sobota, 15 listopada 2014

14 listopada 2014


1. Napisała do mnie SMS-a Słynna Polska Reżyserka, z którą przyjaźniłem się w liceum.
W liceum przyjaźniłem się jeszcze z jednym Słynnym Polski Reżyserem. Choć „przyjaźniłem” to jednak w tym przypadku przesada. Robiłem zdjęcia do jednej jego etiudy. 
Po liceum obcował cieleśnie na stole w mojej kuchni z laureatką Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Nie, nie byłem tego bezpośrednim świadkiem. 
Teraz nakręcił film wg książki innego mojego kolegi. Tego kolegi brat miał znajomych, którzy rywalizowali, kto dalej dojedzie Puławską bez zatrzymywania. Nawet na czerwonym świetle. 
Ale nie o tym.
Słynna Polska Reżyserka napisała SMS-a, by wyrazić pretensje o to, że dałem numer jej telefonu naszemu znajomemu sprzed lat dwudziestu pięciu. Pretensje skądinąd słuszne. 
No i to jest zła informacja. Po paru latach odzywa się Słynna Polska Reżyserka. I nie robi tego, by zaproponować ważną drugoplanową rolę, tylko żeby opierdolić. Słusznie.

2. Jak było do przewidzenia publiczność rzuciła się na udostępnione przez Kancelarię Sejmu zestawienia poselskich podroży. Poseł Błaszczak wyczytał, że minister Halicki był naraz w dwóch miejscach. Ogłosił to na konferencji prasowej. Halicki zaprotestował, tłumaczą, że podróżował w innym terminie. Od słowa, do słowa wyszło, że zestawienie nie do końca odzwierciedla rzeczywistość. Rzecznik Kancelarii ogłosiła, „że marszałkowi Sejmu Radosławowi Sikorskiemu zależało na tym, by jak najszybciej opublikować dane dotyczące wyjazdów wszystkich posłów, aby nie było zarzutów, że Kancelaria Sejmu coś ukrywa czy podaje tylko dane dotyczące posłów wybranych partii.”
Więc opublikowano dane nieprawdziwe.
Radosław Sikorski to antyteza odpowiedzialnego polityka. Ale mało komu tu to przeszkadza. I to jest zła informacja.

3. Spotkałem się w Beirucie z dyrektorem Zydlem. Nowa praca go ekscytuje. Jest pełen wiary w to, że może poprawić Miasto. Ja tam uważam, że bez zmiany najgłówniejszej szefowej dyrektora Zydla miasta poprawić się nie uda. Ale niech próbuje.

W pizzerii przy Wilczej oglądałem rozmowę z posłem Andrzejem Dudą w „Faktach po faktach”. Redaktor Marciniak pytał: Adam Hofman zapowiadał prawybory, pan wtedy mówił, że prawyborów nie będzie, czy nie miało ich być? Dlaczego Adam Hofman to mówił?
W momencie, kiedy poseł Duda zasugerował, że lepiej o to zapytać Hofmana, redaktor Marciniak odparował (mniej-więcej): Doskonale pan wie, że Adam Hofman nie odpowiada na pytania, więc pytam pana.
Redaktor Marciniak to istny wilk w owczej skórze. Jakże on potrafi przyprzeć.

Później u redaktor Olejnik występował minister Halicki. Najpierw udowadniał, że w kwitach Kancelarii Sejmu są błędy, później powołując się na te same kwity oskarżał.
Po programie pozostałem z dylematem: czy Monika Olejnik świadomie manipuluje czy jest po prostu idiotką. I to jest zła informacja, bo nienawidzę mieć tego rodzaju wątpliwości.  

Nie mam za to wątpliwości wobec prof. Hartmana. Ten jest po prostu – przepraszam za wyrażenie – zjebem.

czwartek, 13 listopada 2014

13 listopada 2014



1. Ktoś znalazł w skrzynce ulotkę PO, w której HGW oświadcza: „Wieżę, że uda nam się to osiągnąć”. Uważam, że pani Hanna świetnie pasuje do Warszawy, a przynajmniej tej części Warszawy mieszkańców, którzy na nią głosują.

Zadzwonił ojciec, żeby powiedzieć, że emigruje do Hiszpanii. I to jest dobra informacja, bo Hiszpania powinna ojcu służyć.
Idea pojawiła się po tym, kiedy ojciec pojechał odwiedzić siostrę, która już od pewnego czasu mieszka tam zimą, metodą Kazimierza Staszewskiego.
Ojciec pomyślał, policzył i mu wyszło, że życie w Hiszpanii bardziej się opłaca.
No i zaczął do mnie dzwonić i opowiadać, że coraz więcej jego rówieśników emigruje.
Później doszły do tego obawy geopolityczne.
No i jedzie.
Za niecały miesiąc.
No i złą informacją jest, że skończy mi się meta w Krakowie.

2. Zawiozłem BMW do gazownika. Porzuciłem auto przy Burakowskiej i wróciłem piechotą. Po drodze wpadłem do dyrektora Ołdakowskiego, który kupił sobie łódkę. Nawet mu miałem pożyczać auto, żeby tę łódkę przyciągnął. Ale jakoś sobie poradził.
Tradycyjnie porozmawialiśmy o rzeczach, których powtarzać nie będę, ale postaram się zapamiętać, żeby w przyszłości zapisać je w pamiętnikach. Później przyszedł pan z „Frondy” (nie mylić z fronda.pl) i pani z Dwójki (nie mylić z TVP2), więc sobie poszedłem.
Przypomniało mi się jak pracowałem w „Ozonie”. I z tego „Ozonu” wracałem piechotą do domu słuchając audiobooków.
„Harrego Pottera”. Ciekawe, co by zrobił Tekieli, gdyby wiedział. Pewnie by się za mnie modlił.
„Ozon” to było ciekawe miejsce. Przedsięwzięcie, które na celu na pewno nie miało wydawania konserwatywnego tygodnika opinii. Raczej się nie dowiemy o co naprawdę chodziło. I to jest zła informacja.

Wszedłem do Złotych Tarasów sprawdzić, czy nie ma książki Eryka Mistewicza o „Twitterze”. Nie ma. Będzie po dwudziestym.
W Tarasach lubię oglądać ludzi. To jedyne miejsce w Warszawie, gdzie spotykam spacerujących.
W Beirucie pogadałem chwilę z Krzyśkiem o rozliczaniu delegacji. Przyszedł Maciek (żydowski księgowy) i rozwiał kilka moich w tym temacie wątpliwości. Chcieli iść na sushi, Wysłałem ich do na Powiśle do Mei, koreańskiej knajpy polecanej przez kolegów z Samsunga.

3. Marszałek Sikorski opublikował na stronach Sejmu raport o poselskich podróżach. Od razu zaczęła się napierdalanka. Do Stanów za 10 tys? Dlaczego jeden leciał za 2400, a drugi za 3500. Dziennikarze nie mają pojęcia o biletach lotniczych, a pozwalają sobie na komentarze. I to jest zła informacja. Swoja drogą ciekawe dlaczego żaden z dziennikarzy nie zapytał Sikorskiego dlaczego będąc ministrem nie opublikował podobnego raportu na temat swoich lotów do Bydgoszczy.

Mam wrażenie, że suma wydatków Sejmu na wszystkie podróże posłów VII kadencji jest mniejsza niż koszty lotów premiera Tuska do Trójmiasta. Ale kogo to obchodzi. Teraz zajmujemy się posłami.


U koleżanki Kolendy wystąpił pan Kazio Marcinkiewicz. Źle to świadczy i o koleżance Kolendzie i o jej stacji, bo pan Kazio po pierwsze (mniej ważne) nie jest raczej nikim ważnym, po drugie (ważniejsze) nie ma nic ciekawego do powiedzenia.
Kiedy patrzę na ludzi typu pana Kazia, mecenasa Giertycha czy Michała Kamińskiego chodzi mi po głowie podejrzenie, że jeszcze trochę i dołączy do nich Adam Hofman.
Koleżanka Kolenda z red. Olejnik będą go prosić o egzegezę słów prezesa Kaczyńskiego. Co tydzień.  

12 listopada 2014

 

1. Zastanawiałem się dlaczego chyba nikt na Twitterze nie jest w stanie ogarnąć kwestii rozliczania delegacji. Czyli tego na czym tak naprawdę polegał przewał Hofmana. Zastanawiałem się, aż doszedłem do wniosku, że najwyraźniej wszyscy przez całe życie albo pracują albo na 'śmieciówkach', albo 'prowadzą działalność'. Czyli w życiu nie rozliczali delegacji.
Ale po kolei.
Po pierwsze posłowie mogą używać prywatnych samochodów do pełnienia obowiązków. Oświadczają, że przejechali miliard kilometrów. Kancelaria mnoży liczbę z oświadczeń przez ogólnie obowiązującą stawkę. I kwotę, która wyjdzie przelewa na konta posłów.
Poseł wpisze trzysta, dostaje za trzysta. Wpisze trzydzieści tysięcy, dostaje za trzy i pół, bo limit jest.
Informacje o tym są powszechnie dostępne. Raz do roku jakaś gazeta o tym pisze, ale jakoś żadnej afery się z tego nie robi.

Ale nie o to chodzi.

W tym przypadku chodzi o delegacje. 
Jeżeli pracodawca deleguje (wysyła) pracownika, należy mu się zwrot kosztów podróży. 
I dieta. I coś tam jeszcze, ale w tym przypadku nie o to chodzi.
Zwrot kosztów podróży można rozliczać na dwa sposoby. Rachunkami, albo ryczałtem. Jeżeli pracownik jedzie swoim samochodem, to można mu rozliczyć faktury za paliwo, ale to nie jest sprawiedliwe, bo samochód się zużywa, więc pracownik jest w plecy. Dlatego wprowadzono ryczałt kilometrowy. Od czasów komuny są to dwie stawki uzależnione od pojemności granicą jest 900 cm. Pracownik jedzie, pracodawca mnoży odległość przez stawkę i wypłaca.
Zasadniczo może wymagać potwierdzenia tego, że pracownik był tam, gdzie został wysłany, ale nie ma takiej konieczności. Może uwierzyć na słowo.
I to codziennie się praktykuje w setkach tysięcy firm. I to wszystko jest legalne.
Nielegalne jest poświadczenie nieprawdy. Czyli zgłoszenie jednego środka lokomocji (samochodu) i użycie innego (samolotu). I to zrobili panowie posłowie.

Jeżeli taki redaktor Węglarczyk – bądź co bądź wicenaczelny Rzepy nie wie o co chodzi, znaczy, że w Rzepie nie ma nikogo na etacie. I to jest zła informacja.

2. Święto, świętem – robić trzeba. Wziąłem husqvarnową dmuchawę i poszedłem w park. Miałem nawet drobną scysję z Bożeną, która uważała, że z trawy liście to raczej grabiami.
Grabie złe nie są, ale wygrabienie przyczepy liści zajęłoby mi ze dwie doby. Dmuchanie – pięć godzin. Niestety zanim skończyłem zrobiło się ciemno. I nie skończyłem. I to jest zła informacja, bo dmuchawę będę zaraz musiał oddać, choć bardzo się z nią zżyłem.

3. Pakowaliśmy się. W międzyczasie zobaczyłem w telewizorze urywki z zadym towarzyszących Marszowi Niepodległości. Niesamowite jest jakie excusez le mot pierdoły mogą w telewizorze opowiadać tzw. eksperci. Znam osobiście trzech kiboli. Wszyscy piastują stanowiska dyrektorskie. Wykształceni. Branże różne. Nie są wykluczeni. Nie są ofiarami transformacji. Mają całkiem niezłą przyszłość. No i chodzą się excusez le mot encore napierdalać z policją. Bo lubią. No i nic wspólnego z Marszem Niepodległości nie mają, poza tym, że można ich spotkać w jego okolicy.
A druga sprawa, że gdyby nie Blumsztajn i Krytyka Polityczna tzw. kibolstwo nie zaprzątałoby sobie głów rzeczonym marszem. Ale tego nikt już nie pamięta. I to jest zła wiadomość.

Wróciliśmy do Warszawy w trzy i pół godziny. Superb daje radę. Ale to dłuższa historia.  

środa, 12 listopada 2014

11 listopada 2014


1. Paulina Chorążewska dostała list od prezydenta Obamy. Pochwaliła się tym na fejsie. Właściwie nic dziwnego, że dostała, bo robi dla Stanów Zjednoczonych kawał naprawdę dobrej roboty. Gdybym był EmeSZetem, to bym natychmiast próbował podkupić Paulinę Departamentowi Stanu.
Nie jestem. Choć właściwie byłbym idealnym kandydatem – języków nie znam, polityka zagraniczna mnie nie interesuje, lubię wypić i zjeść za cudze. Ale nie to jest złą informacją.
Prezydent Obama nie miał problemu w przestawieniu klawiatury w komputerze i poprawnie zapisał „ą” i „ż” w nazwisku Pauliny.
Gdyby ten list pisał minister Boni, z polskimi znakami mógłby być problem. No i złą informacją jest, że zajmuje się on Bóg jeden wie jak ważnymi sprawami w tej Brukseli. I pewnie o tych sprawach też ma podobnie ograniczone pojęcie jak o obsłudze iPada.

2. Pojechaliśmy do Gminy by profilaktycznie poskarżyć się na panów kopaczy, którzy znikli zostawiając syf. Gmina nie przedłużyła sobie weekendu. Czuć wyborczy tydzień.
Kiedy parkowałem samochód w okno zastukał mi pan i wręczył gazetę wyborczą PiS-u i własną ulotkę. Startuje do rady świebodzińskiego powiatu. Gazeta wyborcza PiS-u okazała się dużo lepsza niż myślałem.
Mój ulubiony pan od inwestycji, budownictwa i innych spraw uświadomił nam dwie sprawy. Informacja była zła i dobra. Pierwsza – zła, że wbrew temu, co mówili panowie kopacze nie kończą wcale wiosną. Więc obietnica ich, że wszystko, czego nie zdążą teraz, zrobią później zasadniczo była pobożnym życzeniem. Druga – dobra: wykonawca dostanie pieniądze dopiero, kiedy przedstawi oświadczenia wszystkich właścicieli posesji o tym, że usunął wszelkie szkody, które powstały podczas budowy.
Więc mamy ich w garści, bo tak naprawdę oni sami nie wiedzą co zepsuli.
Pieniądze, które od tego zależą to czterdzieści procent wartości inwestycji.
A tak naprawdę złą informacją jest to jak wielką satysfakcję czuję myśląc jak będę mówił – o, tu krawężnik się ukruszył. Bo tak naprawdę nie będę tego mówił.

3. Przed budynkiem Gminy wpadliśmy na pana Wójta, który walnął nam pogadankę wyborczą. Zaczął od pochwalenia skody. Później mówił jak dobrych urzędników ma Gmina. Oświadczył, że zarabia najmniej ile może. Jako, że rozpoznał we mnie PiS-owca opowiedział o dość idiotycznej historyjce, którą opowiedział w Świebodzinie na spotkaniu Jarosław Kaczyński [o okręgach jednomandatowych, że i tak partia decyduje], później ponadawał na Platformę. Ale tak naprawdę chodziło o to, że teraz, kiedy wygra (a wygra), będzie wójtem czwartą kadencję. I że to nic złego.
Argumenty, których używał były – delikatnie mówiąc – dyskusyjne. Ale i tak go jakoś lubię.
To nie jest jego wina, że ten system nie działa. Samo ograniczenie maksymalnej liczby kadencji nic nie zmieni. Przez 25 lat ludzie nie nauczyli się do czego służy lokalny samorząd. Zresztą w znakomitej części służy do niczego. I to jest zła informacja.
Przydałaby się nowa konstytucja.

Wieczorem przypadkiem trafiliśmy na rozmowę prezydenta Komorowskiego z redaktorem Lisem. Na fragment o ograniczaniu liczby kadencji. Bóg mi świadkiem, że nie wiem, co pan prezydent mówił na ten temat. Redaktor Lis ciągle mu przerywał. Ale to nie ważne.
Bożena zauważyła, że Bronisław Komorowski to groźny polityk. Nie wolno go nie doceniać.

Męskie Blogerki Modowe zauważyły, że na spotkanie z redaktorem Lisem prezydent Komorowski nie założył obrączki. Wybrał sygnet.


wtorek, 11 listopada 2014

10 listopada 2014



1. W tzw. międzyczasie byli panowie i przycięli drzewa. Nie wszystkie i nie tak jak mieli. Ale to i tak sukces. Bożena wywarła na mnie presję, więc zebrałem część pozyskanego drewna. Wcześniej dmuchawą Husqvarny zdmuchnąłem na kupę liście. Myślałem, żeby sfotografować podwórko z liśćmi, później bez liści i zobaczyć ile czasu mi ta praca zajęła. Niestety przypomniałem sobie o tym, kiedy już kończyłem I to jest zła informacja. Muszę więc zaczekać aż reszta liści spadnie. Ta dmuchawa to niesamowite narzędzie.

2. Rozpoczęliśmy długotrwały proces podpalenia kupy. Spaliliśmy trochę gałęzi ale liście nie bardzo się chciały zająć. Zacząłem rąbać drewno. Siekierę Fiskarsa używałem jako klina waląc w nią pięciokilowym młotkiem pożyczonym od sąsiadów. Przyśpiewywałem sobie przy tym przebój dr. Huckenbusha. Ten o młocie. Szło całkiem nieźle do momentu, kiedy się okazało, że to takie drewniane, co w łopacie nazywa się styliskiem, a w młotku nie wiem jak – zaczęło pękać. I to jest zła informacja, bo zamiast koncentrować się na tym, żeby walnąć jak najmocniej zastanawiałem się czy kiedy podniosę młotek nad głowę, to czy się to coś nie złamie i mnie w tę głowę nie walnie.
W każdym razie coś się udało zrobić.

3. Wieczorem poczułem brak butelki Jacka Danielsa, którą – nie wiedzieć czemu – zostawiłem w Warszawie. Ale wcześniej oglądaliśmy TVP Gorzów. Najpierw audycje komitetów wyborczych. Później powtórkę debaty, pomiędzy przedstawicielami komitetów startujących do sejmiku. Jedno i drugie było niewiarygodne. Audycje wyborcze miały wiele z poetyki Monty Pythona. Na przykład hasłem kandydatów PSL były „Głosuj na mnie” i „jestem bezpartyjny”. Z tą bezpartyjnością to musi o coś chodzić. Dwa komitety mają ją w nazwie. A na przykład burmistrz Krosna Odrzańskiego Marek Cebula startuje na stanowisko burmistrza Krosna Odrzańskiego. Komitet, który go wystawia nazywa się „Komitet Wyborczy Wyborców”. Slogan komitetu brzmi: „Gmina w dobrych rękach”. Zaś strona internetowa ma adres www.cebulamarek.pl.
Ciekawe, że pan Cebula, który wcześniej był posłem PO nic na swojej stronie nie pisze o związkach z tą partią.
Debaty na trzeźwo oglądać się nie dało. Prowadzącemu wciąż z ucha wypadała słuchawka. Ale to było nic przy scenografii. Prowadzący długo tłumaczył zasady debaty. Można było albo próbować je zrozumieć, albo zapamiętać. Rozwalające były pytania. Pierwsze: Co i dlaczego jest największym wyzwaniem stojącym przed województwem lubuskim: kopalnie, rozwój lotniska, współpraca z niemieckimi sąsiadami, czy coś innego?
Lubuskie to szczęśliwa kraina, skoro wyzwaniem jest inwestowanie w lotnisko, które obsługuje 17 osób dziennie.
Wszyscy byli za budową kopalni odkrywkowej węgla brunatnego. Pan z Ruchu Narodowego oskarżył SLD, że pisało do Berlina w sprawie wstrzymania tej kopalni. Pan z SLD odrzucił te oskarżenia. Pani z Twojego Ruchu, który w nazwie miał bezpartyjność mówiła coś o tym, że w Guben jest szpital, który może leczyć pacjentów z Gubina za unijne pieniądze.
Później było pytanie o koleje regionalne, do których województwo rocznie dodaje 40 milionów złotych. Pan z PSL chciał, by Przewozy Regionalne bardziej promowały swoje usługi, pan z PiS-u zupełnie niepolitycznie pojechał po kolejowych związkowcach. Pani z PO była zachwycona kupionymi przez województwo nowymi pociągami. Pan od Korwina zaś oburzał się na samo dotowanie.
Po drugim pytaniu się poddaliśmy. Polityka na szczeblu wojewódzkim jest jeszcze gorsza niż ta na poziomie krajowym. Ratunku stąd nie będzie. I to jest zła informacja.



poniedziałek, 10 listopada 2014

9 listopada 2014


1. Jarosław Kaczyński ogłosił, że będzie się z partii pozbywał Adama Hofmana i od razu się obudziłem. Gdybym się obudził z 15 minut wcześniej mógłbym być tego prawie świadkiem. Znaczy słuchać tego na żywo. Choć raczej nie mógłbym. Gdyż nie wiem na jakiej częstotliwości nadaje RMF. A radio nie ma RDS. Choć jednak mógłbym. Note 3 ma wszystko, więc musi mieć radio. A jak ma, to na pewno z RDS-em. Ale musiałbym znaleźć słuchawki. A nie wiem, gdzie są i to jest zła informacja. Choć gorszą jest, że nie widziałem kolegi Mężyka, który w TVP Info ponoć ogłosił, że usunięcie Hofmana to koniec PiS-u. Ktoś na Twitterze zapytał, czy Mężyk jest od Kolanki. I to właściwie jest strasznie śmieszne.

2. Przedpołudniowy czas przeszedł na pakowanie Superba i oglądanie komentarzy na TVN24. Komentarze już nie pamiętam, więc pewnie nic ciekawego nikt nie wymyślił. Za to Superb pakowny jest bardzo. I bardzo mu się rozkłada tylna kanapa.
Ruszyliśmy w deszczu. Narastającym. Zamiast produkować telewizyjne spoty, które w sposób zaprzeczający fizyce i zdrowemu rozsądkowi próbują namawiać publiczność by fordami Mondeo kombi nie przekraczali prędkości 50 km/godz., ktoś mógłby zacząć namawiać ludzi, by na autostradzie w deszczu włączali tylne światło przeciwmgielne.
I w ogóle włączali światła. Bo chyba mało kto wie, że samochody ze światłami do jazdy dziennej mają je tylko z przodu. Czyli, jeżeli włączą pozycję „auto” nie jest powiedziane, że cokolwiek czerwonego im się z tyłu zaświeci. A jeżeli do tego jadą lewym pasem z prędkością 110 km/godz., to się kiedyś mogą zdziwić.
Kiedyś to trzeba było mieć chlapacze. Ojciec opowiadał, że tłumaczył milicjantom, że Garbus ma tak skonstruowane błotniki, że chlapacze nie są potrzebne. Dawali się przekonać. A jak się nie dawali, to pewnie wyciągał odpowiednią legitymację i się przekonać dawali.
A teraz? Nie ma czegoś takiego jak chlapacze. Może ta mgła, która się robi za jadącym 140 km/godz. samochodem nie bierze się z braku chlapaczy?
To nie jest kraj dla starych ludzi.
I to jest zła informacja.

3. Padać przestało. W międzyczasie na fejsie redaktor Pertyński napisał, że mu trochę głupio z Hofmanem, że „Tyle rzeczy nawywijał, tyle razy błagał na kolanach, żeby mu skuć mordę, a za taki drobiazg poleciał… Na kilometr pachnie mi to wystawką.” I poprosił mnie o komentarz.
Odpisałem, że to nie drobiazg. Chciałem kontynuować na jakiejś stacji benzynowej, ale jak dojechaliśmy, to dyskusja pod postem tak się rozkręciła, że już mi się pisać odechciało.
Uczulenie na PiS red. Pertyńskiego w pewnych sytuacjach stawia go w jednym szeregu z ministrem Kuczyńskim [w tym wpisałem jeszcze kilka nazwisk, ale je wykasowałem, bo aż tak zgryźliwy nie jestem]. Złą informacją jest, że to uczulenie ogranicza pole widzenia.
Otóż Hofman ma kłopoty dlatego, żeby wyraźnie pokazać, że PiS to nie PO.
[I od razu poszedł taki komunikat.]

Na stacji benzynowej, gdzieś na wysokości Koła, o mały włos nie walnąłem volkswagena up!, który pojawił się znikąd. Tak szybko, że czujnik w lewym przednim nadkolu go nie zauważył. Cóż Superb to nie A6.

Ktoś obsługujący platformowego Twittera zapomniał o tym, że rząd PO zrezygnował z budowy autostrady A3.

Po pięciu latach rozważania tego kroku zdecydowałem się skręcić, by zobaczyć klasztor w Lądzie. Pocysterski. Polecam. 
Przy okazji można oszczędzić – omija się kawałek kulczykowej autostrady.


niedziela, 9 listopada 2014

8 listopada 2014


1. Sympatyczny młody człowiek przywiózł mi skodę. Testowe skody dostarczane są pod drzwi. Za pierwszym razem to dość dziwne uczucie. Ale pewnie da się do tego przyzwyczaić. Aż się prosi, żebym zamówił kiedyś skodę z dostawą na wieś.
Wstawiłem samochód na podwórko i poszedłem do szewca odebrać chińskie buty. Porozmawialiśmy chwilę o zimie, której nie ma, ale gdyby była, to mało które z dziś dostępnych butów nadają się do tego, by w nich zimę przechodzić. I to jest generalnie zła informacja.
Usłyszałem za to o kolejnym plusie gumofilców – można je myć szlauchem.

2. Odpaliłem Suburbana i pojechałem do Ząbek, do pana, który wyważa wały na samochodach. 
Wał, to taka rura, która się kręci pomiędzy skrzynią biegów a dyfrem.
Czułem, że z wałem coś jest nie tak. Ale nie myślałem, że aż tak. Pan podniósł samochód, odpaliliśmy silnik, włączyliśmy bieg, Kółka zaczęły się obracać. Coraz szybciej. No i było zupełnie inaczej niż zwykle, bo zwykle słychać opony, szum powierza. A tu było słychać tylko wał.
Słychać i czuć.
Procedura naprawiania polegała na tym, że pan coś tam robił pod samochodem. Co jakiś czas wołał „Jedziemy. Ja uruchamiałem silnik wrzucałem bieg i cisnąłem gaz. Tak, by silnik obracał się 2000 razy na minutę. Po jakimś czasie pan krzyczał „luz” i „gasimy”. Trwało to z godzinę. Współużytkownicy hali chcieli pana eksmitować – Suburban przy 2000 obrotów strasznie hałasuje. Zwłaszcza kiedy stoi w zamkniętym pomieszczeniu.
W każdym razie okazało się, że wał jest chyba krzywy. Pan go jako-tako wyważył. Choć właściwie powinien wymienić. Gdyby ktoś słyszał o takim – średnica 90, długość 1300 – będę zobowiązany.
Złą informacją jest, że gdybym do pana pojechał wcześniej, wtedy, kiedy po raz pierwszy o tym pomyślałem – byłbym do przodu ponad 10 tys. Uniknąłbym remontu skrzyni i reduktora.

Po powrocie wpadłem do Faster Doga. Porozmawialiśmy z Pawełkiem o motoryzacji. Zwłaszcza o wałach. W landroverach wały ciągle trzeba było naprawiać. Ale można było wał dorobić i wtedy się tak szybko nie psuł.


Po drodze do domu zawadziłem o Beirut. Poczęstowano mnie Cre Tonnerre – belgijskim ale do którego przed drugą fermentacją dodają rum. Mocna rzecz – siedem procent alkoholu.
Będą je sprzedawać. Beczkowe. Na zimę – jak znalazł.

3. Wieczorem skacząc po kanałach obejrzeliśmy dwa odcinki „Seksu w wielkim mieście”. Cóż to za przerażający serial. Jak one się ubierają! Co mówią! Jakie mają wydumane problemy!
A najgorsze jest to, że te naście lat temu zupełnie nam to nie przeszkadzało.

sobota, 8 listopada 2014

7 listopada 2014


1. Obudziłem się i od razu włączyłem telewizor. Z informacyjnych kanałów było tylko TVP Info. Trafiłem na filmy z monitoringu z Wiplerem.
TVP Info, które wcześniej brało udział w nagonce na Wiplera, skoncentrowało się na tym, że nie wiadomo, czy materiał wideo nie jest aby zmanipulowany.

Późniejsze komentarze koncentrowały się na tym, że poseł jednak był pijany. 
Dziwnym krajem jest jednak Polska. I to jest zła informacja.
Bycie pod wpływem alkoholu nie jest zabronione. Jest praktykowane przez sporą część obywateli. 
Z kolei przekraczanie uprawnień przez publicznych funkcjonariuszy zabronione jest. 
Jeszcze bardziej zabronione jest tłuczenie parlamentarzystów. Tak pięścią, jak pałką.
Gdyby Wipler nie był posłem – zachowanie policjantów byłoby przegięciem. Jest posłem. Więc przegięciem jest jeszcze większym.
A ja słyszę w telewizorze – był pijany, więc mu się należało.
Niech się cieszy, że go nie zastrzelili.

2. Po śniadaniu wsiedliśmy do A8 i ruszyliśmy do Warszawy.
Choć nie.
Niech teraz opowieść przeniesie się do Niemiec. Konkretnie do miejscowości Lohme.

No więc po śniadaniu wsiedliśmy do A8 i ruszyliśmy do Lipska. Około 500 kilometrów. 
Dojazd do autostrady zajął nam z godzinę. W tym przerwa na tankowanie.
Redaktor Bołtryk przez system audio puszczał ze swojego iPhone dr. Huckenbusha. Ze szczególnym naciskiem na cover utworu „Mull Of Kintyre”.
Niestety w miarę zwiększania prędkości pogarszała się jakość transmisji, więc pozostało nam słuchanie szumu powietrza. Powyżej prędkości 240 km/godz. ten szum zaczyna być uciążliwy. Ale można to A8 wybaczyć, gdy się widzi ile ten samochód przy takiej prędkości spala.
Redaktor Bołtryk, jako użytkownik subaru, rzadko przekracza prędkość 100 km/godz. Podobnie red. Wieruszewski. MX-5 jeździ niby szybciej, ale wymaga to zamknięcia dachu. A MX-5 z dachem może być nieco klaustrofobiczna. 
Jazda z prędkościami powyżej 180 km/godz. nie była dla nich więc czymś zwyczajnym. Mimo to styl jazdy zupełnie im nie przeszkadzał. Poza może jednym hamowaniem, po którym red. Wieruszewski ostrzegł, że jeżeli takie będą się częściej powtarzać – może obrzygać mi fez. 
Nie powtarzały się.
Po drodze, mimo protestów red. Wieruszewskiego zatrzymaliśmy się w McDonaldzie. 
Gdzie spędziliśmy z pół godziny. Slow food, to inaczej: źle zarządzany McDonald's.
Ruszyliśmy, po chwili wyprzedziła nas A8. Wersja wcześniejsza, niż ta, którą jechaliśmy. 
Kierowca jechał bardzo agresywny sposób. Miało to pewien plus – oczyszczał nam drogę. Przejechaliśmy za nim prawie dwieście kilometrów. Zajęło nam to mniej niż godzinę. Później skręcił w prawo, my w lewo. Do końca jechaliśmy więc nieco spokojniej. W każdym razie w Lipsku byliśmy w cztery godziny bez kilku minut od startu. Średnie spalanie wyszło ciut poniżej 12 litrów na sto kilometrów.
Jak zauważyli panowie redaktorzy – gdyby wszyscy mogli jeździć A8, Intercity nie miałoby sensu. Niesamowite auto. A to nie była najwyższa wersja wyposażenia.
Złą informacją jest, że w Polsce nie wolno jeździć z takimi prędkościami.
Na nasze warunki powinna wystarczyć A8 w wersji trzylitrowej. 
Choć jednak nie. 
Zawsze można skoczyć do Niemiec.

3. Wróćmy do Polski. A dokładniej do Warszawy. 
Wziąłem udział w spotkaniu dyrektora Ołdakowskiego z prezesem Bauerem. Bardzo to było interesujące. Lubię słuchać o stosunkach polsko-niemieckich. Zwłaszcza w ujęciu historycznym.
Nie opiszę dokładniej tej rozmowy, bo powinienem przytoczyć ją całą. A to przekracza moje możliwości. I to jest zła informacja.
Choć gorszą jest coś innego. Ja się generalnie mam za realistę. Ale kiedy słyszę, co prezes Bauer mówi, wychodzi na to, że jestem niepoprawnym optymistą.
Wieczorem przyszedł mój brat pożyczyć coś do ubrania na wieczorną imprezę jego magazynu. Chciałem go namówić na fez, ale się – przy poparciu Bożeny – nie zdecydował. Szkoda.

Na tę imprezę trafił kolega Zbroja. Zatweetował, że naczelna w przemowie miała problem, czy się mówi „pozwoliłam se” czy „pozwoliłam sobie”. To źle kiedy ludzie nie wiedzą kim som.



czwartek, 6 listopada 2014

6 listopada 2014


1. Piąta rano. Musiałem tak wstać, żeby chwilę po szóstej być na Bemowie, po drodze tankując. 
Piąta rano. Jeżeli udało mi się przespać dwie godziny, to i tak był sukces.

Warszawa o świcie wygląda interesująco.

Ruszyliśmy po szóstej. Towarzystwo redaktorów Bołtryka i Wieruszewskiego (tego, który nie jest gejem, mimo iż jeździ MX-5) i samochód – audi A8 – bardzo przyjemna podróż.
Dojechaliśmy koło jedenastej. Hotel ze stadniną. Ładny niemiecki pałac, w dobrze utrzymanym parku. Po drogim remoncie. Naprawdę drogim.

Przyjechaliśmy o jedenastej, bo byliśmy przekonani że mamy być o jedenastej.
Okazało się na miejscu, że właściwie nie wiadomo co nas do tej jedenastej przekonało.
Bo tak właściwie mielimy być o pierwszej.
Dwie godziny później.
Czyli zamiast po szóstej mogliśmy wyjechać po ósmej.
A ja wstać o siódmej.
Czyli spać dłużej.
Coś, nie wiem co, jest złą informacją.

Na miejscu witał nas duży napis treści „Audi A6”. Rok temu na prezentacji Audi A3 Limousine, z niewiadomych przyczyn pojawiła się wprowadzona w czyn koncepcja poprzestawiania kolejności liter w witającym napisie „Audi A3 Limousine”. Pal sześć, jaki napis został z liter ułożony i jakie wrażenie zrobił na organizatorach. Ważne, że pamiętają o tym do dziś.

Chwilę po naszym przybyciu, w bliżej nie znany sposób napis „Audi A6” zamienił się w „Andi A6”. Długo w tym kształcie nie wytrzymał. Przywrócono mu oryginalny układ. Później znowu został zmieniony. I przywrócony. Zabawa była przednia, gdyby nie spojrzenia panów, którzy ten układ oryginalny musieli przywracać. W każdym razie najlepszy układ to było „6 dni AA”.
W tajemnicy mogę powiedzieć, że w związku z tym, że „6” była w poważny sposób przymocowana do ziemi ułożenie go wymagało pewnego triku.

2. Koło pierwszej zjechali się koledzy dziennikarze. Różnymi samochodami. Redaktor Perczak przyjechał mitsubishi Space Starem. To bardzo ciekawy pojazd. Generalnie większość kolegów redaktorów uważa Space Stary za niemożebne gówno. Ale jeżdżą nimi, bo Mitsubishi dodaje do nich karty paliwowe. Skoro już jeżdżą i to darmowe paliwo wypalają, to na spotkaniach temat rozmów zawsze schodzi na poszukiwanie plusów w Space Starze. Wtedy można usłyszeć, że dobrze wyposażony, że stosunkowo tani (to bywa dyskusyjne), że ze sporym wnętrzem, że na dziurach się dobre prowadzi. Ale generalnie nikt nie wierzy w sukces tego modelu.
No i trochę wygląda na to, że gdyby nie te karty paliwowe, Space Stary byłyby omijane naprawdę dużym łukiem. A tak, ciągle ktoś w nich jeździ.
Wymyśliłem więc, że skoro sukces wśród dziennikarzy bierze się z kart paliwowych, Mitsubishi powinno dodawać je klientom do sprzedawanych aut. Sukces byłby murowany.

Po krótkim briefingu wsiedliśmy do A6. Moim towarzyszem był sympatyczny młody człowiek z magazynu kulinarno-lajfstajlowego. Dość szybko stwierdził, że on używa samochodu wyłącznie do się przemieszczania. I nie bardzo rozumie po co samochody są tak komplikowane i wyposażone w tyle różnych systemów, co A6. Trochę upraszczam, ale taki był sens tego, co powiedział. Powiedziałem mu, że z samochodami jest trochę jak z jedzeniem. Można jeść byle co, można bardziej wyrafinowane rzeczy. No i chyba zrozumiał. Podobnego argumentu użyłem, kiedy zastanawiał się nad sensem płacenia za samochód 500 tysięcy.

Pojechaliśmy nad morze. Na plaży grupa sympatycznych ludzi całkiem nieźle nas nakarmiła. Mnie się rozpoczynał kryzys. A tam było bardzo przyjemnie. Brakowało piwa i leżaków. I to była zła informacja.

Wróciliśmy do hotelu. Po jedzeniu byłem jeszcze mniej przytomny. Ubzdurałem sobie, że zostawiłem na plaży fez. Wzięliśmy A6 Allroad, i pognaliśmy z powrotem na plażę. Allroad był najmocniejszym z dostępnych samochodów. Nie bójmy się tego słowa – zapierdalałem nim z dużym samozaparciem. Młody człowiek z magazynu kulinarno-lajfstajlowego zaczął sobie przypominać dzieciństwo. Kiedy to ostatni raz w aucie rzygał.

Fezu na plaży nie było. Nie mogło, bo przywiozłem go chwilę wcześniej do hotelu. Ale korzystając z tego, że się zrobiło ciemno mogłem przetestować Night vision. Działa świetnie. Człowiek często nie wie ile interesujących rzeczy się dzieje wokół niego na drodze.

Młody człowiek z magazynu kulinarno-lajfstajlowego okazał się naprawdę niezłym kierowcą. Mimo iż chyba pierwszy raz w życiu prowadził automat przyjemnie było patrzeć jak odkrywa możliwości samochodu.

Kiedy ze trzy lata temu recenzowałem poprzednie A6 nabijałem się z jego sloganu:
„«Nowe Audi A6. Nowa definicja lekkości.» Definicja lekkości!? Niemieccy marketingowcy szczyt swoich możliwości mieli w czasach gdy wymyślali hasła typu Kraft durch Freude. Z drugiej strony, czy tak łatwo określić w kilku słowach nowe A6?
W sumie łatwo: pamiętacie jak dobre jest ostatnie A6? Nowe jest jeszcze lepsze.

Slogan nowego modelu brzmi: „Nowe Audi A6 – jeszcze lepsze i bardziej atrakcyjne”. Strasznie jestem mądry. Ale nic z tego nie wynika.

3. Wieczorem była konferencja. Największe wrażenie zrobiła na mnie informacja, że nowe RS6, 560 koni pali teoretycznie 9,6 litra.
Leszek Kempiński konferencję zakończył porównując nową A6, do hotelu, w którym byliśmy. Że w obu podobnie dopracowane są detale. I to jest zła informacja, bo strasznie się pomylił. I – o ile nowa A6 jest naprawdę świetnym autem, to Pałac Ciekocinko Hotel Resort & Wellness to jakaś porażka. Pięć gwiazdek przy nazwie, to raczej ozdobny ornament, niż coś, co określa tego hotelu klasę. Pokój hotelowy, w którym nie ma szafy – nie da się powiesić marynarki. Jedyne miejsce, gdzie można postawić komputer to chybotliwy kawowy stolik.
Sam pokój jeżeli chodzi o wielkość – to standard raczej pensjonatu w Zakopanem. Woda, która cyklicznie zmienia temperaturę. Wrzątek–chłodna–wrzątek–chłodna. Brak możliwości regulacji temperatury w pokojach. Ale to sprawa pomorskiego wojewody, który teoretycznie te gwiazdki daje.
Gorsze jest to, że inwestor właśnie na detale nie zwracał żadnej uwagi. Drogi remont. Porządne materiały, standard rosyjski. Niedomykające się drzwi. Niespasowane listwy, idiotyczne decyzje wykończeniowe. Szkoda gadać.
I te wszechobecne antyki. Dobrane chyba w sposób: „Panie Janku, proszę, tu gotóweczką jest dwa miliony złotych, pan kupi trochę takich przedwojennych rzeczy, i się je jakoś porozstawia”.

Choć, tak właściwie, to wieszczę wielki sukces. Gdyby było zbyt porządnie, nasza powstająca klasa średnia mogłaby się nie czuć dobrze.
Jaki kraj, taki terroryzm.





środa, 5 listopada 2014

5 listopada 2014


1. Śniło mi się, że z jakichś powodów łaziłem po lesie. No i w tym lesie znalazłem jakąś dziwną amunicję artyleryjską. Ni to granaty moździerzowe, ni to rakiety. W każdym razie sporego kalibru. Zardzewiałe to było.
Potem akcja się przeniosła do rezydencji amerykańskiego ambasadora.
Czyli znowu mi się śnił amerykański ambasador.
Czyli o coś musi chodzić.
Pewnie o wizę. Muszę się przebić przez ten cholerny kwestionariusz.

Mecenas Tomkiewicz obraził się na sugestie o pedofilskich skłonnościach Romana Polańskiego. I to jest zła informacja.
Przerażające jest, że obrońcy pana Romana zamiast koncentrować się na kwestiach prawnych – próbują tłumaczyć, że tak właściwie, to nie zrobił nic złego.

Relatywizm moralny może wynikać z tego, że dla naszych elit i ludzi do tych elit aspirujących oczywiste jest, że prawo traktuje ludzi zależnie od ich pozycji. Im wyższa – tym mniejsza odpowiedzialność. Ci aspirujący mają nadzieje, że im głośniej będą się z tą sytuacją zgadać, tym większa będzie szansa na to, że kiedy sami coś złego zrobią – nikt ich ścigać nie będzie.

Mecenas Pociej powiedział w programie u Lisa, że przedawnienie wynika z chrześcijańskich korzeni europejskiej filozofii prawa.
Chłop się zdziwi na sądzie ostatecznym.

Redaktor Pawlak miała urodziny. Życzyłem jej na fejsie stu lat. Odpisała, że to nudne życzenia. Wolała, żeby jej życzył śmierci w eksplozji bomby w warszawskim metrze? Nie rozumiem młodego pokolenia.

2. Straż Miejska Stołecznego Miasta Warszawy zholowała samochód Kaśki (mojej bratowej). I to jest zła informacja. Stała w miejscu, gdzie teoretycznie nie można stać, ale praktycznie wszyscy stoją. Straż Miejska powiedziała, że wezwano ich, bo blokowała dojazd do budowy. Poszła do pana z budowy. Pan powiedział, że to prawda, że wzywał straż, ale w sprawie innego pojazdu. I zdziwił się, że zholowali też jej samochód. Wróciła do Straży Miejskiej, ta powiedziała, że po sprawdzeniu zholowali ją nie dlatego, że blokowała, tylko dlatego, że nie wolno stać. Kiedy wyraziła wątpliwość, czy to wystarczający powód do zholowania, odpowiedzieli, że może złożyć odwołanie do Zarządu Dróg Miejskich. Ale, żeby mogła odebrać samochód, musi zapłacić 500 złotych.
Więc zapłaciła dokładniej 515 złotych i odebrała samochód z parkingu. Bogu dzięki, że to Praga, więc było blisko.
Odwołanie wygląda na zasadne. Nie utrudniała przejazdu, nie było tabliczki o możliwości zholowania. Pewnie odzyska pieniądze. Holownikowi nikt ich nie zabierze. Więc za holowanie zapłacą wszyscy. Za rękę strażników miejskich nie złapałem, ale coś czuję, że holownik podzielił się z nimi dolą. A to, że zrobili to nieprawnie? Co to przy analnym seksie z trzynastolatką.
Głosującym w Warszawie przypominamy, że za działania tutejszej Straży Miejskiej odpowiada Hanna Gronkiewicz-Waltz.

W Makro w alejach Jerozolimskich sprzedają bałwany. I olej napędowy po 4,88.

3. W „Faktach po faktach” u redaktora Kajdanowicza wystąpił marszałek Dorn. Czego by nie powiedzieć – słucha się go z przyjemnością. Zwłaszcza jak twierdzenie, że premier Ewa Kopacz jest idiotką, tak owija w słowa, że nikt w studio nie zdąża się oburzyć.
Redaktor Kajdanowicz takich talentów oratorskich nie ma. Ale próbuje. Na potrzeby programu stworzył na przykład zwrot „osobisty wróg publiczny”.

U Moniki Olejnik wystąpił mecenas Kalisz. I to jest zła informacja, bo o świcie miałem jechać na prezentację audi A6. Lubię A6, nie lubię pamiętać o tym, że taką jeździ właśnie mecenas Kalisz.

wtorek, 4 listopada 2014

4 listopada 2014


1. Warszawa. Rano u redaktora Piaseckiego wystąpił Andrzej Duda. Redaktor Piasecki usłyszał słowa, których Duda nie powiedział i zmajstrował z nich tweeta. Tweet przeczytało kilkadziesiąt tysięcy, które redaktora Piaseckiego followują. Wśród nich ci, którzy rozmowy słuchali. Wyrazili zdziwienie. Redaktor Piasecki pokrętnie tłumaczył, że o to rozmówcy chodziło. Bardzo pokrętnie.
Teza nie była do obrony. W końcu usunął tweeta. Nie sprostował.
To nie jest dobra informacja, bo jakoś cenię Piaseckiego. Szkoda, że z jednej strony potrafi uwierzyć w coś, co mu się tylko wydaję. Z drugiej – nie potrafi się wycofać z błędu i przeprosić.

Szukałem (z ograniczonym efektem) przepisów dotyczących zarządzania drogami gminnymi. W znaczeniu: komu można naskarżyć, że gmina drogi nie poprawia.
No i nie wiem komu. I to jest zła informacja.
Przez dziesięciolecia sąsiedzi skracali sobie drogę przez nasze podwórko. Znaczy: nie nasze, bo nas wtedy nie było. Jak się pojawiliśmy Gienek powiedział: no to skończyło nam się jeżdżenie. Zrobił bramę no i przestali jeździć. Teraz mają dalej o jakieś 250 metrów. Ostatni kawałek gminnej drogi jest niestety bardzo zniszczony. Jeżdżą do wójta. Proszą go, żeby drogę poprawić. Od rozkłada ręce. Mówi, że drogę niszczą maszyny rolnicze. I że nie warto jej poprawiać.
Wójt skądinąd sympatyczny człowiek. Patriota lokalny. Wójtuje już chyba trzecią kadencję, co go nieco zdegenerowało. Wybory wygra znowu, bo kontrkandydatem jest jakiś wróg farmy wiatrowej, któremu nie wyszło w mieście, więc wrócił po studiach.
Swoją drogą sporo mi zajęło czasu uzyskanie informacji, że w ogóle istnieje jakiś kontrkandydat.

Panowie od kopania kanalizacji zamknęli na parę dni główną drogę przechodzącą przez wieś. Objazd zrobili tą, obok sąsiadów. Kilka tirów rozwaliło ją zupełnie.
Wyczytałem, w Ustawie o Drogach Publicznych, że zarządca drogi ma obowiązek jej utrzymywania i pilnowania przed zniszczeniem. Wójta, który się z obowiązków nie wywiązuje teoretycznie można nie wybrać. Ale poza odpowiedzialnością polityczną jest chyba też administracyjna. A może jej nie ma, bo – cytując klasyka – „polski państwo praktycznie nie istnieje”

2. Poszedłem do sklepu 'na rogu'. Żadnej Żabki, Małpki, Fresha, a tym bardziej Biedronki czy Lidla. Za żadne zakupy zapłaciłem ponad 50 zł. I to jest zła informacja. Wszystko było przynajmniej dwa razy droższe niż w Lidlu. Na wsi za pięć dych żyłbym nieźle przez tydzień.
Logika w tym jakaś jest. W centrum europejskiej metropolii musi być drożej. Tylko dlaczego drożej niż w Berlinie?

3. Wieczorem w „Faktach po faktach” koleżanka Kolenda gościła prof. Glińskiego, panią Piekarską i posła Protasiewicza. Protasiewicz wyglądał na trzeźwego. Dość szybko mianował Donalda Tuska prezesem Prawa i Sprawiedliwości. Koleżanka Kolenda tytułowała prof. Glińskiego premierem. I zasadniczo byłoby miło, gdyby nie to, że Protasiewicz zaczął nadawać zagłuszając wszystkich.
Na koniec koleżanka Kolenda zauważyła, że wszyscy jej goście byli kiedyś w Unii Wolności.

Z Kwaśniewskim u Olejnik dałem sobie spokój. A szkoda, bo Męskie Blogerki Modowe mogły mieć coś na ich temat do powiedzenia.

poniedziałek, 3 listopada 2014

3 listopada 2014


1. Trzeba było rano odwieźć Józkę i dziewczyny na dworzec. Rano, to za bardzo nie było, ale stres był.
Wszyscy poszli na peron przejściem podziemny, ja tradycyjnie, chciałem przejść przez tory, ale w ostatniej chwili zobaczyłem dwóch sokistów w odblaskowych kamizelkach. Zrobiłem więc nieprzepisowy w tył zwrot i przeszedłem dołem. Panowie sokiści z bliska fizjonomie mieli emerytowanych milicjantów, więc dobrze, że się nie zdecydowałem na konfrontację. Dobrze też, że ktoś panów sokistów ubrał w odblaskowe kamizelki, bo gdyby nie to, to pewnie bym się skonfrontował.
Pociąg tym razem nie był z Warszawy. Przyjechał z Gdyni. I Gdańska. Przed wojną pociąg z Berlina do Gdańska raczej nie jeździł przez Poznań.
Teraz jeździ. I jest to pociąg polsko-niemiecki. Jeżeli bilety kupimy w Niemczech są tańsze niż w Polsce. Nie wiedzieć czemu.
Chciałem napisać jakiś żart o eksterytorialnym korytarzu do Gdańska, płk. Becku, i polskich kolejach, ale mi przeszło.

Sprawdzałem którędy mógł przed wojną jechać pociąg Berlin–Gdańsk. Ze strony PKP Polskie Linie Kolejowe ściągnąłem „Mapę Linii Kolejowych w Polsce zarządzanych przez PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. oraz innych zarządców”. I już wiem.
Przy okazji zauważyłem linię kolejową nr 375. Z Toporowa do Międzyrzecza. Połowa tej linii jest od dobrych dziesięciu lat bez torów. Sprawdziłem. Mapa jest tegoroczna.
Wniosek z tego prosty. Linii kolejowych może być mniej niż nam się wydaje. I niezależnie od tego, jak wspaniałe jest Pendolino – to jest zła informacja.

2. Są momenty w życiu człowieka mieszkającego z kotami, które nie są fajne. I nie chodzi o ten moment, kiedy kot nasika ci do buta.
Kot Pawełek przyniósł do domu chyba nornicę. Zrobił jej krzywdę – wyglądało, że straciła władzę w tylnych łapkach. Uciekała piszcząc wlokąc je za sobą. Zleciała się reszta kotów. Zastanawiałem się co zrobić. Jestem czterdziestoparoletnim mężczyzną. Nie byłem w wojsku, nie potrafię zabić karpia, nie potrafię zabić myszy. Zwierzęta mordowałem jedynie samochodem. W sytuacji wyższej konieczności – ominięcie przekraczało moje umiejętności i mogło się skończyć katastrofą w ruchu drogowym. Albo prostym zaliczeniem rowu.
Przez czas, w którym się zastanawiałem czy walnąć młotkiem, czy siekierą, nornica gdzieś się schowała i przestała piszczeć. Więc – mając nadzieje, że koty ją wykończyły – wyparłem problem.
Zająłem się czymś innym. Szeroko rozumianym pakowaniem.
W końcu zauważyłem, że nornica leży na podłodze koło toaletki. Koty przechodziły koło niej niezainteresowane więc przekonany, że nie żyje postanowiłem ją pochować.
Okazało się, że żyje, tylko jest nieprzytomna.
Położyłem ją na parapecie. Po trzech kwadransach zaczęła się ruszać.
Zrezygnowałem z pomysłu wiezienia jej do weterynarza do Warszawy. Włożyłem ją do słoika dołożyłem trochę jedzenie. Słoik zakopałem w liściach, tak by się z niego mogła wyczołgać.
Muszę przyznać, że nie było to przyjemne popołudnie.

3. Dość wcześnie wyjechaliśmy. Mieliśmy koło drugiej, udało się chwilę po piątej. Jadąc słuchaliśmy „Skrzydlatą trumnę” Marcina Wrońskiego.
No i Wroński to nie jest Krajewski.
I to nie jest dobra informacja.
Krajewski czarnym charakterem jednej z książek zrobił lwowianina, który nazywał się jak mój dziadek lwowianin. 
Nazwisko niezbyt popularne. 
Wręcz rzadkie.

Kiedyś Krajewskiego pojechał portretować fotograf Golec. Poprosiłem, żeby zapytał o co […] chodzi. Fotograf Golec zapytał. Krajewski odpowiedział, że ma lwowską książkę telefoniczną z przedwojny. No i bierze z niej przypadkowo nazwiska. No i przypadkowo wziął akurat to.
No i przypisał je pedofilowi. A mógł wziąć na przykład: Polański. Byłoby bardziej prawdopodobnie.

2 listopada 2014


1. Istnieje teoria mówiąca, że przy święcie robić w ziemi to nie grzech. Więc sadziliśmy. Zadołowane jeszcze przez panów kopaczy krzaczki, roślinki przywiezione z warszawskiego balkonu, wykopaną różę, pozyskane Gelendą mikro sosenki.

Poszedłem do sąsiadów pożyczyć szpadel. Swoją drogą dopiero na wsi zrozumiałem, że łopaty się mogą różnić. I służyć do różnych celów. Bez szpadla kopie się słabo.
Gienek właśnie pakował do swojego volvo paczki ze zniczami. Wrócili z jednego cmentarza i jechali na drugi. W sumie mieli do odwiedzenia chyba z pięć.
Powiedziałem, że wyjściem by były słusznej wielkości groby rodzinne. Jolka odpowiedziała, że to nie jest takie proste, bo zawsze jest druga strona. Rodzina ojca, rodzina matki.
Czyli na jedno wychodzi.
I to nie jest dobra informacja. Nie ma sposobu na korki we Wszystkich Świętych.

Od ponad tygodnia przed domem tli się kupa liści. Dziewczyny całymi dniami chciały ją mocniej rozpalić. Bez specjalnych efektów. Kupa najlepiej paliła się bez ingerencji – w środku nocy. Złapałem ją na tym parę razy, tak koło trzeciej nad ranem.
Tym razem zaczęła się mocniej palić w ciągu dnia. Palić i dymić. Późnym popołudniem od strony lasu przyszła mgła. Taka nad samą ziemią. Wkręciłem dziewczyny, że to efekt naszych liści.

2. We mgle ruszyliśmy na cmentarz w Boryszynie. Mgła miejscami była naprawdę gęsta. Przypomniało mi się jak kiedyś leciałem do Stuttgartu. Siedziałem przy skrzydle. Zawsze staram się siedzieć przy skrzydle – statystyka mówi, że te miejsca dają większą szansę na przeżycie katastrofy. Samolot schodził do lądowania. Lecieliśmy rzez chmury tak gęste, że nie było widać końca skrzydła. Zastanawiałem się jak samolot wyląduje, skoro nic nie widać. No i nagle samolot wylądował. Technika.

No więc miejscami mgła była taka, że nie byłoby widać końca skrzydła. Tyle dobrze, że w samochodzie jeden wymiar odpada, więc musiałem się skupiać tylko na tym, żeby z drogi nie zjechać i żeby kogoś nie najechać. Łatwizna.

Jadąc od strony Lubrzy, najpierw się mija Staropole. Później jest delikatny podjazd, na którego szczycie jest nieczynny przejazd kolejowy, na którym rozwaliłem oponę w hybrydowej DS5 i Marta musiała mi wysyłać kurierem z Warszawy koło, bo hybrydowa DS5 nie ma zapasu.
Zjeżdża później w dół, mija bazę Hartwiga (do której kiedyś przyjeżdżały wszystkie nowe renówki) i, na łuku, wyjeżdża się na cmentarz. Mgła jeszcze wzmocniła efekt tysięcy zniczy. Cmentarz jest mały, ale średnio na grób wypadało ze 40 świeczek. Babcia miała niezły pomysł z tym, żeby się tam kazać pochować. A zrezygnowała z krakowskiego Salwatora.
Dziewczyny zapytały, gdzie ja bym pochowany być chciał. Ja to gdzieś koło domu. W parku albo koło Rumpla. Koło Rumpla zakopałem kocię, którego nie udało mi się rususcytować i zylion gryzoni, zamordowanych przez rodzinę tego kocięcia. To by było niezłe dla mnie towarzystwo.
Złą informacją jest to, że pewnie nie zdążą się zmienić przepisy, a wymagać od żywych, żeby wykonywali jakieś podmianki urn, to chyba przesada.

3. Wracaliśmy przez nieco mniejszą mgłę. Po drodze zebraliśmy kilka sów/kań. Skręciłem na cmentarz w Rokitnicy. Niemiecki cmentarz, który trwał sobie do początku lat osiemdziesiątych, kiedy to ktoś postanowił spychaczem zrealizować na nim politykę historyczną.
Od chyba ośmiu lat zapalamy tam świeczkę. Tym razem, ktoś zapalił przed nami.
Praca u podstaw ma sens.
Jakiś czas temu wymyśliłem, że postawię tam krzyż. Nie mogę się za to zabrać. I to nie jest dobra wiadomośc.

niedziela, 2 listopada 2014

1 listopada 2014


1. W końcu trzeba było pojechać do szklarza po okno. Inaczej mógłbym je odebrać dopiero za prawie dwa tygodnie. A jak do Świebodzina, to na targ, do Tesco, do Mrówki, i do Lidla. Na targu był kiermasz kwiatów nagrobnych, więc kierownik parkingu nie pozwolił mi wjechać. Miało to głębszy sens, bo gdybym wjechał to by mi się pewnie nie udało wyjechać.

Z targu pojechaliśmy po okno. Szklarza nie było. Był numer telefonu. Był też sąsiad. Fotograf. Z czego w dzisiejszych czasach może żyć zakład fotograficzny w powiatowym mieście? Nie mam pojęcia.
W każdym razie fotograf miał poniemiecki klucz do warsztatu Szklarza. Szklarz z aptekarską dokładnością opisał wszystkie okna, więc łatwo znaleźliśmy moje.

Od szklarza pojechaliśmy do Tesco, gdzie wysiadły dziewczyny z Józką, ja z Bożeną pojechaliśmy do Mrówki.
W Mrówce pani kasjerka sprzedała nam pinezki, których nie kupowaliśmy. Czyli przynieśliśmy do kasy sznur do uszczelniania kominów, worek na trociny. Pani skasowała. Zabieramy. Pani pyta: a pineski?
My: Jakie pinezki?
Pani: Te [pokazuje pudełko pinesek]
My: Nie chcieliśmy pinezek.
Pani: Leżały to skasowałam.
My: Ale nie my je przynieśliśmy.
Pani: To, co? Zwrot robimy?
My [dokładniej: ja]: A ile kosztują?
Pani [sprawdza w komputerze] 1,49
My: No dobra, to już weźmiemy.
[Odchodzimy]
Bożena: Miała tipsy.
Ja: ?
Bożena: Tipsy określają człowieka.

Z Mrówki pojechaliśmy z powrotem do Tesco. Bożena kupiła mi „Dobry tydzień”, żeby mi udowodnić, że to jest coś złego.

Z Tesco pojechaliśmy do Lidla. W Lidlu pan kasjer promocyjne, jasne winogrona za trzy złote z kawałkiem skasował jako ciemne po siedem. Bohatersko wróciłem z reklamacją. Jednym z powodów zwrotu w lidlowej kasie fiskalnej jest „Nie podoba się”.
Wróciłem z tarczą, czyli [zaokrąglając] ośmioma złotymi.

Wycieczka zajęła nam prawie trzy godziny. I to jest zła informacja, bo pogoda była super i można było zrobić coś koło domu.

2. Uruchomiłem rozdrabniacz do gałęzi i krajzegę, Odpaliłem Spotify i zacząłem robić porządek z gałęziami. Te, które nie wchodziły do rozdrabniacza ciąłem na wchodzące do pieca kawałki.
Przyszedł sąsiad Tomek. Wypiliśmy piwo i pogadaliśmy o plazmie. Plazma to nie jest telewizor, tylko urządzenie do cięcia blach.
W plazmie wybuchł palnik. Tomek dokładnie wyjaśnił mi dlaczego coś takiego się stało. Jest w plecy 1700 euro za palnik, dziesięć dni niezarabiania maszyny i dziesięć dni pieprzenia się z cięciem 'na zewnątrz'. I to są generalnie złe informacje. Dobra jest taka, że się dowiedziałem jak awaryjnie wyłączyć plazmę. Na trzy sposoby.

3. Zrobiło się ciemno. Ale przypomniało mi się, że lat temu z sześć kupiliśmy halogen na statywie. Znalazłem go w piwnicy, nad niedokończonym basenem do projektowanej sauny. Wyniosłem przed dom. Odpaliłem. Natychmiast strzelił żarnik. Wymieniłem. Uruchomiłem rozdrabniacz do gałęzi i krajzegę, Odpaliłem Spotify i zacząłem robić porządek z gałęziami. Te, które nie wchodziły do rozdrabniacza ciąłem na wchodzące do pieca kawałki. Przyszedł Gienek [teść Tomka]. Wypiliśmy piwo. Pogadaliśmy o rzeczach bardziej prozaicznych niż plazma.
Gienek widział ogłoszenie, że ktoś chce sprzedać krajzegę za jedyne 250 złotych. Od razu pomyślał o mnie, bo to, czego używam nie bardzo na nazwę 'krajzega' zasługuje. 
Niestety ogłoszenie już nie jest aktualne. I to jest zła informacja.