Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Grzegorz Kapla. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Grzegorz Kapla. Pokaż wszystkie posty

piątek, 30 stycznia 2015

30 stycznia 2015



1. Zamontowałem koledze Grzegorzowi akumulator. I wymyśliłem, że najlepszym sposobem na srające z drzewa ptaki będzie plandeka. Jak na jedno styczniowe południe – sporo sukcesów.
Poszedłem do Beirutu, gdzie tak właściwie czekał na mnie Krzysztof. Nie, żebyśmy się umawiali, ale kiedy przyszedłem powiedział , że właśnie o mnie myślał.
Porozmawialiśmy chwilę o rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Dyrektora Cywińskiego zna z pracy w Instytucie Adama Mickiewicza i zasadniczo ma o nim dobre zdanie. Jego wpadkę usprawiedliwiał w prosty sposób. Im większa impreza – tym większy bałagan. Im później, tym więcej idiotycznych telefonów z żądaniami zaproszeń. Irracjonalnych próśb ekip telewizyjnych, dziwnie zachowujących się gości. I, że czasem trudno wytrzymać.
Odpowiedziałem, że skoro tak się dzieje przy każdej dużej imprezie, to dyrektor Cywiński powinien był się do tego przygotować. Bo przecież sytuacja go nie zaskoczyła. Więc jeżeli nie dał sobie z tym napięciem rady, to może powinien zajmować się czymś innym.
W Krakenie zmienił się szef kuchni. Przetestowano na mnie zupę rybną. Zdała egzamin aż za dobrze. Znaczy – było jej wręcz zbyt dużo.
Zupę rybną stosował kolega Zbroja na kaca. Teraz nie stosuje, bo ponoć nie pije. I to jest zła informacja. Krzysztof przypomniał sobie, że jeszcze nie dawno kac był czymś z kolegą Zbroją związanym nierozerwalnie. Znaczy: kolega Zbroja albo miał kaca, albo pracował nad tym, żeby kaca mieć. Tertium non datur.

2. Wpadłem do Faster doga. Właściciele wrócili z Berlina. Będą mieć w sklepie kolejną markę butów, które zbudowały Amerykę. Chippewa. Trochę tańsza niż Frye.
Chippewa to jedna z nazw indiańśkiego plemienia zamieszkującego okolice Wielkich Jezior. W Polsce bardziej znanego jako Odżibwejowie.
Rozmawialiśmy o Niemczech. Pawełek oświadczył, że nigdy by nie pojechał tam na wakacje. Wymieniał różne niemieckie miasta, które zna. Skończył na Frankfurcie nad Odrą, w którym dwadzieścia lat temu Policja najpierw prawie rozebrała mu suzuki Grand Vitarę, a później zatrzymała go za brak zielonej karty. Z kajdankami, tłumaczem, przesłuchaniem. Wyszedł obronną ręką, ponoć pomogło mu, że wtedy pracował dla Axel Springer AG. Pozwolono mu wrócić do Polski, by wykupić polisę. Nie pamięta jednak, gdzie we Frankfurcie jest siedziba policji. I to jest zła informacja.

3. W „Czarno na białym” rozmawiano o szatanie i egzorcyzmach. Miałem wrażenie, że red. Morozowski nie do końca łapał o czym do niego mówią goście. Teolog i filozof. Albo obaj to byli księża, albo jeden był, a drugi był byłym.
Mnie się przypomniało, jak kilka lat temu byłem kierowcą ojca Bashobory. Jadąc z Łodzi pod Szczecinek wpadliśmy na obiad do klasztoru gdzieś za Poznaniem. Po obiedzie wylądowaliśmy w pokoju rekreacyjnym. Fotele, stereo, ekspres do kawy. Siedzimy, jeden z gospodarzy, niewysoki, trochę grubawy ksiądz zaczął narzekać, że ostatnio opętania się zrobiły strasznie modne. Przytaknęła mu siostra Tomasza (takie imię, nie chodzi o to, że jej brat miał na imię Tomasz)(choć mógł oczywiście mieć).
–No tak, teraz na dziesięć osób, to może dwie są naprawdę opętane. Wszystko przez te filmy.
Na co ksiądz:
–Ale też trzeba uważać, bo się można pomylić. Ostatnio taką historię miałem. Przyszła do mnie dziewczyna i mówi, że wywołała diabła. Ja jej powiedziałem, żeby na mszę wpadła, zdrowasiek parę zmówiła i wszystko będzie dobrze. Myślałem, że to jakaś dziewczyńska histeria.
Parę dni później idę do sklepu po mięso, tu niedaleko. No i sklepowa do mnie, proszę księdza, a ksiądz wie, co się stało? No i mi opowiada.
No bo tu u nas, to zagłębie narkotykowe jest. Stąd się do Poznania narkotyki wozi. No i dwóch takich od narkotyków, tej dziewczynie coś dali, no i ją potem jakoś brzydko wykorzystali. No i ona tego demona wezwała, żeby się zemścił.
I jeden z nich szedł z kolegą koło torów. I jak pociąg tez z Krakowa 17:15 szedł, to rzucił piwo, co je niósł i na tory wskoczył. A parę dni później tego drugiego znaleźli powieszonego na dziesięciometrowej sośnie. A z tej strony, co wisiał to wszystkie gałęzie i kora oderwane były. Nawet mnie policjant później pytał, czy nie wiem co to mogło być, to mu odpowiedziałem, że nie wiem, bo co mu miałem powiedzieć? Że to diabeł? Przecież by nie uwierzył.
A ta dziewczyna, to codziennie po tym, jak krakowski pociąg przejedzie, to tory w tym miejscu liże.

Ksiądz opowiadał to takim tonem, jakby mechanik o odkręcaniu zapieczonej śruby. Swoją drogą – był przekonany, że słuchają go wyłącznie ludzi zawodowo związani z walką ze złym.
Generalnie klimat bardziej niż „Egzorcystę” klimat przypominał „Nocną straż”.

Później w „Tak jest” wystąpił Jerzy Dziewulski. Tym razem jako specjalista od resocjalizacji. I to jest zła informacja.

czwartek, 29 stycznia 2015

29 stycznia 2015


1. Nie wstałem na śniadanie. Na dobre obudził mnie dopiero kolega Podłoga. Zadzwonił, żeby się podzielić plotkami, na temat naszego – niegdyś wspólnego – miejsca pracy. Magazyn został sprzedany. Panu, którego chyba ze dwa razy w życiu widziałem, który raczej nie ma specjalnego doświadczenia w kwestiach wydawniczych, ale wśród bliskich ma kogoś, kto się tym zajmuje.
Nabywca ponoć upierał się, żeby naczelnym został poprzedni naczelny. Nie wiem z jakim skutkiem.
Też bym chciał, żeby ktoś kiedyś uzależniał przyszłość jakiegoś projektu od mojej w nim obecności. Na razie się nie zanosi. I to jest zła informacja.

2. Zadzwonił kolega Grzegorz. W jego srebrnej strzale padł akumulator. No i nie bardzo miał energię, by to jakoś ogarnąć. Przyjechał po mnie saabem Magdaleny. Wziąłem klucze, wziąłem prostownik i pojechaliśmy na Żoliborz. Ktoś, kto projektował sposób mocowania akumulatora w pierwszej Megane powinien w piekle odkręcać zapieczone śruby.
Akumulator okazał się martwy. Pojechaliśmy więc do Arkadii, by kupić nowy. 

Kolega Grzegorz zaparkował blisko wejścia blisko Carrefoura. Znaleźliśmy akumulatory, wybraliśmy odpowiedni, kolega Grzegorz zapłacił i poszedł do samochodu, by zanieść akumulator nowy i przynieść stary, by odzyskać 10 zł kaucję. 
Ja, korzystając z okazji postanowiłem wejść do Citibanku, by wpłacić pewną ilość obcej waluty, jaką od paru miesięcy nosiłem w kieszeni, by uchronić ją przed zniszczeniem przez wypranie, porwanie, wytarcie etc.
Duże pomieszczenie, na środku stół z czterema stanowiskami (interesujące są wbudowane w blat applowskie klawiatury, podłączone do chyba pecetów). I wciśnięte w róg stanowisko pełniące rolę kasy. Stanowiska puste. Do kasy kolejka. Kolejka utrudniająca dostęp do bankomatów. Znaczy projektował jakiś mistrz. 
Pani obsługiwała dwóch mówiących nieco krzywym angielskim panów o semickiej urodzie. Trwało to. Trwało. Trwało i trwało. Po jakimś czasie z dziwnych drzwi wyszedł pan i zaprosił stojącą przede mną panią do pomieszczenia za szklanymi drzwiami.
W kolejce za mną stanął jakiś rodak dalekowschodniego pochodzenia, który chciał wpłacić worek pieniędzy. Zobaczył jak sytuacja wygląda i zaczął ten worek pieniędzy wpychać do wpłatomatu (na raz nie więcej niż 50 banknotów).
Przyszła moja kolej. Okazało się, że karta słabo przechodzi przez czytnik. Za którymś razem zadziałała. Pani wzięła ode mnie dewizy, coś zrobiła w komputerze i się okazało, że coś zrobiła wbrew systemowi. Wezwała drugą panią. I coś zaczęły kombinować. 
Wezwana pani patrzyła na mnie jakby mnie chciała udusić. Ale może przesadzam. Może tylko nie jest zadowolona ze swojego życia osobistego. Zaproponowano mi coś do picia. Odmówiłem. 
Widząc, że rzecz będzie jeszcze trwać postanowiłem z pomocą innej pani wymienić kartę na nową. Skoro stara nie działa tak jak powinna, a ja jestem w oddziale – dlaczego nie skorzystać z okazji.
Ta inna pani próbowała mi tłumaczyć, że operacja kosztować będzie 20 złotych, kiedy zaprotestowałem, że w życiu nie zapłaciłem za wymianę karty, powiedziała, że w takim razie, jeżeli mi się naliczy, to żebym reklamował. Miała jakiś problem z moim dowodem osobisty, ale z inną panią jakoś go rozwiązały. Coś tam podpisałem i się okazało, że musimy czekać, aż pani o morderczym spojrzeniu, która przyszła ratować panią przy kasie skończy ją ratować i coś tam autoryzuje. To trwało. 
Porozmawialiśmy z panią od karty o podróżach i pracy. Pani od karty powiedziała, że praca związana z podróżowaniem jest super. Odpowiedziałem jej, że na pierwszy rzut oka – tak, ale pod koniec trzeciej godziny czekania na następny samolot we Frankfurcie można zmienić zdanie. I że też ma super pracę, bo wciąż poznaje nowych ludzi, do tego nie może zapominać o prestiżu, jaki jest związany z jej pracodawcą. Czasem bywam złym człowiekiem i to nie jest dobra informacja.
Udało się w końcu rozwiązać dewizowy problem. Udało się wycisnąć kartę. Wszystko zajęło prawie godzinę. Kolega Grzegorz przez ten czas przejrzał dokładnie cały numer „Elle”. Zdziwiony zauważył, że w środku są tylko dwa teksty do przeczytania.

3. PiS ustami rzecznika Mastalerka zażądał dymisji dyrektora Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, w związku z niezaproszeniem rodziny rtm. Pileckiego. Ktoś na Twitterze zauważył rozsądnie, że po takim żądaniu dyrektor na pewno nie zostanie zdymisjonowany.
A należy mu się to jak psu kość. Bo nawet jeżeli niewysłanie zaproszenia było efektem wszechświatowego spisku, to sposób, w jaki się z tego tłumaczył był dyskredytujący i dyrektora i jego ewentualnych zleceniodawców.
Mam wrażenie, że mamy tu do czynienia z typowym w Polsce przypadkiem oderwania od rzeczywistości. Pad dyrektor ma wybitne zasługi. Udało mu się zgromadzić fundusz, który uniezależnia przyszłość muzeum od decyzji polskich polityków. Jest postacią znaną w świecie. Odwiedzają go nie byle jacy goście. Zna języki, jeździ na motorze, jest supergościem.
Nagle ktoś go pyta napastliwie, o coś, co go osobiście nie interesuje. Więc niech się cieszą, że nie odpowiedział jeszcze bardziej obcesowo.
Ludzie w Polsce bardzo łatwo zapominają, co to służba publiczna. I to jest zła informacja.

Dyrektor Zydel, który udał się służbowo do miasta Berlin, kupił mi na Hauptbahnhof „Berliner Zeitung”. Jakoś niedługo ma na wieś przyjechać wycieczka niemieckich gimnazjalistów, ja gazetę wcześniej oprawię i powieszę w jakimś widocznym miejscu. Niech im się utrwala.



środa, 28 stycznia 2015

28 stycznia 2015



 1. „Es gibt keine deutsche Identität ohne Auschwitz. (…) Die Erinnerung an den Holocaust bleibt eine Sache aller Bürger, die in Deutschland leben. Er gehört zur Geschichte dieses Landes.” powiedział rano w Bundestagu prezydent Niemiec. 
Prezydent Gauck nie pasuje mi do mojego zdania na temat Niemiec. I to jest zła informacja
Gdybyśmy wciąż pracowali w pewnym dziwnym magazynie, czyli od nas by zależało to, czym ten magazyn jest, to pewnie by nam się już udało z pastorem Gauckiem przeprowadzić wywiad.
Dziwny magazyn woli iść drogą emajlowych wywiadów ze stylistami nazywanymi historykami ubioru. I jak widać ta droga wcale nie jest mniej wyboista. I jeszcze utytłać się bardziej można.


2. Kolega Feluś, który jest naczelnym największego dziennika w Polsce powiedział w Wirtualnym Mediom, że nie ma sposobu, żeby się ustrzec przed rozmówcą, który za własne podaje cudze słowa,„chyba że dojdziemy do granicy paranoi i będziemy za pomocą Google sprawdzać, czy dane fragmenty rozmowy nie pokazują się w wynikach wyszukiwania jako teksty innej osoby”. Przypomniało mi się jak podczas prac nad projektem neo-Ozonu razem z poetą Filasem wrzucaliśmy w Googla fragmenty tekstów, które przynosili dziennikarze. Dość często się okazywało, że były już wcześniej publikowane. Niektóre nawet po trzy razy.
Kiedy powiedzieliśmy o tym kierownictwu zrobiła się delikatna afera. Z tym, że pretensje były do nas. O to, że nie mamy zaufania do współpracowników i to psuje atmosferę.
Oglądałem kiedyś film o tym, jak gwiazda amerykańskiego dziennikarstwa zmyślała rozmówców (nie ta, o której myślicie – chodziło o jakiś nisko nakładowy acz wpływowy miesięcznik) zaczynała się od sceny, kiedy podczas wykładu dla uczniów dziennikarz mówi ile osób czyta jego tekst przed publikacją. I co się z tym tekstem dzieje. Z rzeczy zupełnie nie do pomyślenia w Polsce było dzwonienie przez redaktora do rozmówców dziennikarza, żeby się dowiedzieć, czy na pewno mu to powiedzieli.
Atmosfera w amerykańskich redakcjach musi być straszna. W polskich jest bardzo przyjemna (chyba, że akurat jest kryzys i zwalniają) I to jest zła informacja.

3. Oglądałem jak dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau odpowiadał na pytania dziennikarzy. Płynnie po angielsku. Płynnie po francusku. Idiotycznie po polsku. Choć „idiotycznie” to chyba nie jest dobre słowo. Nie zaprosił rodziny rtm. Pileckiego, bo członków rodzin więźniów jest kilkaset tysięcy. Młodego Hößa zaprosił, bo Rudolf Höß nie był więźniem. No i młodych Hößów jest mniej.

Razem z kolegą Olszańskim poszliśmy do „Parany”. Niesamowite miejsce. W telewizorze dość głośno szła transmisja z obchodów. I zawsze na sali był ktoś, kto to z zainteresowaniem oglądał.
Przyszedł mój brat, rozejrzał się i stwierdził, że byłoby to świetne miejsce do testowania kandydatek na życiowe partnerki. Przyprowadza się taką i obserwuje reakcje. Oczywiście taki test specjalnej wiedzy nie da, ale pomysł brzmi interesująco.

Kolega Olszański zwrócił mi uwagę, że się trochę niesprawiedliwie przyczepiłem wczoraj Miasta w związku z OSiR-em i ewakuowanymi mieszkańcami wybuchniętej kamienicy przy Noakowskiego. W OSiR-ze przy Polnej poza basenem jest też hotel.
Ale skąd niby mam to wiedzieć. Wśród „plejady gwiazd” obecnych na miejscu brakło najwyraźniej dyrektora Zydla, który podpowiedziałby pani Waltzowej, że lepiej komunikacyjnie by było, gdyby wysyłała ewakuowanych do hotelu w OsiR-ze przy Polnej, niż do OsiR-u przy Polnej.

Wczoraj redaktor Gmyz żartem zadał pytanie na Twitterze: jaki polityk miał kamienicę przy Noakowskiego?
A mógł zapytać, czy to jest nowy sposób opróżniania kamienic. Też żartem.

Wieczorem obudził mnie kolega ze służb (nie tajnych), który – jak się ostatnio przypadkiem dowiedziałem – został jakiś czas temu wysokim urzędnikiem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Zadzwonił, że chce się spotkać. 
Powiedział, żebym się nie bał. I to jest zła informacja.


wtorek, 27 stycznia 2015

27 stycznia 2015



1. Nie mogłem w nocy spać, więc dosłuchałem do końca „Prokurator Alicję Horn”. Wbrew zapowiedziom kończy się dobrze. Muszę zobaczyć teraz film. Ale nie w nocy.
Oddałem audi. To jest zła wiadomość, bo się po jeździe zaśnieżoną Autostradą Wolności do tego samochodu przywiązałem.

2. Wróciłem do domu i zacząłem się napawać liczbą wejść na 3neg. Napawałem się i napawałem, aż tu nagle jak coś nie – przepraszam za wyrażenie – jebnie. Po chwili kolega Rybitzki zaczął wrzucać na Twittera zdjęcia z rogu Koszykowej i Noakowskiego. Później wrzucać zaczął poseł Wipler. Napisał, że w bloku wybuchnął gaz. Bloku.
Włączyłem TVN24. To trudna sztuka mówić w kółko o czymś, o czym nie ma zbyt wielu informacji. Może dlatego w kółko puszczali panią, które wszystko widziała, na koniec mówiła, że to nie był jej czas, zaczynała płakać i odchodziła. Później puszczali inną elokwentną, tym razem ewakuowaną z budynku – panią. Ta wzięła z domu laptop i komórkę, buty i dwa stare płaszcze. Znaczy nie były one stare, tylko od tego pyłu wyglądają jak stare. Ktoś zapytał, czy Miasto zaproponowało pomoc. Pani coś odpowiedziała o plejadzie gwiazd, która się pojawiła.
Chodziło jej pewnie o panią Waltzową i prezydenta obywatela Jóźwiaka. Pani Waltzowa zaprosiła ewakuowanych mieszkańców do OSiR-u przy Polnej. Basen być może działa odstresowująco.

Zadzwonił redaktor Pertyński, żeby sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku, bo usłyszał, że walnęło w mojej okolicy. To było miłe, zwłaszcza, że ostatnio strasznie źle znosi moje poglądy na rzeczywistość.

Poszedłem kupić coś na kolację. Znaczy najpierw wpadłem do Krakena. W Beirucie siedział Krzysztof, którego dawno nie widziałem, bo – jak się okazało – musiał się koncentrować na rodzinie. Poczęstował mnie piwem Kraken. Specjalnie warzonym dla nich w Belgii. Piwem z dodatkiem rumu. Mocne, słodkawe, w porządku.
Krzysztof poszedł, przyszedł mój kolega Grzegorz, ze swoim kolegą, z którym robią coś w Radomiu. Nie napiszę co, bo nie wiem, czy mogę. Chcieli coś skonsultować. Nie wiem czy pomogłem. I to jest zła informacja
Kolega Grzegorz leci za tydzień do Chin. Na pewno wróci zachwycony. Poszliśmy zobaczyć na własne oczy wybuchniętą kamienicę. Coś tam zobaczyliśmy. Kolega Grzegorz kupił kartę nanoSIM w sklepie dokładnie po przeciwnej stronie skrzyżowania. Znaczy: kupił normalną, a pan za pięć złotych dociął mu do odpowiedniego wymiaru.
W okolicznych domach powypadały szyby. W krakowskim mieszkaniu mojej ś.p. babci jedna z szyb była z kawałków. Kiedy w 1945 roku wycofujący się Niemcy wysadzili most dębnicki w całej okolicy wywaliło szyby. Więc brakowało w mieście szkła. Okno z kawałków przetrwało jakieś 60 lat. Później matka wynajęła komuś mieszkanie i ten ktoś doprowadził do wybuchu gazu i te szyby w kawałkach wyleciały. Szkoda.

3. Odprowadziłem kolegę Grzegorza do metra. Przeszedłem przez Placyq. Później Mokotowską do Kruczej. Minąłem X5, w której kierowca (ochroniarz?) liżąc długopis rozwiązywał krzyżówkę. W międzyczasie zadzwonił kolega Wojciech, który chciał się spotkać. Spotkaliśmy się na Wilczej, poszliśmy do świeżo zmodyfikowanego wietnamczyka. Kolega Wojciech co jakiś czas chce się spotkać, żeby coś omówić. A jak się spotykamy, to właściwie nic nie mówi. Zafascynował się obsługującą nas Wietnamką. Choć z akcentu można wnosić, że raczej Polką wietnamskiego pochodzenia.
W domu trafiłem na „Kropkę nad I”. Redaktor Olejnik zadała prof. Niesiołowskiemu pytanie „Czy jest pan przeciw zygocie?”.
Profesor Niesiołowski zna się na wszystkim. Od teraz wiem, że na wszystkim i na tabletce Po.

Zmarł Denis Russos. Znaczy, przez całe życie wydawało mi się, że się tak nazywał. Przez to, że umarł dowiedziałem się, że nazywał się jednak Demis Roussos. Ciekawe ile taki niespodzianek jeszcze przede mną.

Ktoś, kiedyś opowiadał historię o tym, jak wjeżdżał ze znajomym do Związku Radzieckiego. No i temu znajomemu zaczął się przyglądać sowiecki celnik. Patrzył, patrzył i kazał ściągnąć spodnie.
Pod spodniami dżinsowymi, były drugie. Pod drugimi, trzecie. Przy czwartych celnik zapytał, po co mu tyle spodni. Ten z kamienną twarzą odpowiedział, że w Związku Radzieckim jest Syberia, czyli zimno. Pod czwartymi spodniami była spódnica. Która też zainteresowała celnika – Po co mężczyźnie spódnica? To wy w ZSRR nie znacie Demisa Roussosa?

Złą informacją jest, że to strasznie hermetyczna historia. Kto dziś pamięta o jeżdżeniu „na handel”? Chyba ci, którzy pamiętają jak ubrany był w Sopocie Demis Roussos.  

czwartek, 22 stycznia 2015

22 stycznia 2015


1. Spałem do jakiejś jedenastej. Ale i tak nie pomogło. Wlazłem do wanny, też nie pomogło. Musiałem z niej szybko wyjść w sprawie wagi państwowej. Poszedłem do sklepu z azjatyckim żarciem, kupiłem koreańską zupę instant, sojowy makaron i żeńszeniową herbatę. Wróciłem do domu, zjadłem zupę, nie pomogło. Wypiłem żeńszeniową herbatę. Nie pomogło. Zabrałem się więc za robotę. Znaczy zamierzałem się zabrać, ale najpierw chciałem dojść do porządku z tajmlajnem. Nie zdążyłem. Wciągnęły mnie udostępnione przez prokuraturę stenogramy z wieży w Smoleńsku. Utrwaliłem sobie słowo блядь, poznałem блин. Fascynujące jest tłumaczenie innych przekleństw – niekiedy moim skromnym zdaniem – całkowicie pozbawione logiki. Podobnież niemożność przetłumaczenia słowa давай.
Ale ta fascynacja trwała tylko chwilę. Później, kiedy czytałem jak kontroler przez telefon próbuje się dowiedzieć jak po angielsku będzie odejście na drugi krąg czy lotnisko zapasowe naszła mnie taka konstatacja: lotnisko w Smoleńsku było zupełnie nieprzygotowane na przyjęcie polskich samolotów. Rosjanie oczywiście powinni je byli przygotować, ale my, tu, w Polsce znamy Rosję od jakichś 500 lat. Wiemy, że jest inna. Od katastrofy zaraz minie pięć lat a wciąż nie pociągnięto do odpowiedzialności żadnego пиздецa, który brał publiczne pieniądze za przygotowanie takich wizyt. Połączyło mi się to z informacją, że sąd oddalił skargę rolnika, któremu komornik zabrał ciągnik za cudze długi. Oddalił, bo komornik ciągnik zdążył już sprzedać. Więc go nie ma. Czyli go nie zajmuję. Czyli nie ma sprawy.
Minister Sienkiewicz nie miał racji mówiąc, że to Państwo nie istnieje. Ono istnieje, tylko w odwrotną stronę.
I to jest zła informacja.

2. Pojechałem Suburbanem na Żoliborz po kolegę Grzegorza. Wrócił z Bukowiny. Robi tam coś z mistrzem Tomaszewskim. Opowiadał, że praca z mistrzem Tomaszewskim prócz wielu plusów ma też minusy. Otóż Mistrz potrafi przez kilka godzin czekać na to, żeby mu się kadr czymś wypełnił (na przykład furą z gnojem). A jak się parę godzin czeka na mrozie, to można zmarznąć, jak to zrobił kolega Grzegorz. Więc się przeziębił – i to jest zła informacja.
Z Żoliborza pojechaliśmy obwodnicą do Audi na Połczyńską. Gdzie jakiś inny pan wydał mi A7. Ktoś wcześniej poharatał w niej felgi, więc ja się nie muszę bać, że to zrobię – i to jest dobra informacja.
Z Połczyńskiej obwodnicą pojechaliśmy do mechanika Jacka. Renault, które widziałem przed kilkoma dniami miało już włożony silnik. Mechanik Jacek wykonywał pracę biurową – zamawiał części do BMW 550i. Wstyd się przyznać, ale nie zauważyłem wcześniej, że do poprzednich piątek władano (prawie) pięciolitrowy silnik. Mechanik Jacek narzekał, że to niezbyt stare, a przez cały czas w autoryzowanie serwisowane auto wymaga poważnego remontu za zbyt ciężką kasę.

3. Odwiozłem kolegę Grzegorza na Żoliborz. Częściowo obwodnicą. Prezentując mu jak umiejętnie użyta butelka z wodą zamienia go w pojazd autonomiczny. Pokazali to panowie Wieruszewski (ten, który nie jest gejem mimo iż jeździ MX5) i Bołtryk (https://www.youtube.com/watch?v=t0WwaOq5ALk) Znaczy zanim oni ten sposób pokazali opowiadał o nim pan Dr Inż. z Audi. Z tym, że mówił o powieszeniu na kierownicy puszki z colą. Panowie koncepcję zmodyfikowali – w dziurę w kierownicy wepchnęli butelkę z wodą, którą zawsze można w prasowych samochodach Audi znaleźć.
Ale o co chodzi? Chodzi o to, że część samochodów Audi wyposażona jest w aktywy system pilnowania pasa ruchu – czyli, że jeżeli się człowiek zagapi i zacznie z pasa zjeżdżać, samochód sam skoryguje tor jazdy. Tez system działa, co nie jest zbyt często spotykane wśród aut innych firm. Problem polega na tym, że z jakichś tam powodów Audi nie chce, żeby kierujący zrzucali na samochód pełną odpowiedzialność. Samochód sprawdza więc, czy kierujący trzyma ręce na kierownicy. Jeżeli zdejmie je na zbyt długo – wcześniej ostrzegając wyłącza system pilnowania pasa.
Zanim usłyszałem o sposobie z puszką (butelką) po prostu co jakiś czas trącałem kierownicę kolanem, ale nie było to zbyt wygodne.
Nie będę ukrywał, że nigdy nie byłem specjalnym wielbicielem linii A7. Wolałem A8.
Ale razem jestem chyba gotów zmienić zdanie.
No i zauważyłem, że porządne nowe bawarskie samochody poprawiają mi nastrój. Niektóre z Wirtembergii też. I to jest zła wiadomość, bo ostatnio rzadko mam z nimi do czynienia.

sobota, 17 stycznia 2015

17 stycznia 2015



1. Przyszła pani w sprawie wodomierza. Z synem małoletnim. Wodomierz mamy nowoczesny odczytywany radiowo. Pani przyszła, bo radiowość nie zadziałała. Weszła, zaczęła narzekać, że zawsze nie działa radiowość wodomierzy na najwyższych piętrach. Zobaczyła koty i stwierdziła, że nie ma co narzekać, bo przynajmniej mogła obejrzeć koty.
Okazało się, że radiowość nie działa, bo ktoś źle wpisał numer wodomierza. Wpisała dobrze, więc problemu już nie będzie.
Później przyszedł listonosz, który nie mógł znaleźć kwitu od listu, który przyniósł. Szukał, szukał, w końcu się poddał i zmajstrował kwit sam.

Dawno temu przypadkiem – prawdopodobnie wróciwszy o świcie po upojnej nocy – zobaczyłem odcinek kreskówki „Roger Odrzutowiec” o tym, jak źli kosmici zaatakowali ziemię z pomocą wielkiej lupy, którą ogniskowali słoneczne promienie. Na ziemi było strasznie gorąco. Roger Odrzutowiec swoim odrzutowcem poleciał, by kosmitów przegonić. Niestety było zbyt gorąco, żeby do ich statku (z lupą) dolecieć. Wysłał się więc pocztą.

Kosmici siedzą w swoim statku ciesząc się z tego, że na ziemi jest potworny upał. Nagle do drzwi ich statku ktoś puka. Otwierają, a tam listonosz z paczką. W mrozie i słońcu, w deszczu i śniegu amerykańska poczta zawsze dostarcza przesyłki na czas (mówi listonosz). Kosmici otwierają paczkę i ze środka wyskakuje Roger Odrzutowiec.
Od kiedy toi zobaczyłem inaczej patrzę na pracę pocztowców.

Na placu Zbawiciela spotkałem kolegę Grzegorza. Rozmawiając z kolegą Grzegorzem zobaczyliśmy fotografa Niedenthala. Niedenthal nazywał się mój nauczyciel PO na początku liceum. PO w tym przypadku nie znaczy Platforma Obywatelska.
Fotograf Niedenthal ma na imię Chris. Chris to był pseudonim fotografa Powstania Warszawskiego – Brauna. Braun… No dobra. Mogę tak w nieskończoność i to jest zła informacja.

2. Przedpołudnie zeszło mi na czymś, czego nie mogę opisać. Później pojechałem do Muzeum, do dyrektora Ołdakowskiego. Dostałem list z podziękowaniem za pomoc w organizacji pokazu filmu „Warsaw Uprising” dla żołnierzy US Army przebywających w Polsce. Oprawię sobie ten list w ramki i powieszę obok listu od ambasadora Mulla, w którym dziękuje mi za… nie napiszę za co. W każdym razie mam zamiar jedną ścianę w moim pokoju przeznaczyć na dowody zaangażowania w sprawy międzynarodowe.
Próbowałem namówić dyrektora Ołdakowskiego, żeby pozyskał nieco TNT, by zapakować Goliatha. Goliatj mechanicznie sprawny, czasy niepewne, więc lepiej być przygotowanym. Dyrektor Ołdakowski nie wyraził tą koncepcją specjalnego zainteresowania i to jest zła informacja. Powiedział za to, że ma informacje, że w ciągu dwóch najbliższych lat wojna u nas raczej nie wybuchnie.

3. Z Muzeum pojechałem zrobić przegląd Suburbana. Pad diagnosta powiedział, że jednak najpierw muszę wymienić końcówki drążków kierowniczych. I to jest zła informacja, bo przy obecnej cenie franka będę miał problem z tego sfinansowaniem.
Pojechałem do mechanika Jacka, żeby się dowiedzieć jakie ma moce przerobowe. Zastałem go nad wyciągniętym z Espace silnikiem, do którego wcześniej jakiś kowal zapomniał składając włożyć uszczelek. Pracownik mechanika Jacka pokazał mi genialny pomysł francuskich inżynierów. Otóż spora część podzespołów elektronicznych umieszczona jest pod samochodem i chroniona niezbyt szczelną plastikową osłoną. Ma to jeden plus – łatwo się do tych podzespołów dostać. I wymieniś je na nowe, kiedy na przykład zostaną zawilgocone.
Przy okazji zauważyłem, że do wymiany sprzęgła w Espace najlepiej jest wyjąć silnik i skrzynię biegów. Może jednak szkoda, że Francuzi nie dostarczyli Rosji Mistrali. Może projektowali je inżynierowie po tej samej szkole, co ci od Espace.

Cały dzień nie bardzo miałem jak zajrzeć na Twittera. I to jest zła informacja, bo ominęły mnie #Wygaszone.
Choć z drugiej strony nie sądzę, żeby się skończyła. Wygaszonych zakładów w Polsce starczy na dużo więcej postów.  

niedziela, 4 stycznia 2015

4 stycznia 2014


1. Kot Pawełek spędził noc na polu. Musiał wyjść kiedy wieczorem przynosiłem drewno do kominka. Rano wbiegł do domu i zaczął się użalać nad sobą. Strasznie narzekał. Później zjadł żarcie swoje, swojego ojca i poszedł spać.
Złą informacją jest, że nie zauważyłem braku Pawełka. Że nie policzyłem kotów.

2. Przez cały dzień robiliśmy rodzinnie porządki przy domu. Krajzegą, młynkiem do gałęzi, piłą spalinową, grabiami. Część gałęzi leżała chyba z dziewięć lat. Na wiosnę wywiezie się do parku to coś, co przypomina ziemię, a powstało z kory, liści, pyłu, i pewnie różnych innych rzeczy. Dużo dobrego się udało zrobić. Brak górki i brak kupy gałęzi – wielki sukces. 
Strasznie wiało. Ognisko, kiedy się je już udało rozpalić (nie bez udziału benzyny) – było bardzo widowiskowe. Wirujący dym, snopy iskier. Wiatr działał jak doładowanie, więc stosunkowo szybko się spaliło, to co się miało spalić. 
Na niedzielę została mi naprawa dachu nad bocznym wejściem. I to jest zła informacja, bo nie mam koncepcji, jak na ten dach wyleźć, żeby go do reszty nie zniszczyć.

Przed Świętami dostałem słuchawki Samsunga (Level On się nazywają). Używam ich pisząc – pomagają się skupić. Dziś się okazało, że działają również jako ochronniki słuchu. 

3. Poszedłem do sąsiadów, żeby porozmawiać z Teresą – tak jak obiecałem w Sylwestra. Kiedy tylko wszedłem poczęstowano mnie nalewką, którą Teresa z Jolą tak się załatwiły. Nalewka powstała z zalania cukierków „kukułek” spirytusem. I chyba kawą. Mocna rzecz.

Szpital w Świebodzinie kilka lat temu został sprzedany firmie ze Szczecina. Cały. Razem z działką, budynkami i wyposażeniem. Właściciel jest w sporze z pielęgniarkami. Pielęgniarki, jeżeli są na etatach zarabiają… mój osobisty lekarz za dwa dyżury dostaje więcej pieniędzy niż pielęgniarka przez miesiąc. Jeżeli są 'na kontraktach' – czyli nie dotyczy ich prawo pracy – mogą zarobić nieco więcej, ale pracują miesięcznie po 300 godzin. Zresztą często te 'na kontraktach' musiały czekać na pieniądze, bo nie dotyczy ich prawo pracy. 
Pojawia się widmo strajku, które do wściekłości doprowadza starostę.

Starosta dumny bardzo, że sprzedał deficytowy szpital nagle ma problem. Bo co będzie, jeżeli jedyny w powiecie szpital przestanie działać? Co będzie, jeżeli spółka zbankrutuje? Powiat wybuduje nowy szpital? Może odkupi budynki od spółki? 
Na razie więc straszy pielęgniarki w lokalnej prasie prokuratorem (że zgłosi jeżeli odejdą od łóżek).


Złą informacją jest, że nie interesowałem się tym wszystkim przed rozmową z prof. Balcerowiczem, którą przeprowadziliśmy z kolegą Grzegorzem w 2013 roku. 




piątek, 19 grudnia 2014

18 grudnia 2014


1. Prokuratura postanowiła się zająć rozliczaniem rozliczeń posłów. Zawiadomienie ponoć złożył asystent mecenasa Giertycha. Media skoncentrowały się na posłankach nie posiadających samochodów. Media nie przeczytały przepisów, że do rozliczenia nie trzeba być posiadaczem samochodu, że trzeba mieć tytuł.
Który raz o tym piszę? Nie pamiętam. I to nie jest dobra informacja.

2. Poszedłem do Krakena, gdzie umówiony byłem z kolegą Grzegorzem i koleżanką naszą Magdą. Spóźniłem się chwilę. Na stole już czekało na mnie piwo. I to nie była dobra informacja, bo jakoś ustawiło mi to dzień. Porozmawialiśmy o tym, jak ciężko jest na rynku i rozeszliśmy ze średnio silnym postanowieniem, że trzeba coś zrobić, żeby było lepiej.
Wychodząc znalazłem w kieszeni 50 złotych. We własnej kieszeni – dodam. Nie zdarza mi się to zbyt często, bo na ogół panuję nad kieszeniami.

Wpadłem na chwilę do Faster Doga. Chwilę później padła– jak grom z jasnego nieba – wieść, że organizator Bread&Butter ogłosił upadłość.
To bardzo ważne targi w Berlinie. Odzieżowe, że tak powiem.
Nim wieść padła, Pawełek rozwijał apokaliptyczne wizje przyszłości branży odzieżowej nie będącej panświatowymi sieciówkami. Pokazał mi ewolucję wieszaka dodawanego do najlepszych ubrań firmy G-Star. Znaczy, nie tyle ewolucję, co degradację.
Informacja o Bread&Butter była więc jak znalazł.

3. Wystroiłem się jak stróż w Boże Ciało – Męskie Blogerki Modowe miałyby na mnie używanie – i pojechałem do rezydencji amerykańskiego ambasadora na doroczny przedświąteczny tweetup. Było dużo ludzi znanych z telewizora. Na tyle dużo, że miałem problem których znam z telewizora, a których z rzeczywistości. Był dyrektor Ołdakowski, więc się do niego przyssałem i ludzie znani z telewizora przychodząc się z nim przywitać siło rzeczy musieli się witać ze mną. Zwłaszcza, że dyrektor Ołdakowski ze – tu nie wiem, czy wystudiowanym, czy wynikającym z naturalnego talentu – zdziwieniem pytał: Nie znasz Marcina Kędryny?

Dobrą informacją jest, że nie jest wcale powiedziane, że ambasador Mull wyjedzie z Polski w przyszłym roku. Bardzo dobrą.

Dowiedziałem się, że Obama z pomocą Franciszka dogadał się z Fidelem. W ten sposób Amerykanie rozwiązali dwa problemy – potencjalnych rakiet i realnych cygar.

Zapytałem Ambasadora o Homeland. Odpowiedział dyplomatycznie, że on o CIA wiele nie wie, ale, że czytał ostatnio artykuł o tym, że przy tej serii konsultantami byli byli agenci. I, że ponoć dobrze pracowali.

Wymieniłem uwagi o Pendolino z poznanym na ubiegłorocznej imprezie specjalistą od kolei. Zostaliśmy przy swoich zdaniach.

A, no i utwierdzam się w przekonaniu, że najlepiej w Polsce działającym medium są tabloidy. Nie udają czegoś, czym nie są. Kwadrans rozmowy z jednym redaktorem z tabloidu na „F” – duża przyjemność. Jak już kiedyś pisałem – marzę o tym, by raz w miesiącu pisać tam mały felieton – rubryka pod tytułem „P.O. Kierownika Jeziora”.

Po imprezie grupowo wsiedliśmy do tramwaju. Towarzystwo udało się na afterek do Regeneracji. My z kolegą Grzegorzem wysiedliśmy przy Tęczy. On wrócił do domu, ja poszedłem na imprezę Samsunga. Znaczy na to, co po niej zostało. Generalnie było bardzo miło. Dość szybko wlałem w siebie sporą ilość alkoholu. Ale i tak nie udało mi się dorównać większości towarzystwa.

Przydała się moja wiedza w kwestii czym się różni burbon. O Jacka Danielsa, jakiś pan koniecznie na ten temat chciał dyskutować. Ale co kończyliśmy rozmowę, to ktoś podchodził i żądał jej powtórzenia. Ja długo nie wytrzymałem. Więc mój rozmówca powtarzał ją beze mnie.

Nie będę pisał z kim i o czym rozmawiałem. Bo były tam i sprawy wagi państwowej. I niekoniecznie wagi państwowej. Złą informacją jest, że musiałem oddać Note3. Pierwszy od dawna telefon, który byłbym gotów sobie kupić.

Choć właściwie gorszą jest, że w sposób całkowicie pozbawiony sensu zaatakowałem koleżankę Monikę, która kieruje reklamą w „Esquire”. Pozbawiony sensu, bo to ona będzie największą ofiarą słabości tego magazynu.

Doszło do zabawnej sytuacji. U Ambasadora Paulina, córka Henryka, której zawdzięczamy te imprezy opowiadała, że jej ojciec właściwie nie pije.
Godzinę później z Henrykiem, ojcem Pauliny, dyskutowaliśmy o sprawach wojskowych. A jeżeli my dyskutujemy o sprawach wojskowych – znaczy, że trzeźwi nie jesteśmy. Taka sytuacja.  

czwartek, 11 grudnia 2014

10 grudnia 2014


1. Kolega Grzegorz zauważył, że się obudziłem i zaczął do mnie wydzwaniać z wołaniem o pomoc. Potrzebny był drugi kierowca.
Przyjechał po mnie swoim kabrioletem. Wciąż obesranym, ale nie tak, jak można było wynosić z kolegi Grzegorza opowieści. Pojechaliśmy na ulicę Poznańską do Mor.
Kiedy kończy się Warszawa, Połczyńska zamienia się w Poznańską. Kiedyś obok Krakena zaczepił mnie pan z jakiegoś większego dostawczaka pytając o dealera Lancii. Strasznie się zmartwił, kiey dotarło do niego, że jak wjeżdżał półtorej godziny wcześniej od strony Poznania to tego dealera minął.
Nam droga zajęła krócej. Pewnie dlatego, że teoretycznie zakończono budowę środkowego odcinka metra. Na budowanym w miejscu IPN-u wieżowcu powieszono napis „Kocham Warszawę”.

„Kocham Warszawę” jest zdecydowanie lepsze od „I choinka Warsaw”.

Chrysler 300C dekadę temu nawet mi się podobał. Wyglądał jak prawdziwy samochód. W wersji
Lancia jakoś mnie nie przekonuje. Mieliśmy odebrać lancię, odwieźć renówkę na Żoliborz, zawieźć lancię do Konstancina, tam wsiąść w saaba. Saabem podjechać do volvo. I tam się rozstać.
No więc jechałem tą lancią. Tradycyjnie miałem ambicje zjechać z S8 tak, żeby skręcić w Powązkowską. Tradycyjnie mi się nie udało. I to jest zła informacja.
Lancia Thema jest samochodem trudnym do ogarnięcia. Jakim geniuszem trzeba być, żeby sterowanie ogrzewaniem siedzeń ukryć w chyba drugim podmenu na dotykowym ekranie.

2. Próbowaliśmy uruchomić nawigację. Bezskutecznie. Za to szklany dach skrzypiał.
Trafiliśmy do palacykowatej wilii w Konstancinie. Na podjeździe poobijany rangerover i drugiej świeżości Carrera. W środku odbywała się sesja do magazynu na literę G. Fotografowano panią o nieco zbliżonym do tytułu magazynu imieniu. Nie, nie widziałem jak pani Grażyna wygląda na żywo. Ale spotkałem gospodarza domu, pierwszego źle ostrzykanego mężczyznę, jakiego widziałem na własne oczy.

Na sesji zauważyłem za to dyrektor artystyczną magazynu. I przypomniało mi się, jak to za moją sprawą rzuciła pracę w „Ozonie”. Otóż było tak, że kiedy tam przyszedłem tematem numeru miała być polska homofobia. Tekst był o tym, że jeżeli przyłożymy normy, które stosowała Komisja Europejska, to z osiemdziesiąt procent Polaków było homofobami. Albo więcej. I to nawet ci, którzy uważają się za ludzi tolerancyjnych z otwartymi umysłami etc.
No więc wymyśliłem im zdjęcie na okładkę – zrobić polską, inteligencją, młodą, uśmiechniętą rodzinę. I włożyć im w ręce „zakaz pedałowania”. Redaktorom się koncepcja bardzo spodobała. Sesji nie było jak zrobić. Wynalazłem więc zdjęcie miłej pary z „zakazem” w rękach. Redaktorzy byli zachwyceni. Zaprotestowała pani grafik. Wszyscy byli tak zachwyceni konceptem, że nikt jej nie nie zrozumiał. Zresztą nie miała racji. Zaprotestowała więc raz jeszcze. W końcu wzięła torebkę i wyszła.
Myślę, że mogłaby dostać jakiś tęczowy medal.
Ja też jakiś powinienem dostać, bo to za moją sprawą Palikot teraz się co czas jakiś musi tłumaczyć. Mała szansa, żebym dostał. I to jest zła informacja.

3. Grzegorz powoził saabem. Opowiadałem mu po raz kolejny te same żarty Clarksona o tych z niewiadomych przyczyn w pewnych kręgach popularnych samochodach.
Dojechaliśmy do Volvo, gdzie trwały przygotowania do wieczornej imprezy świątecznej nazywanej wigilią. Odbierałem V40 CrossCountry. Samochód, który na prezentacji dostarczył mi bardzo dużo radości, bo Staszek (piarowiec Volvo) wynalazł krętą i słabo odśnieżoną drogę po której zadziwiająco rzadko jechał ktoś z przeciwka, na której robiliśmy rzeczy, których nie należy robić w domu.

Wieczorem za promocyjny kod, który Mytaxi przysłało mi mejlem pojechaliśmy taksówką Mytaxi do Volvo, na imprezę świąteczną nazywaną wigilią. Jak co roku w miejscu wyprowadzonych samochodów, po których zostały ślady opon, stanęły stoliki.
Wystąpił prezes Volvo Polska, który powiedział, że zeszłoroczny błąd urzędników Ministerstwa Finansów doprowadził do tego, że w pierwszym kwartale sprzedali tyle samochodów, co zwykle w rok. Urzędnicy Ministerstwa Finansów powinni dostać nagrodę związku importerów (o ile taki istnieje). Później wystąpił szwedzki ambasador. Najciekawsze co powiedział, to od czasu Potopu stosunki szwedzko-polskie są bardzo dobre.
Później wystąpił Stanisław Sojka. Ładnie śpiewał. Ładniej niż w telewizji.

Wcześniej byłem w Faster Dogu oddać Pawełkowi 50 zł. Przyszła dostawa Stetsonów Pawełek występował więc w nowym kapeluszu. I to jest zła informacja, bo w meloniku jest mu dużo lepiej.

Dowiedziałem się, że dyrektor Zydel nie przyszedł zapłacić za odłożoną marynarkę, jak obiecał w piątek. Trzy miesiące pracy dla HGW i już nabiera jej zwyczajów.   

środa, 10 grudnia 2014

9 grudnia 2014


1. Właściwie śpiąc pojechałem do Ząbek zawieźć podporę wału. Po drodze po raz kolejny z niedowierzaniem patrzyłem na cenę LPG na stacji Lotosu, po skręcie z Radzymińskiej. 2,34. Czyli nawet 40 groszy taniej. Przy 100 litrach, które wchodzą do Suburbana to niezła kwota.
Prawie mi się udało wrócić w godzinę. Niestety na Trasie Łazienkowskiej był poranny korek, który zjadł mi dwadzieścia minut. Musiałem się więc spieszyć. A to, rano, to dla mnie zła informacja.

2. O 11:30 miałem być w „Domu whisky” ale trochę się spóźniłem. Wszystko przez wykopki przed komisariatem przy Wilczej.
Z niewiadomych przyczyn przed południem w „Domu whisky” nie ma zbyt wielu gości.
W kameralnym więc gronie zaprezentowano nam (mnie, mojemu koledze Grzegorzowi i młodemu człowiekowi chyba z gazeta.pl) specjalną edycję Jack Daniel's Sinatra Select (człowiek z gazeta.pl przyjechał samochodem, więc zaprezentowano ją bardziej mnie i mojemu koledze Grzegorzowi).

No i to jest bardzo dobry alkohol. Drogi. Ale w związku z tym kolega Jeff (który w Lynchburgu jest master distillerem) bardzo się postarał. Użył specjalnie żłobionych beczek – destylat obcował więc z większą powierzchnią drewna. Zostawmy technikalia. Alkohol był tak dobry, że degustację zakończyłem o 21. Odkryłem, co łączy mnie z Sinatrą. Ja też jestem honorowym ambasadorem Jack Daniel's Tennessee Whiskey.
Dzisiaj informacja o tym, że ktoś znany związał się z jakąś marką świadczy o tym, że ta marka zapłaciła mu pieniądze. Kiedyś – tak jak było z panem Frankiem – znaczyło to, że ma do produktów danej marki słabość.
Małgorzata Socha – ambasadorka wszystkiego.
Ciekawe, kiedy działy marketingu dojdą do tego, że dzisiejsi ambasadorowie marek mogą mieć działanie – tu moje ulubione słowo – przeciwskuteczne. Pewnie nie szybko. I to jest zła informacja.

3. Pod koniec mojego wieczoru, do „Domu whisky” przyszedł Michał Kamiński z jakimś anglojęzycznym towarzystwem. Złą informacją jest, że przyszedł. Telewizor zawsze można przełączyć, a wstać i wyjść, kiedy się już wychodzi od kilku godzin – trudno.
Mówił Kamiński po angielsku – dało się wytrzymać. Ale w pewnym momencie zadzwonił telefon. No i wtedy Kamiński zaczął nadawać: „Właśnie broniłem Radka w telewizji. Od tego ma się kumpli”. „To wyjdzie jutro? Dobra, zadzwonię do Ewy”. Wyszedł na chwilę, pewnie do Ewy zadzwonić. Wrócił, odebrał jeszcze jeden telefon, tu już zaczął rzucać kurwami.
Chodź dla mnie gorsze było „…powiedz kurwa temu swojemu friendowi…”. „Friendowi”.

Wieczorem u Lisa widziałem frienda Kamińskiego – mecenasa Giertycha, jak walczył o dobre imię Radka. Niezbyt skutecznie. Taki lajf.

W każdym razie Jack Daniel's Sinatra Select – wybitny,


czwartek, 4 grudnia 2014

3 grudnia 2014


1. Chwilę po tym jak wstałem okazało się, że wyszedł Esquire. 
Kiedy przyszedłem do Krakena, by się spotkać z wydawcą Marcinem miałem już egzemplarz. Pierwsze wrażenie – wstydu nie ma. I to bardzo dobra informacja, bo z Harpersem było dużo gorzej.
Wpadł kolega Zbroja. Przejrzał magazyn i od razu zauważył, że parę stron jest żywcem zerżnięta z brytyjskiego GQ. Co jest właściwie zabawne, bo wstępniak naczelny zaczyna od słów „Masz przed sobą oryginał. Jest wiele pism dla mężczyzn, również na polskim rynku, które garściami czerpią z »Esquire«. Cóż, naśladuje się najlepszych.”
Nie miałem czasu się dokładniej przyjrzeć. I to jest zła informacja, bo wypuszczenie „Esquire” to chyba najważniejsze wydarzenie w polskich mediach od czasów magazynu „Max”.

2. Redaktor Komisarz Urbański zachwycił się na fejsie spalaniem hybrydowego volvo. Że siedem z czymś po mieście.
Siedem z czymś po mieście, to z mojego doświadczenia dla diesla żaden wynik. Udało mi się uzyskać taki wynik BMW 428i GranCoupe.
Zawsze tłumaczyłem, że testy robione przez dziennikarzy niemotoryzacyjnych mają sens. Bo spojrzenie ich może być bliższe normalnemu użytkownikowi. Niestety nie zawsze to działa. Może być jak z moim kolegą Grzegorzem, który każdy samochód porównuje do swojej renówki. Oczywiście wspaniałej, kochanej, acz nieco nadgryzionej zębem czasu.
[Zresztą nawet w momencie premiery, Megane Cabrio nie była specjalnie wybitną konstrukcją]
Więc wszystkie testowe samochody, którymi jeździ, są dla niego najwspanialsze na świecie.

Hybryda Volvo jest samochodem mającym sens wyłącznie w krajach, w których kupujący „ekologiczne” samochody dostają premię z publicznych pieniędzy.
W Polsce bardziej się opłaca kupować inne modele. Wszystkie. Nawet te z silnikiem T6. Dostarczającym chyba najwięcej radości.
Plotka niesie, że Volvo niedługo przestanie te silniki produkować. I to jest zła informacja.


3. Obejrzeliśmy dwa odcinki „Homeland”. Niestety następny będzie dopiero 7. I to jest zła informacja.

środa, 26 listopada 2014

25 listopada 2014


1. Obudziłem się na tyle wcześnie, że zdążyłem przeczytać „Stan gry” 300polityki.
Przeczytałem, co Jacek Żakowski powiedział „Super Expressowi”: „Jeżeli rzeczywiście zachowywali się tak, jak na dziennikarzy przystało, wykonywali pracę, to ich zatrzymanie rzeczywiście jest oburzające. Pamiętajmy jednak, że akredytację dziennikarską miał też Radek Sikorski, który był w Afganistanie oficjalnie jako dziennikarz, a strzelał”.
Mnie się zawsze wydawało, że jeżeli strzelał, to nie był dziennikarzem. Ale co ma mówić Jacek Żakowski, który w przerwach w byciu intelektualnym autorytetem dorabiał jako ambasador apartamentowca.
Developer nie sprzedaje figurek Jacka Żakowskiego. I to jest zła informacja. Gdyby sprzedawał bardzo chciałbym taką mieć.

2. Miałem się spotkać z dyrektorem Ołdakowskim. Zadzwonił, że się to nie uda. I to jest zła informacja.
Poszedłem do „Krakena”, gdzie byłem umówiony z kolegą Grzegorzem i Marceliną, z którą przed laty (prawie dwoma) pracowaliśmy w „Malemenie”.
Załamywaliśmy ręce nad sytuacją niskonakładowej prasy. Na to przyszedł redaktor Pertyński, który świeżo wrócił z Kalifornii, gdzie jeździł różnymi amerykańskimi samochodami. Redaktor Pertyński jest jurorem World Car of the Year, więc często jeździ samochodami, których nazw nie jestem w
stanie nawet zapamiętać.
Przyszedł do „Krakena”, żeby wymierzyć mi sprawiedliwość za to, że dzień wcześniej zamiast przeczytać, co napisał zacząłem z nim dyskutować.
Od dłuższego czasu z redaktorem Pertyńskim mamy dość rozbieżne oceny stanu rzeczywistości. Choć może nie tyle stanu rzeczywistości, co tego stanu powodów.
Więc kiedy raz się ze mną zgodził, ja z automatu zacząłem z nim dyskutować. I to jest zła informacja.
Później do „Krakena” przyszedł dr Sokała. Właściwie żałuję, że nie zrobiłem sobie z nim zdjęcia bo to przez chwilę był chyba największy podpalacz Polski.
Później przyszła ekipa z „Domu Whisky”. Przyjemnie patrzeć jakie napiwki pracownicy szeroko rozumianej gastronomii dają innym pracownikom szeroko rozumianej gastronomii.

3. Postanowiłem rozpocząć nowy rozdział w życiu. Poszedłem do optyka i okulisty. Miałem iść dwa lata temu, ale jakoś mi nie było po drodze. Pani okulista zakropiła mi oczy atropiną. Ciekawe doświadczenie nie widzieć ostro. Człowiek może się skupić bardziej na sobie. Jeszcze bardziej.

Posła Nowaka oskarża prokurator Nowak. To jest zła informacja. Bo poseł Nowak będzie mógł żądać unieważnienia pod pretekstem uniknięcia podejrzeń o nepotyzm.
Panowie raczej nie są rodziną. Prokurator Nowak sprawia wrażenie rozsądnego gościa.

W Faktach po Faktach wystąpił Lech Wałęsa. Redaktor Kajdanowicz przeprowadzał z nim wywiad. Bardzo nowatorsko. Wygłaszał oświadczenie z przerwami, podczas których pozwalał potwierdzić swoje słowa Wałęsie. Później był Janusz Palikot. Zapomniałem z czego ten pan jest znany. Musi być kimś znanym, skoro zapraszają go do telewizji.


Miałem wizję, że sztab wyborczy Sasina chciał zatrudnić szamana, żeby ten ściągnął śnieg. Wiadomo, że pierwszy śnieg paraliżuje Warszawę rządzoną przez HGW. Szaman – jak to szaman, potrafił ściągać deszcz, ze śniegiem mu nie szło. Mając na ten temat przecieki sztab HGW ściągnął swojego. No i ci szamani walczyli. W końcu wygrał ten od Sasina. Śnieg zaczął padać, ale w nocy i przez chwilę. Walka trwa nadal.   

niedziela, 16 listopada 2014

16 listopada 2014


1. I co tu robić wyborczą ciszę. Zacząłem oglądać filmy w telewizorze. Obejrzałem ze trzy. I złą wiadomością jest, że ani jednego już nie pamiętam.

2. No i tego braku polityki wdałem się w dyskusje na fejsie. Najpierw przyczepiłem się do mojego kolegi Grzegorza, że niepotrzebnie podkolorowuje rzeczywistość, wciągając do tego inne osoby. Mam wrażenie, że nikt – nawet kolega Grzegorz nie zrozumiał o co mi chodzi.
A rzecz jest prosta.
My już przez samą próbę opisu rzeczywistości tę rzeczywistość fałszujemy. Świadome dodawanie kolorów nie jest ok. Chyba, że zakładamy, że jest ok. Wtedy nie powinniśmy mieć pretensji do tych, którzy piszą, że żyjemy na zielonej wyspie, że Pendolino, że jest super. Bo się od nich nie różnimy.
Później do mnie przyczepił się redaktor Pertyński, że pozwoliłem sobie nazwać profesora Hartmana „zjebem”.
I nagle, nie wiedzieć czemu z dyskusji o prof. Harmanie zrobiła się rozprawa nad PiS-em, a właściwie nad byłymi jego członkami „odrażającymi gnomami, cynicznymi mendami i – nolens volens – zdrajcami”.
Miałem jednego kolegę, który z podobną energią jak redaktor Pertyński rozpisywał się na temat największej opozycyjnej partii. Dość szybko wyłowił go „Instytut Obywatelski”. I zaczął płacić. No i jakiś pożytek z tej energii się stał. A tu – nic. I to jest zła informacja.

3. Zdecydowaliśmy się wyjść z domu. Pojechaliśmy na plac Unii Lubelskiej do „Supersamu”. Znaczy do tego czegoś, co ś.p. architekt Kuryłowicz zaprojektował w miejsce „Supersamu”.
Rozmawiałem z nim przez chwilę w redakcji „Malemena”. Łebski gość. Tłumaczył, dlaczego Warszawa komunikacyjnie nigdy się nie będzie nadawać do życia. Że nie ma tu szans na rozsądnie działający publiczny transport.

Była mu wtedy robiona sesja. I ktoś ukradł mu pióro. Porządne. Bardzo porządne. I to zła informacja.
Ze dwa tygodnie później zginął. Chodził do liceum z braćmi Kaczyńskimi i Fogelmanem.
Żeby dwie osoby z jednej klasy zginęły w dwóch lotniczych katastrofach?

sobota, 1 listopada 2014

31 października 2014




1. Obudził mnie dyrektor Zydel. Zadzwonił, żeby mi opowiedzieć, że w parku spotkał Radosława Sikorskiego. Szedł smutny. Kawałek za nim szedł pojedynczy borowiec.
Dyrektorowi Zydlowi tak się żal zrobiło Sikorskiego, że chciał podejść, powiedzieć coś miłego, ale nagle uświadomił sobie, że nie pamięta jaką funkcję teraz Sikorski pełni. No i nie podszedł. Tylko zadzwonił. Do mnie. I mnie obudził. I to nie jest dobra informacja. Bo się naprawdę późno położyłem.

2. Później zadzwonił kolega Grzegorz, by mi powiedzieć, że usłyszał w radio, że Amerykanie wystąpili o zatrzymanie Polańskiego. Jechał do Bukowiny spotkać się z kucharzem od gotowania na zimno. Strzelił go fotoradar, kiedy przejeżdżał na czerwonym świetle.

Mnie fotoradar trafił ostatni raz kiedy wracałem z Kołobrzegu z prezentacji A6 Avant. Ze trzy lata temu. Fotoradar był w śmietniku. Przekroczyłem prędkość o jakieś 11 kilometrów. Straż gminna z jakiejś Dupy na Pomorzu ścigała Volvo Polska, bo jechałem wtedy XC60. Musiałem się więc do tej Straży odzywać. Kosztowało mnie to chyba 300 złotych.
Kolega Grzegorz ma gorzej. Jemu błysnęło i teraz czeka na to, czy z tego błysku jakiś efekt będzie. Mój fotoradar był w śmietniku, więc o tym, że cyknął dowiedziałem się kiedy zadzwoniono z Volvo.

Twitter żył Polańskim.
Nie wolno nazywać Polańskiego pedofilem, bo dziewczynka staro wyglądała. To był jeden taki przypadek. Już wystarczająco się nacierpiał. Ona nie była dziewicą.
Ukoronowaniem dyskusji były chyba słowa Moniki Olejnik, która napisała: „Do diabła, Roman Polański to nie ksiądz, tylko reżyser”.
Ciekawe co będzie, jak kiedyś pani Monice jakiś reżyser ukradnie portfel.

Przyjechał rozdrabniacz do gałęzi. Nie wiem, jak sobie bez niego dawałem radę. Wiem. Nie dawałem.
Wcześniej udało mi się odpalić kosiarkę. To już chyba ostatnie podrygi akumulatora. I to jest zła informacja.
Jak sobie kiedyś ludzie radzili bez sprzętu?
Bez dmuchawy liście pewnie by doczekały wiosny.

3. Razem z Antosią pojechaliśmy do Świebodzina po Bożenę. Spieszyłem się, więc nie bardzo mogłem wypatrywać grzybów. Kanie (sowy) w nocy, gdy je oświetlą światła drogowe wręcz świecą.
Za Ołobokiem kombajn zbierał kukurydzę. A już myślałem, że doczeka do pierwszych śniegów. Pan Zgirski (rolnik) mówił, że kukurydza jest tańsza niż w zeszłym roku. O połowę. I to jest zła informacja. Nie rozumiem dlaczego u nas nie robi się z kukurydzy spirytusu. Dlaczego nie robi się spirytusu z jabłek. Szkoda gadać.

Ledwo zdązyliśmy. Przez stację przejechał pociąg z volkswagenami. Ten sam, co ostatnio, tylko w drugą stronę. Z Niemiec. To interesujące. Wysyłamy im Caddy, oni nam Passaty.
Nic dziwnego, że mają więcej pieniędzy.

Wieczorem coś mnie tknęło, sprawdziłem – i się okazało, że na Paypalu mam jeszcze 20 złotych. Zapłaciłem więc sobie za pełne Spotify. A mogłem wcześniej. Na dłuższą metę reklamy są trudne do wytrzymania.

sobota, 25 października 2014

24 października 2014




1. Zanim wstałem przeczytałem Wirtualne Media. Prezes Saatchi mówi, że za cztery lata nie będzie fejsbuka. Patrząc w samym tylko Beirucie – ilu ostatnio ludzie uciekło z tej agencji śmiem twierdzić, że za cztery lata może raczej nie być Saatchi&Saatchi. Przynajmniej w Polsce.

Odwiozłem Bożenę i wpadłem na chwilę do Soho, żeby odwieźć egzemplarz magazynu „Fashion”, który przez zbieg okoliczności podwędziłem. Nie jestem w stanie zrecenzować, bo nie byłem w stanie obejrzeć. Coś takiego miał w sobie, że co go do ręki brałem, to odkładałem. I chyba nie chodzi o to, że był podwędzony.
Wpadłem na dyrektora Jędrzeja, który pytał mnie o wrażenia z Konstancińskiego. Odpowiedziałem, że Pszeniczne w porządku, ale wolę Żytnie.
Porozmawialiśmy chwilę z prezesem Bauerem. O mediach i o historii. Prezesowi Bauerowi afera z ruskim szpiegiem o nazwisku na Sz. przypomniała historię tego, jak mieszkańcy warszawy postanowili masowo odwiedzić rosyjską ambasadę. Nie byli zaproszeni, ale im to nie przeszkadzało. Podczas wizyty mieszkańcy znaleźli listę beneficjentów grantów fundowanych przez Rosję. Rosja wtedy była bardzo zaangażowana we wspieranie różnych inicjatyw w Polsce. Mieszkańcy Warszawy nie potrafili tego docenić i tych beneficjentów zaczęli wieszać.

Znam jednego beneficjenta rosyjskich grantów. Mój kolega Grzegorz jeździł do Rosji na jakieś imprezy za rosyjskie państwowe pieniądze. Ale dziś raczej nikt wieszać go za to nie będzie, bo naród mniej wyrywny jest. Zresztą ostatnio kolega Grzegorz w ramach protestu nie pojechał.

Prezes Bauer uważa, że każde wydarzenie ma jakieś konotacje historyczne. A media tego nie pokazują. I to jest zła informacja. I trudno się z nim nie zgodzić.

2. Z Soho pojechałem do gazownika na Burakowską. Jechałem krainą donic – ulicą Świętokrzyską. Było koło jedenastej, a korek na Tamce był większy niż bywał popołudniami przed remontem.
Gazownik używając swojego pracownika wymienił w BMW wtryskiwacze. Później wymienił je na jeszcze inne i od tych jeszcze innych spalił się gazowy komputer. I to nie jest dobra informacja.
Ale o tym, że się spalił na amen dowiedziałem się później, bo wcześniej swoim jaguarem przyjechał po mnie kolega Kuba, z którym pojechaliśmy do Soho, gdzie Kuba rozmawiał z prezesem Bauerem o mediach i o historii. I o Żoliborzu. I o Soho. Prezes Bauer chce w Soho zbudować kaplicę ekumeniczną. Brzmi to bardzo interesująco.
Rozmowa też była interesująca. 

Prezes Bauer opowiedział dykteryjkę o ś.p. marszałku Płażyńskim.
Że kiedyś poleciał na jakąś biznesową imprezę z nim nad morze. I że ciągle ktoś ś.p. marszałkowi Płażyńskiemu przeszkadzał, i w końcu zabronił sobie przeszkadzać, by móc zająć się gośćmi. Siedzieli przy obiedzie i rozmawiali na nieważne tematy. Ś.p. marszałka próbował atakować ochroniarz, ale ten ciągle go wyrzucał. Aż po prawie dwóch godzinach ktoś z gości wyszedł. I jak wrócił to powiedział (powiedziała, bo to była ona), że samoloty uderzyły w WTC. Ochroniarz o tym właśnie chciał ś.p. marszałka poinformować. Ten mu nie pozwalał, w ten sposób Państwo nie miało przez dwie godziny kontaktu z drugim według ważności człowiekiem.
Dziś marszałkiem sejmu jest Radosław Sikorski. I to jest zła informacja.

3. Kuba chce wymienić jaguara na inny samochód. Jakieś kombi, bo słabo się do jaguara pakuje wózek. I to jest zła informacja. Bo jaguar Kubie bardzo pasuje.

Sejm uchwalił ozusowanie umów zleceń. Tłumacząc to dobrem pracowników. Trzeba nie mieć wstydu, żeby coś takiego wymyślić. Na śmieciówkach pracuję od ponad dwudziestu lat. W dziewięćdziesięciu procent przypadków umowy te wg prawa z automatu powinny się zmienić w etat – podległość, wskazywanie miejsca i czasu. Gdyby rządowi zależało na dobru pracowników – wzmocniłoby Inspekcję Pracy. Teraz będzie tak, że pracownik dostanie mniej pieniędzy. ZUS dostanie więcej. Gdzie tu interes pracownika?

Wieczorem oglądaliśmy z Bożeną „Poważnego człowieka” Cohenów. Niesamowity film. W pewnym momencie bohaterowi śni się, że jego brat czółnem emigruje do Kanady. W tym śnie obaj – bohater i brat mają na sobie koszule Pendleton. Poznałem, bo identyczne wzory pokazywał mi Pawełek w Faster Dogu.



piątek, 17 października 2014

16 października 2014


1. Odwiozłem Bożenę do pracy, później pojechałem na pocztę, która za parę dni przenosi się z placu Konstytucji na Koszykową. Złą informacją jest, że nie wiem gdzie na Koszykową. Takie przenosiny poczty to trochę jak koniec świata.
Na poczcie wziąłem numerek i poszedłem po buty do szewca. Kiedy wróciłem akurat była moja kolej. Poczta mi się źle kojarzy. Zostało mi to z czasów, kiedy polecone przychodziły z Wojskowej Komendy Uzupełnień. Swoją drogą ciekawe jakbym się zachował, gdyby dzisiaj taki list przyszedł. Wypadałoby iść.

2. Pojechałem do SOHO z misją pomocy dla państwa Gondowiczów. Nie będę opisywał o co chodzi, bo musiałbym użyć dość nieprzyjemnych słów wobec moich kolegów. Zresztą wszystko się chyba udało załatwić. Jan Gondowicz przetłumaczył „Króla Ubu” i to tłumaczenie właśnie w Krakowie wystawia Klata z Starym. Ostatni raz w Starym byłem dwadzieścia parę lat temu na „Śnie srebrnym Salomei”, ale wytrzymałem tylko do przerwy. I poszedłem się napić.
Krakowski Teatr Stary miał duży wpływ na moje życie. Jakoś mnie ukształtował. Precyzyjniej – piwnice teatru, w których był klub, a w nim pani, która sprzedawała alkohol przed trzynastą.
Życie kiedyś było dużo prostsze – pani sprzedająca wódkę (choć w tamtym przypadku to była brandy) przed trzynastą – nadawała sens. Przynajmniej do trzynastej.
W SOHO spotkałem dyrektora Jędrzeja.
Dyrektora Jędrzeja lubię spotykać, bo dyrektorem jest od piwa. Noteckiego i z browaru Konstancin.

Opowiedział mi o skomplikowanej operacji polegającej na przeniesieniu linii produkcyjnej z okolic Konstancina w okolice Chodzieży. Wszystko po to, żeby uratować markę. I tak, jak kiedyś na pieczątkach pewnej szkoły było napisane Politechnika Lwowska z tymczasową siedzibą we Wrocławiu, tu będzie Browar Konstancin z siedzibą w Kamionce.
Powoli rozkręcają produkcję. Dostałem cztery butelki. Sprawdziliśmy z Bożeną Konstancin Jasne Żytnie. Jest w porządku.
Zła informacja? To, że dostałem tylko cztery piwa? Gorsza, że nie wiedziałem o przenoszeniu linii produkcyjnej. Ale bym z tego zrobił reportaż.

3. Cały dzień na Twitterze i Facebooku trwała zadyma związana z logo Polski. Przypomniała mi się historia z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Dwóch moich kolegów Waszki i Długi miało studio graficzne. Wykonywali różne prace używając do tego komputerów Macintosh. Jedną z takich prac było przygotowanie zaproszeń na bal Prezydenta Miasta Krakowa. Bal miał sponsorów. Ale zacznijmy od końca. Wszedł do nich dnia pewnego pan taszczący wielki szyld. Naprawdę wielki. Z napisem: „Piekarnia – [imię i nazwisko właściciela] [i chyba rok założenia]”. Długi z Waszkim patrzą na pana. Pan na nich. Po chwili mówi: To jest moje lego. 
Pan dostarczał pieczywo na bal. I jako sponsor – mógł zaistnieć na zaproszeniu. Tylko musiał dostarczyć logo. No i dostarczył.
A jeśli chodzi o logo Polski, to mam wrażenie, że za mojej świadomości było już z dziesięć konkursów. I za każdym razem słyszałem, że logo Polski konieczne jest bo coś tam.
Za każdym razem ktoś konkurs wygrywał. Coś tam wdrażano. Worki pieniędzy zmieniały właścicieli.
A pan piekarz miał szyld.

Dwa–trzy lata temu (jak ten czas leci) rozmawialiśmy (z kolegą Grzegorzem) z Marcinem Mellerem. Przez chwilę było o tym, że dyktatura ma swoje plusy. Dyktator nie pozwoliłby robić co roku konkursu na logo jego kraju. Chyba, że by pozwolił. Ale wtedy to też by miało więcej sensu. I to jest zła informacja.

sobota, 4 października 2014

4 października 2014



1. Obudziłem się za wcześnie. Pożytek z tego był taki, że posłuchałem parę rozdziałów audiobooka „Lewa Wolna” Mackiewicza. Sowieci dotarli pod Radzymin.
Wcześniej młoda nauczycielka, sekretarz łomżyńskiego Rewkomu skarżyła się Marchlewskiemu, że komitet został opanowany przez przez miejscowych endeków.
Takie to nasze polskie dzieje.

Do pokoju weszła mi sikorka. Nie leciała, tylko weszła. Na nogach. Ale jak weszła, to zaczęła latać, bo się wystraszyła. Udało mi się ją wypuścić, zanim zrobiła sobie krzywdę. Okazało się, że były dwie. Druga czekała na balkonie.

Po śniadaniu poszliśmy z kolegą Grzegorzem do sauny. Chodzę do sauny zbyt rzadko. Średnio raz na osiem lat. I to jest zła informacja, bo sauna jest ok.
Minister Obrony Albanii ma na imię Mimi. To w Polsce mało znany fakt.

2. Odwiedziliśmy znajomego kolegi Grzegorza – pana Jana.
Pan Jan opowiadał, o czym nie pamiętałem, że w maju 1981 roku ,dyrektorzy państwowych firm zyskali prawo do podejmowania 'rynkowych' decyzji. Znaczy mogli na przykład coś sprzedać prywatnej inicjatywie. Pan Jan kupił wtedy halę, zlecił, by wybudowano ją w Milanówku.
Później kupując od kilku państwowych firm po kawałku skompletował przędzalnię wełny.
W dzień po rozpoczęciu produkcji do firmy przyszło dwóch smutnych panów i zaczęło kontrolę, która trwała kilka miesięcy. W końcu przyszło pismo treści: kontrola zakończyła się negatywnie. Pan Jan pojechał więc do ministerstwa, by się dowiedzieć co to znaczy. Negatywnie, czyli wszystko jest w porządku.
Komuny już nie ma od 25 lat, a kontrol dalej jak przychodzi, to po to, żeby coś znaleźć. I to jest zła informacja.
Rozmawialiśmy o kondycji Rzeczypospolitej. Pan Jan uważał, że Polacy dziś są jak Amerykanie w połowie XIX wieku. Jak się z nim nie zgadzałem – Amerykanie mieli swoją konstytucję, a nasz system nie działa.
Zgodziliśmy się (a przynajmniej tak mi się wydaje), że w Polsce 25 lat temu zabrakło mężów stanu, takich na miarę Ojców Założycieli. Jak sympatycznym człowiekiem Tadeusz Mazowiecki by nie był, to jednak całej Polski nie mógł swoim umysłem ogarnąć.
Pan Jan przypomniał postać pierwszego RP ambasadora w Brukseli, który za własne pieniądze kupił tam pałacyk, po czym przekazał go Rzeczypospolitej (drugiej).
W III RP kierunek przekazywania majątków jest odwrotny.
A jak ktoś się burzy, to mu redaktor Żakowski od razu wyjeżdża, że to z zawiści.
O Mazowieckim pan Jan przypomniał swoją z jakimś wspólnym ich znajomym rozmowę.
Pan Jan zapytał go, dlaczego premier nie zajmie się drogami – krwiobiegiem kraju.
Nie zajmie się, bo nie ma prawa jazdy – odpowiedział znajomy pana Jana.

Wsiedliśmy do Kaplowozu i zaczęliśmy podróż do Warszawy. Wyjazd z Krakowa zajął nam chyba ze dwie godziny. Korek skończył się w Słomnikach.
Wcześniej Pan Jan powiedział coś, co brzmiało: świetnym symbolem polskich rządów jest wyjazd z Krakowa w kierunku Warszawy.

3. Jakoś dojechaliśmy. Rozstaliśmy się na rogu Poznańskiej i Wilczej. Wpadłem na moment do Beirutu, gdzie Krzysztof i żydowski księgowy Maciek pili wino i dyskutowali.
Żydowski księgowy Maciej nie mógł przeżyć wypowiedzi ministra Szczurka w sprawie trzech miliardów, które stracił budżet, bo ktoś czegoś nie dopilnował.
–Mówi, że to bez znaczenia dla budżetu, a trzy miliardy to prawie dziesięć procent deficytu. On się natychmiast powinien podać do dymisji. Ale się nie poda. Chyba, że znajdą mu zegarek, którego nie wpisze. Oni wszyscy wstydu nie mają.
Różnych ludzi różne rzeczy doprowadzają do pasji. Maćka najwyraźniej nonszalancki stosunek do liczb.

Później zeszło na profesora Hartmana. I było zdecydowanie dosadniej. Zgodziliśmy się, że to, że Hartman gdziekolwiek uchodzi za autorytet, to zła informacja.

Kiedy z osiem godzin wcześniej żegnaliśmy się z panem Janem, narzekaliśmy, że nie ma z kim rozmawiać o poważnych sprawach. To jednak nie jest prawda.

3 października 2014


1. No więc znowu musiałem użyć ten cholerny budzik. (Używam tego przypadku, bo ponoć my, ludzie z Galicji, mamy zwyczaj nadużywania form osobowych)
Nastawiony był na siódmą, więc obudziłem się o piątej i czekałem aż zadzwoni. No i się doczekałem.
Przed ósmą przyjechał kolega Grzegorz. Ruszyliśmy na południe.
Kolega Grzegorz swoją srebrną strzałą jeździ dość agresywnie. Redaktor Pertyński, który za czasów świetności tego samochodu pracował dla Renault mówi, że przeżycie jakiegokolwiek poważniejszego wypadku w tym aucie jest mało prawdopodobne. Ja tam się śmierci w wypadku samochodowym jakoś nie boję, ale kiedy jeździłem tym arcydziełem francuskiej motoryzacji, robiłem to zdecydowanie delikatniej.
Tradycyjnie stanęliśmy w radomskim McDonaldzie. I to zła informacja. Ja tam jeść nie muszę, kolega Grzegorz – wręcz przeciwnie. To przez bieganie. I niech mi ktoś powie, że bieganie jest zdrowe.
Kiedy coś zjem w McDonaldzie, to mi potem jest źle.

2. Za Radomiem kolega Grzegorz usłyszał w radio piosenkę „Niektórzy rodzą się przegrani, i nigdzie miejsca nie ma dla nich”.
–To jest piosenka o mnie – powiedział.
Niektórzy zupełnie nie zdają sobie sprawy z tego kim są. I to jest smutne.
Srebrna strzała jest nie tyle srebrna, co w kolorze „błękit paryski”. Ma złamaną antenę, więc w trasie trudno się słucha radia.

Ostro ruszyły prace przy obwodnicy Szydłowca. Zamawiam, żeby następny premier był z Krakowa.

Po drodze dużo policyjnych patroli w większości dwupłciowych. Pani mierzy, pan siedzi w radiowozie. Pada. Jak równouprawnienie, to równouprawnienie.

3. Dojechaliśmy nie mogę napisać dokąd. Robiliśmy nie mogę napisać co. Wieczorem w towarzystwie nie mogę napisać kogo, jedliśmy na przykład krewetki. Mogę za to napisać, że najlepsze krewetki w Krakenie są wyraźnie lepsze niż te, które jedliśmy.
Później w barze piliśmy to, co z kolegą Grzegorzem pijemy już od tygodnia. Nie mogę napisać kto, nie mógł uwierzyć, że cały Jack Daniel's powstaje tylko w Lynchburgu.

W barze wisiało kilka telewizorów. Wyświetlał się na nich film, którego – jak zresztą większości polskich filmów – nie znałem. W filmie tym grupa brzydkich, grubych, łysych Polaków atakowała butelkami z benzyną sympatyczne i ładne romskie wesele.
Brzydcy, grubi i łysi Polacy z filmu trochę przypominali Romów, którzy jakiś czas temu zaatakowali pod Limanową weselny orszak. Byli może trochę porządniej ubrani.
Wieczór generalnie był bardzo przyjemny.

Udało mi się zrobić koledze Grzegorzowi piękny portret, alegorię związków polsko-fińskich.

Flaszka była pusta. I to jest zła informacja.

wtorek, 30 września 2014

30 września 2014



1. Poranek pod znakiem Jana Hartmana, który postanowił na stronie „Polityki” otworzyć dyskusję o kazirodztwie. Przypomniała mi się jego córka, z którą był w Termach Bukovina prawie dwa lata temu. Na imprezie, która się nazywała „Redefinicje”. Nie chce mi się teraz o „Redefinicjach” pisać, choć warto. Poznałem tam na przykład najmądrzejszego człowieka świata – Jacka Żakowskiego. Teraz powinienem podzielić się plotkami na temat pana Jacka, ale tego nie zrobię, bo obiecałem. Poza tym pierwszy raz usłyszałem je z osiem lat temu. Choć może to była antycypacja.

W każdym razie profesor Hartman sprawiał wrażenie zupełnie odklejonego gościa. Zdziwionego, że nikt z kilkudziesięciu obecnych tam osób nie podziela jego obrazu świata. Choć towarzystwo było mieszane.

Profesor Hartman postanowił zrobić polityczną karierę. Sekundowała mu w tym pani Janina z „Polityki”. Zapisał się do partii Janusza Palikota. Partię strzeliło to coś, czego gumowe przedstawienie pan Janusz trzymał na pewnej konferencji prasowej. Więc profesor Hartman najwyraźniej postanowił pójść w ślady Janusza Korwin-Mikkego i się zradykalizował. Niestety, w życiu jest jak w tym starym kawale: dowcipy też trzeba umieć opowiadać.
„Polityka” usunęła wpis ze swojej strony, ale jako że nic w internecie nie ginie, jego ślady łatwe są do odnalezienia. To, że profesor Hartman był tak częstym gościem mediów, świadczy o tym, w jak popieprzonym kraju żyjemy. I to jest zła informacja.

2. Nawiedził mnie uciekający z wygnania do swoich Skierniewic kolega Podłoga. Posiedzieliśmy przez chwilę na placu Zbawiciela, gdzie na różowym skuterze szalał redaktor Wieruszewski (ten, co jeździ MX-5 i nie jest gejem. Redaktorze Wieruszewski, różowy skuter nie zmieni mojego zdania na ten temat!).

Stamtąd poszliśmy do Faster Doga, gdzie kolega Podłoga kupił kilka T-shirtów. W tym jeden australijskiej firmy Popissue (co jest warte podkreślenia, bo jej twórca, prawdziwy Polak robi światową karierę).

Kolega Pawełek miał do mnie delikatne pretensje o to, że napisałem, że jego małżonka była przekonana o tym, że kolega Fiedler jest gejem. Sama Patrycja pretensji nie miała. Kolega Pawełek jest jednak homofobem. Być może dlatego znani warszawscy geje tak lubią, kiedy dobiera im rozmiary. 

Później kolega Podłoga opowiedział dowcip i musieliśmy wyjść.

2. Wróciłem do domu i przeczytałem „Trzy pozytywy na dzisiaj” kolegi Kapli.
Kolega Kapla nie do końca świadomie wykonał donosik i spowodował kryzys w PR w Bayerische Motoren Werke. Otóż najpierw napisał, że redaktor Śliwa użyczył obcej osobie testowe M3.
A później, że redaktor Śliwa twierdził, że nowa M3 jest złym samochodem, (że ma źle dobrany silnik, że jej nosi tył). Redaktor Śliwa jest ważnym redaktorem z gazeta.pl. Z twarzy podobny jest trochę do redaktora Bryndala. I jeśli coś o samochodzie powie, to ma to jakieś znaczenie, bo się generalnie zna.

Zacząłem się zastanawiać nad odpowiedzialnością za słowo. Ludzie mówią przy nas różne rzeczy, my to piszemy. Parę osób przy mnie już się gryzło w język. Zobaczymy, co będzie dalej.

W każdym razie nawet nie jest mi żal, że nie pojeździłem tą M3. I to jest zła informacja, bo może świadczyć o tym, że dziadzieję.

3. Poszedłem pod płot Łazienek, by wziąć udział w otwarciu wystawy „Ludzie Teatru Wielkiego”. Wystawa ma długą historię. Byłem świadkiem narodzin projektu, byłem świadkiem lat rozwoju. Lat chyba czterech. Choć muszę sprostować. Wystawa sama w sobie jest pomysłem świeżym. Przez lata powstawał album, z którego fragmenty się na nią składają. Pomysł na album urodził się po tym, jak padł projekt polskiego GQ.
Razem z Bożeną i kolegą Marcinem Fediszem zrobiliśmy najlepszy polski męski magazyn, jaki w tym tysiącleciu miałem w rękach. Niestety wydawnictwo zabiło projekt. Kryzys, te sprawy.
I to jest generalnie zła informacja.
Kolega Fedisz później zaczął pracować w Operze i jakoś wymyślili, żeby zrobić o Operze album. Robili go, i robili. I robili. Przez lata. Znaczy, jak to zwykle bywa, był gotowy w dziewięćdziesięciu procentach już parę lat temu. Teksty napisał kolega Olszański, który cierpiał chyba jeszcze bardziej niż Bożena, że albumu wciąż nie ma. Ale w końcu jest.
Będzie go można kupić w Operze za 150 złotych.

Dyrektor Dąbrowski – ten, któremu zawdzięczamy PISF – oprowadzał Panią Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Później zeszliśmy na dół, gdzie były przemówienia, podziękowania i lampka. Nad przemówieniem Pani Minister mógłbym się wyzłośliwiać, ale nie będę, bo mi się nie chce.

Pani Minister w młodości mogła być koszykarką. Jeśli nie – była to zmarnowana okazja.
Rozmawialiśmy z Bożeną i projektantką Poniewierską. Projektantka Poniewierska stylizowała nam w GQ Dorocińskiego. Wtedy jeszcze nie była projektantką. To dobra sesja była. Zdjęcia robił Igor Omulecki. 
Rozmawialiśmy. I trochę przez Panią Minister, trochę przez Dyrektora Dąbrowskiego, a najbardziej przez przechodzącego dwuipółmetrowego człowieka, przypomniało mi się, jak moja ś.p. Babcia opowiadała, że po ulicy, przy której mieszkała w Toruniu, chodziła strasznie wysoka pani. I latali za nią ulicznicy krzycząc: Pani, a ciepło tam u góry? Projektantka Poniewierska stwierdziła, że coś w tym musi być, bo różnice temperatur faktycznie są.
Trzeba by to kiedyś zmierzyć, bo może zamiast czapek wystarczy nosić buty na koturnach.
Idąc przez Łazienki, zastanawiałem się, czy podczas Powstania polowano na wiewiórki, kaczki czy pawie. Nawet gdyby, to do żyjącego teraz pokolenia ta trauma nie dotrwała. 


PS. Redaktor Pertyński, którego poprosiłem by sprawdził, czy wszystkie przecinki są na miejscu, zauważył, że brakuje trzeciego negatywu. Otóż moim zdaniem nie brakuje. Negatywem jest to, że nie robimy GQ. Gdybyśmy GQ robili świat byłby piękniejszy. I dla nas i dla czytelników.  

piątek, 26 września 2014

26 września 2014



1. Zawiozłem Bożenę do pracy jej beemką i pojechałem do gazownika, bo instalacja LPG z uporem godnym lepszej sprawy paliła bezpiecznik. Gazownik mieści się przy Burakowskiej za CeDeKiem.
Właściwego gazownika nie było, bo pojechał coś załatwić. Byli jego pracownicy. Jeden męczył się z Micrą, drugi właściwie nie wiem co robił.
Gazownik przyjechał Legacy kombi, w środku miał psa typu bokser, do którego mówił coś w stylu „Tatuś ci jedzonko przygotował”. Jakoś nie myślałem wcześniej, że może być gejem. Choć to, że jeździł dużym chopperem mogło nasuwać taki wniosek.
Nakarmił dziecko, i zajął się beemką. Znaczy zgodził się ze mną, że to pewnie któraś z cewek daje zwarcie. Przy okazji zauważył, że gniazda bezpieczników są wypalone, więc trzeba je będzie zmienić. Cewki okazały się w porządku, ale na wszelki wypadek zostały wymienione.
Zaordynowałem czyszczenie filtrów. Zajęło to chwilę. W międzyczasie Leganzą przyjechał chłopak z synem. Leganza mogłaby być ładnym autem. Ta miała niesamowity kolor szkieł w reflektorach. Szaro-żółty. Przyjechała jeszcze pani Hondą, bo jej się zapaliło check engine. Gazownik podpiął urządzenie, wyczytał, że chodziło o zbyt bogatą mieszankę. Pani się zdziwiła, bo jeździ na oparach, żeby oszczędzić na benzynie – 30 litrów jest tańsze. (Nie wiem, gdzie w tym jest logika). Gazownik wykasował błąd i skasował 50 zł. Równie dobrze mógł 150, więc zasadniczo zachował się w porządku.

W beemce niestety same z siebie nie naprawiły się wtryski, więc będę je musiał wymienić. I to nie jest dobra informacja. Choć, z drugiej strony, jeśli silnik znowu zacznie ładnie pracować, to ten wydatek się opłaci.

Od gazownika pojechałem do szewca. Dokładniej, to do cholewkarza, ale trafiłem do sąsiadującego z cholewkarzem szewca o nazwisku Cholewa. Szewc Cholewa nie chciał naprawić moich dziurawych butów, odesłał mnie do cholewkarza, który stwierdził, że może i mógłby mi wszyć w miejsce dziurawych niedziurawe kawałki skóry, ale do tego jakiś szewc musiałby buty rozebrać. Wróciłem więc do szewca Cholewy, ale on odpowiedział, że się tego nie podejmie. I żebym sobie kupił nowe buty, będzie taniej. Ale gdzie ja znajdę nowe hipsterskie buty, które wyglądają, jakby się miały zaraz rozlecieć?

2. Od szewca Cholewy pojechałem do Piaseczna, gdzie umówiłem się z kolegą Wojciechem. Razem z nim pojechaliśmy w stronę Mysiadła, gdzie kolegi Wojtka znajomy naprawiał wentylator do systemu ogrzewania powietrzem w Rokitnicy.
Okolice Mysiadła to widzialny dowód na to, że minister Sienkiewicz nie kłamał mówiąc, że Państwo nie istnieje. Takiej liczba domów bez żadnej drogowej infrastruktury. Bez chodników. Dróżki, na których z trudem mijają się dwa samochody. Systemowo – południowoamerykańskie slumsy. Ludzie, którzy kupowali tam nieruchomości, chyba nigdy nie widzieli prawdziwego miasta.

Znajomy kolegi Wojciecha nie zdążył skończyć naprawy, więc podjechaliśmy do Auchanu. Na stoisku z elektroniką były kamery endoskopowe USB. Za jedyne sto złotych można w domowym zaciszu spróbować zrobić sobie kolonoskopię. Były też kamery w brelokach i piórach. Przecenione.
Żadnej nie kupiliśmy. Zjedliśmy za to po kawałku najgorszej pizzy świata. Jedliśmy, patrząc na bezobsługowe kasy. Napisano nad nimi, że są miłe. Dlatego, że nie ma w nich kasjerek?

Lunął deszcz. Okazało się, że nowe, kupione na Allegro wycieraczki słabo zbierają. I to nie jest dobra informacja.

Znajomy kolegi Wojtka naprawił wentylator. Zrobił to bardzo porządnie, a wziął tylko 200 zł. Wydzwoniony przeze mnie serwis producenta sugerował, że naprawa się nie będzie opłacać. Nowy wentylator kosztuje z 600 zł.

3. Pojechałem po Bożenę, z którą podjechaliśmy na Żurawią, a właściwie Parkingową, gdzie była impreza Jack Danielsa. Spotkałem dawno nie widzianych znajomych, którzy mówili, że nie muszę mówić, co u mnie słychać, bo czytają 3 negatywy. To wygodne. Redaktor Jemielita powiedział, że mu się nie podoba moja broda. Jak wiadomo jestem mistrzem ciętej riposty, więc odpowiedziałem mu „Spierdalaj”. Redaktor Jemielita wyjaśnił, mi skąd się biorą dzieci – otóż biorą się stąd, że ludzie przestają uprawiać seks analny. Powiedział, że tłumaczy to swoim studentom. Redaktor Jemielita pracuje w „Playboyu” i „Automaniaku” w TVN Turbo. Na pewno można tam trafić na więcej przykładów jego poczucia humoru. Przyznał, że pracuje nad nowym potomkiem. Trzymam kciuki. Im więcej dzieci – tym lepiej.
Porozmawiałem przez chwilę z Piotrem, który wcześniej w Brown-Formanie zajmował się Jackiem, teraz awansował i ma stanowisko z nazwą, której nie jestem w stanie wymówić. Piotr jeździ na motorze. I opowiada o tym tak, że sam człowiek sam by chciał gdzieś na motorze pojechać.

Jeździ na porządnym motorze, a na imperezie prezentowane były harleye. Rozmawialiśmy ze dwa lata temu z Tomaszem Kaczmarkiem. Bardziej znanym jako Agent Tomek. Rozmawialiśmy o samochodach, których używał udając innych ludzi. Przy okazji powiedział pewną mądrość o harleyu. Otóż jest to idealny motor dla przykrywkowca. Jeżdzi powoli, robi dużo hałasu. I do tego nikt nie traktuje człowieka na harleyu poważnie.

Zrobiliśmy sobie zdjęcie na harleyu z kolegami Kaplą i Fiedlerem. Zrobiłem sobie potem sam – tyłem, ale nie wyszło zbyt korzystnie.

Na imprezie było kilku dziennikarzy motoryzacyjnych. Niektórzy – samochodami. Wychodząc zostawiali mi swoje talony do baru.

Przyszedł redaktor Modelski. Spotkania z redaktorem Modelskim zawsze są interesujące.
Redaktor Modelski uważa, że Esquire będzie ograniczonym sukcesem. Ale zasugerował, żeby się tam nie pchać. Inaczej niż pani dyrektor Wdowiak, która będzie się tam zajmować reklamą. Powiedziała, żebym do Filipa wysyłał CV. Odpowiedziałem, że nic ciekawego w moim CV nie ma. Jak mnie ktoś będzie chciał znaleźć, to mnie znajdzie.

Chyba nie mogę pracować w tym magazynie, bo gdybym pracował, to bym nie mógł narzekać, że jest słaby. A tak, to przynajmniej jeden negatyw co jakiś czas z głowy.

Uwielbiam Jacka Danielsa. Mogę go strasznie dużo wypić, czego nie można powiedzieć o szkockich single maltach, które uwielbiam z innych powodów.

Imprezy Brown-Formana mają wiele plusów. I wychodzę z nich zawsze w bardzo dobrym humorze.

Ale zanim wyszedłem, posiedziałem przez chwilę przy stole z dwiema gwiazdami czeskiego rocka. Chciałem się przysiąść do malemenowego stolika, ale jakoś nie było chemii. Teraz myślę, że gdybym zostawił im talony do baru, to by pewnie było jakoś milej. Nie zostawiłem, czyli nie jestem fajnym kolegą. I to nie jest dobra informacja.


Wracając wpadłem do Krakena, żeby odebrać paczkę z dyskiem, którą zostawił tam dla mnie kurier. Przy okazji oddałem kasę, którą winien byłem koledze ochroniarzowi za rewolwer. Wojna idzie, więc lepiej pewne rzeczy uporządkować. Niespłacony rewolwer może krzywo strzelać.