ciągu dwudziestu pięciu minut. I w ten sposób zniknie mi kolejna wymówka. 
3. Podjąłem ostatnią próbę uruchomienia routera WP-RM 2400. Firma WiFipartner.pl odmówiła współpracy, bo nie kupiłem go u nich w sklepie. Zadzwoniłem więc do pomocy technicznej T-Mobile, gdzie się dowiedziałem, że rzeczony router nie obsługuje sieci wolniejszej niż 3G. A, że czułość ma słabą, nie może się z oddaloną o półtora kilometra anteną dogadać. I to nie jest najgorsza informacja. Gorsze jest, że za minutę rozmowy z ważącym słowa konsultantem T-Mobile płaciłem prawie 2,50. Różne sposoby na zarabianie wymyślają sobie telekomy. 
Straż gminna postawiła przy wjeździe do wsi znak „Kontrola prędkości – Fotoradar na odcinku 600 m”. Zawiodą się. Tu już nie ma Z4.