środa, 4 marca 2015

3 marca 2015


1. Zdarzało mi się tu pisać różne rzeczy. Niekiedy nawet sensacyjne. Ale nigdy nie było tak, żebym
już od piątej rano był dopytywany przez utytułowanych dziennikarzy różnych poważnych mediów.
Od 5:29. Dopytywanie często zmieniało się poszukiwanie potwierdzenia znanych wersji.
Ile się przez cały dzień nasłuchałem o koledze Mężyku, to moje. Teraz powinienem to wszystko spisać, wysłać prośbę o komentarz, odczekać z pięć minut i opublikować.
Ale tego na wszelki wypadek nie zrobię. Licho nie śpi.

Przy okazji usłyszałem (od trzech osób), że od pewnego czasu dzieje się u nas jakieś podsłuchowe wariactwo. I to jest generalnie zła informacja, bo jeżeli dotyczy to wszystkich ważnych ludzi w kraju, a okaże się, że mnie – nie. Będzie mi przykro.

2. Oddałem mercedesa. Muszę się spróbować umówić na test Sprintera. Takiego przedłużanego. Zawsze mnie fascynowali kierowcy, którzy autostradą zasuwają takimi autami z prędkością 180 km/godz.
Pojechałem na azjatycką stronę Wisły odebrać z naprawy amortyzatory do Suburbana. Pogawędziliśmy sobie przez chwilę z panem, który się uparł, żeby mi wystawić fakturę. Powiedział, że jak nie chcę podać swoich danych, to mogę kogoś innego. Na przykład sąsiada.
Udzielił mi rady, którą przekazuję dalej: jeżeli się ma amortyzatory Bilsteina i cokolwiek się z nimi niepokojącego zaczyna dziać – należy je jak najszybciej wyjąć i dać do serwisu. Bo naprawa będzie tańsza. W tym momencie dotarło do mnie, że większość czytelników nie doceni tej wiadomości. I to jest zła informacja.
Od pana od Bilsteinów pojechałem mechanika Jacka. Obwodnicą. Najpierw jednak zobaczyłem błyskawicę, która walnęła w tę dziwną elektrownię przy Modlińskiej. Skoro są burze, znaczy zaraz będzie wiosna.
Mechanik Jacek zajmował się zdejmowaniem głowic w jakimś amerykańskim vanie. Chyba amerykańskim, bo się nie przyjrzałem. Czterocylindrowy silnik. Cztery głowice. Jedna uszczelka. Bez sensu.
Pracownicy mechanika Jacka wyciągali na zewnątrz w deszczu skrzynię biegów z RAV4. Jak tylko wyciągnęli, to przestało padać i wyszło słońce. W warsztacie stała wybebeszona Supra MkIII. Na pierwszy rzut oka nie rozpoznałem modelu. Przyjechała z malowania. Mechanik Jacek się krzywił, że komora silnika – po japońsku – powinna być pomalowana matowo. Chciałbym, żeby mnie kiedyś było stać na tak dokładny remont jakiegoś samochodu. Zostawiłem części do Suburbana, które Józka przywiozła ze Stanów. Przyczepił się do niej niemiecki celnik, ale że nie miała faktury, ani właściwie nie wiedziała nawet ile były warte – udało się jej go przekonać, żeby ją puścił. Powiedziała mu, że nie znosi tego auta. Następnym razem poproszę ją, żeby przywiozła katalizator. Ciekawe, czy łykną argumenty ekologiczne.

Nim wróciłem do domu wpadłem na chwilę do Faster Doga. Wpadłem na chwilę, wyszedłem po chyba godzinie, po poważnej dyskusji o strategiach marketingowych. Gdyby polski Esquire nie był tak przeraźliwie przewidywalnym magazynem, to ktoś z redakcji powinien przyjść i porozmawiać z Pawełkiem o dżinsach. Albo o koszulach. Wełnianych. Albo o butach. W Polsce o ubraniach mówią tylko geje. W gejowski sposób. Pawełek mówi inaczej. W normalnym kraju już by go dorwały telewizje śniadaniowe. Kryptohomofob opowiadający o ciuchach – coś w sam raz dla TVN Turbo.

3. W TVN24 wystąpił sekretarz Gawkowski. Rozumiem ciepłe uczucia do Rosji u starych komuchów. Tyle wódki zdążyli wypić z radzieckimi towarzyszami, że poczyniło to trwałe szkody w ich układzie nerwowym. Ale skąd rusofilizm u lewicowego trzydziestoparolatka? Gdyby Rosja była wciąż Republiką Rad, to można by znaleźć jakieś ideologiczne uzasadnienie. Ale dziś?
Czasem mam wrażenie, że spora część polskich polityków zachowuje się tak, jakby walczyła o SMS-y w „Tańcu z gwiazdami”.

Poniedziałek, więc u red. Olejnik wystąpił poseł-kandydat Palikot. Tym razem dał się poznać jako zwolennik zaangażowania się Polski na Ukrainie. Red. Olejnik – wygląda na to – dopuszcza drugą turę. Chyba raczej posła-kandydtata w niej nie widzi.
Oglądałem przez chwilę galę „Polskie Orły”. I to jest zła informacja. To było chyba najbardziej żenujące doświadczenie w tym roku. Skoro polskie filmy zaczęły już dostawać normalne nagrody, to może by te Orły z szacunku dla dobrego smaku zlikwidować?

wtorek, 3 marca 2015

2 marca 2015


1. Nie pamiętam, kiedy ostatnio w niedzielę wstałem tak wcześnie. Na wszelki wypadek poszedłem się zdrzemnąć do wanny. Ale jak już do wanny wszedłem, to mi się spać odechciało. Korzystając z okazji postanowiłem posłuchać programu red. Olejnik. Chwilę mi zajęło zainstalowanie aplikacji Radia Zet, bo przez przeglądarkę nie szło. Zainstalowałem. Ruszyło akurat kiedy sekretarz Gawkowski mówił red. Olejnik, że w 1989 roku miał 9 lat. Grubianin.

Wrzaski pani Moniki obudziły Bożenę, musiałem więc wyjść z wanny. Włączyłem TVP Info, ale jakoś mnie nie wciągnęło. Później, w „Kawie na ławę” poseł Kłopotek przyznał, że był jednym z tych pięćdziesięciu biznesmenów, których prezydent Komorowski zabrał ze sobą do Japonii.
Z panem Prezydentem w Japonii była też pani prezydent Łodzi. Ciekawe, czy też jako biznesmen.
Poseł Kłopotek później mówił coś o DNA gęsi, ale nie bardzo zrozumiałem o co mu chodziło.
Powiedział też, że pan Prezydent jest znany z „takiego chłopskiego zachowania”
Poseł Mastalerek przestał za to powtarzać swoje dowcipy. I to jest dobra informacja. Powtórzył za to dowcip pana Czarzastego i to jest zła informacja. Ale nie aż tak. To właściwie niesamowite jak szybko się zmienia. Jak tak dalej pójdzie, to PiS-owcy powinni postawić Hofmanowi pomnik. Za wyrzucenie Hofmana z partii. Gdyby nie Hofman nikt by Hofmana z PiS-u nie wyrzucił.

Sąsiedzi z naprzeciwka wywiesili flagę. Zawsze na nich można liczyć.

2. Po „Loży Prasowej” ruszyliśmy na zachód. Parę dni temu się zastanawiałem, czy to, że Vito nie chce ruszać z dwójki to efekt momentu silnika i skrzyni biegów, czy raczej mojego kaca. I wyszło, że jednak kaca, bo to nie z dwójki nie chce ruszać, tylko z czwórki.
Od kiedy pamiętam zawsze wśród znajomych miałem kogoś, kto miał busa. I to był albo ojciec dużej rodziny, albo właściciel psów, albo biznesmen. Albo ktoś, kto lubił wozić dużo rzeczy w samochodzie. Właściciel busa zawsze był w stanie wytłumaczyć sens posiadania busa. Na ogół logicznie. Dziś się trochę pozmieniało, bo firmy motoryzacyjne wprowadziły odmiany samochodów, które są zaprojektowane specjalnie dla ojców dużych rodzin, specjalnie dla posiadaczy psów. Oni raczej Vito nie kupią. Vito jest samochodem dla biznesu.
Porównując zasadniczo nieporównywalne (kto mi zabroni). Porównam Vito z XC70. Jest połowę tańsze. Mniej pali. Ma wygodniejsze fotele. Jest za to głośne. Ale da się wytrzymać. Nawet 14 godzin z przerwą. Niezbyt długą.

Omijaliśmy kulczykowe bramki. We Wrześni skręciłem bardziej w stronę Rynku, żeby pokazać Bożenie pomnik Wrzesińskich Dzieci, który oglądałem we czwartek podróżując Dudabusem. Przy okazji zauważyliśmy, że we Wrześni jest sporo naprawdę ładnych budynków.

Do Rokitnicy dojechaliśmy chwilę przed zmrokiem. Zdążyłem zauważyć, że Jeżyk – czwarta z choinek (po Żyrafie, Flipie i Flapie) ma się dobrze. Z pomocą sąsiada Gienka rozładowaliśmy samochód i ruszyliśmy dalej. Na drodze do Węgrzynic przed autem przeleciały dwie sarenki. W dość bezpieczny sposób. Ale i tak zacząłem się zastanawiać, co by było, gdybym tę drugą trafił.
W Nevadzie w Poźrzadle też nie było Jarzębiaku. Wcześniej nie było go w Makro. Wcześniej w pięciu sklepach monopolowych. Gdyby ktoś gdzieś zobaczył Jarzębiak – proszę o informację. Od Poźrzadła prowadziła Bożena. Ja się zabrałem za pisanie Negatywów. Nie szło mi najlepiej, bo jednak 10-calowy tablet z dziwnie działającą klawiaturą dawał ograniczony komfort pracy.
Kiedy dojechaliśmy do Berlina z nieba leciało coś, co było rzęsistym deszczem o temperaturze deszczu ze śniegiem. I to była zła informacja.
Odkryłem nowy sposób wjeżdżania do Berlina. Przed lotniskiem skręca się w prawo. I jedzie strasznie szeroką drogą, po której prawie nic nie jeździ, bo wszyscy wolą nową autostradę. Jedzie się i jedzie, aż się dojedzie do parku, który trzeba objechać wkoło. Platanową aleją. Później się jedzie wzdłuż rzeki, koło wielkiej O2 World, i jakoś się dojeżdża na Alexanderplatz. Muszę przyznać, że rzygałem wewnętrznym Ringiem. Choć z drugiej strony na Tempelhof zawsze przyjemnie jest popatrzeć. Paliwo w Berlinie wciąż jest tańsze niż na stacjach przy A2.

3. Bożena z wielkim poświęceniem bohatersko prowadziła (nie lubi jeździć w nocy). Ja pisałem Negatywy. Napisałem. Opublikowałem. Profesor Żerko i tak narzekał, że późno.

Profesor Żerko napisał parę dni temu, że właśnie się odbywa wygaszanie Instytutu Zachodniego. I to jest bardzo zła informacja. Póki nie podejmiemy decyzji o podzieleniu Polski na landy i włączeniu ich do Republiki Federalnej powinniśmy dbać o takie jak Instytut Zachodni instytucje, a raczej się nie zanosi, żebyśmy taką decyzję szybko mieli podejmować.
Gdyby osoba odpowiedzialna za sytuację Instytutu była Czechem – mógłbym jakoś zrozumieć jej do Instytutu stosunek.

Moja ciotka. Dokładniej córka siostry mojej babci jest numizmatykiem. Opowiadała kiedyś dykteryjkę, jak na jakimś sympozjum jakiś gość z Czech usłyszał nazwę Instytutu. Zdziwił się bardzo i powiedział, że u nich od takich spraw instytutu nie ma. Jeżeli nie wiecie o co chodzi sprawdźcie, co po czesku znaczy záchod. Mój Boże zacząłem powtarzać dowcipy.

Do Warszawy dojechaliśmy po czwartej. I to jest zła informacja.


poniedziałek, 2 marca 2015

1 marca 2015





1. Budzik dwa razy w tygodniu to by była zdecydowana przesada. Udało się go uniknąć, bo obudził mnie wewnętrzny imperatyw. Obudził mnie ciut za późno, więc nie zjadłem śniadania.
Wsiadłem w czerwonego po strażacku mercedesa i pojechałem do Expo na ulicę Prądzyńskiego.
Jeżeli mam być szczery, to rzeczone Expo nie kojarzy mi się najlepiej. Strasznie jest tam brzydko, a wszystkie imprezy, na których tam byłem, były takie se. Inna sprawa: wszystkie były organizowane przez firmy technologiczne i nie podawano na nich alkoholu. Bo jak podawać alkohol na imprezie, która odbywa się w miejscu do którego nie da się chyba dostać inaczej  niż samochodem.
Postanowiłem zostawić samochód na płatnym parkingu. Emocje w tej kampanii zaczynają być tak duże, że mógłby mi prof. Nałęcz lakier gwoździem porysować i bym się musiał w Mercedesie tłumaczyć.
Na parkingu stanąłem obok auta z jakiegoś łódzkiego sklepu dla nurków. Pomyślałem, że istnieją również PiS-owcy podwodni. Ale szybko zauważyłem, że samochodów ze sklepów nurkowych jest więcej. Później się okazało, że w hali pod którą zaparkowałem  były jakieś targi dla nurtujących. Więc o istnieniu podwodnych PiS-owców przekonam się innym razem.
Strach przed porysowaniem mercedesa miał mnie kosztować prawie 30 złotych. I to jest zła informacja. Rację ma kandydat Jarubas – trzeba skończyć tę wojnę polsko-polską. 

2. Kiedy wchodziłem do właściwej hali, pewien prominentny funkcjonariusz PiS rzucił w moim kierunku coś o jakimś SS-manie. Nie zajarzyłem o co chodzi, więc uciekłem. W środku spotkałem grupkę innych znanych mi PiS-owców, którzy też zaczęli coś o SS-manie mówić. Wtedy do mnie dotarło, że chodzi o wpis w 3 negatywach, w którym opisywałem wrażenia z Dudabusu.
Napisałem tam, że jeden z zajmujących się nami ludzi miał twarz SS-mana.
Człowiek musi bardziej uważać na to, co pisze. Chodziło mi tylko o to, że gdyby ktoś z zaprzyjaźnionych reżyserów szukał statysty o odpowiednim wyglądzie, to jest.
A ludzie już zaczęli sobie jakieś narracje tworzyć.
To jest tak, jakby wyciągać jakieś wnioski z tego, że rzecznik Mastalerek podobny jest do Breivika. Jest podobny? Jest. Ale co z niego za Breivik, skoro się ostatnio w telewizorze ciągle zgadza z panem Czarzastym.
Z czterech stron sceny były trybuny, Na scenie stała mównica. Zrobiłem jej zdjęcie, żeby było widać niewidzialny prompter. Redaktor Majewski (z Rzepy) powiedział, że nie warto, bo PiS ma związany z tą mównica perfidny plan.
Stanąłem sobie więc obok redaktora Knapika i czekałem na tego planu realizację. Red. Knapik jest niższy niż w telewizorze. W telewizorze reż trudno zobaczyć jego konwersy. Styl trzeba mieć.
W każdym razie stać na PiS-owskiej imprezie koło redaktora Knapika to +10 do lansu. Ktoś (dobrze wiem kto) wrzucił do Twittera zdjęcie naszej grupki pisząc coś o red. Knapiku, którego słabo na zdjęciu zresztą było widać. Skomentowałem więc, że to mnie widać najlepiej.  Odezwała się na to od lat już wschodząca, choć wciąż młoda gwiazda prawicowego dziennikarstwa – żeby ktoś z obsługi sprawdził, czy alkoholu na imprezę nie wniosłem. Ochroniarze oko na mnie mieli przez cały czas. Zresztą nie tylko na mnie.
Podszedł za to młodzieniec z biura prasowego, żeby powiedzieć, że wcale nas w Dudabusie nie separowali od młodzieżówki. A kierownik od rana go wypytywał, co z tymi dziennikarzami wyprawiali. Prawda była taka, że na początku kazali siedzieć z tyłu, później odpuścili.
Rozmawialiśmy wcześniej z red. Majewskim (z Rzepy) o Ochotniczej Straży Pożarnej. No i red. Majewski ( z Rzepy) nie wiedział, że strażacy mają prawo do wyszynku. Kiedy się dowiedział postanowił założyć OSP. No i wtedy do mnie dotarło, że marszałek Sikorski o własną wieś wystarał się nie tyle z powodów prestiżowych, co, żeby alkohol taniej kupować. Wiemy jaki to oszczędny jest człowiek (jeśli chodzi o jego osobiste pieniądze oczywiście).
Koło red. Knapika stał red. Kolanko. Jak zwykle zadowolony z siebie. Dzień wcześniej rozmawiałem z nie mogę powiedzieć kim, który to zastanawiał się jakie siły stoją za 300polityką, bo nie może uwierzyć, że wszystko finansuje z własnej kieszeni kol. Mężyk (300 zł za hosting). Red. Kolanko wygląda na zbyt zadowolonego jak na osobę, która pracuje za darmo.
Nie mogę powiedzieć kto wysunął dwie teorie na temat finansowania 300polityki. Nie będę ich przytaczał, bo bym wolał, żeby nie były prawdą. A ostatnio mam wrażenie, że większość z tego, co piszę prawdą się staje. I to nie jest dobra informacja.
Perfidny plan PiS-u polegał na tym, że zanim kandydat zaczął przemawiać mównica została wniesiona. Kandydat musiał więc używać prototypowych soczewek kontaktowych Googla.
Kandydat mówił z półtorej godziny. Jak na tego rodzaju przemówienie – bardzo konkretnie, ale nie wiem, czy można mi wierzyć, bo jestem przecież chorym z nienawiści PiS-owcem.
Równocześnie w Białymstoku prezydent Komorowski spotkał się z aktywem urzędniczym. Wygłosił przemówienie, którego odpryski można było obserwować na Twitterze. Przemówienie pan Prezydent ponoć zakończył zwrotem, że idziemy środkiem polskiej drogi. A z przeciwka nadjeżdża Dudabus – skomentował red. Wybranowski. 
Później się okazało, że Kancelaria Prezydenta zarzuciła Kandydatowi, że jego przemówienie było plagiatem programu pana Prezydenta. Ale nie będę na ten temat pisał. To, że śmieszą mnie dowcipy o niepełnosprawnych umysłowo dzieciach nie znaczy, że będę je zawsze powtarzał.

3. Po wszystkim wróciłem do domu, zjadłem śniadanie i pojechaliśmy po mojego brata, z którym na Powiślu zapakowaliśmy mercedesa wyposażeniem mieszkania, które miało pojechać na wieś. Wyposażenie ma pojechać. Później spotkaliśmy się z naszymi kolegami w restauracji Why Thai.
To była moja druga wizyta w tym miejscu. Pierwszy raz, parę miesięcy temu asystowałem koledze Grzegorzowi przeprowadzającemu wywiad z panią poseł Marczułajtis. Pani poseł świetnie się wpisuje w obraz typowej kobiety z Platformy Obywatelskiej.
Kolega Grzegorz gdzieś zniknął w Chinach i to jest zła informacja.
Wtedy, w drugiej części sali siedziała grupa ludzi Platformy, częściowo z zarzutami, częściowo bez.
Tym razem żadnego polityka nie zauważyłem. Usłyszałem za to, że poseł Palikot żebrze o bilety do Opery. Dr Kulczyk kupił sobie lożę, Palikotowi chyba nie wypada, bo aktualnie jest lewicowcem. Swoją drogą ciekawe, co by powiedział jego elektorat, gdyby się dowiedział, że funduje mu bilety na spektakle.

niedziela, 1 marca 2015

28 lutego 2015


1. Obudziłem się w stanie ciężkim. I to nie tyle przez wypitą w Dudabusie flaszkę Jacka, co później zjedzoną kolację poprawioną średniej jakości winem z Lidla.
No więc się obudziłem i za bardzo nie mogłem do siebie dojść. No i przeczytałem, że zmarł Bohdan Tomaszewski. I to była pierwsza zła wiadomość. Nie, żebym jakoś specjalnie oglądał tenis w telewizorze. Ale pan Bohdan był od zawsze. Teraz go nie ma. Im mniej będzie takich, którzy byli od zawsze, tym prędzej się będzie trzeba samemu pakować.

Mój brat przez chwilę trenował tenis. Był wtedy małym grubaskiem. Lata 80. Pojechaliśmy na wakacje do Międzybrodzia Bialskiego. W ośrodku był kort. Na korcie grywali panowie dyrektorzy. Mój brat prosił, żeby mu pozwolili ze sobą zagrać. Prosił i prosił. W końcu uprosił. Któryś z dyrektorów nie chciał wyjść przed małżonką (czemuż nie miała to być małżonka) na niewrażliwego na prośby dziecka. Po chwili sytuacja wyglądała tak: po jednej stronie siatki stał mały, gruby chłopiec i od niechcenia odbijał piłki to w jeden, to w drugi róg kortu, po drugiej, czerwony dyrektor w stanie przedzawałowym miotał się po korcie. Chłopiec robił to w taki sposób, że dyrektor zawsze ostatkiem sił był w stanie do piłki dobiec. Trwało to na tyle długo, że wokół kortu zdążyli się zebrać gapie. Nie pamiętam jak mecz się skończył. Pamiętam, że następnego dnia dyrektora ani małżonki już nie było. I chyba nikt więcej z moim bratem nie chciał już grać.

2. No więc cierpiałem w ciszy w łóżeczku, kiedy zaczepił mnie Eryk Mistewicz, pytając o toyotę Yaris. Na początku myślałem, że chodzi o tę, należącą do sekretarz redakcji magazynu „Esquire”, którą przytarła Bożena parę dni temu. Ale szybko się okazało, że wcale, że nie.
Otóż – za red. Czuchnowskim – minister Sienkiewicz stworzył był specjalną grupę, która inwigilowała szefów służb specjalnych. W związku z tym, że rzeczeni szefowie mieli pojęcie o policyjnej robocie potrafili rozpoznać samochody używane przez służby do inwigilacji, postanowiono kupić kilka Yarisów, elektronikę wepchnięto do tzw. trumien – bagażników dachowych. Ten chytry plan mógł powstać w głowie samego ministra Sienkiewicza. Toyota Yaris – samochód zupełnie niekojarzący się ze służbami. Na pierwszy rzut oka.
Na pierwszy rzut oka, bo gdyby pod moim domem stał przez parę godzin Yaris, w którym siedziałoby dwóch mężczyzn. Zdecydowanie heteroseksualnych mężczyzn – sam bym zadzwonił po Policję.

Rozmawiałem później o ministrze Sienkiewiczu nie powiem z kim. Nie powiem kto przez cały czas uważa ministra Sienkiewicza za osobę o wybitnej inteligencji i wielkiej wiedzy na tematy wschodnie. Uważa też, że minister Sienkiewicz kocha miłością wielką premiera Tuska. Ja mam nieco inne zdanie. Uważam, że minister Sienkiewicz, kiedy wszedł na poważenie do platformianej polityki doszedł do wniosku, że ktoś o tak wybitnym intelekcie jak on, jest w stanie zostać królem dżungli, zwłaszcza, że premierowi Tuskowi tak łatwo szło. A przecież minister Sienkiewicz jest najmądrzejszy na świecie. Kto inny by wpadł na tak świetny pomysł jak inwigilowanie z Yarisów.
Nie mogę powiedzieć kto uważa, że za przeciekiem do red. Czuchnowskiego stoi minister Schetyna. I, że jest to zemsta za Instytut Obywatelski, który był ministra Schetyny oczkiem w głowie. Bardzo mi się ta idea podoba – bo nie ma nic śmieszniejszego jak frakcje w rządzącej partii szczują na siebie specjalne służby. Za plecami ministra Sienkiewicza nie ma już Donalda Tuska, więc pewnie źle się to wszystko dla niego skończy.

Część tzw. prawicowego Twittera nie mogła darować red. Czuchnowskiemu, że porównał działania ministra Sienkiewicza do działań członków rządu PiS. I to jest zła informacja. Bo powinni się cieszyć, z tego jak bardzo krytykuje ministra PO. Dziś red. Czuchnowski nie zna chyba żadnego gorszego określenia niż to porównanie.

3. Udałem się na ulicę Daimlera w celu odebrania mercedesa Vito. Trasę pokonywałem częściowo piechotą, częściowo WKD. W drodze rozmawiałem z jednym z moich ulubionych informatorów, który opowiadał o imprezie u redaktora pewnego lajfstajlowego magazynu, która miejsce miała dzień wcześniej. Otóż pewna gwiazda wybiegów własnoręcznie demontowała łazienkowe lustro, żeby je użyć do tego, do czego według redaktorów „Wprost” używa się talerzyków z Ikei.

Kupiłem pierwszy numer magazynu „Esquire”. Na pierwszy rzut oka lepszy niż zerówka, ale bałem się zacząć czytać. Zwłaszcza, że literki zbyt małe, a w WKD trzęsło.
Mercedes okazał się strażacko czerwony. I z manualną skrzynią biegów, zestrojoną tak, że się za bardzo nie da ruszyć z dwójki. Chyba, że to był kac. W każdym razie samochód się bardzo dobrze zapowiada.

Wieczorem zobaczyłem film z wizyty jaką prezydent Komorowski raczył odbyć w japońskim parlamencie. Jestem na tyle stary, że pamiętam czasy prezydentury Lecha Wałęsy.
Bronisław Komorowski jest Lechem Wałesą XXI wieku. I to jest zła informacja.  

sobota, 28 lutego 2015

27 lutego 2015


1. Musiałem użyć budzika. Staram się żyć w ten sposób, żeby nie musieć tego robić. No więc wstałem, wziąłem prysznic (nie pomógł – dalej spałem) ubrałem się, poszedłem do sklepu, gdzie kupiłem

dwa banany, butelkę Kingi Pienińskiej i pół litra Jacka Danielsa. Ze sklepu, piechotą udałem się na Nowogrodzką, po drodze czytając jak red. Wójcik prostuje, co napisałem o tzw. drugim zegarku ministra Kamińskiego w poprzednich Negatywach. „Fakt” przywiązuje większą wagę do faktów niż niejedna gazeta, której dziennikarze mają się za lepszych.

Razem z kolegą Rybitzkim wsiedliśmy do Dudabusu. Pan o fizjonomii SS-mana, przedstawiający się „biuro prasowe” wygnał nas na tył autobusu. Pilnując byśmy się nie zmieszali z młodzieżówką PiS. Autobus ruszył. Na placu Zawiszy minęliśmy redaktora Gmyza. Nie, żebyśmy pana redaktora zauważyli, zauważyliśmy tweeta w którym to konstatował.
Jechaliśmy na zachód Autostradą Wolności, rozmawiając z red. Pereirą o „Zwykłym polskim losie”. Redaktor Pereira tłumaczył, że pomysł zamordowania milicjanta to nie są żadne śmichy-chichy. Trudno się było z nim nie zgodzić. Ten milicjant mógłby być czyimś ojcem. Mógł na przykład być ojcem Jurka Owsiaka.
I wtedy Polska by była zupełnie inna niż jest. Podróżujące z nami panie redaktorki nie mogły uwierzyć, że książka kończy się w październiku 1992 roku.
Mnie się przypomniała dykteryjka, którą przed kilkunastu laty usłyszałem od red. Rumianka.

Redaktor Rumianek karierę telewizyjną rozpoczynał od pracy w Redakcji Wojskowej TVP. I jako reporter tejże redakcji leciał kiedyś dokądś helikopterem z Ministrem Obrony Narodowej. I rzeczony minister zaczął opowiadać pewną zabawną (w swoim mniemaniu) historię. Otóż była jednostka wojskowa, w której nie było „niepowrotów”. Znaczy, żołnierze z przepustek wracali zawsze na czas. A nie dość, że wracali, to jeszcze niechętnie na te przepustki jeździli. Rzecz była na tyle podejrzana, że aż przeprowadzono śledztwo. Niczego nie wykazało, więc wysłano agenta undercover. No i rzeczony agent wykrył, że jednostka przez ścianę sąsiadowała z ośrodkiem opieki społecznej. Żołnierze odkryli, że przez strych da się do tego ośrodka wejść, porwali stamtąd kilka umysłowo cofniętych dziewcząt i zainstalowali je gdzieś w koszarach i uprawiali z nimi seks. Taka sytuacja.

Redaktor Rumianek dziwił się wtedy, jak minister może takie rzeczy opowiadać dziennikarzom i jeszcze się z tego śmiać. Minister. No właśnie nie pamiętam. Może to był wiceminister. Nazwiska nie pamiętam, ale jakoś mi się skojarzyło.

Dwa razy przez autobus przebijał się operator TVN taszcząc kamerę. Za każdym razem mówił, że przeprasza, że jest w ciąży. Humor operatorów jest nie do podrobienia. Kiedy przebił się na przód za drugim razem i przez czas dłuższy kręcił to drogę, to Kandydata na tył przyszedł pan z biura prasowego (ten o fizjonomii SS-mana) i poprosił dziennikarza TVN, żeby ten wywarł presję na operatorze, żeby już skończył. Dziennikarz TVN skądinąd rozsądnie zapytał, dlaczego on (człowiek o fizjonomii SS-mana) sam mu tego nie powie. Człowiek (o fizjonomii SS-mana) odpowiedział, że nie chce wywierać presji na wolne media. Co było nawet śmieszne.

Rozmawialiśmy z paniami redaktorkami o kondycji dziennikarstwa. Na przykład o tym, że starszy analityk Szacki rozwinął skrzydła od czasu, kiedy przestał pracować w Gazecie. No i usłyszałem, dlaczego starszy analityk Szacki jest starszym analitykiem. Otóż wcześniej analitycy w think tanku „Polityki” dzielili się na młodszych analityków i analityków, ale stwierdzono, że młodszy analityk nie brzmi wystarczająco prestiżowo, więc młodsi analitycy stali się analitykami, a analitycy – starszymi analitykami. Logiczne.

Nie można było oczywiście ominąć tematu „Durczoka”. Postawiłem tezę, że większości polskich mediów trudno zajmować się tematem molestowania, bo większość miała jakiegoś naczelnego, który miał zwyczaj romansowania z pracownicami. Niektórzy z tych naczelnych wciąż są naczelnymi. Na mediach elektronicznych znam się słabo – ci, którzy się znają lepiej mówią, że specyfika pracy powoduje, że przez lata takie zachowania były tam oczywiste.
Na mediach papierowych znam się lepiej. Redaktor Pereira raczył powątpiewać, że napiszę „Adam Michnik”. Napisałem. Mogę napisać jeszcze „Grzegorz Lindenberg”, mogę np. „Piotr Najsztub”.
Problem polega na tym, że coś, co w korporacyjnej Ameryce jest potępiane od wielu lat, w Polsce zaczyna być od niedawna. I właściwie trudno powiedzieć, od kiedy jest. Zresztą nawet kobiety nie są tak jednogłośne w potępianiu tego rodzaju zachować u szefów. Potępiają zdecydowanie te, które nie mają takich doświadczeń. Choć nie do końca. Jedna z moich młodszych koleżanek napisała na fejsie przed paroma dniami, że Durczoka nie żałuje, ani mu nie współczuje. Że pracuje w korporacji i ma nadzieję, że teraz, nareszcie, paru gości zostanie skłonionych do tego, żeby się nad sobą porządnie zastanowić.
Pamiętam, że tej koleżance uwiedzenie bezpośredniego przełożonego zajęło kiedyś parę tygodni.

W każdym razie teraz ten, kto podważa wiarygodność tekstów we „Wprost” jest za molestowaniem. I to jest zła informacja.

2. Dojechaliśmy do Władysławowa (nie mylić z Władysławowem) Dudabus zatrzymał się przy gminnym ośrodku zapobiegania nie pamiętam czemu. Kandydat wysiadł, wygłosił przemówienie, później dyskutował z obywatelami. Jeden zaczął krzyczeć, że nie pozwoli złego słowa powiedzieć na Edwarda Gierka, trochę bez sensu, bo Kandydat akurat mówił, że zadłużenie z czasów Gierka było niższe niż to, które powstało w ciągu ostatnich lat. Ale reszta obywateli zakrzyczała obywatela się awanturującego. Ja udałem się do pobliskiego sklepu spożywczo-monopolowego, gdzie się okazało, że poza alkoholem można kupić jedynie batoniki. Za radą pani sprzedawczyni wziąłem Grześka – Toffi, którego zjadłem ze smakiem. W gminie Władysławów są bunkry, czyli jest zajebiście.
Bunkry, czyli bardziej schrony bojowe wybudowano w 1939 roku, po czym wycofano się bez walki. Zabrakło kogoś, kto by zaprotestował – i żądał, żeby zamiast fortyfikacji wybudowano przedszkole.

Kandydat zostawił w autobusie iPada. Niestety zahasłowanego, a już myślałem, że się zabawię w prof. Kuźniara.
Mieliśmy ruszać, ale zgubiła się ekipa TVN. Redaktor Pereira sugerował, żeby jechać bez nich. Żartowniś.
Ruszyliśmy do Turka. Tak, wiem, że odmienia się – Turku, ale co ja poradzę, że mnie Turek śmieszy.







Turek spore miasto. Ze słusznej wielkości rynkiem. Przy rynku kebab. Turecki kebab. Znaczy tak się nazywa. Znaczy nie tylko mnie Turek śmieszy.
Na rynku kamień. Na kamieniu napis: „Jesteśmy w Unii Europejskiej. Turek. 1.05.2004” Przypomniał mi się wstęp do Winnetou, w którym Karol May napisał – „Turcja, ten chory człowiek Europy”.




Kandydat wygłosił przemówienie, porozmawiał z mieszkańcami i poszedł pod kościół złożyć kwiaty pod tablicą pamięci Lecha Kaczyńskiego. Obok była druga poświęcona zamordowanym w Katyniu mieszkańcom ziemi turkowskiej. 78 nazwisk. Obok tablica poświęcona turczanom zamordowanym przez hitlerowców w obozach i więzieniach – ze dwa razy więcej nazwisk.
Aż mnie kusiło, żeby metodą dr. Kunerta poszukać powtarzających się nazwisk. Niestety musieliśmy się spieczyć.
Wróciliśmy na rynek, gdzie Kandydat udzielał wywiadu lokalnej telewizji, a panowie z biura prasowego pilnowali (również stosując nielegalnie przymus bezpośredni), żeby nikt nie wszedł w kadr.
Na balkonie kamienicy obok kebabu wisiał napis – „Mówimy nie decyzji Komisji Europejskiej w sprawie zamknięcia elektrowni i kopalni »Adamów«”. To ma być pierwsza polska elektrownia zamknięta ponoć w związku z polityką klimatyczną. Węgiel się ponoć i tak powoli kończy, ale jeszcze na dobrych parę lat by starczyło. Przy minimum samozaparcia by się dało w Brukseli załatwić przesunięcie decyzji. Ale kogo w Warszawie może interesować coś, co się nazywa Turek.
I to jest zła informacja.
Przysłuchiwałem się dyskusji grupki stojących z boku obywateli, którzy najpierw się zastanawiali, czy Kandydat jest wierzący, później na chwilę przywołali temat ułaskawienia, by przejść do osoby lokalnego dziennikarza rozmawiającego z Kandydatem. Pani mówiła, że go nienawidzi, bo kiedyś była jego sąsiadką, a on głośno w nocy imprezował, więc nie mogła spać. Nienawidziła go tak bardzo, że powtarzała to kilka razy.

Z Turka, no dobra, z Turku ruszyliśmy do Słupcy. Kandydat przyszedł do nas przez chwilę porozmawiać. Opowiedzieliśmy mu o konferencji, którą zwołał wcześniej kierownik sztabu pana Prezydenta, wyciągając sprawę ułaskawienia. Kandydat odpowiedział, że wszystko, co miał do powiedzenia w tej sprawie powiedział cztery lata temu. Po tym, kiedy prokuratura śledztwo umorzyła nie dopatrując się sensu w złożonym przez Kancelarię Prezydenta Komorowskiego zawiadomieniu.


Swoją drogą tekst redaktora Krzymowskiego byłby kuriozalny, gdyby nie to, że ostatnio w „Newsweeku” i na „naTemat” takie teksty powoli stają się normą. Mocny tytuł, ciut słabszy lead. I później właściwy tekst, w którym wszystko się nieco rozmywa.

Reporter TVN koniecznie chciał, żeby Kandydat sprawę skomentował. Zastanawialiśmy się nawet ile razy będzie pytanie powtarzał. Metoda red. Rachonia jest dziś bardzo popularna. Kandydat coś odpowiedział i najwyraźniej nie dał się na niczym złapać, bo nic z pracy ekipy TVN nie załapało się do wieczornych Faktów.

W Słupcy stanęliśmy na pustym targowisku. Na którym ktoś sprzedawał kolekcję antycznej elektroniki. Telewizory kineskopowe, magnetowid, resztki po drukarkach HP i kilka kilkunastoletnich telefonów komórkowych. Dudabus stanął między ZUS-em, Galerią Słupecką, Szaletem Miejskim i Strażą Pożarną. Kandydat wygłosił przemówienie i porozmawiał z mieszkańcami. W Galerii Słupeckiej jest sklep chiński, można też kupić utensylia konieczne przy produkcji domowych wędlin.

W Słupcy zjedliśmy obiad. Przy obiedzie odbyłem nieprzyjemną rozmowę na temat dziennikarstwa motoryzacyjnego. Jedna z pań redaktorek. Konkretnie red. Baranowsk,a była na prezentacji Qashqaia w Chorwacji. Trafiła do samochodu z dwoma młodymi ludźmi z jakiegoś tam portalu, którzy opowiadali jakie cudowne jest życie dziennikarzy motoryzacyjnych bo samochody mają za darmo porządne, mogą podjechać pod uczelnię i laski rwać, a na karty paliwowe robić zakupy na stacjach benzynowych. Żeby nie wstyd, który mi po wybitej w Navarze szybie został, to bym zadzwonił do Doroty i spróbował ustalić co to za młodzieńcy byli. Żeby jakąś zemstę wymyślić, bo po takim czymś trudno dowodzić, że pięciogwiazdkowy hotel nie wpływa u normalnych a na ocenę samochodu.

3. Ze Słupcy ruszyliśmy do Wrześni. Września to słusznej wielkości miasto. Dudabus stanął na płycie rynku. Przedstawiciele mieszkańców czekali z transparentami. Okazało się, że miejscowy PiS-owski aktyw nie zorganizował nagłośnienia. Co zostało źle odebrane przez obecnych. Rozmawialiśmy z paniami, które zaczęły narzekać na powstającą fabrykę Volkswagena. Brzmiało to tak – z warszawskiego punktu widzenia – abstrakcyjnie, że aż zaczęliśmy je dopytywać. Cóż złego jest w sukcesie ministra Piechocińskiego? Ze dwa tysiące nowych miejsc pracy. Panie odpowiedziały, że by wolały, żeby te miejsca pracy były w polskim przedsiębiorstwie, bo oddano ziemię Niemcom, a bez ziemi nie ma Polski. Panie nie były opisywanym wielokrotnie typem z moherowym beretem. Nie były specjalnie stare i nie sprawiały wrażenia excusez le mot pierdolniętych. Wtedy mi się przypomniało, że znam już kilku Wielkopolan, którzy organicznie nie znoszą Niemców. A to Września. Miasto niby spore, ale nie aż tak, żeby się osobiście nie znało rodzin tych dzieci od strajku.

Kandydat rozmawiał z obywatelami. Ja słuchałem jak dwóch panów z boku rozmawia o tym, że nie bardzo rozumieją jak się to stało, że we Wrześni wciąż wygrywa PO. Tylko przez chwilę nie rozumieli, bo szybko sobie wyjaśnili, że ludzie narzekają, a później – jak przychodzi co do czego – nie idą na wybory. Kandydat poszedł złożyć kwiaty najpierw pod pomnikiem pomordowanych przez UB, później pod pomnikiem tych dzieci od strajku. Strasznie ten pomnik jest brzydki. I to jest zła informacja.
Wcześniej miała miejsce dość zabawna sytuacja, bo miejscowy aktyw nie był pewien, czy są przygotowane kwiaty do złożenie przez kandydata, więc wykonano parę nerwowych ruchów. Ważne, że się okazało, że wszystko jest w porządku. Kandydata specjalnie – jak usłyszałem – przeprowadzono dwa razy pod ratuszem, żeby wyprowadzić z równowagi urzędujących tam urzędników. Naród wrzesiński bardzo był obecnością Kandydata podekscytowany, jedna pani nawet wręczyła mu telefon, żeby porozmawiał z jej córką. Później jeden pan powiedział, że to historyczny dzień dla Wrześni.

Z Wrześni ruszyliśmy kulczykowym odcinkiem Autostrady Wolności do Konina. Redaktor Pereira udał się na przód, by przeprowadzić z Kandydatem rozmowę. Zrobiło się nerwowo, gdyż usłyszeliśmy, że Kandydat z Konina wraca samochodem, więc szans na rozmowy później już nie będzie. Panie redaktorki z jednej strony chciały z Kandydatem porozmawiać, z drugiej nie chciały przerywać redaktorowi Pereirze. Nawet oferowałem im pomoc, ale postanowiły zaczekać.

Redaktor Pereira nagrywał do samiuśkiego Konina. W którym, w auli jakiejś szkoły było zebranie z aktywem. Kandydat wygłosił bardzo dobre przemówienie, odebrał do dzieci kwiaty, zrobiono mu z nimi zdjęcie. Porozmawiał bezpośrednio z ludźmi. Po czym odpowiedział na pytania lokalnych mediów. Między pytania lokalnych mediów z energią, jak podczas konferencji w KPRM, wbił się redaktor Pereira, który zacytował tweet niejakiego Niklewicza cytującego słowa premier Kopacz, że najbliższych latach Polska ma stać się jednym z 20 najbogatszych krajów świata. Kandydat odpowiedział, że się z tego cieszy.
Chodziło o to, że wcześniej Kandydat coś takiego powiedział, a kiedy to powiedział, to na oficjalnym koncie prezydenta Komorowskiego pojawił się komentarz, że to jest całkowicie nierealne.

Ze szkoły pojechaliśmy pod jakiś chyba kościół. Złożyć kwiaty pod tablicą. Piszę chyba kościół, bo architekt pozwolił sobie na wiele. Na fasadzie budowli przedstawiono symbolicznie ważne wydarzenia z życia św. ojca Kolbego. Nowatorsko przedstawiono.

Zapytano nas, czy się obrazimy, jeżeli kandydat pojedzie w Dudabusie jeszcze z godzinę, a później przesiądzie się do służbowej Octavii. Powiedzieliśmy, że się nie obrazimy.
Ruszyliśmy. Kandydat przyszedł do nas na tył i do samej Warszawy, znaczy z dwie i pół godziny rozmawialiśmy. Dla tej rozmowy opłacało się przemęczyć te kilkanaście godzin. Znam Kandydata dobrze i od dawna. Bardzo dawna. Wciąż mnie zadziwia.

I tu się muszę przyznać, że mój perfidny plan z ósmej rano spalił na panewce. Otóż przy pomocy przemyconej na pokład Dudabusu flaszki Jacka Danielsa chciałem wprowadzić nieco pamiętanej z czasów licealnych świeżości. Niestety się okazało, że właściwie nikt nie chce w tym performance uczestniczyć. Coś tam wypił red. Pereira. Usta zamoczył kolega Rybitzki, więc właściwie musiałem wypić flaszkę sam. Nie był to dla mnie jakiś specjalny wyczyn. Przez cały czas udało mi się trzymać fason, poza jednym momentem, kiedy w dość nowatorski sposób próbowałem analizować historię Rabacji Galicyjskiej. Zrobiło się wtedy przez chwilę bardzo cicho.
Następnym razem muszę wziąć mniejszą flaszkę.




czwartek, 26 lutego 2015

26 lutego 2015


1. Bożena parę dni temu była na premierze „Marii Stuart”. Przyniosła stamtąd marcową (jak wiadomo mamy już marzec) „Urodę Życia”. Ja tam się odbiłem już od edytorialu, Bożena poczytała więcej. Wywiad z Izą Kuną. Opowiadała o swoim ojcu, który mimo kryzysu, kartek, zawsze jakoś doprowadzał do tego, że lodówka była pełna. „Zawsze wszystko było”. „Jakimś sposobem”. Ojciec pani Kuny był szefem kadr w dużym zakładzie w małym mieście.
Szkoda, że „Resortowe dzieci” są tak złą książką. Jeszcze chwila i nikt nie będzie się zastanawiał jakim sposobem za komuny jedni mieli dobrze, inni źle. Oczywiste będzie, że ci, który mieli dobrze potrafili się jakoś zakręcić, a ci, którzy nie – nie.
I to jest zła informacja.

2. Razem z moim ulubionym wydawcą pojechaliśmy do mojego ulubionego sklepu z zegarkami. Sklepu, który był tak ważny w karierze ministra Nowaka. Panowie ze sklepu powiedzieli, że minister Kamiński nie był ich klientem. Gdyby był, to by pewnie nie powiedzieli, że był, ale tym razem wyraźnie powiedzieli, że nie był. Więc raczej nie był.

W sklepie można kupić zegarki marki Paul Picot ale modelu, który jest w posiadaniu ministra Kamińskiego nigdy nie mieli. Zresztą wypowiadali się o tym konkretnie zegarku z pewnym dystansem. Z tego dystansu wyniosłem, że kupić go to trochę jakby się zdecydować na limitowaną wersję opla Astry – myśląc, że będzie to kiedyś egzemplarz kolekcjonerski.
Dużo ciekawszy jest drugi zegarek odnaleziony przez „Fakt” na ręku pana Ministra. Schwarz Etienne to firma z większymi tradycjami. Panowie przeglądali strony internetowe i nie mogli znaleźć modelu Roma La Classica w cenie 30 tys. złotych. Wciąż wyskakiwał im złoty za 20 tys. dolarów.

Panowie byli wyraźnie dotknięci słowami prezesa Kaczyńskiego o ludziach noszących zegarki za ponad 30 tys. złotych. Tłumaczyli, że mądrze kupowane są dużo lepszą lokatą kapitału niż lokaty bankowe. Zaserwowali mi serię opowieści ekstremalnych np. o jakimś roleksie, którego wartość z 300 urosła do 900000 dolarów.
Sugerowałem, żeby na wystawie sklepu umieścili informację: porządne zegarki za mniej niż 10 tys. złotych. Posłowie powinni być zainteresowani.
Mają na przykład w komisie omegę taką jak była na księżycu. Chcą za nią jedyne 9000 zł, choć średnia jej cena to ponoć 15 tys.
Poseł kupi, jak „Fakt” ją wypatrzy pokaże agentom CBA rachunek i ma spokój.

Smutna prawda jest taka, że żyjemy w kraju, w którym zegarek wart 5 tys. euro uchodzi za ekstrawagancję. I to jest zła informacja.

3. Wracając wpadłem do Faster Doga. Pani Bąbałowa ma internetowego wielbiciela o imieniu Brian, który jest z Ameryki, ma psa i motocykle. Brian prawił jej komplementy na fejsie, Pawełek zastanawiał się co z tym zrobić. Zaczął szukać odpowiedniej wielbicielki. Nawet, gdyby znalazł, to by się to nie liczyło, bo to nie pani Bąbałowa szukała Briana, tylko sam się znalazł.
Zastanawialiśmy się przez chwilę z Pawełkiem, co ma zrobić, żeby być atrakcyjny dla amerykańskich wielbicielek. Wyszło, że nic. Bo ma już motor, tatuaże, psa (niby małżonki, ale nikt nie musi o tym wiedzieć) i fajnie się ubiera. Cóż, pozostaje więc tylko czekać.

Wieczorem w Krakenie spotkałem się z dyrektorami Ołdakowskim i Zydlem. Jeśli mam być szczery, to w rozmowach o Warszawie interesują mnie wyłącznie rzeczy, z których się mogę złośliwie ponatrząsać. I tym razem niestety z podsłuchiwania panów Dyrektorów nie miałem żadnego pożytku. I to jest zła informacja.

Dziś nie dałem rady czytać „Zwykłego polskiego losu”. Wystarczył mi wywiad, który pan Prezydent był łaskaw udzielić pierwszemu programowi Polskiego Radia.
Jeżeli ktoś nie usłyszał o tym, co wykonał na początku rozmowy dziennikarz publicznego radia, to proszę (za stroną polskieradio.pl):

Krzysztof Grzesiowski: Prezydent Rzeczpospolitej Bronisław Komorowski jest gościem Sygnałów dnia. Nasz prezydent – to pana hasło wyborcze w kampanii wyborczej?
Bronisław Komorowski: Nie, hasło będzie ogłoszone pewnie siódmego.
Krzysztof Grzesiowski: Dlaczego musimy tyle czekać? My, czyli ci, którzy popierają pana osobę?

Później było o „obywatelskości”

Krzysztof Grzesiowski: Czy pan się określa mianem kandydata partyjnego, czy obywatelskiego?
Bronisław Komorowski: Mówiłem o tym, jestem kandydatem obywatelskim popieranym między innymi przez Platformę Obywatelską, co wzmacnia tę obywatelskość, ale na przykład poparło mnie wielu prezydentów miast, burmistrzów, którzy są niezwiązani z żadną siłą polityczną albo sympatyzujący zdecydowanie z innymi.
Jak dowiedzieliśmy się wieczorem, prezydenci miast poparli pana Prezydenta nie tyle obywatelsko, co służbowo. Na przykład poparcie udzielone przez prezydenta Adamowicza kosztowało obywateli Gdańska 1373 złote i 88 groszy.

Ciekawe, czy redaktor Grzesiowski popiera prezydenta Komorowskiego prywatnie czy służbowo.  



środa, 25 lutego 2015

25 lutego 2015



1. Co za beznadziejny dzień. W związku z tym, że się zajmowałem działalnością zarobkową do jakiejś piątej rano wstałem nieprzytomny. Nieprzytomny zjadłem śniadanie. I nieprzytomny zrobiłem ileś tam rzeczy. Właściwie pierwsza rzecz którą pamiętam to to, że wyszedłem na pole. Zrobiłem zdjęcie przytartemu przez Bożenę zderzakowi w białym Yarisie. Jakiś zły człowiek zaparkował pod Bacio – nie bójmy się tego określenia – po rosyjsku. Więc za którąś próbą wyjazdu z bramy przytarła. Rada Języka Polskiego powinna zakazać nazywania dzisiejszych zderzaków zderzakami. Kiedyś zderzak służył do tego, żeby samochód mógł bez nieodwracalnych uszkodzeń przetrwać spotkanie z innym samochodem, drzewem, murem, latarnią, czy czym tam jeszcze. Oczywiście przy zachowaniu pewnych warunków. Dzisiaj zderzaki rozpadają się na widok przeszkody. Ze wszystkich nowych samochodów, którymi przez ostatnie lata jeździłem – jedynym, który miał prawdziwy zderzak był mercedes klasy G. I to jest zła informacja, bo znaczy to, że posiadanie nowego auta z prawdziwym zderzakiem jest poza zasięgiem większości Polaków.

Właścicielka Yarisa okazała się pracownicą Marquarda. 

Po tym, kiedy reklamowa komisja etyki nie dopatrzyła się niczego złego w pomyśle, żeby red. Zientarski udawał eksperta, w udających audycje reklamach uważam, że należy wywierać presję na Toyotę. Swoją drogą ciekawe jak na tak nieoczywisty etycznie pomysł zapatruje się centrala firmy.
Na razie mam zamiar odradzać wszystkim zakup nowych toyot, bo skoro nie przeszkadza im oszustwo w reklamie – tak samo może być z jakością wykonania auta.

2. No więc zrobiłem zdjęcie. Wpadłem do Beirutu, żeby zobaczyć jak wygląda z Krzysztofem w Izraelu. (Na razie wygląda dobrze). Z Beirutu poszedłem do Faster Doga zobaczyć jak wyglądają właściciele po powrocie z Berlina z show roomu G-Stara. Wyglądali, jak ludzie, którzy w nocy przyjechali samochodem z Berlina. Kolekcja zimowa G-Stara ponoć bardzo dobra. Miejmy nadzieje, że zanim przyjedzie nie wybuchnie wojna.
Pawełek zasypiał. Ja jedną ręką dyskutowałem z wychwalanym przez Eryka Mistewicza panem Wimmerem. On twierdził, że wg unijnych statystyk w Niemczech jest dwa razy drożej niż w Polsce. Ja odpowiadałem, że kiedy byłem ostatnio, to ropa była tańsza, w Lidlu ceny były porównywalne, wino tańsze, samochody, RTV, w porównywalnych cenach, on mi na to, że nie mam racji, bo statystyki unijne mówią, że jest dwa razy drożej. Pawełek przyznał, że od czasu, kiedy G-Star wycofał się z Polski obowiązują ich ceny niemieckie – ciut niższe. Nie ma to oczywiście znaczenia, bo unijne statystyki mówią, że w Niemczech jest dwa razy drożej.
W podobny sposób pan Wimmer uzasadnia, że w Polsce jest świetnie. Przyklaskują mu w tym Konrad Niklewicz z Waldemarem Kuczyńskim. Statystyka jest najważniejsza. Zwłaszcza unijna.
Pawełek trochę zasypiał. Narzekał, że nie zostali dzień dłużej. Bo i wcześniejszej nocy za bardzo nie przespał, bo oglądał Oscary. Nie porozmawialiśmy o „Idzie”, bo musiałem wrócić do domu, żeby przekazać światowej sławy artystce tytoń, który jakiś czas temu przywiozła dla niej Józka.
Przypomniało mi się, że obejrzałem rano konferencję prasową Jarosława Kaczyńskiego. Ze dwa razy naprawdę śmiesznie zażartował.
O, przypomniało mi się, że umówiłem się na test mercedesa Vito w wersji Towos. Znaczy w przypadku Vito raczej się to nie będzie nazywać Towos, tylko jakoś z angielska. Ale słowo Towos przypomina mi dzieciństwo.
Sprawność działu PR Mercedesa wciąż mnie zadziwia. I to jest zła informacja, bo powinienem się już przyzwyczaić.

3. Poseł Zalewski – wydawać by się mogło – rozsądny człowiek powiedział w TVP Info, że „chodzi o to, aby kandydat Andrej Duda upodobnił się do Komorowskiego po to, aby odebrać mu zwolenników”. Ciekawe jak by to miało być zrealizowane. Przez lobotomię?

Z kandydatem Dudą wywiad zamieściła gazeta.pl. Nieautoryzowany. Szkoda, że nieautoryzowany, bo gdyby kandydat Duda wywiad przed drukiem przeczytał, to mógłby poprawić dziennikarza piszącego, że Stary Sącz leży w Beskidzie Żywieckim. A tak jakieś dziecko przeczyta, utrwali sobie, dostanie w szkole niedostateczną ocenę i będzie mu przykro. Redaktorzy gazeta.pl (o ile tacy istnieją) powinni sprawdzać, co wypisują ich dziennikarze, bo to źle, kiedy dzieciom jest smutno.

Miałem przez chwilę ambicję, żeby wrzucać codziennie jakiś ciekawy fragment książki „Zwykły polski los”. Jest tak interesująca, że na razie trudno coś wybrać – a nie można chyba wrzucić całej w odcinkach. Dziś wpadł mi w oczy kawałek, w którym kolega bohatera kupił „autentyczny pistolet”, który później zmienia się w rewolwer. To musi być cud, bo przecież ktoś, kto tak jak bohater zna się na wojskowości wie, że pistolet i rewolwer to nie to samo.

W każdym razie się dowiedziałem, że gdyby nie młotek, którym ojciec kolegi, który kupił pistolet rozbił rewolwer to bohater by mógł zastrzelić na Obozowej milicjanta, a wtedy jego życie by się mogło inaczej potoczyć. I prezydentem mógłby być na przykład Radosław Sikorski. I to by dopiero była zła informacja.
A tak złą jest, że Monika Olejnik wystąpiła drugi raz w tych samych spodniach, a Męskie Blogerki Modowe zauważyły to ze sporym opóźnieniem.


wtorek, 24 lutego 2015

24 lutego 2015


1. W łaskawości swojej zacytował mnie redaktor naczelny tygodnika „Wprost”. W edytorialu. Niestety bez nazwiska, więc nie ma +10 do fejmu.
„»Ja w magazynach dla kobiet naczytałem się takich materiałów. Anonimowe bohaterki, anonimowi napastnicy. W godzinę można napisać« – skomentował na Twitterze jeden z dziennikarzy. Cóż, w takim razie gratuluję pismom, z którymi współpracował.
Zastanówmy się czego gratulować moim poprzednim miejscom pracy może red. Latkowski. Sarkastycznie gratulować.
Jakież z mojego postu musiał wyciągnąć wnioski? Albo, że czytam wyłącznie magazyny, w których pracuję. Albo nawet, że tylko te, które sam piszę.
Jakież my tego możemy wyciągnąć wnioski? Albo że sądzi po sobie. Albo zawsze wyciąga wnioski, które potrzebne mu są do tezy. To drugie jest dużo bardziej prawdopodobne.
Cóż, przy okazji zauważyłem, że użyłem jakieś potwornej: „Ja w magazynach dla kobiet naczytałem się…”. A pozwalam sobie szydzić z języka innych, dużo ważniejszych ode mnie osób. No i to jest zła informacja.

2. Zapisano mnie do fejsbukowej grupy Ludzie SE. Grupy grupującej grupę pracowników „Super Expressu” z początków jego historii.
Ciekawy zbieg okoliczności, bo posty z grupy zaczęły mi wyskakiwać w podobnym czasie jak komentarze do sprawy Durczoka. A ojciec i matka Superaka to taki wypisz-wymaluj Durczok. Tylko drobniejszy. Nie słyszałem też, żeby Durczok posuwał się do rękoczynów. No i chyba najważniejsza różnica – Durczok się znał na robieniu mediów, ten drugi – tak sobie. Co przez jakiś czas czyniło z niego medialnego Antymidasa.
No więc na grupie Ludzie SE pojawiają się opisy jak rzeczony człowiek się awanturował, jak opierdalał, jak wyzywał od takich czy owakich. Wszyscy (prawie) są zachwyceni.

Ludzie, którzy zaczynali pracę w mediach dwadzieścia parę lat temu byli przyzwyczajeni do paru rzeczy. Wśród nich do tego, że szef darł mordę. Dobrze, jeżeli był fachowcem – niestety często bywał idiotą.
Ja tam średnio wspominam moją pracę w Superaku. Najważniejszym doświadczeniem, które strasznie mnie zadziwiło to, że kiedy przyjechałem do centrali w Warszawie na tygodniową praktykę odkryłem, że 80% energii ludzie w stolicy zużywają na ukrywanie własnej niekompetencji. Dziś mi to już tak nie przeszkadza, jak 20 lat temu. I to jest zła informacja.

Pani profesor Grabowska postanowiła stanąć w obronie honoru kierowanego przez nią CBOS-u. Jeżeli w podobny sposób ośrodek robi badania – nic dziwnego, że się nie sprawdzają.

3. Oglądałem na Polsat News urywek „To był dzień” z Jatrzębowskim i Majewskim. Interesujący widok. Naczelny tabloidu, który raczej znany jest z poszukiwania granic, ocenia moralnie reportera śledczego teoretycznie poważnego tygodnika.
To właściwie bardzo zabawne. „Bandyta Latkowski” stara się tłumaczyć, że znaczenie ma to, co robi dziś, teraz – ujawnianie prawdy. Jeżeli coś takiego samego próbuje robić redaktor naczelny dziennika, który puścił Matkę Madzi w bikini na koniu – ten argument ma nie działa, bo jak naczelny tabloidu może mówić prawdę.

To jeszcze bardziej zabawne, bo za Matkę Madzi na koniu chyba najbardziej odpowiada TVN24. Bo jeżeli teoretycznie poważna telewizja informacyjna informuje na żółtym pasku o tym, że Matka Madzi zjadła śniadanie, to co pozostaje tabloidowi.

Chciałbym żeby w Polsce było choć jedno poważne medium. Poważne, czyli takie, żeby funkcjonowało w zgodzie ze sztuką. Żeby można było mieć zaufanie do tego, co się tam przeczyta, obejrzy czy usłyszy. Coraz mniej wierzę, że kiedyś coś takiego powstanie.

Zacząłem czytać „Zwykły Polski Los”. I to jest zła informacja.  

poniedziałek, 23 lutego 2015

23 lutego 2015


1. Nie wstałem na „Kawę na Ławę” znaczy, właściwie wstałem, ale postanowiłem obejrzeć powtórkę. Później była „Lożę prasową” oglądałem jednym okiem. Przy odrobinie złośliwości można wyciągnąć wniosek, że skład gości wynika z tego, jak szeroko rozumiana władza radziła sobie w zeszłym tygodniu. Jeżeli zaproszono redaktorów: Wrońskiego, Wołka, Czarneckiego i Stankiewicza – znaczy, że władza radziła sobie słabo.
I to, że tę prawidłowość widać to zła informacja.

2. Parę dni temu nie powiem kto zadzwonił do mnie, i opowiedział, że widział lądującego na Okęciu Rusłana. Sprawdził na najważniejszym narzędziu każdego nowoczesnego mężczyzny – aplikacji Flightradar – ani śladu. Pomyślał więc, że to samolot na jakiejś tajnej misji. A jako, że się stara dobrze myśleć o Polsce i polskich władzach, to wyciągnął wniosek, że Rusłan przyleciał po broń dla Ukraińców. Że nic o tym nie wiemy, bo nie ma takiej potrzeby, a rządzą nami odpowiedzialni, porządni ludzie. No i postanowił do mnie zadzwonić, żeby się radością podzielić.
Powiedziałem, że wszystko super, tylko dlaczego tajne przerzuty broni miałyby się odbywać przez Okęcie. Nie powiem kto bez namysłu odpowiedział, że Rusłan jest tak wielki, że gdzie indziej nie może wylądować.
Niestety Rusłan może lądować na innych lotniskach w Polsce. I to jest zła informacja, bo też bym wolał, żeby historia nie powiem kogo była prawdziwa.

Flightradar jest bardzo przydatną aplikacją. Stoi sobie człowiek na ganku, widzi że leci samolot, sprawdza i wie, że to z Londynu do Bangkoku. Zaraz potem leci następny. Z Warszawy do Berlina. Chwila przerwy i znowu coś na Daleki Wschód. Przez cały dzień można mieć zajęcie.
Człowiek się czuje jak kontroler ruchu lotniczego.

Kiedyś na wieś przyleciał kontroler ruchu lotniczego, ówczesny narzeczony koleżanki Józki ze studiów. Przyleciała z nim odpowiedzialność. Wielka odpowiedzialność. Usiadł za stołem i zaczął o tej odpowiedzialności opowiadać. Pięknie opowiadał. O zmęczeniu. O odpowiedzialności. O świadomości. O trudnościach. O tym, że człowiek nie jest w stanie prowadzić naraz więcej niż 10 (15?) samolotów. Że po paru godzinach pracy człowiek jest wycieńczony. Pięknie opowiadał. Mimo iż zdecydowanie nie był w moim typie byłbym jego.
Byłbym. Ale sobie nagle przypomniałem człowieka, z którym pracowałem u Janusza Palikota w faszystowskim tygodniku „Ozon”. Opowiedział mi in był kiedyś o swojej służbie w Ludowym Wojsku Polskim. A konkretnie w Marynarce Wojennej na stanowisku operatora radaru. Mówił, że był w tym niezły, więc wojsko przeżył nieźle. Że za wykrycie NATO-wskiego samolotu szpiegowskiego dostawał urlop. A latało ich sporo. Ale, że były też trudniejsze momenty. Ćwiczenia Układu Warszawskiego, kiedy trzeba było ogarnąć ze 100 obiektów. Samolotów, śmigłowców, rakiet, okrętów. –Kiedy szedłem coś zjeść, po kilkunastu godzinach siedzenia przy ekranie, w zupie widziałem znaczniki.
Pod koniec służby przyjechał ktoś z Okęcia szukać ludzi do pracy. Niezłe pieniądze, nawet mieszkania dawali. Kolega się nie zdecydował. –Umarłbym z nudów. Cywilny samolot po prostej lata, ze stałą prędkością. Nie to, co myśliwiec bombardujący.

Jak ja się wtedy strasznie zacząłem śmiać. Oczywiście wewnętrznie, żeby gościa nie urazić.

3. Jaś Kapela. Właściwie nic więcej nie trzeba pisać.

Ale napiszę, bo to śmieszne.
Komentując zatrzymanie człowieka, który pod mostem Gdańskim palił ognisko napisał, że „spalenie Mostu Łazienkowskiego jest oczywiście efektem antyspołecznej polityki miasta i władzy, która nie zapewnia bezdomnym innych możliwości ogrzania się zimą oraz pozwala na sytuacje, że ochroniarze pracują na umowach śmieciowych na zmianach 24h.

A co jest śmieszne? Człowiek związany z „Krytyką Polityczną” mówiący o „umowach śmieciowych”

Jaś Kapela ma wiele wspólnego z panią poseł Ligią Krajewską. Nie napiszę co, bo znowu ktoś nie przeczyta dokładnie i wyciągnie jakieś dziwne wnioski. Bo tym razem nie chodzi mi o cechy, tylko znajomych.

Jednym ze znajomych Jasia Kapeli, który robi to, o czym nie napiszę – jest dyrektor Zydel.

Koledzy z pracy zaczęli ponoć dyrektora Zydla określać „ucho Jóźwiaka”. I to jest zła informacja. Źle świadczy o poziomie intelektualnym warszawskich urzędników, bo dla prezydenta obywatela Jóźwiaka wierny dyrektor Zydel jest uchem. Ale też okiem, ramieniem, i – jeśli będzie trzeba – nogą.

Wg 300polityki na plakatach Bronisława Komorowskiego ma być napisane „Nasz Prezydent”. To dziwne, że liderzy Platformy Obywatelskiej postanowili wydać tyle pieniędzy, żeby przypomnieć, że pan Komorowski jest ich człowiekiem.


PS.
Nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie ale to 200 wpis.  

niedziela, 22 lutego 2015

22 lutego 2015


1. Eryk Mistewicz napisał przerażający tekst. http://wszystkoconajwazniejsze.pl/eryk-mistewicz-w-kazdych-wyborach-startuje-jakis-coluche-do-czasu/
Opisał historię francuskiego komika, który w 1981 roku wystartował w prezydenckich wyborach. Okazało się, że Naród ma zamiar na niego głosować. Ale od czego są struktury Państwa. Najpierw odcięto go od mediów – nie pomogło. Później z użyciem służb i zaprzyjaźnionych dziennikarzy próbowano skompromitować – nie pomogło. Odstrzelono więc jego przyjaciela. Pomogło. Francja zawsze miała w sobie coś, co mnie brzydziło. Trudno mi określić co, bo się nad tym nie zastanawiałem. Jakiś specyficzny rodzaj zepsucia. Wszyscy zgadzają się na to, że tam, tak do końca nie ma ani równości, ani wolności, ani braterstwa. Choć wciąż się na te hasła trafia.
We Francję zapatrzony był prof. Geremek.
I inni mężowie opatrznościowi Unii Demokratycznej, która zasadniczo tak była demokratyczna, jak Platforma Obywatelska jest obywatelska. We Francji elity, które dzierżą demokratyczną władzę to przynajmniej charakteryzują się jako-takim wykształceniem. Mężowie opatrznościowi Unii Demokratycznej charakteryzowali się trudno powiedzieć czym. Przekonaniem, że władza demokratyczna się im należy, bo są elitą elit. Prezydent Komorowski garściami czerpie z tej tradycji. I to jest zła informacja, bo znaczy, że się niczego z upadku tej partii nie nauczył.

Doktor Flis przeprowadził na Salonie24 analizę, z której wynika, że prezydent Komorowski może przegrać drugą turę. Źli ludzie mówią, że analizy dr. Flisa nie są zbyt wiele warte. Dużo większe znaczenie ma, że dr Flis zdecydował się napisać taki wniosek.

2. Kandydat Duda wygłosił pogadankę na temat polityki bezpieczeństwa i spraw międzynarodowych. Żeby ta pogadanka była jakoś specjalnie rewolucyjna – to nie powiem. Była w każdym razie wygłoszona z głowy, bez analogowych, bądź cyfrowych pomagaczy.
Pogadankę samą przykrył jakiś mędrzec ze sztabu prezydenta Komorowskiego, który ją zaczął komentować na Twitterze. Zaczął od tego, że większość rzeczy, o których mówił kandydat Duda, to prezydent Komorowski wcześniej wymyślił. Później się rozkręcił pisząc coraz mniej składnie i z coraz większą liczbą błędów. No i wyszło, że po pierwsze – skoro kandydat Duda na wiele spraw z dziedziny obronności ma podobne zdanie jak prezydent Komorowski, to trudno będzie mówić, że jest nieodpowiedzialny, czy że się nie zna; po drugie – skoro na oficjalnym koncie Prezydenta pojawia się kilkadziesiąt komentarzy do przemówienia kandydata Dudy, to znaczy, że nie ma powodów do tego, żeby już teraz się nie odbyła debata tych dwóch panów.

W każdym razie wygłąda na to, że wiadomo kogo w drugiej turze poprze pan Komorowski.

Później na drugim koncie pana Prezydenta pojawiły się zdjęcia z jego kampanijnej wizyty w kotlinie Kłodzkiej. Na jednym z nich był tłum, nad tłumem zapisane na tekturach hasła: „Żadamy S8 z Wrocławia do granicy”, „DK8 droga śmierci”, „Droga S8 szansą dla regionu”. Zdjęcie zostało podpisane: „Komitet poparcia w Kłodzku. Dziękuję za poparcie.”

Znaczy mistrzów od prezydenckiego Twittera jest kilku. I to jest zła informacja.

3. Pojechałem na zakupy do Makro. Z pojawienia się baranków można wnosić, że wielkimi krokami zbliża się Wielkanoc.
Tradycyjnie kupiłem mrożonego tuńczyka. Obok zobaczyłem kartony z napisem „panga sum”. Od razu pomyśłałem – ego panga sum. Nie mogłem sobie przypomnieć, czy ego jest konieczne. Panga sum, czy ego panga. Nie pamiętam. I to jest zła informacja.
W Faktach TVN ni słowa o pogadance kandydata Dudy. Ni słowa o Twitterowej wpadce prezydenta Komorowskiego.
O tym drugim napisał za to korespondent „Financial Times”. Nie umie się chłopak zachować.



sobota, 21 lutego 2015

21 lutego 2015


1. Kiedyś mi się wydawało, że różnica pomiędzy dziennikarzem a blogerem polega na tym, że ten pierwszy musi swoją pracę wykonywać zgodnie ze sztuką. A blogera – nie. Czasy mamy takie, że pojęcie sztuki nabrało nowych znaczeń. Choć raczej zatraciło znaczenia stare.
Po ludzku: nie ma żadnych powodów, żebym miał opory związane z zapisywaniem czegokolwiek, co usłyszę. I to jest zła informacja.

Po pierwsze usłyszałem, że Gremi w osobie pana Hajdarowicz negocjuje zakup „Dziennika – Gazety Prawnej”. Parę godzin później usłyszałem, że Infor w osobie pana Pieńkowskiego negocjuje zakup zakup „Rzeczpospolitej”. To drugie jest jednak bardziej prawdopodobne. Małe szanse, żeby pan Pieńkowski uzyskał podobne warunki, jak wtedy, kiedy przejmował Der Dziennik. O ile się nie mylę zapłacił był za ten tytuł –10 milionów euro (to przed 10 to minus).

Pracujący w „Dzienniku” kolega opowiadał mi skądinąd fascynującą dykteryjkę o zachowaniu niektórych dziennikarzy (również społeczno-ekonomicznych) w momencie zmiany właściciela tytułu. Otóż zarabiający Springerowskie pieniądze, uprawnieni do trzymiesięcznego wypowiedzenia, godzili się na przejście do Inforu na gorsze warunki finansowe, po czym byli zwalniani z miesięcznym wypowiedzeniem. Dziennikarze piszący udzielający rad, jak się zachować na rynku pracy.

Dlaczego informacji, która jest poniżej nie zachowałem dla siebie?
Chodzi o człowieka, który ocenia i piętnuje dwulicowość, wydaje werdykty dotyczące innych osób, komentuje najważniejsze wydarzenia, Przez lata stał się autorytetem dla wielu młodych dziennikarzy. Obowiązują go nieco inne standardy niż gwiazdy rocka. Jego środowisko, środowisko mediów, obowiązują pewne reguły. (dalej mi się nie chce tego przepisywać)
Otóż usłyszałem, że redaktor Latkowski ma romans z podległą mu pracownicą. Niby się z tym kryje, ale świat jest mały, więc są też świadkowie.
Choć może to, z czym ci świadkowie mieli do czynienia to tylko poszlaki. Może wnioski, które z tych poszlak wyciągnęli są oparte o wadliwą logikę, spaczoną przez zwykłą niechęć. Bo przecież nieprawdopodobne jest, żeby red. Latkowski był takim idiotą.
Cóż, nie mogłem tego zachować dla siebie. Mam nadzieję, że jakieś medium zbada tę sprawę i wynikami śledztwa sukcesywnie się podzieli z opinią publiczną.

2. Poszedłem na piwo z kolegą Rybitzkim. Poszedłem bez grosza przy duszy. I to jest zła informacja. Kolega Rybitzki opowiedział mi o pierwszym forum blogerów w Gdańsku, na którym był w ekipie Salonu24. Ja byłem w Gdańsku rok później. I wiele słyszałem o tym, co ekipa Salonu24 tam wyprawiała. Cóż, nie usłyszałem wszystkiego.
Siedzieliśmy i plotkowali. Jak na mężczyzn przystało. Później dołączyła do nas narzeczona Rybitzkiego, która pracuje w internetowym Cosmo.
Pewna moja koleżanka była w Cosmo (analogowym) fotoedytorką. Była, Bo tę pracę rzuciła. Powiedziała, że co roku przychodzi miesiąc, w którym magazyn publikuje tekst o seksie analnym, a ona musi znaleźć do tego jakieś ilustracyjne zdjęcie. Po paru takich latach nie wytrzymała. Rozmawialiśmy o tym na skrzyżowaniu Wilczej i Poznańskiej. Przechodzący obok pan dziwnie na nas popatrzył, kiedy usłyszał, że ona rzuca pracę bo ma dość seksu analnego.
W Cosmo elektronicznym ponoć nie ma takich problemów.

3. Nie wiadomo kto, czyli chyba PiS zrobił śmieszny filmik z Panem Prezydentem. O tym, że Pan Prezydent niemożebnie nudzi, a jak nie nudzi, to mija się z prawdą.
Pan Prezydent wystąpił później w programie pani redaktor Pieńkowskiej. Uszom nie mogłem uwierzyć, kiedy powiedział, że Ukraina nie jest w NATO, bo nie chciała. Smaczków było więcej.
Uważam, że PiS marnuje pieniądze robiąc śmieszne filmy o panu Komorowskim. Wystarczyło by, gdyby rozsyłał linki do z nim wywiadów.

Wieczorem w Beiruto–Krakenie odbywała się impreza pożegnalna Krzysztofa, który na jakiś miesiąc leci z rodziną do Izraela. I to jest zła informacja, bo kto mi będzie teraz co dzień stawiał kawę.


piątek, 20 lutego 2015

20 lutego 2015



1. Śniło mi się, że dostałem amerykańską wizę. W postaci naklejki, którą sam sobie miałem wkleić do paszportu. No i już miałem wklejać, kiedy się okazało, że to nie ja, tylko jakiś Janusz. Z wąsami. Nie zdążyłem się dowiedzieć, czy jednak to ja jestem tym Januszem z wąsami, czy też przyśniła mi się pomyłka, bo zadzwonił kierowca z Gazpolu.
Na wsi obok domu stoi baniak na Liquefied Petroleum Gas służący zimą do utrzymywania w domu dodatniej temperatury (kiedy nas nie ma). Przez cały rok (kiedy jesteśmy) do podgrzewania wody użytkowej. Zbiornik trzeba napełniać. Co jakiś czas przyjeżdża cysterna. Niekiedy o jakiejś niechrześcijańskiej porze. Jeżeli kierowca jest był wcześniej – potrafi sobie poradzić bez asysty. Tym razem był po raz pierwszy. Zadzwoniłem do sąsiada Gienka, który był już w pracy, ale zadzwonił do swojej żony Jolki, którą wyciągnął z łóżka. Wcześniej kierowców Gazpolu brała na siebie Kamila, Jolki córka, ale wyprowadziła się do Ołoboku.
Mój dług u sąsiadów rośnie. I to jest zła informacja, bo nie wiem jak się odwdzięczę.

2. Jacek Żakowski objawił się nagle światu jako specjalista od zegarków:
Trzeba kompletnie upaść na głowę, żeby kupować zegarek za 37 tys. złotych. To kompletnie dyskredytuje człowieka jako kandydata na wysoki urząd państwowy, bo oznacza, że ma coś pod kopułą.
Módlmy się, żeby nikt nie powiedział panu Jackowi ile kosztują drogie zegarki. Jeszcze by mu jakaś żyłka pękła a po takiej stracie Polska by się nie podniosła.

Pan Jacek jest dumny z tego, że pani premier Kopacz odmówiła przyjęcia tytułu „Człowieka roku Wprost”. To właściwie strasznie śmieszne. Nie to, że pan Jacek jest dumny. Ale to, że bezkompromisowy tygodnik postanowił ten tytuł pani Kopacz wręczyć.
Swoją drogą warto pamiętać, że pan Lisiecki utracił tytuł największego psuja polskich mediów nie za sprawą własnych działań, tylko dlatego, że odebrał mu go pan Hajdarowicz.

„Wprost” pokazał zdjęcie zrobione ponoć dwa tygodnie przed tym, jak jego śledczy weszli do niesławnego apartamentu. Na zdjęciu widać talerzyk, co mam być dowodem, że talerzyk nie został w ciągu dwóch tygodni przyniesiony.
To właściwie śmieszne, że chcąc zwiększyć wiarygodność historii wykazano manipulację w tekście. Otóż „pusta butelka po luksusowej wódce” na zdjęciu okazała się flaszką po Baczewskim. Jeżeli ktoś podkręca pierdoły, to co dopiero robi z poważnymi rzeczami.

Mam gulę na „Wprost” za aferę taśmową. Zaangażowałem się wtedy w ich obronę, co utrudniło życie mnie ale też innym ludziom (w tym miejscu powinienem pozdrowić Olafa – ale historia jest zbyt hermetyczna, żeby wyjaśniać kim jest Olaf i o co w niej chodzi). 
Cóż, jak następnym razem ABW będzie robić najazd na „Wprost” pojadę tam protestować z dużym niesmakiem.

3. Do Warszawy przyjechał premier Orban. Polska polityka zagraniczna jest coraz bardziej przerażająca. I to jest zła informacja.
Pani premier odczytująca z kartki, co powiedziała panu Orbanowi w cztery oczy – niezapomniany widok. Ciekawe, czy tę kartkę miała ze sobą podczas rozmów, bo jeżeli nie – współczuję osobie, która tłumaczyła potok myśli pani Kopacz na węgierski. Wieczorem, w „Kropce nad I” treścią kartki pani Premier zachwycał się prof. Nałęcz. Zachwycał się tak bardzo, jakby był treści tej kartki autorem.
W „Kropce” miała miejsce inna ciekawa sytuacja. Drugim gościem był Kurski (nie ten z Gazety). Otóż kiedy Kurskiego wyciszano, żeby nie mógł przeszkadzać prof. Nałęczowi. Profesora zaś Nałęcza, kiedy mógł przeszkadzać Kurskiemu nie wyciszano wcale.

Ale wcześniej wpadłem do Faster Doga zobaczyć indianski koc firmy Pike Brothers. W sklepie było mrowie gości. Wśród nich restauratorka opisana przez recenzenta Nowaka. Znaczy opisana była nie tyle restauratorka, co restauracja. Hiszpańska. Vis a vis Teatru Narodowego. Recenzent Nowak opisał restaurację źle. Restauratorka nie mogła zrozumieć, jak to jest, że mu nie smakowało, a zjadł tak dużo. Do tego, żeby w 2015 roku można się przejmować złą recenzją w Gazecie, trzeba chyba nie mieć żadnych problemów.



czwartek, 19 lutego 2015

19 lutego 2015


1. Kandydat Duda miał konferencję prasową. Uczepiła się go dziennikarka wysłana przez swojego wydawcę z zadaniem wykazania kandydatowi Dudzie, że jest zakłamany, gdyż z jednej strony żąda debaty z prezydentem Komorowskim, z drugiej bojkotuje posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Kandydat Duda wyjaśnił, że na Radę zaproszony nie był, nie jest też Rady członkiem, więc raczej nie ma o czym mówić. Dziennikarka nie przyjmowała tych argumentów i próbowała dociskać powtarzając pytanie. Ten jej wydawca roku musi być jakiś straszny człowiek.
Ci, którzy się zajmują tak ostatnio modnym wykrywaniem mobingu w mediach powinni zacząć analizować konferencje prasowe, bo to, że dziennikarki tak często robią z siebie idiotki może wynikać, z tego, jak traktują je ich szefowie.
Nie pamiętałem, że BBN jest przy Karowej. Oglądając w telewizorze przyjeżdżających polityków przypomniało mi się, jak na Karowej o mały włos nie rozwaliłem BMW i3. Znaczy właśnie nie o mały włos, bo mam wrażenie, że i3 lepiej pokonuje śliskie zakręty niż niejedno sportowe auto.
W majowy – tym razem niezbyt długi – weekend będę jeździł i3 z prądniczką. Mam zamiar przejechać nim na wieś – ponad 400 kilometrów.
Gdyby się ktoś zastanawiał nad zakupem elektrycznego samochodu powinien wiedzieć, że OC płaci się jak od malucha – czyli najniższą stawkę. Swoją drogą nie mogę zrozumieć jaka logika wiąże wysokość OC z pojemnością silnika. I to jest zła informacja.

2. W TVN24 wystąpił szef Rządowego Centrum Bezpieczeństwa Janusz Skulich. Rozmowa dotyczyła pożaru mostu Łazienkowskiego, który – jak się w międzyczasie okazało – będzie naprawiany przez przynajmniej dwa lata za jedyne 500 000 000 złotych.

Pan Skulich tłumaczył nie bardzo mogącej uwierzyć w to, co słyszy dziennikarce, że właściwie nic się nie stało. No i że nie ma sensu tworzyć planów na wypadek pożarów mostów. Bo są mało prawdopodobne. No i że nie ma co opowiadać o jakichś wydumanych zagrożeniach, bo pan Prezydent powiedział, że jesteśmy bezpieczni.
Coś mówił o mikrofonach przypinanych w stacjach telewizyjnych. Że jedne przypinają dwa, drugie – jeden. I, że te, które przypinają jeden uważają, że to, iż się mikrofon zepsuje jest mało prawdopodobne.
Od początku rządów Platformy Obywatelskiej tyle się wydarzyło nieprawdopodobnych rzeczy, że nie wiem, czy bym nie przerzucił patrolu Straży Miejskiej pilnującego Tęczy pod most Poniatowskiego.
Janusz Skulich to ten słynny strażak od Kuźni Raciborskiej, powodzi w Raciborzu i zawalonej hali w Katowicach. Cóż, strażacy bardziej niż od im zapobiegania są od gaszenia pożarów.

Ze dwie stacje telewizyjne wpadły na pomysł sprawdzenia zabezpieczeń innych warszawskich mostów. W Ratuszu usłyszały, że wszystko jest ok. Reporterzy pojechali więc w pole, żeby zobaczyć jak bardzo jest ok. No i odkryli, że most Gdański jeden z poziomów ma drewniany (nawierzchnia jest drewniana), nie ma monitoringu, i, że właściwie można sobie zrobić ognisko.
Może Prezydentowi Obywatelowi Jóźwiakowi po prostu gaszenie mostów się spodobało?
Kutry straży pożarnej ponoć wciąż czekają na wiosnę. I to jest zła informacja.

3. Redaktor Olejnik nie zapytała ministra Kamińskiego o to, która jest godzina. I to jest zła informacja. Minister Nowak złożył apelację. Zegarek ministra Kamińskiego jest argumentem za tym, żeby apelacja była skuteczna.

Pan prezydent Komorowski powiedział, że jesteśmy prymusem w wydatkach na obronę wśród krajów NATO. Słowo „prymus” najwyraźniej kojarzy się panu Prezydentowi ze maszynką do gotowania.
Prymus jest tylko jeden. My – być może – w przyszłym roku załapiemy się do pierwszej piątki. Uważam, że niechęć pana Komorowskiego do prowadzenia kampanii to – wbrew pozorom bardzo dobra koncepcja.

środa, 18 lutego 2015

18 lutego 2015


1. Pojechałem metrem na stację Wierzbno. Jeździłem tam do redakcji projektu tygodnika „Tygodnik”, a później do Telewizora. Tym razem odwieźć papiery do księgowych Bożeny. Mieszą się oni w jakimś Instytucie ze szlabanem i ochroniarzem. Kiedy przyjeżdżałem autem zawsze podnosili szlaban bez pytania. Tym razem musiałem wyjaśniać po co i do kogo. Piesi są podejrzani. Beverly Hills normalnie.
Szedłem później Woronicza. Z wysokiego budynku ledwo co zostało. Przypomniała mi się grupowa wizyta w gabinecie prezesa natenczas Urbańskiego. I, że zostałem wtedy pochwalony za to, że wiedziałem, że nie było polskich oddziałów Waffen SS.
Ciekawe co będzie w miejscu starych budynków TVP i jak będą wyglądać te apartamentowce i kto wcześniej ten teren przejmie.
Rano rozmawiałem z red. Pertyńskim o „Uwikłaniu” Miłoszewskiego. Uważa, że kol. Miłoszewski jest grafomanem.
Przy okazji się dowiedziałem, że red. Pertyński w wieku lat pięciu był się nauczył czytać i dość wcześnie czytał o marksizmie. Dlatego uważa, że „Trylogia” byłaby świetną powieścią przygodową, gdyby nie religijna fiksacja autora. Jutro pewnie red. Pertyński napisze, że coś pomyliłem, ale teraz jakoś tak to, co mówił pamiętam.

Tak w ogóle to szedłem do BMW przy Wołoskiej. Zanim dotarłem usłyszałem przez telefon kolejną teorię dotyczącą tekstów „Wprost”. Bardziej prawdopodobną, niż ta o zemście otoczenia pani Premier. Niestety stawiająca wydawcę „Wprost” w tak złym świetle, że jej nie powtórzę, bo nie jestem przecież dziennikarzem śledczym.

Pod BMW wpadłem na Kamila, który odbierał od jakiegoś bliżej mi nie znanego dziennikarza X5. Wjechaliśmy do garażu przed myjnię i porozmawialiśmy chwilę o geopolityce. Na górze dostałem kawę, wyżebrałem kajecik i długopis Mini. I podzielono się ze mną sporą dawką informacji o BMW Connected Drive.
Najciekawsza historia, to o panu, któremu uprowadzono F15 (jak w języku BMW nazywa się teraz X5). Pan zadzwonił do BMW i zapytał, czy jakoś mogą pomóc.
W BMW odpowiedziano, że BMW nie ma możliwości namierzyć samochodu, ale zasadniczo możliwości takie ma Bundeskriminalamt w Wiesbaden. Nieutulony w żalu właściciel uprowadzonego auta wywarł więc presję na polską Policję, by ta z Bundeskrimnalamt się skontaktowała. Tak się stało. No i szybko się okazało, że samochód stoi kilka kilometrów od domu właściciela. Porywacze użyli specjalnych urządzeń, które miały uniemożliwić wykrycie auta. Cóż, Bundeskriminalamt zdalnie dał sobie z tymi urządzeniami radę.

Ponoć wciąż się nie da odpalić samochodu zdalnie (jak w „Szklanej Pułapce) ale, jeżeli człowiek przekona pracownika infolinii, ten może auto otworzyć.

W Genewie pokażą nowe 6 GranCoupe. Złą informacją jest, że mnie w Genewie nie będzie. Dobrą, że skoro będzie nowe 6 GranCoupe, to będą musieli chyba zapdejtować zdjęcie z holu. I może mi się uda je stare wycyganić.

2. Idąc z powrotem do metra usłyszałem, że Centrum Informacyjne Rządu najpierw poinformowało, że gdzieś, pod Tomaszowem odbędzie się wyjazdowe posiedzenie Rządu. Później, że konferencja pani premier Kopacz i wicepremiera Siemioniaka. A kiedy na miejsce zdążyły już dojechać wszystkie wozy transmisyjne – ogłoszono, że konferencja będzie jednak w Kancelarii, w alejach Ujazdowskich. I jak tu nie kochać ministra Kamińskiego. Walka z deficytem budżetowym przez zwiększanie wpływów z akcyzy od bezsensu spalonego paliwa. Pomysł interesujący, ale niezbyt dopracowany.


Po drodze do domu wpadłem do Faster Doga. Pawełek chce kupić mini Clubmana. W tym roku wyjdzie nowa wersja, więc używane powinny potanieć. Pani Bąbałowa dostała kajecik Mini. Pawełek zaczął protestować, że też chce używając dość dziwnego argumentu „ja też mam cycki”. Dałem mu więc długopis Mini.
Wypatrzył Clubmana z brązowymi skórzanymi siedzeniami. Ładnego. Małżonce się kolor foteli nie spodobał. Bardzo się nie spodobał. Pawełek zapytał mnie więc, czy nie mógłbym rozwinąć w sobie homoseksualnego pierwiastka, bo mielibyśmy szanse stworzyć naprawdę świetny związek – tak wiele nas łączy. Zastanawiałem się nad tym przez chwilę. Jednak się okazało, że chyba nic z tego nie będzie, bo ja uważam, że samochód powinien mieć automatyczną skrzynię, a Pawełek, że manualną. A to chyba większy problem niż kolor tapicerki.
W każdym razie zaczęliśmy się umawiać, że kiedy (za dwa tygodnie) będę jeździł Cooperem SD zrobimy sesję. Męskie Blogerki Modowe w mini.

Pawełek zastanawia się nad tym, czy nie ograniczyć obecności Religion w sklepie. I to jest zła informacja. Dla tych, którzy ubrania Religion lubią oczywiście. Dla mnie ważne, że ma zostać linia Black, ta, na którą mnie nie stać. Chyba, że jest promocja.

3. Wieczorem przeleciałem przez Krakena. W środku byli kolega Zbroja i radny (do niedawna dyrektor) Makowski. Osobno, mimo iż się jeszcze nie tak dawno kolegowali.

Po miesięcznej walce z NC+ udało się Bożenie obniżyć cenę o 60%. Walka polegała na nieodbieraniu telefonów. A potrafili zadzwonić i 30 razy dziennie. Ważne, że Męskie Blogerki Modowe będą mogły oglądać „Kropkę nad I”. A reszta rodziny „Grę o Tron”. Choć właściwie póki mamy UHD Samsunga, filmy właściwie można oglądać bez dostępu do sygnału TV. Przez cały czas jestem pod wrażeniem pilota, który działa jak wskaźnik laserowy. Zamiast męczącego klikania w strzałki, bądź nibydżojstik kierujemy pilot w stronę telewizora, na ekranie pojawia się punkt, który ruszając pilotem (całym) przesuwamy. Ciekawe, co wymyślą w przyszłym roku.

Oglądaliśmy przez chwilę program o literaturze na TVRepublika. Naczelny Frondy (LUX – nie mylić z fronda.pl czy „Fronda Grzegorza Górnego”) rozmawiał z kol. Goćkiem o książkach dla młodzieży. Panowie nieco nudzili. A w przerwach przechadzała się pani w szortach. Bożena, która obiecuje coś sobie najwyraźniej po programach kulturalnych najpierw się zdenerwowała, później dostała ataku depresji. Na koniec zażądała, żebym z naczelnym Frondy (LUX – nie mylić z fronda.pl czy „Fronda Grzegorza Górnego”) zorganizował spotkanie. I to jest zła informacja, bo jak go spotka, to mu wygarnie, aż mu w pięty pójdzie.