niedziela, 5 kwietnia 2015

4 kwietnia 2015




1. Rano usłyszałem o co chodziło Monice Olejnik, kiedy coś sugerowała w związku z młodością pana Joachima. Otóż jakiś czas temu „Nie” coś tam o panu Joachimie napisało dość oszczędnie gospodarując prawdą. Redaktor Olejnik do tego nawiązała. Pan Joachim przypomniał źródło. Redaktor Olejnik zdążyła już zapomnieć o czym mówiła, więc się obraziła.
Chciałbym, żeby powstał dziennik, albo chociaż serwis, który by na bieżąco zajmował się takimi sprawami. Gwiazda mediów coś niejasnego rzuca. Następnego dnia pogłębiony materiał.
Szybko jednak raczej nie powstanie. I to jest zła informacja.

2. Po śniadaniu wsiedliśmy do jednego z ostatnich niefrancuskich nissanów i pojechaliśmy z Józką S3 do Międzyrzecza. Pogoda była w porządku, więc klasztor w Paradyżu wyglądał pięknie. Józka chciała, żeby sąsiad Tomek coś dla niej zrobił. No i trzeba było wymienić olej w nissanie. Sąsiad Tomek zaprowadził nas do mechanika, który był tak ujmująco uprzejmy, że mógłby być bohaterem filmu Barei. Ni chodzi o to, że był śmieszny. Raczej ta jego uprzejmość była zupełnie abstrakcyjna.
Sąsiad Tomek używając swoich pracowników i plazmę zrobił sobie łódkę z aluminium. Płaskodenną. Z elektrycznym silnikiem. Łódki się rejestruje. Kosztuje to kilkanaście złotych. Ważne, że nie trzeba na razie im robić corocznych przeglądów.
Mechanik oddając samochód opowiadał, że do samochodu ładuje rower, jedzie do Kostrzynia, pod Biedronką zostawia samochód i z rowerem wsiada do kolejki do Berlina. Bo w Berlinie z samochodem tylko kłopot. Pomysł jeżdżenia na kawę do Berlina z rowerem też jest dla mnie abstrakcyjny.
Waracając przejechaliśmy przez Boryczyn. Matka ma dwie kotki rasy Maine Coon. Taki kot to łapę ma jak mały Cygan nogę.
W Lidlu Châteauneuf-du-Pape w promocji po 19,90. Ale nie było kiszonych ogórków. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem obserwowałem w którą stronę dryfuje dyskusja o polowaniach prezydenta Komorowskiego. Jak zauważył redaktor Gmyz – mamy powtórkę z dziadka z Wehrmachtu. Nie chodziło o to, że Donald Tusk miał dziadka w Wehrmachcie. Chodziło o to, że skłamał, mówiąc, że to nie miał. Podobnie jest z polowaniami pana Prezydenta. Nie chodzi o to, czy łowiectwo jest dobre czy złe. Chodzi o to, że kłamstwo jest złe.

No i w końcu obejrzałem „Służby Specjalne” nie jest to wybitne kino. Ale historie – przednie. Nie udało mi się powiązać z rzeczywistością tej jatki, która w filmie miała miejsce na chyba Łotwie. Pan Irakijczyk od handlu zbożem chyba ma się wciąż dobrze – w Świebodzinie działa jego elewator.
Muszę ten film zobaczyć jeszcze raz, bo jakość dźwięku jest tak zła, że prawdopodobnie nie złapałem 30% treści. I to jest zła informacja. 

sobota, 4 kwietnia 2015

3 kwietnia 2015


1. Rano w wannie przeczytałem, że wzywani na ćwiczenia rezerwiści, którzy są na umowach śmieciowych mogą z ćwiczeń nie mieć dokąd wracać, nie chroni ich prawo – tak jak to robi z etatowcami.
Można odnieść wrażenie, że Państwo przez cały czas wierzy, że wszyscy pracują na etatach, że obowiązuje prawo pracy. I to jest zła informacja. Stąd pomysły, że przez gmeranie właśnie w prawie pracy więcej ludzi będzie się decydować na dzieci.

Ogłoszone zostało, że pan Napieralski tworzy nową partię. Pisałem o tym parę tygodni temu. Nikt się nie zainteresował. A kiedy napisałem dwa słowa o 300polityce – wszyscy się ekscytowali. Wniosek z tego jeden. A w zasadzie dwa. Lewica nie ma przyszłości. 300Polityka – wręcz przeciwnie.

2. Poszedłem do tramwaju. Pod Forum, który teraz nazywa się jakoś inaczej. W tramwaju przeczytałem zapis rozmowy red. Piaseckiego z posłem Hofmanem. Poseł Hofman bardzo się teraz stara.
Wsiadłem w beemkę i unikając skrętów w lewo dojechałem na Grochów, do warsztatu, który ma ją zrobić. Usłyszałem, że do tego, żeby siódemkę tak wymiąć trzeba sporej siły, więc nie wiadomo, co słychać pod błotnikiem. I to jest zła informacja.
Przyjechał po mnie brat swoim SVX. Przypomniało mi się, że jechałem tym autem na Top Gear Live. I, że nie była to jakaś specjalnie interesująca impreza. [http://marcin.kedryna.salon24.pl/535752,57-000-zadowolonych-obywateli]

3. Zapakowaliśmy co się dało do Suburbana i ruszyliśmy na zachód. Niestety dość szybko się okazało, że przedwcześnie ogłosiłem zakończenie jego remontu. Nie zapinał się overdrive. Jechałem więc całą drogę z prędkością około 90 km/godz. Na początku zatrzymywaliśmy się na każdej stacji benzynowej, bo dolewałem oleju do skrzyni. Padał śnieg. Padał deszcz. Świeciło słońce. Nie świeciło słońce. Dojechałem wykończony. Nie mogę sobie wyobrazić jak działa automatyczna skrzynia biegów, więc nie wiem jak wygląda proces jej się psucia. Więc nie wiem, kiedy samochód nie będzie już w stanie jechać. A jeżeli się czegoś obawiam przez zbyt długi czas – zaczynają mnie boleć plecy. I to jest zła informacja.

Korzystałem kiedyś z usług mechanika, który twierdził, że był wiceministrem obrony w rządzie Jana Olszewskiego. Potrafił na jednym wdechu powiedzieć, że rebuild [remont] skrzyni biegów musi kosztować 7000 zł, i że kiedyś udało mu się zrobić go w półtorej godziny, a części konieczne kosztują około $200. Niezła stawka.
Przestałem do niego jeździć, kiedy chciał koniecznie remontować mi skrzynię za 7000. Skrzynię, jak się okazało w pełni sprawną. Problem polegał na tym, że nie docisnął wtyczki w sterującym komputerze. Tak właściwie żałuję, że się na ten remont nie zdecydowałem. Po remoncie, z niedociśniętą wtyczką skrzynia działałaby tak samo. A on coś by musiał wymyślić. Ciekawe co. I za ile. Na pewno nie byłoby to tanie. W każdym razie bardzo przyjemnie rozmawiało się z nim o polityce.


piątek, 3 kwietnia 2015

2 kwietnia 2015





1.Prima Aprilis. Nie przepadam.
Poranek i przedpołudnie zeszły mi na obserwowaniu redakcji na kandydata Dudę czytającego Tweety. Od polskiej polityki oderwał mnie mechanik Jacek, który zadzwonił, żeby powiedzieć, że akumulator w Suburbanie zakończył żywot. I to była zła informacja.

2. Amerykanie używają innych akumulatorów. Innych kształtem. Z innym rodzajem klem. A przede wszystkim o innych właściwościach. Chodzi o to, że prąd, który podają w momencie uruchamiania samochodu jest zdecydowanie większy niż ten, który dają normalne akumulatory. Dość szybko odnalazłem firmę w Pruszkowie, gdzie kupowałem przed chyba sześciu laty poprzedni akumulator. Okazało się, że tym razem dość łatwo tam dojechać, bo w międzyczasie zbudowano autostradę i zjazd z niej rzut beretem od siedziby firmy.

Zacząłem szukać kogoś, kto mnie do Pruszkowa dowiezie, bądź pożyczy mi jakieś auto. Bez efektu. Czas płynął. Zrobiło się w końcu na tyle nerwowo, że wsiadłem w rozbitą beemkę, która właściwie skręcała tylko w jedną stronę (przy skręcie w lewo błotnik szlifował oponę). Udało mi się zdążyć przed zamknięciem sklepu. Na miejscu było bardzo miło i profesjonalnie. Niestety, cena jaką przyszło mi zapłacić była tak dotkliwa, że właściwie odebrała mi całą przyjemność obcowania z tak miłymi i profesjonalnymi sprzedawcami. I to jest zła informacja, gdyż wydawanie pieniędzy na porządne rzeczy powinno dostarczać satysfakcję.

3. Dojechałem do mechanika Jacka starannie unikając skrętów w lewo. Mechanik Jacek zakładał miskę olejową do silnika, który będzie napędzał budowaną od zera Suprę. Opowiedział mi o problemach z wiązką, która zasadniczo się różni w zależności od wersji samochodu. A jako że składana od podstaw Supra jest składana chyba z trzech rożnych – rodzi to problemy. Samochód będzie miał z 600 koni. No i będzie jak nowy – każdy jego element zostanie dotknięty i obejrzany. A mimo to będzie kosztował ułamek ceny nowego auta o podobnych właściwościach.

No i ztego wszystkiego nie odwiedziłem dyrektora Ołdakowskiego. I to jest zła informacja, bo dziewczyny miały zwiedzić Muzeum, a ja miałem poknuć. A jak wiedzą wtajemniczeni – knucie z dyrektorem Ołdakowskim to bardzo przyjemna sprawa.  

czwartek, 2 kwietnia 2015

1 kwietnia 2015


1. Zupełnie nie pamiętam poranka. Jednak kręcenie kilometrów jest jest męczące.
Tyle, że Bożena powiedziała, że w Rokitnicy spadł śnieg i jest biało.
Koło południa wsiadłem w samochód i pojechałem najpierw do Reduty (która wbrew pozorom nie jest w miejscu reduty Ordona), żeby wypłacić pieniądze. Później do mechanika Jacka, żeby mu zapłacić za czynności wykonane z Suburbanem. A na koniec do BMW, żeby oddać Active Tourera.
Przy okazji zobaczyłem nową jedynkę. Jest ładniejsza. Nikt jej z tyłu już nie pomyli z hyundaiem (oczywiście – póki nie wypuszczą nowego hyundaia, który znowu będzie dziwnie podobny)

2. Szedłem sobie spokojnie Wołoską, kiedy zadzwoniła Józka. Powiedziała, że jakiś zły człowiek walnął w nią w alejach Niepodległości. Właściwie nie wiem, kto w kogo walnął. Ważne, że jego wina. Ale to wszystko to zła informacja, bo trzeba się będzie beemką zajmować. A Bożena potrzebuje jej, żeby dojeżdżać do pracy. Boję się, że będę musiał znaleźć jakiegoś prawnika od odszkodowań. Dwudziestosześcioletnie E32 dla ubezpieczyciela pewnie jest warte tyle, co złom. Dla nas to auto jest warte dużo więcej.

3. Wieczorem w Krakenie złapała mnie afera „Faktu” dotycząca matki kandydata Dudy. Za bardzo się tu zachwycałem nad rzetelnością tego dziennika. Dostali od – jak słyszę ponoć – osobiście Wiplera film. Puściliby go. Opisali. Nie miałbym pretensji. Ale nie wystarczyło. Musieli napisać, że kandydat namawiał matkę na łamanie prawa. No i że prowadzenie kampanii na uczelni jest zabronione. Nie jest. Zabronione jest w szkołach. 'Szkoły wyższe' ustawowo 'szkołami' nie są. Tak jak 'studenci' nie są 'uczniami'. Więc akurat tu złamania prawa nie ma. Nie przedstawili też żadnego dowodu, że Kandydat namawiał matkę na zbieranie podpisów podczas zajęć.
Tak ich chwalę. Tak bronię. A oni tak się zachowują.
Chyba zbyt blisko Newsweeka się ich redakcja mieści i fluidy przez klimatyzację przechodzą.

W nocy próbowałem przez chwilę oglądać odcinek „Służb Specjalnych” niestety za dźwięk odpowiadał jakiś nasz rodak, więc nic nie mogłem ze ścieżki dialogowej zrozumieć. I to jest zła informacja.    

środa, 1 kwietnia 2015

31 marca 2015


1. Nie pamiętam, żeby kiedyś tak wiało, że ciąg w piecu gasił zapałkę.
Wygląda na to, że wszystkie świąteczne choinki dały radę. Równia, która została w miejscu górki niestety zaczęła rodzić kamienie, zobaczymy jak da sobie z nimi radę kosiarka.

Ale i tak najpierw trzeba zasiać trawę. I to jest zła informacja, bo pogoda zdecydowanie do siania się nie nadaje.

2. Właściwie przypadkiem włączyłem telewizor. Zobaczyłem pana sędziego odczytującego wyrok na szefów CBA. Młody sędzia postanowił uporządkować pewne kwestie ustrojowe. Raczej nieskutecznie, ale ma już plus osiem do fejmu.
Oddzwonił nie powiem kto, bo jeszcze mu kłopotów narobię. Pytam, jak skomentuje wyrok. Nie wiedział jaki jest. Nie zgadł. Myślał, że jakaś grzywna. Usłyszał. Zamilkł. Później powiedział parę rzeczy, których nie powtórzę. Kiedy się nieco uspokoił, zauważył, że tu się dzieją takie rzeczy, a w publicznej telewizji idą „Służby Specjalne”.
Swoją drogą ciekawe ilu młodych ludzi wyłapie, że film jest o WSI. Tym WSI.
Padał deszcz, świeciło słońce, była tęcza. Ale tylko przez chwilkę. I to jest zła informacja.

3. Wieczorem z dziewczynami ruszyliśmy do Warszawy. Z ciekawostek – zgubiłem się we Wrześni. Ale dzięki temu pokazałem dziewczynom pomnik wrzesińskich dzieci. Niech się uczą.
Sześć litrów spalania przy średniej prędkości 110 to dla mnie świetny wynik. Przez dobre dwa tygodnie będę się jeszcze zachwycał Active Tourerem. To ostatnio drugie BMW, na temat którego tak szybko zmieniłem zdanie.
Niemcy mają jednak wprowadzić autostradowe winienty. Dziesięciodniowa będzie kosztować mniej-więcej tyle, co przejazd z Jordanowa (skrzyżowanie z S3) do Gołusek (prawie Poznania). Żyjemy w bardzo bogatym kraju. Inaczej by nas nie było stać na płacenie takich pieniędzy.
Na razie za chyba 120 złotych możemy sobie kupić urządzenie do automatycznego płacenia na bramkach. W promocji. Za 50 złotych z tej kwoty można będzie sobie jeździć.
Chętnie bym przeczytał duży tekst o polskich autostradach. O Stalexporcie, Autostradzie Wielkopolskiej, tej trzeciej firmie. O tym ile to kosztowało. I ile kosztować będzie. I kto nas w to wszystko wpuścił. Chętnie bym przeczytał, ale pewnie nikomu się nie będzie chciało pisać. I to jest zła informacja.

W nocy, w telewizji zobaczyłem kawałek serialu „Glina”. Młody Stuhr, gdyby trochę urósł i przytył byłby podobny do posła Mastalerka.

wtorek, 31 marca 2015

30 marca 2015


1. Zmiana czasu to ponoć jednak niemiecki wynalazek. Cóż, nie jest to jedyny niemiecki pomysł, gdyby się nie sprawdził. Wstałem o trudno powiedzieć której godzinie, bo robiłem to na raty. Ale jak tylko wstałem, to ruszyłem w drogę.
Kawałek przed skrzyżowaniem z drogą na Międzylesie stawiają wiertnię. Ze dwadzieścia lat temu zwiedzałem taką instalację. Wtedy się dowiedziałem, że wieża wiertnicza to wiertnia.
Przy obiedzie panowie wiertacze wspominali lata siedemdziesiąte, kiedy w okolice każdej budowanej instalacji któryś z nich musiał wysyłać alimenty. Ale, że zarabiali tyle, że właściwie tego nie zauważali. Dziś raczej tak nie jest.
Kawałek przed Kijami zobaczyłem najpierw przechadzającego się po polu bociana, później dwa lądujące. Wiosna panie sierżancie.

Dojeżdżając do wiaduktu nad S3 zobaczyłem przejeżdżającego Strykera. Później jeszcze ze dwa dziwne pojazdy i samochód Żandarmerii.
Na S3 wjeżdżałem za Sulechowem. Wjazd blokowało czarne chyba mondeo z kogutem. Odjechało, gdy amerykańska kolumna przejechała. Jechaliśmy za nimi aż za zjazd na Raculę. Zjechali wtedy na Orlen. Nie pozwalają się wyprzedzać pewnie po tym, jak jakiś pan przydzwonił gdzieś pod Lublinem w Humvee, bo się zagapił.

S3 w porządku. Niestety się kończy. DK3 w sumie też nie jest najgorsza. Minąłem słynny w pewnych kręgach Aquapark w Polkowicach. Postawiony jeszcz przed unijnymi pieniędzmi. Chyba w Polkowicach była przed laty najtasza na trasie z Krakowa stacja benzynowa. Chodzi mi po głowie nazwa PolMiedźTrans. Ale nie jestem pewien.
A Lubinie jest słusznej wielkości antykomunistyczny mural. Skręciłem na Legnicę. Kawałek za miastem w krzakach stały kolejne Strykery. Później na każdym ze skrzyżowań był radiowóz. Kolumna zmierzała w stronę czeskiej granicy. I to jest zła informacja. Amerykanie by mogli zrobić przed wyjazdem jeszcze ze 48 kółek po Polsce.

2. Nie wiem na czym to polega ale A4 jest zupełnie inna niż A2. Jeżdżą nią inne samochody w inny sposób. Miejscami są nawet całkiem ciekawe widoki. Do Krakowa dojechałem chwilę przed godziną, o której byłem umówiony. Połaziłem więc sobie chwilę po rynku. Od strony Szewskiej kiermasz. Na scenie kapele ludowe. Pod Adasiem grupa brejkdensowców. Można ocipieć.
Obowiązki wyrzuciły mnie na Płaszów. Za tory. Powstaje tam dziwny wiadukt. Wysoki. Z dołu wygląda, że wąski, więc pewnie na tramwaj. Bardzo to będzie widokowy.
Wieczorem porzuciłem auto na Studenckiej i poszedłem na rynek coś zjeść. Na Szewskiej pani proponowała piwo za sześć złotych. Widziałem bramkę, którą straciła polska reprezentacja. Byłem w Poznaniu na meczu Irlandia Włochy. Irlandczycy ładnie śpiewają. Mają takie swoje: nic się nie stało. Choć w ich przypadku, to bardziej – stało się i to nas tylko wzmacnia.
Chwilę przed północą ruszyłem z powrotem. I to jest zła informacja. Zostałby człowiek na noc. Wypił piwa po sześć złotych. Może by się przekonał do dzisiejszej wersji Krakowa.

Dziurawa autostrada z Krakowa do Katowic kosztuje 20 złotych. Kulczyk ma przynajmniej lepszą jakość nawierzchni. Przez Śląsk (Górny) jechałem za karetką próbując sobie przypomnieć, czy można wyprzedzić pojazd uprzywilejowany. Autostrada miała cztery pasy. Środkiem karetka. Ja za nią. W końcu, kiedy karetka zjechała do prawej krawędzi minąłem ją dużym łukiem.
Uwaga, będzie oświadczenie BMW 218d Acitve Tourer to wybitny samochód.
Dość szybko dojechałem przed Legnicę, gdzie skręcilem w kierunku DK3. Po drodze minąłem śpiącego na drodze dzika i grupę saren. Chcąc nieco skrócić zgubiłem się w Sulechowie.
W okolicy nowobudowanej wiertni spod kół uciekł mi średniej wielkości dzik. Mniejszy niż ten który spał w okolicach Legnicy.
Na wsi strasznie wiało. I to jest zła informacja. Kiedy tak wieje, to w domu jest zimno, bo wyciąga ciepło przez kominy.



poniedziałek, 30 marca 2015

29 marca 2015


1. Dzień bez polityki. Dzień w samochodzie. Po śniadaniu zapakowawszy auto ruszyliśmy na zachód. Pogoda zasadniczo była w porządku. Miejscami padało, miejscami wiał wiatr, miejscami było niesamowite światło. Powinienem zacząć ćwiczyć opisy przyrody, bo na starość budzi się we mnie dziwna wrażliwość. Marzy mi się impresjonistyczny obraz przedstawiający widok z okna jadącego na zachód po betonowym odcinku A2. Sosnowe lasy, dziwne niebo. Tylko samochody mi jakoś do kompozycji nie pasują.

Przednionapędowe BMW może i z wierzchu przypomina nieco dalekowschodnie wynalazki, w środku wciąż jest jednak jak normalne BMW. Może HUD, który wyświetla na wysuwanej szybce może się kojarzyć z francuską motoryzacją. Choć tylko trochę, bo już treść wyświetlana jest zdecydowanie w bawarskim stylu. Podmuchy wiatru może trochę było czuć. Ale poza tym wszystko było w porządku. Active Tourer to chyba najbardziej uniwersalne z tanich BMW. Przy tempomacie ustawionym na ustawowe 150 km/godz. spalanie oscylowało wokół siedmiu litrów ropy.

Parę tygodni temu pisałem do magazynu „Connected” o elektronicznych systemach w samochodach. Przy okazji sporo się dowiedziałem. Chciałem się po drodze trochę pobawić, niestety się okazało, że z Note4 się to nie uda. I to jest zła informacja.

2. Cały dom śmierdzi myszami. Myszy w szufladach, szafkach, łazience. Na zlewie, pod zlewem, w zmywarce. Boję się wejść do biblioteki, by sprawdzić jak się ma kolekcja Spiegli. Mam wizję, że myszy wydrążyły sobie labirynt korytarzy w warstwie styropianu, która jest pod ogrzewaniem podłogowym.
Złą informacją jest, że nie potrafię w sobie wzbudzić żadnych morderczych instynktów. Zresztą mam dziwne wrażenie, że koty mają na domowe myszy – excuse le mot – wyjebane. Co jest dziwne, bo na te z pola polowały bez litości.

3. U sąsiadów chyba wszystko w porządku. Karol w czasie palenia Marzanny grał na tamburynie. Opowiadał, że w Przełazach spaliła się stodoła z sianem, żaglówką i przyczepą. Podpaliło ją jakieś dziecko, które bawiło się zapałkami. A jak się rozpaliło za bardzo, to próbowało zadeptać ogień. Aż mu się noga zapaliła. Karol się nie bawi zapałkami, bo się boi. Palenia Marzanny się nie bał, bo podpalała ją pani.

Okazało się, że się popsuł tuner NC+. Nie wypuszcza z siebie sygnału HDMI. I to jest zła informacja, bo w ten sposób Męskie Blogerki Modowe są odcięte od outfitów polityków odwiedzających panią Monikę.  

niedziela, 29 marca 2015

28 marca 2015


1. Włączyłem telewizor w połowie konferencji wojskowych prokuratorów. Nie mogłem sobie przypomnieć, czy ten, który przemawiał, to był ten, który zawsze miał szpanerskie okulary. Jeżeli to był ten, to tym razem te okulary były mniej szpanerskie niż zwykle.
Później miała być konferencja pana Macierewicza.
Na miejscu szeroko rozumianego PiS-u zachowałbym się jak przed laty jakiś pan mecenas sugerował co niedzielę w TokFM poszkodowanym w wypadkach motoryzacyjnych. Przyjął bezsporne.
Jeździliśmy na Koło. Włączałem TokFM i albo była pani do zwierząt, która się nazywała jak pan o Zwierzyńca. Swoją drogą ile trzeba mieć lat, żeby pamiętać „Zwierzyniec”. Albo program, w którym jakiś adwokat tłumaczył jak należy wyciągać należne pieniądze od firm ubezpieczeniowych. Ludzie dzwonili, on tłumaczył. Zaczynał od zwrotu, że trzeba przyjąć proponowane przez ubezpieczyciela pieniądze jako „część bezsporną”. Później wyrywać resztę.
Wyobraziłem sobie konferencję pana Macierewicza. Wychodzi, wita się, oświadcza: Prokuratura oskarżyła kontrolerów? Super. Bardzo się cieszymy. Czekamy, aż zgodzi się zresztą tez mojego zespołu. Żegna się. Wychodzi.
Konferencji pana Macierewicza nie mogłem już słuchać bo musiałem wyjść. I to jest zła informacja. Wyglądała ponoć zupełnie inaczej niż sobie ją wyobraziłem, ale była ciekawa.

2. Z moim ulubionym Wydawcą pojechaliśmy na Wiejską do „Pracowni Czasu” – miejsca, które miewa tak wielki wpływ na życie polityczne w naszym kraju.
Tym razem rozmawialiśmy o zegarkach, których żaden polski polityk na pewno sobie nie kupi, bo w rubryczce w oświadczeniu majątkowym nie ma tyle miejsca, żeby się zmieściło odpowiednio zer. Choć właściwie na papierze by się te zera zmieściły. Gorzej z horyzontami.
Firma Jaquet Droz, która od połowy XVIII wieku produkuje automatony (zasadniczo po polsku powinno się je nazywać automatami, ale gdybym tak napisał nie oddałbym wyjątkowości produktów tej firmy) zrobiła zegarek z ptaszkiem. Ptaszek otwiera dzióbek, macha skrzydełkami i się obraca. Do tego świergoce. Zegarek jest ręczny. Ptaszek ma chyba centymetr długości od dzióbka do ogonka. Wszystko jest mechaniczne. I ptaszek i ni to miechy, ni to gwizdki, którymi ptaszek ćwierka. Myślę sobie, że moja ś.p. babcia by oszalała, gdyby ten zegarek zobaczyła.
Zegarek kosztuje $500000. Gdyby mnie było stać, to bym sobie taki kupił. Coś porządnego by po mnie zostało.
Rozmawialiśmy o emaliowaniu. Ponoć na całym świecie istnieją tylko dwie firmy, które robią porządne emaliowane tarcze do zegarków. I nie chodzi tu o emalie typu garnek, tylko kolorowe obrazki wypalane wielostopniowo w różnych temperaturach.
Na Wiejskiej spotkałem Lwa Rywina. Myślałem, że zniknął. A jest. Nie wygląda zbyt dobrze. Jeździ land roverem. Ciekawe, czy spisał wspomnienia. Chętnie bym się dowiedział o co wtedy chodziło. Wbrew pozorom od tamtej afery Polska zmieniła się na gorsze. I to jest zła informacja.

3. Wracając wpadłem na chwilę do Faster Doga. Jakoś tak wyszło, że rozmowa zeszła na temat zespołu Bronsky Beat. Pawełek pognał do samochodu, by przynieść płytę, którą kupił w Brighton. Patrycja ma z nią nienajlepsze wspomnienia, bo Pawełek kupiwszy odpalił ją w samochodzie i z otwartymi oknami toczyli się po mieście. Patrycja chyba nie lubi być brana za chłopca.

Wieczorem odwoziłem brata na jego wieś, żeby pożyczyć komputer. Ostatnio zawsze jak jadę w stronę Konstancina leje. I to jest zła informacja, bo nie lubię używać wycieraczek.   

sobota, 28 marca 2015

27 marca 2015


1. Przez Polskę jadą dragoni. Znaczy amerykańska kawaleria w Strykerach. Czteroosiowych transporterach opancerzonych. Stryker pochodzi od kanadyjskiego LAV III, który pochodzi od szwajcarskiej Piranhy. Istnieje legenda, że wszystkie ośmiokołowce pochodzą od Pumy czyli Sd.Kfz.234. Nie wiedziałem, że wieże do Pumy robiła stocznia w Schichau-Werke w Elblągu.
Dziś w miejscu stoczni jest Zamech. Ma to jakiś sens, bo zanim się nie przekopie mierzei produkty stoczni by nie mogły wypłynąć w morze, więc nie miałyby sensu. Chyba, że by były wieżami do transporterów opancerzonych.

No więc Amerykanie w Strykerach jadą przez Polskę i to jest bardzo dobra informacja, bo im więcej ludzi ich zobaczy, tym mniej będzie powtarzać pierdoły, że Amerykanów w Polsce nie ma.
Jadą przez wsie, miasteczka i miasta. Wieść gminna niesie, że poprzednim razem tak ja teraz byli fetowani 70 lat temu. Ale wtedy chyba nie mieli ośmiokołowych transporterów opancerzonych.
Niestety nie przyjechali ze swym sprzętem przez Warszawę. Bez ciężkiego sprzętu odwiedzili Muzeum Powstania Warszawskiego. I to (że zrobili to bez Strykerów) to zła informacja, bo nieźle by na Okopowej ta kolumna wyglądała.

2. Pojechałem do na Wołowską do BMW. Najpierw chciałem jechać tramwajem, ale sobie przypomniałem, że rozebrali tory, więc wsiadłem w metro. I piechotą przez Woronicza dotarłem na miejsce. Po wieżowcu TVP została kupa kamieni.

Siedziałem przez chwilę w holu kontemplując 6 Gran Coupe, Jak już w tym miejscu podkreślałem wiele razy – mam nadzieję, że gdy wystrój holu przestanie być aktualny BMW Vertriebs GmbH uszczęśliwi mnie tym obrazkiem.
Poza tym, żeby się ponapawać, przyjechałem do BMW odebrać 2 Active Tourera. To chyba najbardziej hejtowany samochód BMW w historii. Hejtowany za to, że ma napęd na przód. I wygląda trochę tak, jak by chciały wyglądać samochody z Korei.
Jeśli chodzi o napęd na przód, to zdążyliśmy się przekonać, że inżynierowie z BMW świetnie sobie z tym radzą – niech mi ktoś powie, że MINI się źle prowadzi. A jeśli o wygląd… no nie wiem. To prawda. Znam wiele ładniejszych beemek ale z drugiej strony wyobraźmy sobie kogoś, kogo kręcą takie kształty. Wcześniej nie mógł sobie kupić takiego BMW. Teraz może. I to za całkiem – jak na BMW – nieduże pieniądze.

3. Od dłuższego czasu Bożena wywierała na mnie presję, żebym jej załatwił bilet na Lupę (Warszawskie Spotkania Teatralne). Zacząłem więc przeć na dyrektora Zydla – skoro jest tak ważnym dyrektorem, to musi załatwić.
Najpierw nie był pewien, czy mu się uda, ale w końcu zadzwonił, że mieć będzie. Mieli iść razem, ale kiedy przyszło co do czego – tłumacząc się ważnymi obowiązkami z tego się wycofał. Odebraliśmy bilety. Przez moje niepozbieranie Bożena ruszyła spóźniona – spektakl w ATM przy Wale Miedzeszyńskim. Spóźnienie narastało. Właściwie zostałem telefonicznie zdekapitowany. Spóźnienie narastało. Do dekapitacji doszło łamanie kołem. Spóźnienie narastało. Dojechała. I się okazało, że bilety są na 2 kwietnia. Jaki jest z tego wniosek? Prosty. Jeżeli dyrektor Centrum Komunikacji Społecznej Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy coś wam komunikuje – lepiej to dokładnie sprawdzić, bo inaczej można zrobić niepotrzebnie kilkanaście kilometrów w korkach.
Informacja, że to nie ten dzień zastała mnie w drodze do sklepu „Perełka” przy Pięknej, która chyba jest Koszykową. Kupuję tam (między innymi) kabanosy dębowe dla kotów. Cztery kawałki. Sprzedające panie patrzą na mnie dziwnie, bo to są najtańsze kabanosy i chyba nikt inny ich nie kupuje. I właśnie kiedy te kabanosy kupowałem stanął koło mnie red. Knapik. I później mnie prześladował. Przy stoisku z warzywami. I przy kasie. Na koniec życzył mi powodzenia. Nie wiem jak mam to interpretować. Może jest w tym jakiś podtekst, którego nie ogarniam. I to jest zła informacja.



piątek, 27 marca 2015

26 marca 2015


1. W końcu udało mi się spać do ataku bożenowego budzika. Nie, żebym się jakoś specjalnie wyspał, ale zasadniczo nie powinienem narzekać.

Mam takie hobby, że lubię jeździć z samochodami na przeglądy rejestracyjne. Jeżdżę konkretnie do stacji przy 17 stycznia. To chyba wciąż tereny LOT-u. Chyba, że kolega Mikosz już je sprzedał. Pierwszy raz byłem tam, z właśnie kupowanym Suburbanem. Samochód przyjechał z Krzeszowic i się okazało, że od pół roku nie ma przeglądu. Głupio tak kupować auto bez przeglądu. Zaczęliśmy więc nerwowo szukać stacji. Był wieczór. Na pierwszej, gdzieś w Jankach pan widząc sytuację zaczął wywierać presję w celu pozyskania nienależnej korzyści majątkowej. Pojechaliśmy więc dalej. Pamiętam, że szukałem adresów na Era MDAII pierwszym telefonem produkcji HTC z jakim (bez świadomości, że to HTC) miałem do czynienia. Trafiliśmy na 17 stycznia, do – jak się później dowiedziałem – najdłużej działającej Stacji Kontroli Pojazdów w Warszawie. Było miło i profesjonalnie. Pan diagnosta dokładnie przejrzał auto i wbił w dowód pieczątkę. Ja zapłaciłem za Suburbana i się rozstaliśmy.
Od tego czasu tam jeżdżę. Z przerwą. O ile dobrze zrozumiałem – stacja należała do LOT-u, i kiedy kolega Mikosz zaczął LOT naprawiać – zlikwidował stację. Ale odrodziła się po pewnym czasie. Teraz już chyba nie jest LOT-u. I nie jest najstarsza, bo miała przerwę.

Czekając na moją kolej przejrzałem jakąś średnio aktualną „Rzepę” było w niej o przepisach, jakie chce wprowadzić Platforma Obywatelska, które z powodów ekologicznych uniemożliwiałyby wjazd starszych samochodów do miast. Rzecz wygląda słabo, bo mimo iż twórcy ustawy powołują się na przykład Berlina, zachowują się, jakby nie sprawdzili, jak niemieckie przepisy wyglądają.
Nie tak do końca nie chodzi tam o wiek samochodu, tylko o normę spalin, jaką spełnia. I tak, jak diesel musi się mieścić w Euro4, to benzynowemu wystarczy Euro1.
Niemcy od normy spalin uzależniają wysokość podatku drogowego. Sprawdza się więc czy auto wciąż wypełnia normy takie, jak w momencie pierwszej rejestracji. U nas nie ma to znaczenia.
Ważne, żeby spaliny mieściły się w ogólnej normie.
Nie rozpisując się – jeżeli ustawa wejdzie w wersji opisywanej – większość polskich samochodów nie będzie mogła wjeżdżać do centrów miast. Spełni się marzenie importerów i ludzi z pieniędzmi. Miasta bez korków, z wolnymi miejscami parkingowymi. A jak kogoś nie stać, niech jeździ rowerem. Polska racjonalna.
Lobbujący od lat za taką ustawą importerzy samochodów wierzą, że jeżeli wejdzie w życie – ludzie zaczną kupować nowe samochody. Głupi są. I to jest zła informacja.

2. Bożena poszła do teatru. Dramatycznego, na coś w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych. Zawiozłem ją, chwilę po tym jak wróciłem do domu zadzwonił mój ulubiony wydawca i wyciągnął mnie na knucie do Krakena. Zanim przyszedł zdążyłem wypić piwo słuchając, jak przy sąsiednim stoliku pan tłumaczy pani co to jest Mordor. I gdzie są jego granice. Opowiadał o tysiącach przyjeżdżających eskaemką pracowników korporacji. Bardzo to było poetyckie, ale nie wszystko słyszałem, gdyż był hałas. Przyszedł Wydawca i poknuliśmy chwilę wypijając po dwa piwa. Jak się zaczęliśmy zbierać przyszedł kolega Krzysztof z Żydowskim Księgowym.

Wróciłem do domu i od razu trafiłem na twitterową dyskusję o problemie euro w kampanii.
Dla każdego, kto ma minimalne pojęcie o rzeczywistości polityczno-ekonomicznej oczywiste jest, że praktycznie nie ma szans na wprowadzenie euro w najbliższym czasie. Ale to nie znaczy, że nie ma o czym rozmawiać. IMHO sztab kandydata Dudy popełniał błąd sprowadzając komunikowanie problemu do Bronkosklepu i drożyzny na Słowacji.
Jak zauważył jeden z moich przyjaciół dziennikarzy – Bronkosklep to koncepcja z tej samej parafii, co Kluzik-Rostkowska przebrana za hipiskę tańcząca pod budynkiem telewizji w 2010 roku.
Słowacka drożyzna też jest słaba, bo zawsze można 'metodą Wimera' znaleźć takie dane, z których będzie wynikać, że coś podrożało, coś potaniało, a średnio ceny się nie zmieniły. Można by też – tym razem moją metodą – pojechać do Lidla we Frankfurcie, porównać ceny z tymi w Lidlu w Słubicach i wykazać, że w Niemczech coś tam jest taniej a w Niemczech jest euro.

Od razu muszę napisać, że zarzucanie hipokryzji kandydatowi Dudzie, że sam zarabia w euro, a mówi, że jest przeciwko euro jest tak idiotyczne, że nie warto tego komentować. Nie warto, ale skomentuję. Po pierwsze hipokryzją by było, gdyby teraz forsował wprowadzanie euro. Zarabia w tej walucie naprawdę nieźle i traci wymieniając na złotówki. Nie są to wielkie kwoty, ale piechotą nie chodzą. Po drugie: kandydat Duda właśnie ciężko pracuje na to, żeby niezłe pieniądze w euro zamienić na mniejsze w złotówkach.

Argument, żeśmy się kiedyś na euro zdecydowali też jest słaby, bo przez jedenaście lat zmienił się i świat i my.

Wydaje mi się, że „problem euro” dziś nie sprowadza się do wprowadzania euro, tylko do stosunku do tego wprowadzania.

To, że teraz nie ma specjalnej możliwości wprowadzenia euro nie znaczy, że nie powinien być to temat do rozmowy.
Jest na fejsie strona „Czytałem Fukuyamę dla beki zanim to się zrobiło modne”.
W ciągu ostatnich paru lat stało się tyle – wdawać by się mogło – niemożliwych rzeczy, że obywatele mają pełne prawo zastanawiać się nad planami ewentualnościowymi.
Bo co będzie z euro, jeśli PO z SLD uzyskują w jesiennych wyborach większość konstytucyjną.

[nie wierzę, że to napisałem]
Jak się wtedy zachowa prezydent Komorowski? Będzie przeć do referendum? Chyba niekoniecznie.
W niedzielę po Loży pasowej w TVN24 puszczono dokument. Usłyszałem, że jakieś brytyjskie miasto wprowadziło własną nibywalutę i że to wzmacnia lokalny biznes.
Chciałbym, żeby mi ktoś spróbował to wszystko wyjaśnił. Na razie z jednej strony mam Bronkosklep, z drugiej nieco pogardliwe milczenie przerywane z rzadka oświadczeniami typu – euro jest dobre dla naszego bezpieczeństwa. I to jest zła informacja.

3. Bożena wróciła w stanie upojenia alkoholowego. Sztuka („Red”) była tak zła, że musieli pójść później z naszym przyjacielem Marcinem do jakiejś knajpy i wypić po butelce wina na głowę. 
Moja niechęć do obcowania z polskim teatrem ma głęboki sens. I to jest zła informacja.

czwartek, 26 marca 2015

25 marca 2015


1. Co za tydzień. Tym razem o ósmej rano obudził mnie kurier, który przyniósł żwirek. Dwa razy, gdyż były dwa worki. Każdy po 40 litrów. Nawet nie mogłem mieć do niego za porę pretensji.
Dwie godziny później przyszedł SMS od firmy kurierskiej informujący o tym, że przesyłka została właśnie kurierowi wydana. Znaczy miałem do czynienia z najszybszym kurierem świata. Nie zapamiętałem jak się nazywa. I to jest zła informacja.

2. Idąc spokojnie ulicą Wilczą ledwo usłyszałem (miałem na łbie słuchawki), że woła mnie red. Jemielita. Ledwo, ale usłyszałem. Redaktor Jamielita opowiedział historię o opadniętych drzwiach przeciwwłamaniowych. Zawsze mi się wydawało, że ciężkie drzwi opadają na skutek działania grawitacji. Okazało się, że sama grawitacja nie wystarczy. Potrzebne są też skoki temperatury.
Redaktor Jemielita przez chwilę się zastanawiał nad startem w wyborach prezydenckich. W tych już nie zdąży. Może za pięć lat.

Koło południa spotkałem się w Krakenie z moim ulubionym Wydawcą i kolegą Grzegorzem. Pozowaliśmy do zdjęcia. Nie chciano nam sprzedać piwa, gdyż było jeszcze przed otwarciem, ale przyszedł kolega Krzysztof i rozwiązał problem. Pogoda taka, że właściwie można by było pić cały dzień. Niestety. Mieliśmy inne obowiązki.
Kolega Grzegorz pojechał robić jakieś dwa wywiady. Ja z kolegą Olszańskim (który się w międzyczasie objawił) udaliśmy się do domu. Kolega Olszański miał średni dzień, bo z jednej strony – udało mu się bezboleśnie autoryzować dwie rozmowy, z drugiej – najpierw Policja zabrała mu dowód rejestracyjny (okazało się, że jeździ bez przeglądu), później parkometr zjadł mu 2,50.
Kolega Olszański wypił kawę i pojechał autoryzować (bezboleśnie) drugą z rozmów, ja udałem się na galę „Internetowy Samochód Roku OtoMoto.pl – Volkswagen Golf”.
Gala odbywała się na dachu garażu przy Parkingowej. Ciekawe miejsce. Ciekawy pomysł. Fascynująca była pani (chyba) Ola, która prowadziła imprezę. Pochodziła ponoć z TVN Turbo i nie potrafiła zapamiętać nazwisk ludzi odbierających nagrody. Za to zupa była bardzo dobra. No i do tego pierwszy raz w życiu widziałem na własne oczy deloreana.
Internetowym Samochodem Roku staje się ten, który najczęściej wyszukują użytkownicy OtoMoto.pl – czyli Volkswagen Golf. Chyba od zawsze.
To właściwie strasznie miło, że OtoMoto.pl robi tę imprezę, bo właściwie nie musi. I tak jest największym portalem motoryzacyjnym w kraju.
Kawałek podwiózł mnie Tuaregiem pan z Volkswagena. Tuareg miał ogrzewaną elektrycznie przednią szybę. Tylko nie za pomocą zatopionych cieniutkich drucików. Zamiast tego jest specjalna folia, która grzeje, a do tego nie przepuszcza promieniowania UV. Człowiek przestaje jeździć na prezentacje motoryzacyjne i od razu nie ogarnia nowinek. I to jest zła informacja.

3. Wracając do domu wpadłem do Krakena. Siedziała tam Ula z ThinkTanka z jakimś dość sympatycznym kolegą. Rozmawialiśmy oczywiście o polityce.
ThinkTank znowu robi jakąś imprezę w Bukovinie z dość interesującym acz nieco może jednorodnym składem gości.
Przez te rozmowy o polityce zacząłem się zastanawiać nad kampanią wyborczą i problemem euro podnoszonym przez sztab kandydata Dudy. Zrozumiałem o co chyba chodzi dopiero następnego dnia (czyli chwilę parę godzin temu) nie bez udziału red. Hytrek-Prosieckiej.

Od godziny próbuję zapisać jak to widzę. Niestety nie jestem przez cały czas zadowolony – być może to kara boża za próbę złamania zasad – pisząc co się działo wczoraj chcę zapisać wnioski, do których doszedłem dzisiaj. Więc chyba muszę przerwać. I to jest zła informacja.

środa, 25 marca 2015

24 marca 2015


1. No i się znowu obudziłem podejrzanie wcześnie. Popatrzyłem na zegarek i pognałem do telewizora, żeby zobaczyć konferencję pana Prezydenta. Skoro już nie spałem o tak dziwnej porze, niech byłby z tego jakiś pożytek.
Pan Prezydent zaprosił media na spotkanie o 8:30 w poniedziałek. Вот Джигит! Zaryzykował utratę głosów wszystkich ludzi mediów, którzy z tego powodu musieli wstać pewnie z godzinę wcześniej.
Z powodów ekologiczno-ekonomicznych wyłączam zasilanie telewizora i tunera NC+. Zanim tuner dojdzie do siebie trwa to chwilę. Ruszył o 8:27. Ze zdziwieniem zobaczyłem pana Prezydenta, który kończył przemówienie. Zacząć konferencję o czasie – to już dość egzotyczne. Zacząć ją kwadrans wcześniej – na to stać tylko kogoś nietuzinkowego.
Na konferencji pan Prezydent zaprezentował swój spot.Obejrzałem go sobie później. Jeśli mam być szczery – zbyt wiele z niego nie zapamiętałem. Sztabowcy pana Prezydenta postanowili podzielić Polskę na dwie części: racjonalną i radykalną. Tej drugiej symbolem miałyby być krzesła przynoszone przez Korwinowców na spotkania z Bronkobusami.
To jednak dość odważna koncepcja, żeby coś, co się stało symbolem polityki zagranicznej pana Prezydenta próbować powiązać z jego konkurentem. A do tego, jednocześnie uważać się za reprezentanta Polski racjonalnej.

Hasztag #PolskaRacjonalna zajął wysokie miejsce w twitterowych trendach. Poprzedniego wieczoru red. Magierowski na wieść o tym, że pan Prezydent w „Wyborczej” określi tak swoją część Polski napisał, że następnego dnia internet będzie pełen LOL-kontentu z takim hasztagiem. No i jak powiedział – tak się stało. Przy okazji się okazało, że spora ludzi nie zdawało sobie sprawy, że w szesnastu jeżdżących po kraju Bronkobusach zamiast Bronisława Komorowskiego jeździ jego tekturowy portret.
Bożena, kiedy o tym usłyszała zasugerowała, że ktoś powinien zrobić konkurs na szesnastu sobowtórów pana Prezydenta. Nikt zawczasu nie wpadł na ten pomysł. I to jest zła informacja, bo dziś mieszkańcy tych miejscowości, gdzie pan Prezydent się pojawił w tekturowej postaci czują się gorzej, niż ci, u których był wielowymiarowy. Tyle w Polsce jest podziałów, a tu jeszcze jeden.

2. Redaktor Piasecki zaprosił do studia byłego szefa WSI. Dla niektórych stał się więc jeszcze gorszy niż sam generał Dukaczewski. Bez sensu. Z tego, co generał mówił można się było dowiedzieć interesujących rzeczy i to niekoniecznie tych, które generał chciał powiedzieć.
Odwiozłem Bożenę do pracy. Odebrałem słynne już w pewnych kręgach amortyzatory i zawiozłem je do mechanika Jacka. Skorupa Supry ma już założone światła. Przeprowadziłem interesującą rozmowę o zaworze EGR, usłyszałem, że byłem pod koniec zeszłego roku widziany w TVN-ie. Podpisany – bloger (Musiałem być nieźle pijany, żeby wejść człowiekowi do telewizora i później nic nie pamiętać). Wróciłem do domu. Ale zanim wyszedłem na górę wpadłem na chwilę do Faster Doga, gdzie Pawełek naprawiał swój [tu chciałem napisać pewne określenie, które może być przez niektórych uważane, za język nienawiści, więc go nie napiszę] motocykl. Konkretnie montował coś, co łączy pedał od zmiany biegów ze skrzynią biegów. Montował skutecznie. Do sklepu przyszła jednakdostawa m.in. T-shirtów Religion. Nie miałem czasu ich oglądać. I to jest zła informacja, bo lubię T-Shirty Religion oglądać.

3. Pojechałem po Bożenę. Ciągle się nie mogę przyzwyczaić do tego, że nie ma mostu.
Obejrzałem program red. Lisa. Ciekawe doświadczenie. Człowiek zasadniczo wie, co każdy z gości powie, jak się będzie zachowywał prowadzący. Jak się program skończy. Jakie będzie przesłanie.
A tu taka niespodzianka. Polecam wszystkim, których kręcą polskie programy publicystyczne i woltyżerka (czy jak się tam nazywa ujeżdżanie koni).
W drugiej części wystąpił pan Olechowski. Słuchałem go ze zdziwieniem konstatując, że właściwie, to w sporej części się z nim zgadzam. To musi być starość. I to jest zła informacja.


wtorek, 24 marca 2015

23 marca 2015



1. Obudziłem się o świcie zlany potem, bo mi się przyśnił prezydent Komorowski, który obiecuje kandydatowi Kukizowi, że się przyjrzy pomysłowi Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. A usłyszałem o tym w „Domu whisky” przy Kruczej. Gdzie razem z moim kolegą Grzegorzem czekaliśmy na kogoś, z kim mieliśmy przeprowadzić wywiad. Nie pamięta z kim. Przy stoliku obok siedział minister Kamiński i red. Krzymowskiemu tłumaczył, że przejmują głosy Kukiza obiecując mu różne rzeczy, a jego wyborcy są zbyt młodzi, żeby pamiętać zmielone podpisy za JOW-ami.
Śnią mi się takie rzeczy. Powinienem chyba mniej pić. Albo więcej. I to jest zła informacja.

2. No i niestety wcale nie jestem tak wpływowy, jak myślałem. W „Kawie na ławę” wystąpił poseł Szejnfeld. Więc ponawiam apel sprzed dwóch tygodni:
Drogi redaktorze Rymanowski przestańże zapraszać posła Szejnfelda, bo to, że jest idiotą zdążył już udowodnić, a żadnej nowej wiedzy nie wnosi. Niemożliwe jest, że w Platformie Obywatelskiej nie ma już nikogo, kto by potrafił wnieść coś w nasze niedzielne poranki!
Tym razem poseł Szejnfeld na jednym wdechu składał kondolencje rodzinom ofiar zamachu w Tunezji i tym, którzy musieli przerwać tam urlopy. Właściwie co za różnica.

We wszystkich programach telewizyjnych i radiowych panowie z PiS wystąpili z wydrukowanym zdjęciem prezydenta Komorowskiego z panami ze SKOK-u Wołomin. Niestety coś, co miało udowodnić, że pani Trzaska-Wieczorek mijała się z prawdą, awansowało na słaby dowód związków Prezydenta z panami ze SKOK-u.

Pojechałem do Castoramy, Makro, Lidla i zatankować LPG. Niedziela znaczy. W związku z sytuacją geopolityczną postanowiłem mieć w miarę możliwości zatankowane samochody.

W Castoramie wciąż wiosna. W Makro idą święta, zaś w Lidlu przygotowywano miejsce na jakiś nowy tydzień. O mały włos nie kupiłem sobie szlifierki stołowej. Bardzo przydatna rzecz do ostrzenia. Na przykład noży z kosiarki. Coś czuję, że pierwsze koszenie będę czynił w święta. Powinienem kupić wcześniej akumulator do kosiarki. Albo wyciągnąć stary z BMW. Bo ten z kosiarki włożyłem do BMW. W bagażniku jest tam miejsce na drugi, mały. Który chyba miał podtrzymywać telefon. Swoją drogą telefon w samochodzie w 1989 roku to musiało być coś.
Wyciąganie tego akumulatora wymaga rozebrania połowy bagażnika. I to jest zła informacja.

3. Nieco może protekcjonalnie zaatakował mnie na Twitterze red. Skórzyński. W związku z wpisem, w którym wielokrotnie padło słowo „Konstytucja”. Muszę sprostować jedną rzecz. Zupełnie nie czuję się dziennikarzem. Mniej więcej od czasu, kiedy zauważyłem, że TVN legitymacje prasowe wydaje współpracownikom swojego działu reklamy.
#3negatywy piszę bez zachowania jakichkolwiek standardów. To, że coraz bardziej przypominają normalne media – tym gorzej dla mediów.

A teraz do rzeczy: Podpisanie niekonstytucyjnej ustawy i odesłanie jej później do Trybunału to oportunizm konstytucyjny. Ja tam jestem prostą modową blogerką, więc można do tego, co piszę nie mieć za grosz zaufania, ale jakiś zainteresowany problemem dziennikarz mógłby sięgnąć do prac profesorów Sarneckiego czy Banaszaka.

Prezydent nie może podpisać niekonstytucyjnej ustawy i odesłać jej do Trybunału. Robi to tylko dlatego, że nikt mu nic za to nie zrobi. Poza Bogiem i historią, przed którymi w takim przypadku odpowiada. Przed obywatelami głosującymi w następnych wyborach zasadniczo też, choć dziś znakomita ich większość nie ma pojęcia o co z tą Konstytucją chodzi. I to jest zła informacja.



poniedziałek, 23 marca 2015

22 marca 2015



1. Dzień rozpocząłem przeraźliwie wcześnie. Wcześniej by się chyba nie dało – bo bym się właściwie nie położył. Chwilę po tym jak wstałem zadzwonił telefon. To był mój osobisty Doktor. Wracał z 24-godzinnego dyżuru, przypomniało mu się, że we środę coś od niego chciałem a nie zauważył, że jest sobota, siódma rano. W kwestiach medycznych, mimo wszystko zachował pełną trzeźwość umysłu. Gorzej było z próbą umówienia się na spotkanie. I to jest zła informacja, bo kończą mi się recepty.

2. Na pustej Wilczej minął mnie pies wyglądający trochę na Collie. Pomyślałem, że Lassie wciąż szuka Joego.
Racjonalnie doszedłem do tego, że powinienem coś sobie kupić do jedzenia. Skręciłem więc w Emilii Plater do „Galerii wypieków”. Niestety „Galeria wypieków” mimo tak nowoczesnej nazwy nie honorowały kart. Wyszedłem więc mając się z pyszna.
Na Nowogrodzkiej stał Dudabus z silną reprezentacją warszawskiej młodzieżówki PiS. I niezbyt dużym korpusem medialno-blogowym. Usiadłem obok kol. Rybitzkiego, który wyraził pretensje, że
piszę o nim „Rybitzki” a nie „Rybitzky”. Obiecałem, że będę się starał pamiętać.
Kolega Rybytzki czytał Sun Tzu, ja Mazurka z Wildsteinem. Wildstein mówił o judaizmie Wildsteina (Dawida), a mnie się przypomniało, jak jakiś czas temu w jakiś Piąteczek spotkaliśmy się z Dawidem na Placyku. Błąkaliśmy się większą grupą. W pewnym momencie Dawid kupił w tym dziwnym monopolowym smażoną kiełbasę i zaczął ją zżerać. Zażartowałem coś o kiełbasie w piątek. Odpowiedział coś o swojej religii. No to zażartowałem o jedzeniu kiełbasy ze świni. No i wtedy się naprawdę zdenerwował, bo akurat zaczynało się jakieś ważne żydowskie święto. –A pamiętałem – powiedział zmartwiony. Aż mi się go żal zrobiło.

Człowiek czasem coś bezmyślnie palnie i robi komuś przykrość. A kiedy chce specjalnie, to nie zawsze wychodzi. I to jest zła informacja.

Przejeżdżaliśmy przez Marki. Przypomniało mi się, jak z piętnaście lat temu, kiedy właśnie przestałem pracować w krakowskim „Przekroju” chciałem tam (w Markach) w kiosku „Przekrój” kupić. Ale usłyszałem, że od lat już nie wychodzi. Musi, w tych Markach jest jakaś nadprzestrzenna dziura, która łączy z przyszłością.

Zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji benzynowej. Orlenu. Autobus wysiadł i zaczął zamawiać hot-dogi. Próbowałem uzyskać od posła Szefernakera informacje na temat gejmczendrzera – tematu, który miał zmienić kampanię w przyszłym tygodniu. Piszę „posła”, bo zobaczyłem to przez nadprzestrzenną dziurę w Markach. Poseł (przyszły) Szefernaker odmówił współpracy. Zaczęliśmy więc rozmawiać o „Wprost”. Natychmiast pojawił się redaktor Fijołek. Z przetrzymanego newsa żaden pożytek. Mogłem to puścić przed nimi. Nie puściłem. Wszystko przez to, że mi się pomyliły dni tygodnia. Ale o tym może napiszę pojutrze.

3. Dojechaliśmy do Białegostoku. Ostatnio pewien niespotykanie spokojny człowiek zwrócił mi uwagę na to, że przed wojną to było miasto w środkowej Polsce. A teraz nie jest.
Pałac Branickich jest brzydki. Mimo to nazywa się go Wersalem. W rzeczonym Wersalu odbywało się spotkanie Kandydata z młodzieżą, której przybyło całkiem sporo. Kandydat mówił, młodzież pytała, kandydat mówił, młodzież pytała, kandydat mówił. Pytał też przedstawiciel partii Korwin. Zapytał też jeden przedstawiciel starszego pokolenia. O rolnictwo.
Na koniec przedstawiciele białostockiej młodzieży wręczyli Kandydatowi nielegalny periodyk z lat 80. z wierszem teścia Kandydata.
Ten straszny Białystok, do którego przez tyle czasu szedł min. Sienkiewicz nie jest wcale tak jednoznaczny.

Kandydat szybkim marszem przeszedł na rynek, gdzie spotkał się z mieszkańcami. Przemówił do niego miejscowy sobowtór marszałka Piłsudskiego. Zastanawiałem się jak to jest być białostockim sobowtórem marszałka Piłsudskiego. Chyba świetnie. Na koniec mieszkańcy odśpiewali „Sto lat”, Kandydat wsiadł do Dudabusu i odjechał chyba do Grajewa. 
Dwóch fotoreporterów, obserwujących odjazd stwierdziło, że nie ma szans zdążyć na czas. 
Mieliśmy parę godzin do autobusu do Warszawy. Udałem się więc z przyszłym posłem Szefernakerem i jego kolegami do jakiejś knajpy podającej jedzenie w stylu amerykańskim. Piłem tam ostentacyjnie Tyskie zamiast Żubra, którego ponoć należy pić w Białymstoku. Z tego wszystkiego nie kupiłem sobie szalika Jagiellonii. I to jest zła informacja, bo chciałem go dać dyrektorowi Zydlowi.

Autobus dowiózł nas pod Pałac Kultury. Wracając przeszedłem przez Kraken, żeby sprawdzić, czy kolega Krzysztof już wrócił.
Kolegi Krzysztofa nie zobaczyłem, za to usłyszałem, jak jakiś angielskojęzyczny młodzieniec pokazując mnie koledze mówi, że brodę mam jak Dostojewski. I to jest dobra informacja, bo się coraz częściej boję, że ktoś mnie pomyli z Duginem.