Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Robert Zydel. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Robert Zydel. Pokaż wszystkie posty

sobota, 11 kwietnia 2015

10 kwietnia 2015


1. Wstałem zbyt wcześnie, bo się bałem, że obudzi mnie ekipa hydraulików z Gminy. Niepotrzebnie. Najpierw przyjechał pan ze śmietnikami. Nowe są większe niż te, które mieliśmy wcześniej. Ma to sens. W wakacje ten na śmieci segregowane wypełniałem flaszkami już w połowie miesiąca.
Później przyjechał gminny hydraulik. Sam. Zmienić wodomierz. Najpierw nie mógł odkręcić. Kiedy w końcu mu się udało, to się okazało, że znikło ciśnienie. Sprawdził wszystko, co było w domu do sprawdzenia i trochę mu było głupio, bo nie wiedział co się stało.
Wyszliśmy z piwnicy i zaczęli szukać przyczyny poza domem. Znaleźliśmy w krzakach jakiś zawór. Gminny hydraulik poszedł do samochodu po klucz. Klucz był długości dziesięcioletniego dziecka. Kręcił najpierw w jedną, później w drugą stronę. Okazało się, że zawór przez ostatnich osiem lat był przymknięty. Stąd spadki ciśnienia.
Później się okazało, że nie jest szczelnie. Gminny hydraulik przyniósł z auta nowe uszczelki. Okazało się, że słabo pasują. Gminny hydraulik załamał ręce nad ich jakością. Powiedziałem, że Chińczykom wszystko jedno, bo raczej mała żebyśmy ich zalali. Odpowiedział, że najgorsze jest że niedługo to my będziemy chińscy. Ja no to, że po drodze mają ruskich. On na to, że jedni z drugimi się kumają. Tak żeśmy sobie pogeopolitykowali. Stojąc w błocie, bo się przy okazji sporo wody rozlało.
Swoją drogą interesujące, że wiele razy słyszałem jak specjaliści od mediów opowiadali, że nikogo w Polsce nie interesują sprawy zagraniczne.
Znaczy pewnie im to wyszło z badań. Badania potraktowali poważnie. I to jest zła wiadomość.
Marian Eile (twórca Przekroju) po którymś powrocie z Paryża opowiadał o modzie na badania i o tym, że tamtejsi wydawcy w próbują wychodzić naprzeciw gustom badanych obywateli. Opowiadał zdziwiony. Podsumował: kiedy wsiadam do pociągu na Hel maszynista nie pyta mnie jak na ten Hel ma jechać.
Złą informacją jest, że dziś chyba nikt nie rozumie o co panu Marianowi chodziło.

2. Usłyszałem zabawną dykteryjkę o pewnym młodzieńcu, który powoli, acz sukcesywnie podążał ścieżką kariery członka partyjnej młodzieżówki. Podążał aż dotarł na poziom europoselskiego asystenta. Kiedy je już osiągnął – zaczął zarabiać nieco bardziej poważne pieniądze. A, że nie był do takiej sytuacji przyzwyczajony zaczął te pieniądze wydawać. Na hobby. W tym przypadku było to niestety ASG. Przebieranie się za żołnierzy i latanie po lasach z replikami broni strzelającymi plastikowymi kulkami. Zasadniczo nimy nic złego, żeby nie to, że kiedyś podczas walk zrobił sobie jakąś poważną (operacyjną) krzywdę w nogę. Krzywdę, która zdecydowanie utrudniła mu pracę.
Złą informacją jest, że zapomniałem dlaczego miałem o tym napisać.

3. Zrobiło się w końcu ciepło, więc się zabraliśmy za porządki. Bardzo nam brakowało dyrektora Zydla, który chyba najlepiej na świecie grabi liście. Niestety teraz ma na głowie całą Warszawę, więc raczej mała szansa, żeby na grabienie przyjechał.
Spaliliśmy trochę gałęzi, Bożena przycięła kilka drzew przy stołówce. Przez chwilę naprawdę cierpiałem w związku z tym, że jestem ekologicznie poinformowany i nie mogę wypalać trawy. Mam taki nie koszony od paru lat kawałek, porośnięty czymś strasznie twardym.

Przed domem mieliśmy mrowisko. Takie duże mrówki, co to nawet za bardzo na człowieka nie włażą. Panowie kopacze niestety, najpierw wywrotką marki Scania, później koparko-spycharką zrównali mrowisko z ziemią. Później inną ziemią je przysypali. I zgrabili.
No i zauważyłem, że mrówki przetrzymały trudny czas i zaczęły mrowisko odbudowywać.

Złą informacją jest, że część trawnika zaczęła się zapadać. Panowie kopacze mieli wiosną wrócić, żeby posiać trawę. Może coś z tym zapadaniem zrobią.  

sobota, 28 marca 2015

27 marca 2015


1. Przez Polskę jadą dragoni. Znaczy amerykańska kawaleria w Strykerach. Czteroosiowych transporterach opancerzonych. Stryker pochodzi od kanadyjskiego LAV III, który pochodzi od szwajcarskiej Piranhy. Istnieje legenda, że wszystkie ośmiokołowce pochodzą od Pumy czyli Sd.Kfz.234. Nie wiedziałem, że wieże do Pumy robiła stocznia w Schichau-Werke w Elblągu.
Dziś w miejscu stoczni jest Zamech. Ma to jakiś sens, bo zanim się nie przekopie mierzei produkty stoczni by nie mogły wypłynąć w morze, więc nie miałyby sensu. Chyba, że by były wieżami do transporterów opancerzonych.

No więc Amerykanie w Strykerach jadą przez Polskę i to jest bardzo dobra informacja, bo im więcej ludzi ich zobaczy, tym mniej będzie powtarzać pierdoły, że Amerykanów w Polsce nie ma.
Jadą przez wsie, miasteczka i miasta. Wieść gminna niesie, że poprzednim razem tak ja teraz byli fetowani 70 lat temu. Ale wtedy chyba nie mieli ośmiokołowych transporterów opancerzonych.
Niestety nie przyjechali ze swym sprzętem przez Warszawę. Bez ciężkiego sprzętu odwiedzili Muzeum Powstania Warszawskiego. I to (że zrobili to bez Strykerów) to zła informacja, bo nieźle by na Okopowej ta kolumna wyglądała.

2. Pojechałem do na Wołowską do BMW. Najpierw chciałem jechać tramwajem, ale sobie przypomniałem, że rozebrali tory, więc wsiadłem w metro. I piechotą przez Woronicza dotarłem na miejsce. Po wieżowcu TVP została kupa kamieni.

Siedziałem przez chwilę w holu kontemplując 6 Gran Coupe, Jak już w tym miejscu podkreślałem wiele razy – mam nadzieję, że gdy wystrój holu przestanie być aktualny BMW Vertriebs GmbH uszczęśliwi mnie tym obrazkiem.
Poza tym, żeby się ponapawać, przyjechałem do BMW odebrać 2 Active Tourera. To chyba najbardziej hejtowany samochód BMW w historii. Hejtowany za to, że ma napęd na przód. I wygląda trochę tak, jak by chciały wyglądać samochody z Korei.
Jeśli chodzi o napęd na przód, to zdążyliśmy się przekonać, że inżynierowie z BMW świetnie sobie z tym radzą – niech mi ktoś powie, że MINI się źle prowadzi. A jeśli o wygląd… no nie wiem. To prawda. Znam wiele ładniejszych beemek ale z drugiej strony wyobraźmy sobie kogoś, kogo kręcą takie kształty. Wcześniej nie mógł sobie kupić takiego BMW. Teraz może. I to za całkiem – jak na BMW – nieduże pieniądze.

3. Od dłuższego czasu Bożena wywierała na mnie presję, żebym jej załatwił bilet na Lupę (Warszawskie Spotkania Teatralne). Zacząłem więc przeć na dyrektora Zydla – skoro jest tak ważnym dyrektorem, to musi załatwić.
Najpierw nie był pewien, czy mu się uda, ale w końcu zadzwonił, że mieć będzie. Mieli iść razem, ale kiedy przyszło co do czego – tłumacząc się ważnymi obowiązkami z tego się wycofał. Odebraliśmy bilety. Przez moje niepozbieranie Bożena ruszyła spóźniona – spektakl w ATM przy Wale Miedzeszyńskim. Spóźnienie narastało. Właściwie zostałem telefonicznie zdekapitowany. Spóźnienie narastało. Do dekapitacji doszło łamanie kołem. Spóźnienie narastało. Dojechała. I się okazało, że bilety są na 2 kwietnia. Jaki jest z tego wniosek? Prosty. Jeżeli dyrektor Centrum Komunikacji Społecznej Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy coś wam komunikuje – lepiej to dokładnie sprawdzić, bo inaczej można zrobić niepotrzebnie kilkanaście kilometrów w korkach.
Informacja, że to nie ten dzień zastała mnie w drodze do sklepu „Perełka” przy Pięknej, która chyba jest Koszykową. Kupuję tam (między innymi) kabanosy dębowe dla kotów. Cztery kawałki. Sprzedające panie patrzą na mnie dziwnie, bo to są najtańsze kabanosy i chyba nikt inny ich nie kupuje. I właśnie kiedy te kabanosy kupowałem stanął koło mnie red. Knapik. I później mnie prześladował. Przy stoisku z warzywami. I przy kasie. Na koniec życzył mi powodzenia. Nie wiem jak mam to interpretować. Może jest w tym jakiś podtekst, którego nie ogarniam. I to jest zła informacja.



poniedziałek, 23 marca 2015

22 marca 2015



1. Dzień rozpocząłem przeraźliwie wcześnie. Wcześniej by się chyba nie dało – bo bym się właściwie nie położył. Chwilę po tym jak wstałem zadzwonił telefon. To był mój osobisty Doktor. Wracał z 24-godzinnego dyżuru, przypomniało mu się, że we środę coś od niego chciałem a nie zauważył, że jest sobota, siódma rano. W kwestiach medycznych, mimo wszystko zachował pełną trzeźwość umysłu. Gorzej było z próbą umówienia się na spotkanie. I to jest zła informacja, bo kończą mi się recepty.

2. Na pustej Wilczej minął mnie pies wyglądający trochę na Collie. Pomyślałem, że Lassie wciąż szuka Joego.
Racjonalnie doszedłem do tego, że powinienem coś sobie kupić do jedzenia. Skręciłem więc w Emilii Plater do „Galerii wypieków”. Niestety „Galeria wypieków” mimo tak nowoczesnej nazwy nie honorowały kart. Wyszedłem więc mając się z pyszna.
Na Nowogrodzkiej stał Dudabus z silną reprezentacją warszawskiej młodzieżówki PiS. I niezbyt dużym korpusem medialno-blogowym. Usiadłem obok kol. Rybitzkiego, który wyraził pretensje, że
piszę o nim „Rybitzki” a nie „Rybitzky”. Obiecałem, że będę się starał pamiętać.
Kolega Rybytzki czytał Sun Tzu, ja Mazurka z Wildsteinem. Wildstein mówił o judaizmie Wildsteina (Dawida), a mnie się przypomniało, jak jakiś czas temu w jakiś Piąteczek spotkaliśmy się z Dawidem na Placyku. Błąkaliśmy się większą grupą. W pewnym momencie Dawid kupił w tym dziwnym monopolowym smażoną kiełbasę i zaczął ją zżerać. Zażartowałem coś o kiełbasie w piątek. Odpowiedział coś o swojej religii. No to zażartowałem o jedzeniu kiełbasy ze świni. No i wtedy się naprawdę zdenerwował, bo akurat zaczynało się jakieś ważne żydowskie święto. –A pamiętałem – powiedział zmartwiony. Aż mi się go żal zrobiło.

Człowiek czasem coś bezmyślnie palnie i robi komuś przykrość. A kiedy chce specjalnie, to nie zawsze wychodzi. I to jest zła informacja.

Przejeżdżaliśmy przez Marki. Przypomniało mi się, jak z piętnaście lat temu, kiedy właśnie przestałem pracować w krakowskim „Przekroju” chciałem tam (w Markach) w kiosku „Przekrój” kupić. Ale usłyszałem, że od lat już nie wychodzi. Musi, w tych Markach jest jakaś nadprzestrzenna dziura, która łączy z przyszłością.

Zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji benzynowej. Orlenu. Autobus wysiadł i zaczął zamawiać hot-dogi. Próbowałem uzyskać od posła Szefernakera informacje na temat gejmczendrzera – tematu, który miał zmienić kampanię w przyszłym tygodniu. Piszę „posła”, bo zobaczyłem to przez nadprzestrzenną dziurę w Markach. Poseł (przyszły) Szefernaker odmówił współpracy. Zaczęliśmy więc rozmawiać o „Wprost”. Natychmiast pojawił się redaktor Fijołek. Z przetrzymanego newsa żaden pożytek. Mogłem to puścić przed nimi. Nie puściłem. Wszystko przez to, że mi się pomyliły dni tygodnia. Ale o tym może napiszę pojutrze.

3. Dojechaliśmy do Białegostoku. Ostatnio pewien niespotykanie spokojny człowiek zwrócił mi uwagę na to, że przed wojną to było miasto w środkowej Polsce. A teraz nie jest.
Pałac Branickich jest brzydki. Mimo to nazywa się go Wersalem. W rzeczonym Wersalu odbywało się spotkanie Kandydata z młodzieżą, której przybyło całkiem sporo. Kandydat mówił, młodzież pytała, kandydat mówił, młodzież pytała, kandydat mówił. Pytał też przedstawiciel partii Korwin. Zapytał też jeden przedstawiciel starszego pokolenia. O rolnictwo.
Na koniec przedstawiciele białostockiej młodzieży wręczyli Kandydatowi nielegalny periodyk z lat 80. z wierszem teścia Kandydata.
Ten straszny Białystok, do którego przez tyle czasu szedł min. Sienkiewicz nie jest wcale tak jednoznaczny.

Kandydat szybkim marszem przeszedł na rynek, gdzie spotkał się z mieszkańcami. Przemówił do niego miejscowy sobowtór marszałka Piłsudskiego. Zastanawiałem się jak to jest być białostockim sobowtórem marszałka Piłsudskiego. Chyba świetnie. Na koniec mieszkańcy odśpiewali „Sto lat”, Kandydat wsiadł do Dudabusu i odjechał chyba do Grajewa. 
Dwóch fotoreporterów, obserwujących odjazd stwierdziło, że nie ma szans zdążyć na czas. 
Mieliśmy parę godzin do autobusu do Warszawy. Udałem się więc z przyszłym posłem Szefernakerem i jego kolegami do jakiejś knajpy podającej jedzenie w stylu amerykańskim. Piłem tam ostentacyjnie Tyskie zamiast Żubra, którego ponoć należy pić w Białymstoku. Z tego wszystkiego nie kupiłem sobie szalika Jagiellonii. I to jest zła informacja, bo chciałem go dać dyrektorowi Zydlowi.

Autobus dowiózł nas pod Pałac Kultury. Wracając przeszedłem przez Kraken, żeby sprawdzić, czy kolega Krzysztof już wrócił.
Kolegi Krzysztofa nie zobaczyłem, za to usłyszałem, jak jakiś angielskojęzyczny młodzieniec pokazując mnie koledze mówi, że brodę mam jak Dostojewski. I to jest dobra informacja, bo się coraz częściej boję, że ktoś mnie pomyli z Duginem.


poniedziałek, 23 lutego 2015

23 lutego 2015


1. Nie wstałem na „Kawę na Ławę” znaczy, właściwie wstałem, ale postanowiłem obejrzeć powtórkę. Później była „Lożę prasową” oglądałem jednym okiem. Przy odrobinie złośliwości można wyciągnąć wniosek, że skład gości wynika z tego, jak szeroko rozumiana władza radziła sobie w zeszłym tygodniu. Jeżeli zaproszono redaktorów: Wrońskiego, Wołka, Czarneckiego i Stankiewicza – znaczy, że władza radziła sobie słabo.
I to, że tę prawidłowość widać to zła informacja.

2. Parę dni temu nie powiem kto zadzwonił do mnie, i opowiedział, że widział lądującego na Okęciu Rusłana. Sprawdził na najważniejszym narzędziu każdego nowoczesnego mężczyzny – aplikacji Flightradar – ani śladu. Pomyślał więc, że to samolot na jakiejś tajnej misji. A jako, że się stara dobrze myśleć o Polsce i polskich władzach, to wyciągnął wniosek, że Rusłan przyleciał po broń dla Ukraińców. Że nic o tym nie wiemy, bo nie ma takiej potrzeby, a rządzą nami odpowiedzialni, porządni ludzie. No i postanowił do mnie zadzwonić, żeby się radością podzielić.
Powiedziałem, że wszystko super, tylko dlaczego tajne przerzuty broni miałyby się odbywać przez Okęcie. Nie powiem kto bez namysłu odpowiedział, że Rusłan jest tak wielki, że gdzie indziej nie może wylądować.
Niestety Rusłan może lądować na innych lotniskach w Polsce. I to jest zła informacja, bo też bym wolał, żeby historia nie powiem kogo była prawdziwa.

Flightradar jest bardzo przydatną aplikacją. Stoi sobie człowiek na ganku, widzi że leci samolot, sprawdza i wie, że to z Londynu do Bangkoku. Zaraz potem leci następny. Z Warszawy do Berlina. Chwila przerwy i znowu coś na Daleki Wschód. Przez cały dzień można mieć zajęcie.
Człowiek się czuje jak kontroler ruchu lotniczego.

Kiedyś na wieś przyleciał kontroler ruchu lotniczego, ówczesny narzeczony koleżanki Józki ze studiów. Przyleciała z nim odpowiedzialność. Wielka odpowiedzialność. Usiadł za stołem i zaczął o tej odpowiedzialności opowiadać. Pięknie opowiadał. O zmęczeniu. O odpowiedzialności. O świadomości. O trudnościach. O tym, że człowiek nie jest w stanie prowadzić naraz więcej niż 10 (15?) samolotów. Że po paru godzinach pracy człowiek jest wycieńczony. Pięknie opowiadał. Mimo iż zdecydowanie nie był w moim typie byłbym jego.
Byłbym. Ale sobie nagle przypomniałem człowieka, z którym pracowałem u Janusza Palikota w faszystowskim tygodniku „Ozon”. Opowiedział mi in był kiedyś o swojej służbie w Ludowym Wojsku Polskim. A konkretnie w Marynarce Wojennej na stanowisku operatora radaru. Mówił, że był w tym niezły, więc wojsko przeżył nieźle. Że za wykrycie NATO-wskiego samolotu szpiegowskiego dostawał urlop. A latało ich sporo. Ale, że były też trudniejsze momenty. Ćwiczenia Układu Warszawskiego, kiedy trzeba było ogarnąć ze 100 obiektów. Samolotów, śmigłowców, rakiet, okrętów. –Kiedy szedłem coś zjeść, po kilkunastu godzinach siedzenia przy ekranie, w zupie widziałem znaczniki.
Pod koniec służby przyjechał ktoś z Okęcia szukać ludzi do pracy. Niezłe pieniądze, nawet mieszkania dawali. Kolega się nie zdecydował. –Umarłbym z nudów. Cywilny samolot po prostej lata, ze stałą prędkością. Nie to, co myśliwiec bombardujący.

Jak ja się wtedy strasznie zacząłem śmiać. Oczywiście wewnętrznie, żeby gościa nie urazić.

3. Jaś Kapela. Właściwie nic więcej nie trzeba pisać.

Ale napiszę, bo to śmieszne.
Komentując zatrzymanie człowieka, który pod mostem Gdańskim palił ognisko napisał, że „spalenie Mostu Łazienkowskiego jest oczywiście efektem antyspołecznej polityki miasta i władzy, która nie zapewnia bezdomnym innych możliwości ogrzania się zimą oraz pozwala na sytuacje, że ochroniarze pracują na umowach śmieciowych na zmianach 24h.

A co jest śmieszne? Człowiek związany z „Krytyką Polityczną” mówiący o „umowach śmieciowych”

Jaś Kapela ma wiele wspólnego z panią poseł Ligią Krajewską. Nie napiszę co, bo znowu ktoś nie przeczyta dokładnie i wyciągnie jakieś dziwne wnioski. Bo tym razem nie chodzi mi o cechy, tylko znajomych.

Jednym ze znajomych Jasia Kapeli, który robi to, o czym nie napiszę – jest dyrektor Zydel.

Koledzy z pracy zaczęli ponoć dyrektora Zydla określać „ucho Jóźwiaka”. I to jest zła informacja. Źle świadczy o poziomie intelektualnym warszawskich urzędników, bo dla prezydenta obywatela Jóźwiaka wierny dyrektor Zydel jest uchem. Ale też okiem, ramieniem, i – jeśli będzie trzeba – nogą.

Wg 300polityki na plakatach Bronisława Komorowskiego ma być napisane „Nasz Prezydent”. To dziwne, że liderzy Platformy Obywatelskiej postanowili wydać tyle pieniędzy, żeby przypomnieć, że pan Komorowski jest ich człowiekiem.


PS.
Nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie ale to 200 wpis.  

niedziela, 15 lutego 2015

15 lutego 2015


1. Mam osobiste źródło spiskowych teorii. Źródło to w moim uniwersum pełni rolę dziesiątego męża z „World War Z”.
No i rzeczonemu źródłu nie pasował materiał „Wprost”. Ten o molestowaniu. Źródło moje – skądinąd słusznie – zwracało uwagę na to, że to ch. nie robota dziennikarska. Źródło przed laty pracowało w kilku redakcjach i ma nie najlepsze zdanie o dziennikarzach, zwłaszcza śledczych. Mówi, że najbardziej na ich pracę wpłynęła rezygnacja z faksów na rzecz mejli. Bo nie trzeba przepisywać, wystarczy przekopiować.
Źródło ma już swoje lata i w związku z tym za grosz nie ma zaufania ani do redaktora naczelnego, ani wydawcy „Wprost”. Miałem w związku z tym kilka poważnych ze źródłem dyskusji w czasie afery taśmowej. Ale o tym przypomnę, jeśli Prokuratura wypełni groźby pana Seremeta.
No więc źródło szukało w sprawie drugiego dna. Dość szybko rozpoznało bohatera i przyniosło teorię związaną z zapleczem kandydatki Ogórek. Nie będę jej tu opisywał, bo jest zbyt skomplikowana. No i dotyczy pewnych faktów, które (jeszcze) nie są powszechnie znane.

Ostatnio źródło przyszło z nową teorią. Mianowicie, że chodziło o przywołanie do porządku bohatera, za sposób w jaki przeprowadził wywiad z panią premier Kopacz.
Pani Premier nie wyszła zbyt korzystnie. A szła w przekonaniu, że będzie super. Do niej nie warto mieć pretensji, ale jej otoczenie zapomniało o tym skąd bohater jest. Zresztą Warszawka nie docenia Ślązaków. Nie rozumie ich. Nie wie, że mogą istnieć wartości, których się nie poświęci w imię kariery.
Wywiad poszedł. Pani Premier wyszła źle. Bardzo źle. Wyszedł profesjonalizm bohatera, który nie atakował, tylko pozwolił się jej kompromitować. A nawet skompromitować.

Otoczenie pani Premier dostrzegło nagle poważny problem. Już wcześniej dziennikarze wypowiadali się o pani Premier niezbyt dobrze. Z tym, że robili to w mediach społecznościowych a nie na wizji. Jeżeli ktoś taki jak bohater pokazuje, że nie jest po stronie rządu – może ruszyć lawina. Postanowili więc pociągnąć za cugle. I nie chodzi o to, że minister Kamiński zadzwonił do redaktora Latkowskiego z poleceniem, tylko ktoś, komuś coś podrzucił. Może z sugestią, że całe miasto mówi. I że ponoć konkurencja się za temat zabiera. „Wprost” puścił. Bez nazwisk. Nazwisko za to od razu pojawiło się w plotkach. Pomysłodawcy całej akcji są z trochę innych czasów – nie docenili więc siły mediów społecznościowych. I poszłoooo.
Sprawcom wcale nie zależało na tym, żeby wykończyć bohatera. (Ale wiadomo jakimi są fachowcami). Może liczyli na to, że dziennikarze zadzwonią do bohatera z prośbą o komentarz. Więc się stąd dowie, że nie powinien brykać. Może nie wierzyli, że tekst się ukaże, bo materiału tam, co kot napłakał.
Cóż, są z innych czasów.

Tu disclaimer: Proszę to traktować jak ASZdziennik. Nie wykonałem żadnej pracy, żeby tę historię zweryfikować. Tekst jest oparty na pojedynczym anonimowym źródle. Do tego o ograniczonej wiarygodności. Napisałem, bo lubię historie.
Nie wiem, co mam zrobić, żeby ktoś przypadkiem nie traktował tego jako opisu faktów. I to jest zła informacja.

Disclaimer 2.: Nie jest moją intencją usprawiedliwianie jakichkolwiek przypadków molestowania kogokolwiek, bądź czegokolwiek przez kogokolwiek.

Disclaimer 3.: „Wprost” generalnie robi dobrą robotę. Mógłby robić ją lepiej.


2. PKP w reklamie TV informuje, że są też inni przewoźnicy kolejowi. Po to, żeby ludzie , że jeżeli w pociągu śmierdzi i jest głośno to musi być właśnie inny. Na przykład TLK. O, nie! TLK to też PKP. Ciekawe ile ta kampania kosztowała. I ile śmierdzących wagonów by można za nią wyremontować.

TVN24 nie dało na żywo transmisji z katowickiej imprezy prezydenta Komorowskiego. Puściło „Drugie Śniadanie Mistrzów”. Marcin Meller robi wspaniałą robotę pokazując jakimi idiotami są polscy celebryci. Ciekawe, czy Bobek Makłowicz prędko się tam znowu pojawi – ze dwa razy wyglądało, że zaraz go szlag trafi..
Swoją drogą kto wie co łączy Makłowicza, prof. Nowaka i mnie?

Po „Śniadaniu” pokazano jak w Katowicach prezydencji miast składają hołd prezydentowi Komorowskiemu. Wyglądało to dość zabawnie. Stali w kolejce, po wyczytywaniu podpisywali się na ścianie (niektórzy kucając) i ściskali z panem Komorowskim. Bożena w tym zobaczyła jakąś scenę z „Ojca Chrzestnego”, ale chyba jest uprzedzona.
Później retransmitowano przemówienie. Niezbyt długie, bo pan Prezydent nie czytał.

Rozbawiły mnie komentarze, że ta impreza to dobry ruch. Prezydenci miast właśnie zaczęli się wycofywać ze swoich wyborczych obietnic. Próba wyprowadzania wniosku, że Komorowski przez nich wsparty jest bardziej obywatelski ma sens tylko wtedy, jeśli tę obywatelskość będziemy rozumieć jak w nazwie PO.
A, no właśnie wg pana Prezydenta tak mamy ją rozumieć. Mam wrażenie, że do pana Komorowskiego jeszcze nie dotarło, że wcale nie będzie mu tak łatwo wygrać.
Na razie sztab prezydenta Komorowskiego zintensyfikował działania na Twitterze. Niestety nie korzystają z doświadczeń gen. Kozieja, który na Twitterze niejedną bitwą stoczył.

Marszałek Jarubas rozpoczął kampanię w „swoim rodzinnym Nowym Korczynie”. Rodzinna to dla pana Jarubasa jest Błotnowola. Ale to drobiazg. Pan Jarubas ogłosił, że chce zakończyć wojnę polsko-polską. Miał jeszcze jakieś hasło na koniec, ale też je gdzieś słyszałem wcześniej. W każdym razie pan Jarubas nie jest nawet panią Ogórek.

Pani Ogórek miała przemówienie. Gdybym był warszawską feministką, to bym miał używanie. Nie jestem i to jest zła informacja.

3. Zapalił się most. Nie wiedziałem, że coś takiego może się zdarzyć. Może. I zdarza się po raz drugi. Pierwszy raz ze czterdzieści lat temu. Straż Pożarna ma ponoć specjalne statki gaśnicze. Na zimę wyciągane z wody. Strażacy gasili z jakichś motorówek, które znosił prąd. Odnalazł się wtedy prezydent obywatel Jóźwiak, który w kwadrans załatwił holownik. Jego szefowa jest szychą w rządzącej partii, jest na ty z panią Premier, szkoda, że nie jest tak sprawna jak on. Mogłaby załatwić, żeby następnym razem nie było trzeba improwizować, tylko użyć odpowiedniego sprzętu

Prezydent obywatel Jóźwiak, razem z wiernym dyrektorem Zydlem do rana asystowali przy akcji gaśniczej. Chciałbym kiedyś zobaczyć scenkę, jak po jakiejś akcji usmolony dyrektor Zydel w kurtce z napisem Centrum Zarządzania Kryzysowego wchodzi do Beirutu, podchodzi do baru, coś zamawia, widzi to Krzysztof, podchodzi i mówi do barmana – on the house. Wszyscy patrzą na dyrektora Zydla z wdzięcznością.
Znaczy nie wiem, czy bym chciał. Bo może jeszcze jeden most by został wyłączony na parę miesięcy. Na razie wyłączony jest Łazienkowski. I to jest zła informacja.  


PS.
Ktoś, kto wpadł na pomysł, że źródłem moim jest red. Pawlak chyba nie ma mózgu.

piątek, 6 lutego 2015

6 lutego 2015


1. Wsiadłem do metra. W związku z szeroko rozumianym zagrożeniem terrorystycznym robię to niechętnie. W metrze jedna pani czytała „Rzeczpospolitą”, jakiś pan „Gazetę Polską”, inny „08/15” Kirsta. Młody człowiek Hobbita. Jeszcze dwie osoby jakieś inne książki. Więc z tym czytaniem nie jest aż tak źle, jak się czyta gdzieniegdzie. Szkoda, że tak mało mamy metra.

Przeczytałem na stronie TVN Warszawa, że organizacja dnia otwartego zamkniętej linii metra kosztował 435500 zł. Muszę przyznać, że to dobrze wydane pieniądze, bo część obywateli naszego kraju wierzy, że druga linia warszawskiego metra działa. Przecież w telewizji pokazali, jak pani Premier z panią Prezydent jechały. Dyrektor Zydel (jak powszechnie wiadomo) do Ratusza przyszedł z reklamy. Z agencji, która odpowiada za spoty udające programy informacyjne, w których red. Zientarski udaje dziennikarza, który opisuje samochody udające dobre.
Agencja ta przygotowywała kampanię promocyjną programu in vitro. Tego, w którym można urodzić cudze dziecko, które nie jest cudze, bo przepisów nie dostosowano do rzeczywistości, która przez wprowadzenie tego programu się diametralnie zmieniała.
Rozmawiałem kiedyś z pewnym kolegą o tym programie. Uważał, że to świetny pomysł Platformy na poprawę notowań, bo bezpłodność to wielki problem Polaków. Zaczęliśmy liczyć i wyszło, że nie aż tak wielki. Bo 15%, których dotyczy to nie jest ogół mieszkańców Polski, tylko par w wieku 25–45 lat. Jeżeli odejmie się połowę, która z powodów światopoglądowych na pewno się na in vitro nie zdecyduje, to się okaże, że większym realnie problemem jest niemożność znalezienia przedszkola. Cóż, kolega to lewicujący trydziestoparolatek z Warszawy. Singiel.

Z metra wysiadłem na Wilanowskiej. Przy wyjściu stał pan z psem. Na kurtce miał naszywkę: Ochrona Metra – Przewodnik Psa. Przesiadłem się do autobusu jadącego w stronę Piaseczna. W autobusie czytało zdecydowanie mniej pasażerów. Za to prawie wszyscy mieli w uszach słuchawki. Dojechałem do Domu Volvo, gdzie pani na recepcji chciała ukryć przede mną Staszka. Prawie jej się udało. Prawie.
Ucięliśmy sobie ze Staszkiem miłą pogawędkę o importowaniu samochodów. Wyszło z niej, że minister Biernat swojego Evoque mógł kupić naprawdę tanio. Są sytuacje, w których dealerowi opłaca się sprzedać samochód poniżej kosztów. Ale nie będę się na ten temat teraz rozpisywał.
Pawełek z Faster Doga by się ucieszył, bo usłyszałem o kilku patentach, które robią koncerny, żeby poprawiać wyniki w tabelkach. Pasowałoby to do jego teorii o końcu naszego świata.

Pawełek to wybitny fotograf. Namawiam go, żeby przy okazji Faster Doga uruchomił działalność polegającą na wykonywaniu drogich i pięknych zdjęć do dokumentów. Większość dokumetowych fotografów robi taką fuszerkę, że klientki waliłyby drzwiami i oknem. Choć niekoniecznie, bo zakratowane. Na razie do koncepcji Pawełek podchodzi z ograniczonym zainteresowaniem. I to jest zła informacja.

Staszek przepowiada, że Volvo będzie mieć kolejny rok sukcesów. I bardzo dobrze. Ludzie jeżdżący volvo są z siebie zadowoleni. Im więcej zadowolonych ludzi tym lepiej.

Szef CBA powinien zostać honorowym ambasadorem marki Range Rover. Za utrwalanie w społeczeństwie przekonania, że mały SUV jest „luksusowym samochodem terenowym”.

A poważnie: używanie CBA do wewnątrzpartyjnych rozgrywek to jednak przegięcie.

2. Odebrałem XC70 D5. Chyba najbardziej volvowate ze wszystkich volvo. Duże kombi w kształcie volvo. Długo czekałem na możliwość nim pojeżdżenia. Jechałem sobie spokojnie obwodnicą z prędkością 80 km/godz. patrząc, jak samochód nagradza mnie za ekonomiczną jazdę wyświetlając dziwny znaczek na tablicy rozdzielczej. Wyprzedzali mnie dziwni ludzie w normalnych samochodach typu dwudziestoletnia Corsa, patrząc z wyższością, bądź brakiem zrozumienia. No bo jak można nie korzystać z maksymalnych możliwości, jakie daje droga szybkiego ruchu. Szczerze mówiąc – miałem ich spojrzenia gdzieś, gdyż im nigdy raczej się nie zdarzyło zbliżyć do 300 km/godz.
Dojechałem do Muzeum Powstania Warszawskiego. Sprawdziwszy wcześniej, że 158kW D5 radzi sobie całkiem nieźle z pozorną krowiastością auta.

Muzealny strażnik próbował mnie wziąć sposobem, bo gdy powiedziałem, że ja do dyrektora. Zapytał: Którego? Nie zbił mnie z pantałyku.

Dyrektor Ołdakowski zastanawiał się do kogo najbardziej podobny jest minister Kamiński. Mnie wyszło, że ze wszystkich propozycji najbardziej to chyba do tego lorda-eunucha z „Gry o tron”.

Później dyrektor Ołdakowski przedstawił mnie swojemu zastępcy. Ale wcześniej przeprowadziliśmy rozmowę, której struktura przypominała zabawę dziecięcą – mówi się słowo, następny mówi słowo zaczynające się na ostatnią literę poprzedniego itd. Tylko, że w naszej sytuacji to były raczej całe zdania.
Od Michała Kamińskiego do dzikiej świni przeszliśmy wbrew pozorom dość długą drogą.
No i później przyszedł dr Gawin. I rozmowa nieco się uporządkowała.
Wyobrażam sobie jak wygląda kiedy obaj panowie dyrektorzy siedzą tam i knują.

Jeszcze później przyszła pani, która ma A5 (dwulitrowego diesla) i była kierowniczką kierownika z mojej poprzedniej pracy (ona kierowniczką była gdzie indziej – nie tam, gdzie ja miałem swojego kierownika). Co ciekawe na temat rzeczonego miała bardzo podobne do mnie zdanie.

Przyszedłem na pół godziny, wyszedłem po godzinach czterech. Wycyganiłem „Miasto ruin” niestety na Blue Ray-u. Czyli w technologii, która zanim na dobre zdążyła się spopularyzować już okazała się pozbawiona sensu. Będę musiał kupić odtwarzacz i to jest zła informacja.

3. Wróciłem do domu. Monika Olejnik do spółki z Ryszardem Kaliszem jeździła po Zbigniewie Ziobrze.
No i z tego wszystkiego poczułem, że niestety zaraza mnie rozbiera i naprawdę nie mam siły iść na imprezę urodzinową Marcina Klimkowskiego. I to jest zła informacja, bo dyskusje z nim dostarczają mi wiele radości.




czwartek, 29 stycznia 2015

29 stycznia 2015


1. Nie wstałem na śniadanie. Na dobre obudził mnie dopiero kolega Podłoga. Zadzwonił, żeby się podzielić plotkami, na temat naszego – niegdyś wspólnego – miejsca pracy. Magazyn został sprzedany. Panu, którego chyba ze dwa razy w życiu widziałem, który raczej nie ma specjalnego doświadczenia w kwestiach wydawniczych, ale wśród bliskich ma kogoś, kto się tym zajmuje.
Nabywca ponoć upierał się, żeby naczelnym został poprzedni naczelny. Nie wiem z jakim skutkiem.
Też bym chciał, żeby ktoś kiedyś uzależniał przyszłość jakiegoś projektu od mojej w nim obecności. Na razie się nie zanosi. I to jest zła informacja.

2. Zadzwonił kolega Grzegorz. W jego srebrnej strzale padł akumulator. No i nie bardzo miał energię, by to jakoś ogarnąć. Przyjechał po mnie saabem Magdaleny. Wziąłem klucze, wziąłem prostownik i pojechaliśmy na Żoliborz. Ktoś, kto projektował sposób mocowania akumulatora w pierwszej Megane powinien w piekle odkręcać zapieczone śruby.
Akumulator okazał się martwy. Pojechaliśmy więc do Arkadii, by kupić nowy. 

Kolega Grzegorz zaparkował blisko wejścia blisko Carrefoura. Znaleźliśmy akumulatory, wybraliśmy odpowiedni, kolega Grzegorz zapłacił i poszedł do samochodu, by zanieść akumulator nowy i przynieść stary, by odzyskać 10 zł kaucję. 
Ja, korzystając z okazji postanowiłem wejść do Citibanku, by wpłacić pewną ilość obcej waluty, jaką od paru miesięcy nosiłem w kieszeni, by uchronić ją przed zniszczeniem przez wypranie, porwanie, wytarcie etc.
Duże pomieszczenie, na środku stół z czterema stanowiskami (interesujące są wbudowane w blat applowskie klawiatury, podłączone do chyba pecetów). I wciśnięte w róg stanowisko pełniące rolę kasy. Stanowiska puste. Do kasy kolejka. Kolejka utrudniająca dostęp do bankomatów. Znaczy projektował jakiś mistrz. 
Pani obsługiwała dwóch mówiących nieco krzywym angielskim panów o semickiej urodzie. Trwało to. Trwało. Trwało i trwało. Po jakimś czasie z dziwnych drzwi wyszedł pan i zaprosił stojącą przede mną panią do pomieszczenia za szklanymi drzwiami.
W kolejce za mną stanął jakiś rodak dalekowschodniego pochodzenia, który chciał wpłacić worek pieniędzy. Zobaczył jak sytuacja wygląda i zaczął ten worek pieniędzy wpychać do wpłatomatu (na raz nie więcej niż 50 banknotów).
Przyszła moja kolej. Okazało się, że karta słabo przechodzi przez czytnik. Za którymś razem zadziałała. Pani wzięła ode mnie dewizy, coś zrobiła w komputerze i się okazało, że coś zrobiła wbrew systemowi. Wezwała drugą panią. I coś zaczęły kombinować. 
Wezwana pani patrzyła na mnie jakby mnie chciała udusić. Ale może przesadzam. Może tylko nie jest zadowolona ze swojego życia osobistego. Zaproponowano mi coś do picia. Odmówiłem. 
Widząc, że rzecz będzie jeszcze trwać postanowiłem z pomocą innej pani wymienić kartę na nową. Skoro stara nie działa tak jak powinna, a ja jestem w oddziale – dlaczego nie skorzystać z okazji.
Ta inna pani próbowała mi tłumaczyć, że operacja kosztować będzie 20 złotych, kiedy zaprotestowałem, że w życiu nie zapłaciłem za wymianę karty, powiedziała, że w takim razie, jeżeli mi się naliczy, to żebym reklamował. Miała jakiś problem z moim dowodem osobisty, ale z inną panią jakoś go rozwiązały. Coś tam podpisałem i się okazało, że musimy czekać, aż pani o morderczym spojrzeniu, która przyszła ratować panią przy kasie skończy ją ratować i coś tam autoryzuje. To trwało. 
Porozmawialiśmy z panią od karty o podróżach i pracy. Pani od karty powiedziała, że praca związana z podróżowaniem jest super. Odpowiedziałem jej, że na pierwszy rzut oka – tak, ale pod koniec trzeciej godziny czekania na następny samolot we Frankfurcie można zmienić zdanie. I że też ma super pracę, bo wciąż poznaje nowych ludzi, do tego nie może zapominać o prestiżu, jaki jest związany z jej pracodawcą. Czasem bywam złym człowiekiem i to nie jest dobra informacja.
Udało się w końcu rozwiązać dewizowy problem. Udało się wycisnąć kartę. Wszystko zajęło prawie godzinę. Kolega Grzegorz przez ten czas przejrzał dokładnie cały numer „Elle”. Zdziwiony zauważył, że w środku są tylko dwa teksty do przeczytania.

3. PiS ustami rzecznika Mastalerka zażądał dymisji dyrektora Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, w związku z niezaproszeniem rodziny rtm. Pileckiego. Ktoś na Twitterze zauważył rozsądnie, że po takim żądaniu dyrektor na pewno nie zostanie zdymisjonowany.
A należy mu się to jak psu kość. Bo nawet jeżeli niewysłanie zaproszenia było efektem wszechświatowego spisku, to sposób, w jaki się z tego tłumaczył był dyskredytujący i dyrektora i jego ewentualnych zleceniodawców.
Mam wrażenie, że mamy tu do czynienia z typowym w Polsce przypadkiem oderwania od rzeczywistości. Pad dyrektor ma wybitne zasługi. Udało mu się zgromadzić fundusz, który uniezależnia przyszłość muzeum od decyzji polskich polityków. Jest postacią znaną w świecie. Odwiedzają go nie byle jacy goście. Zna języki, jeździ na motorze, jest supergościem.
Nagle ktoś go pyta napastliwie, o coś, co go osobiście nie interesuje. Więc niech się cieszą, że nie odpowiedział jeszcze bardziej obcesowo.
Ludzie w Polsce bardzo łatwo zapominają, co to służba publiczna. I to jest zła informacja.

Dyrektor Zydel, który udał się służbowo do miasta Berlin, kupił mi na Hauptbahnhof „Berliner Zeitung”. Jakoś niedługo ma na wieś przyjechać wycieczka niemieckich gimnazjalistów, ja gazetę wcześniej oprawię i powieszę w jakimś widocznym miejscu. Niech im się utrwala.



środa, 28 stycznia 2015

28 stycznia 2015



 1. „Es gibt keine deutsche Identität ohne Auschwitz. (…) Die Erinnerung an den Holocaust bleibt eine Sache aller Bürger, die in Deutschland leben. Er gehört zur Geschichte dieses Landes.” powiedział rano w Bundestagu prezydent Niemiec. 
Prezydent Gauck nie pasuje mi do mojego zdania na temat Niemiec. I to jest zła informacja
Gdybyśmy wciąż pracowali w pewnym dziwnym magazynie, czyli od nas by zależało to, czym ten magazyn jest, to pewnie by nam się już udało z pastorem Gauckiem przeprowadzić wywiad.
Dziwny magazyn woli iść drogą emajlowych wywiadów ze stylistami nazywanymi historykami ubioru. I jak widać ta droga wcale nie jest mniej wyboista. I jeszcze utytłać się bardziej można.


2. Kolega Feluś, który jest naczelnym największego dziennika w Polsce powiedział w Wirtualnym Mediom, że nie ma sposobu, żeby się ustrzec przed rozmówcą, który za własne podaje cudze słowa,„chyba że dojdziemy do granicy paranoi i będziemy za pomocą Google sprawdzać, czy dane fragmenty rozmowy nie pokazują się w wynikach wyszukiwania jako teksty innej osoby”. Przypomniało mi się jak podczas prac nad projektem neo-Ozonu razem z poetą Filasem wrzucaliśmy w Googla fragmenty tekstów, które przynosili dziennikarze. Dość często się okazywało, że były już wcześniej publikowane. Niektóre nawet po trzy razy.
Kiedy powiedzieliśmy o tym kierownictwu zrobiła się delikatna afera. Z tym, że pretensje były do nas. O to, że nie mamy zaufania do współpracowników i to psuje atmosferę.
Oglądałem kiedyś film o tym, jak gwiazda amerykańskiego dziennikarstwa zmyślała rozmówców (nie ta, o której myślicie – chodziło o jakiś nisko nakładowy acz wpływowy miesięcznik) zaczynała się od sceny, kiedy podczas wykładu dla uczniów dziennikarz mówi ile osób czyta jego tekst przed publikacją. I co się z tym tekstem dzieje. Z rzeczy zupełnie nie do pomyślenia w Polsce było dzwonienie przez redaktora do rozmówców dziennikarza, żeby się dowiedzieć, czy na pewno mu to powiedzieli.
Atmosfera w amerykańskich redakcjach musi być straszna. W polskich jest bardzo przyjemna (chyba, że akurat jest kryzys i zwalniają) I to jest zła informacja.

3. Oglądałem jak dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau odpowiadał na pytania dziennikarzy. Płynnie po angielsku. Płynnie po francusku. Idiotycznie po polsku. Choć „idiotycznie” to chyba nie jest dobre słowo. Nie zaprosił rodziny rtm. Pileckiego, bo członków rodzin więźniów jest kilkaset tysięcy. Młodego Hößa zaprosił, bo Rudolf Höß nie był więźniem. No i młodych Hößów jest mniej.

Razem z kolegą Olszańskim poszliśmy do „Parany”. Niesamowite miejsce. W telewizorze dość głośno szła transmisja z obchodów. I zawsze na sali był ktoś, kto to z zainteresowaniem oglądał.
Przyszedł mój brat, rozejrzał się i stwierdził, że byłoby to świetne miejsce do testowania kandydatek na życiowe partnerki. Przyprowadza się taką i obserwuje reakcje. Oczywiście taki test specjalnej wiedzy nie da, ale pomysł brzmi interesująco.

Kolega Olszański zwrócił mi uwagę, że się trochę niesprawiedliwie przyczepiłem wczoraj Miasta w związku z OSiR-em i ewakuowanymi mieszkańcami wybuchniętej kamienicy przy Noakowskiego. W OSiR-ze przy Polnej poza basenem jest też hotel.
Ale skąd niby mam to wiedzieć. Wśród „plejady gwiazd” obecnych na miejscu brakło najwyraźniej dyrektora Zydla, który podpowiedziałby pani Waltzowej, że lepiej komunikacyjnie by było, gdyby wysyłała ewakuowanych do hotelu w OsiR-ze przy Polnej, niż do OsiR-u przy Polnej.

Wczoraj redaktor Gmyz żartem zadał pytanie na Twitterze: jaki polityk miał kamienicę przy Noakowskiego?
A mógł zapytać, czy to jest nowy sposób opróżniania kamienic. Też żartem.

Wieczorem obudził mnie kolega ze służb (nie tajnych), który – jak się ostatnio przypadkiem dowiedziałem – został jakiś czas temu wysokim urzędnikiem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Zadzwonił, że chce się spotkać. 
Powiedział, żebym się nie bał. I to jest zła informacja.


sobota, 24 stycznia 2015

24 stycznia 2015


1. Sąsiedzi z naprzeciwka wygasili choinkę. Myślałem, że zrobią to wcześniej, bo sprawiają wrażenie tradycjonalistów. Pierwszego sierpnia wywieszają wielką biało-czerwoną flagę. Dziesiątego kwietnia też.
Niechętnie włączyłem telewizor. Na TVN24 co chwilę chodziła reklama pakietu onkologicznego. Reklamy w TVN24 zbyt tanie nie są. Zacząłem się zastanawiać ilu ludzi by można za wydany na nie budżet wyleczyć. Zapytałem nawet o to przez Twittera ministra Arłukowicza. Ale nie odpowiedział. I to jest zła informacja. Dyrektor Zydel, zanim został dyrektorem Zydlem i pracował w sieciowej agencji reklamowej jako inny dyrektor Zydel przy produkcji kampanii promującej in vitro. Próbowałem wyciągnąć z niego ile to kosztowało, ale milczał jak grób.
Swoją drogą takie akcje publiczna telewizja powinna produkować i emitować w ramach swojej misji. Wydaje przecież publiczne pieniądze. .
Oszczędzona pieniądze mogły by iść na coś pożytecznego. Do tego jeszcze skończyłyby się (oczywiście zupełnie nieuzasadnione) podejrzenia, że Rząd kupuje sobie za publiczne pieniądze przychylność niektórych mediów.

2. Wyjąłem z walizki komputer, z którego wiertarką wyciągałem w święta dysk. Zawiozłem do MacLife na Puławską. Wzięli, sprawdzą. Ponoć się spotkali z sytuacją, że w wymienionej przez Apple płycie po jakimś czasie znowu szlag trafiał grafikę. Ale może to nie to.
Mają tam Classica i Duo. Pamiętam czasy, kiedy były nowe.

Z Puławskiej pojechałem do mechanika Jacka, żeby mu podrzucić olej. Nie było już Espace. Na jej miejscu stała M3. Ze zdziwieniem zauważyłem, że zagazowana. Na gazie auto przejechało 80 tys. wcześniej 300 tys. A mówią, że te silniki źle znoszą gaz.
Olej, który przywiozłem jest zielony. Nazywa się Zenzation. I ma ponoć specyficzny zapach. Co jakiś czas u mechanika Jacka spotykam pewną panią, która kiedyś zieloność tego oleju zauważyła, powąchała i ten zapach tak jej się spodobał, że tym razem zapytała czy butelkę z olejem otworzyć.
Więc kiedy oglądałem nieco zdemontowaną M3, ona wąchała olej. I wyrażała radość z tego powodu. To miłe dostarczyć komuś radości w tak prosty sposób.

Od Jacka pojechałem do Lidla w alejach Jerozolimskich. W promocji były niby „delicje”. Paczka za chyba 1,50 zł. Za podobne, koło domu muszę zapłacić ze trzy razy więcej.
Lubię małe sklepy koło domu, ale coraz mniej mnie na nie stać. I to jest zła sytuacja.
W Lidlu za jedyne 39,99 można kupić symulator migotania. Chyba chcę dostać to w prezencie.

3. Nie zdążyłem wrócić na „Fakty po Faktach”. Zdążyłem na sam początek audycji redaktora Piaseckiego. Występowali u niego panowie Czarzasty i Kamiński. Ten pierwszy znów nie w sweterku. Panowie pili sobie z dzióbków. Zagadali nawet redaktora Piaseckiego.
Oglądaliśmy później film o wampirach Jarmuscha. Bardzo ładny, trochę nudny. Niestety nie wiem jak się skończył. Bo zasnąłem.
Później się obudziłem. Czekałem na powtórkę „Faktów po Faktach”. No i się nie doczekałem. I to jest zła informacja. Za to było dwugodzinne „Szkło kontaktowe”.





niedziela, 18 stycznia 2015

18 stycznia 2015


1. Obudziłem się z lekkim kacem. A tak właściwie, to obudził mnie telefon od dyrektora Zydla, który jak się później okazało chciał wyrazić oburzenie moim brakiem entuzjazmu oskarową nominacją dla „Idy”. Z dyrektorem spotkaliśmy się dzień wcześniej w Beirucie. Trochę narzekał, że ma dużo pracy. Że coraz więcej ludzi czegoś od niego chce. Próbowałem mu tłumaczyć, że gdyby (jak przystało na urzędnika) pracą się zajmował z mniejszym zaangażowaniem, to by się od niego odczepiono. Nie chciał przyjąć tego do wiadomości.
I nie wiadomo czy to dobra, czy zła informacja. Choć raczej zła, bo się biedny dyrektor Zydel wykończy i tyle będzie z jego oszałamiającej kariery.


2. „Idę” oglądałem od środka. Chyba. Wieczorem, po tym, kiedy ogłoszono nominacje. Rozśmieszyła mnie najpierw formą, później treścią, a na koniec – różnymi drobiazgami. Na szerokim telewizorze kadry filmu wyglądają kwadratowo. Każda scena komponowana jak zdjęcie. Czarno-białe, kwadratowe zdjęcie – artysta znaczy.
Można by zrobić taki filtr na FinalCut'a – „Zrób mi Idę”.
Dziękuję autorom filmu, że mi wyjaśnili, że stalinizm sprowokowany był polskim antysemityzmem. To logiczne uzasadnienie.

Ale tak naprawdę to ubawiły mnie dwie sceny. Pierwsza, kiedy milicjant pakuje na dołek nie sprawdzając dokumentów bohaterkę, która mówi, że jest sędzią (na prowincjonalnym posterunku używa słowa „immunitet”). I druga, kiedy Ida wraca do klasztoru. Dziurawą asfaltową drogą. Na której ruch jest jak na Marszałkowskiej. Asfalt położony w latach 60. w latach 60. jeszcze nie wyglądał jak nieremontowany do 10 lat.

Naszła mnie refleksja, że amerykańskie filmy robi się dla widzów, europejskie – dla krytyków. I to jest zła informacja.

3. Na naszych oczach (dzięki uprzejmości TVN24) widzieliśmy jak związkowcy podpisują porozumienie z rządem. Usłyszeliśmy jak Jacek Żakowski mówi (nie wiem o na jaki temat), że ludzie zeszli z drzewa i zbudowali TVN. Głęboka myśl.
Przeczytałem treść porozumienia. I mam wrażenie, że związkowcy uzyskali wszystko, co chcieli. Parę punktów wygląda jakby żywcem przepisano je z brukselskiego przemówienia Andrzeja Dudy.
Redaktor Piasecki napisał na Twitterze: Czyżbyśmy właśnie obserwowali narodziny hasła „jaki kraj taka Margaret Thatcher?”
Nie rozumiem po co była ta cała zadyma. I to jest zła informacja.
Dobrą jest to, że chyba nie należy przywiązywać zbyt dużej wagi do tego, co mówi pani Premier.

Poszliśmy do Beirutu, żeby się spotkać z red. Pawlak. W Beirucie siedział prezydent obywatel Jóźwiak z wiernym dyrektorem Zydlem. Nawet się przez chwilę zastanawiałem, czy nie zapytać kiedy ruszy druga linia metra. Ale było zbyt głośno. No i pewnie bym usłyszał, że ruszy, kiedy będzie gwarancja, że jest bezpieczne. Safety first.

niedziela, 11 stycznia 2015

11 stycznia 2015


1. Cały dzień stracony. I to jest zła informacja. Obudziłem się nieprzytomny. Z bólem głowy. Po próbie jakiejś aktywności wróciłem do łóżka.
Zadzwonił kolega Podłoga, żeby opowiedzieć, że byłem bohaterem jego wczorajszego wieczoru. Razem ze znajomymi dyskutował o teorii sześciu uścisków dłoni. Pierwszym przykładem był Barack Obama. Więc kolega Podłoga wymienia: Kędryna, amerykański ambasador, Obama.
Następna była Beyonce. Akurat znał jakiegoś jej współpracownika, więc stwierdzili, że się nie liczy. Tym razem więc: Kędryna, amerykański ambasador, Obama, Beyonce.
I tak przez cały wieczór. Bohaterem wieczoru byłem przez znajomość ze Stephenem Mullem. Powiedziałem koledze Podłodze, że przez ambasadora von Fritscha mam teraz jeden uścisk do Putina. Jeszcze ze trzy takie wieczory i stanę się legendą Skierniewic.
Kolega Podłoga oczekuje potomka. To dobra informacja, bo by było szkoda, gdyby ktoś o tak rzadko spotykanym nazwisku nie przedłużył rodu.


2. Rano dyrektor Zydel występował w „Dzień dobry TVN” namawiałem go, żeby zapytał red. Węglarczyka, jak się nazywać może „pierwsza dama” w wersji męskiej. Nie zapytał. I to jest zła informacja. Red. Węglarczyk powinien mieć odpowiedź na to pytanie już przemyślaną.

3. Strajkują górnicy. Nic dziwnego po tym, jak premier Kopacz postanowiła zamykać kopalnie. Nawet takie, które w perspektywie mogą przynosić dochód. Przeczytałem, że węgiel jest teraz wyjątkowo tani. To dziwne o tyle, że na składzie w Świebodzinie wcale nie potaniał i kosztuje ponad 800 zł. No i nie wiadomo, czy nie jest rosyjski, czyli tańszy niż ten z polskich kopalni.
Sprawdziłem, że w kopalni kosztuje prawie 500 zł. Z Górnego Śląska do Świebodzina jest nieco ponad 400 km. Wystarczy, by podrożał o 60%. Cena wydobycia tony to 309 zł. Nie rozumiem, jak to się może nie opłacać.

Później przeczytałem, że kopalnie odbiorcom przemysłowym węgiel sprzedają po niecałe 250 złotych. I wtedy przestałem rozumieć cokolwiek. Kopalnie sprzedając węgiel poniżej kosztów dotują sektor energetyczny. Np. takie RWE, któremu pani Waltzowa sprzedała STOEN.

Ludzie palą byle czym, bo nie stać ich na węgiel, który kosztuje ich prawie cztery razy więcej, niż koncerny energetyczne. A zaraz z ich podatków zapłaci się miliardy złotych za likwidację kopalń.
Boję się, że nikt mi nie wyjaśni o co w tym chodzi. I to jest zła informacja.  

wtorek, 6 stycznia 2015

6 stycznia 2015


1. Pusty dom dawał szanse na to, żeby się wyspać. Poczucie obowiązku – wręcz przeciwnie. 
Po śniadaniu posadziliśmy choinki. Żyrafę – przy tarasie, Flipa i Flapa (tymczasowo) w miejscu górki, Jeża (pewnie też tymczasowo) przy ławce przed domem.
Kiedy pożyczałem szpadel Jolka popatrzyła krytycznie na naprawiony przeze mnie daszek. –Trzeba było zrzucić dachówki, kupić w Sebanie blachę, przykręcić ją i byłby spokój.
Naprawy dachów blachą są we wsi modne. Zaczął pan Zgirski (rolnik). Przykrył blachą krytą papą stodołę, którą chce sprzedać za chyba 100 tysięcy. Stodoła ładna. W innej rzeczywistości można by w niej zrobić restaurację niekoniecznie w rustykalnym stylu.
Teraz blachą swoją stodołę blachą kryje Józek, ojciec Tomka.
Zasadniczo moglibyśmy przykryć ganek blachą, a gdyby się przyczepił konserwator – tłumaczyłoby się, że tylko na chwilę. Ale na razie napawam się moim nowym wcieleniem – dzielnego niedzielnego dekarza.
Przy następnej lidlowskiej okazji powinienem sobie kupić wkrętarkę.
Z wkrętarką byłbym lepszym dekarzem.

Trzeba było dolać wody do ogrzewania podłogowego. Nie lubię tego robić, bo przez cały dom trzeba ciągnąć szlauch. (Nie pamiętam, kiedy ostatnio słyszałem słowo szlauch) No i zawsze się jakaś woda wyleje. No więc najpierw strzelił wąż w przedsionku do łazienki. Zalał przedsionek, korytarz i łazienkę. Później końcówka po drugiej stronie węża okazała się nieszczelna. Na koniec przewracający się mop tak jakoś dziwnie uderzył w przycisk od spłuczki, że ją wyrwał ze ściany.
Do tego przemoczyłem skarpetki. I to jest zła informacja.

2. Chciałem przed wyjazdem przez chwilę poobcować z telewizyjną publicystyką. Niestety tuner NC+ nie chciał się włączyć. Czyli zostało TVP Info. Pani Lisowa próbująca mówić głosem Moniki Olejnik – słabe to było bardzo.
Z tego wszystkiego zaczęliśmy oglądać Czterech Pancernych forsujących Odrę. To interesujące doświadczenie.
Kilka godzin wcześniej rozmawialiśmy z dyrektorem Ołdakowskim o serialach.
Dyrektor Ołdakowski dzwoniąc do mnie robił coś, czego się wstydzi. Ja wiem co robił, bo się do tego przyznał. I teraz mam na dyrektora Ołdakowskiego haka.
Którego będę mógł użyć, kiedy dyrektor Ołdakowski zrobi to, o chęć zrobienia czego podejrzewa go wręcz cała Warszawa – postanowi wrócić do polityki.
O „Czterech Pancernych” nie rozmawialiśmy. I to jest zła informacja, bo to jednak ciekawy materiał porównawczy.

3. Ruszyliśmy koło 21. Jechaliśmy, jechaliśmy. Przed samą Warszawą autostrada zrobiła się biała – lód przyprószony śniegiem. Chwilę później stał nieco poobijany TiR. Obstawiony policją. Stał – z punktu widzenia uczestników ruchu – tył do przodu. Mamy trzy na krzyż autostrady, a nie potrafimy wysłać na nie pługopiaskarek. TiR zdąży wykonać zwrot o 180 stopni, Policja zdąży przyjechać w sile dwóch radiowozów.

Koty, kiedy dociera do nich, że wjeżdżamy do Warszawy wyrażają pretensje. Bardzo wyrażają. I to jest zła informacja.

Na Pięknej było lodowisko. Na Poznańskiej też. I na Wilczej. Miałem przez chwilę ochotę by zadzwonić do dyrektora Zydla. Ale szybko mi przeszło, bo dotarło do mnie, że wiem, co by powiedział – „Pracuję dopiero od sześciu miesięcy”.

Ciekawe ile ofiar przyniósł ten nagły, styczniowy atak zimy.

wtorek, 30 grudnia 2014

30 grudnia 2014


1. Przyśnił mi się amerykański ambasador. Ambasada była w stupiętrowym wieżowcu z dziwnymi windami, w mieście ze średniowiecznym centrum. Pamiętam, że zapytałem Jego Ekscelencję o możliwość zmniejszenia opłat za wydanie wizy, ale nie pamiętam, co odpowiedział. Dużo się rzeczy działo, które zdążyłem zapomnieć. Pamiętam tylko, że na koniec okazało się, że zaparkowałem samochód na płatnym parkingu a nie mam pieniędzy. No i wtedy się obudziłem.

Przyjemne przedpołudnio-popołudnie. Słońce świeciło za oknem. A ja podłączyłem antenę satelitarną do dekodera w tak sprytny sposób, że przewód szedł przez piwnicę i na parter dostawał się przez dziurę dostarczającą powietrze do kominka. Bożena (kiedy zauważy) będzie zachwycona, bo z niewiadomych powodów nie lubi plączących się po domu kabli.

Dziewczyny obejrzały więc na HBO drugiego „Hobbita”. Przez lata mieliśmy rodzinny zwyczaj – w każde święta oglądaliśmy „Władcę pierścieni”. Ale nam (konkretnie – dziewczynom) przeszło.
W przyszłym roku pewnie będziemy już oglądać pełnego „Hobbita”
Czytam miażdżące recenzje trzeciej części. Że długa. A mam cichą nadzieję, że reżyser weźmie się znowu za „Władcę” i dołoży te wszystkie wycięte wątki. Przede wszystkim zakończenie, bo w obecnej wersji widać jak Hobbici zmienili świata nie ma jak wyprawa zmieniła Hobbitów.
Mała szansa na nową wersję i to jest zła informacja.

2. Zadzwoniła Dorota z Nissana, żeby wyrazić wdzięczność za dostarczenie do Warszawy Navary. Dyrektor Zydel prócz tego bohaterskiego czynu wykazał się wczoraj – mimo trudnych warunków – jasnością umysłu i szybkością myślenia. Otóż, chwilę po jego wyjeździe wrzuciłem na fejsa zdjęcie nissana z wybitą szybą. I po chwili zdjęcie to zalajkował prezydent obywatel Jóźwiak. Już chciałem zrobić zrzut, żeby pokazać społeczeństwu jak to prezydent obywatel Jóźwiak lajkuje cudze nieszczęścia, ale nim zdążyłem to zrobić, zdjęcie zalajkował również dyrektor Zydel.
Dyrektora Zydla warto mieć po swojej stronie.

Bożena miała jechać po Józkę. Sprawdziłem na stronie PKP Intercity pociąg miał przyjechać zgodnie z planem. Bożena z dziewczynami pojechała. Ja wyciągnąłem akumulator z kosiarki. Puściłem pranie. Sprawdzam znowu na stronie, pociąg wyjechał z Rzepina. Patrzę, a Józka pisze na fejsie, że właśnie wjechali do Frankfurtu.
Wyraziłem na na Twitterze swoje oburzenie, odezwał się kolega @bartiniPL, tłumacząc że po pierwsze dane są aktualizowane co 20 minut (w opisie systemu na stronie jest „na bieżąco”), a dane musi wpisać dyżurny ruchu. Jeśli nie wpisze – w systemie wszystko jest w porządku. Po pięciu minutach na stronie pojawiło się 30 minutowe opóźnienie pociągu. Znaczy system nie jest godny zaufania. I to jest zła infrmacja.

3. W „Tak jest” oglądałem przez chwilę moją ulubioną poseł platformy – Ligię Krajewską. Pani Ligia dyskutowała z Morozowskim i Kuźmiukiem, że grzywna Sławomira Nowaka to nie wyrok.
Cóż, kiedyś się mówiło „rok nie wyrok”. Więc co dopiero grzywna.
A poza tym, że wcale nie jest powiedziane, że wszyscy, którzy pojawili się tego dnia w hotelu „Belweder” byli na imprezie Nowaka. „Tam tyle osób przychodzi…”

Później była konferencja ministra Arłukowicza, któremu najwyraźniej pali się pod… pod którym się najwyraźniej pali. Opowiadał jakieś dziwne rzeczy, o tym, że w KRS znalazł, że negocjatorzy z „Porozumienia Zielonogórskiego” są w zarządzie jakiejś spółki. Plątał się tak, że trudno było zrozumieć o co chodzi.
Jakiś orzeł z TVN24 zapytał, że będzie w tej sprawie zawiadomienie do Prokuratury.

Minister powtarzał, że ci lekarze, którzy nie podpiszą do pierwszego umów z NFZ nie będą mogli liczyć na publiczne pieniądze.
Dorn chciał zmusić lekarzy do pracy powołując ich do wojska. Arłukowicz się obraża. Chyba, że ma plan – przywiezie na ich miejsce lekarzy z Ukrainy. Dlatego MSW zawiesiło ewakuację z Donbasu. Żeby mieć moce na przerzucenie lekarzy.

A poważnie – Minister Zdrowia raz na jakiś czas, przed Sylwestrem odkrywa, że system nie działa. Platforma miała siedem lat, żeby to naprawić. Nic z tym nie zrobiła. I to jest zła informacja.

Arłukowicz mówił, że ułatwi pacjentom zmianę lekarze pierwszego kontaktu. Już to widzę. W gminie u mojej matki jest jeden. Zarabia niewyobrażalne pieniądze. Ciekawe w jaki sposób ludzie będą jeździć do innego lekarza złapią PKS, który właściwie nie istnieje. Pociąg? A, tory rozebrane.

A najgorsze jest to, że kiedy Arłukowicz zostanie posunięty, to nic się nie zmieni, bo posuwać go będzie pani, która była jego poprzedniczką. Zamieni go na jakąś przyjaciółkę. A, jak powtarzała mi matka – kobiety przyjaźnią się z ładniejszymi, bądź mądrzejszymi.
W tym przypadku brzydszą może być trudno znaleźć.  

poniedziałek, 29 grudnia 2014

29 grudnia 2014



1. Od dobrych dwudziestu lat czuję więź z Adrianem Mole'em. Jest on ode mnie co prawda trochę straszy, żyje w innym kraju, takim, gdzie życie jest zdecydowanie prostsze. Ale więź czuję. Mam wrażenie, że go bardzo dobrze rozumiem.
No i zadzwoniłem do matki, żeby się z nią umówić, bo miałem ją odwieźć na dworzec kolejowy w Świebodzinie. Matka od paru lat pracuje w Niemczech – wracała do pracy. Nie ma tu samochodu, bo po tym jak pojeździła czymś nowym w Bawarii, w końcu do niej dotarło, że kia Pride nie jest ani samochodem wygodnym, ani bezpiecznym, ani ładnym. No i postanowiła ją wyrzucić.
Zadzwoniłem i usłyszałem historię, która jakby żywcem wyszła spod pióra Sue Townsend. I to jest zła informacja.

[Właśnie przeczytałem, że pani Sue zmarła 10 kwietnia, więc nie będzie już więcej części. I zrobiło mi się strasznie smutno]

Nie będę tej historii przytaczał. Może kiedyś. W każdym razie moja matka to nietuzinkowa postać.

2. No więc już miałem odpalać Navarę, miałem nawet pomysł, żeby do Boryszyna pojechać lasami, a tu niespodzianka. Szyba w przednich prawych drzwiach wybita. Częściowo. Dziura wielkości pięści u góry, kawałki szkła na siedzeniu kierowcy. Kamienia nie widać, więc raczej wiatrówka.
Zadzwoniłem do Doroty z Nissana. Niedziela, po Świętach, dziesiąta. Odebrała [wszyscy kochają Dorotę]. Zasugerowała, żeby Navarą przyjechać jednak do Warszawy, ale wcześniej pojechać na Policję.
Dałem znać matce, że jej nie zawiozę. I pojechałem do Świebodzina. W Ołoboku wziąłem
autostopowiczów. Trochę musieli zmarznąć.
Budynek Policji jest nowy (znaczy ma z pięć lat). Stary był zbudowany przez Niemców. Był ładny. Przynajmniej z zewnątrz.
Policja w Świebodzinie bardzo dobrze mi się kojarzy. Kiedy włamano się do nas ze cztery lata temu, po trzech miesiącach sprawcy byli już skazani.
Przyjął mnie policjant o nazwisku, żywcem wziętym z polskiego kryminału. Obejrzał auto pokiwał głową i spisał zgłoszenie. Właściwie sam sobie podyktował moje zeznanie. Ja tam być może nieco innym językiem mówię, ale sens udało mu się antycypować.
Zgłoszenie przygotowywał w komputerze używając OpenOffice. I to jest dobra informacja. Znaczy, że ktoś myślał podejmując decyzję o wdrożeniu oprogramowania.
Słownik nie podkreślił mu Warszawy małą literą. Mnie też nie podkreśla. Twórcy słownika pamiętają o warszawach. Generalnie było miło i profesjonalnie.
Nowy budynek świebodzińskiej Policji jest potwornie brzydki. Do tego na stropie widać było dziwne zacieki, znaczy coś jest nie tak z dachem. I to jest zła informacja.

Wróciłem przez las. Na dziurach Navara dobrze sobie radzi. Dzwoniły tylko kawałki szkła.

3. Drę łacha z niesamochodowości dyrektora Zydla. A tu się zachował. Zdecydował się wrócić Navarą do Warszawy. Wcześniej streczową folią zabezpieczyliśmy drzwi. Rozpędziłem auto do 160 km/godz. i zabezpieczenie działało. Tylko było głośno.
Przyszedł sąsiad Gienek ze swoim szwagrem Darkiem. Pokiwali głowami. Zastanawiali się, kto mógł strzelać. Stwierdzili, że nie Tomek. Podjechałem do Józka, ojca Tomka po jajka, żeby wyposażyć w nie dyrektora Zydla. Józek, ojciec Tomka, powiedział, że Tomek raczej nie strzelał.
Sąsiad Tomek przed laty znany był we wsi ze swojego strzelania z wiatrówki. Ale teraz jest poważnym biznesmenem, więc to nie on.

Zadzwoniła Dorota z Nissana, żeby powiedzieć, że rano była półprzytomna, po weselu, i żeby tego samochodu nie przywozić, jeżeli byłby problem z widocznością, że sobie jakoś poradzą. Bohaterski dyrektor Zydel był zdecydowany. Ruszył i w całkiem niezłym tempie dojechał do Warszawy. Po wszystkim powiedział, że własnych myśli nie słyszał. Cóż, za możliwość takiego wyciszenia ludzie na stanowiskach potrafią zapłacić wiele pieniędzy.

Goście pojechali.
Wieczorem dziewczyny oglądały film o dobrych Niemcach, których najechali faszyści. I ci dobrzy Niemcy ukrywali przed tymi faszystami Żyda. I przyleciały samoloty i tych dobrych Niemców zbombardowały. I zabiły przyjaciela bohaterki.
Oglądałem piąte przez dziesiąte ale i tak chcę zaśpiewać: Deutschland, Deutschland über alles, über alles in der Welt…
I to jest zła informacja.

niedziela, 28 grudnia 2014

28 grudnia 2014




1. Dyrektor Zydel wstał wcześnie i rozpalił w kuchennym piecu nieco tylko zadymiając dom. Później – jak to dyrektor Zydel – poszedł pobiegać, choć ponoć lekarz mu zabronił. Jak się jest aż tak ważnym dyrektorem, to trzeba chyba słuchać lekarza.

Po śniadaniu dyrektor Zydel wziął Navarę i pojechał do powiatu, skąd przywiózł chleb (z Tesco) i węgiel (z Mrówki). Navara na wsi nabiera sensu. Jest miejsce i na chleb (kabina) i na węgiel (skrzynia).

No i przyszli kolędnicy. W liczbie pięć. Syn leśniczego z wąsami i akordeonem, Maryja z dzieciątkiem, człowiek w dresie – na Józefa zbyt młody, więc pewnie pastuszek, Ula – nosicielka gwiazdy (i – jak się później okazało – kasjerka) i śmierć w rajtuzach w czaszki.
Śmierć raz pomyliła tekst, ale jakoś z tego zgrabnie wybrnęła.
Dyrektor Zydel był wniebowzięty. Etnograf – bądź co bądź. Zrobił sobie serię zdjęć z kolędnikami. Ciekawe, co by poczuli, gdyby wiedzieli z jaką ważną personą się fotografują.

Istnieje poważne niebezpieczeństwo, że sytuacja tak się dyrektorowi Zydlowi tak spodobała, że w przyszłym roku zamiast tego potwornie denerwującego spotu, na końcu którego pani Waltzowa mówi, co by się zakochać w Warszawie w Święta, tego, co na okrągło chodzi w TVN24, a dyrektor Zydel nie chce mi powiedzieć ile to Was, mieszkańcy Warszawy kosztowało – po mieście będą operować oddziały kolędników, przekładający opowieść o Bożym Narodzeniu, pieśniami o sukcesach pani Waltzowej.
I to może być zła informacja.

Tu pewna zaległość. Obiecałem, że zamieszczę tu dowcip. Miało być przed Świętami. Jest po. Ale się z kolędnikami jakoś kojarzy.
Trzej królowie wchodzą do stajenki. Baltazar walnął łbem w nadproże –O, Jezu! – jęknął. I na to święty Józef –I to jest dobre imię, a nie jakiś tam Stefan.

Później trafił nas wielki zaszczyt, zadzwonił do nas sam prezydent obywatel Jóźwiak. Znaczy zadzwonił do dyrektora Zydla, żeby się skonsultować przed występem w telewizji.
Obserwować na własne oczy, jak robi się politykę, to niesamowite doświadczenie.

Gdyby tutejszy Wójt był jak pani Waltzowa, to kanalizację by może jeszcze ze dwa lata kopali, ale za to jak pięknie wieś by była na święta przystrojona.

Udało mi się zrobić krewetki. Takie jak w Krakenie, tylko bardziej.

2. Przyjechali goście. Z Łodzi, choć z Wrocławia. Szybko zaczęli opowiadać o prezydent Zdanowskiej. Dyrektor Zydel dyplomatycznie poszedł spać, i to jest zła informacja, bo później rozmowa przeszła na temat szkolnictwa wyższego.

3. Akademia Sztuk Pięknych ma przygotowywać ludzi do zawodu. Takie są wytyczne Ministerstwa. Kształci więc spawaczy. Z licencjatem. Zamiast płacić kilkanaście tysięcy za kurs spawanie, człowiek idzie na kilkuletnie studia. Niczego poza spawaniem się nie chce uczyć, bo nie jest to do niczego mu potrzebne. Nie ma egzaminów, więc uczelnia przyjmuje ludzi, o których nic nie wie. Szkoła za to przoduje w wysyłaniu ludzi na Erasmusa. Wracają z zaklepaną posadą spawacza. Mniej-więcej to opowiadał mi wieloletni nauczyciel akademicki. Jeszcze parę lat temu był w pewien sposób typowym wyborcą PO. Dziś uważa, że w zorganizowany sposób polskie szkolnictwo wyższe jest sprowadzane do poziomu techników z czasów PRL. I to jest zła informacja.

Pani Minister Nauki i Szkolnictwa napisała na Twitterze, że cała Polska ma odchudzać redaktora Semkę. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że wśród współpracownic ma osoby, którym też się odchudzanie może należeć. Nie jestem złośliwy, nie napiszę.

Napiszę za to, że w zmywarce zamieszkała nam mysz. Może nie tyle zamieszkała, co lubi tam siedzieć.

Nie, nie mogę.
Skąd Tusk wytrzasnął te wszystkie baby?



27 grudnia 2014


1. Problem zepsutego pilota udało się rozwiązać. HTC One (M8) ma wbudowany emiter podczerwieni, więc może być używany jako pilot.
Dawno, dawno temu było coś, co się nazywało Newton. I też miało można tego było używać jako pilota. Szło się wtedy do sklepu RTV i Newtonem przestawiało kanały w wystawionych telewizorach budząc popłoch wśród obsługi.
Niemal dwie dekady później Sony wypuściło tablet z podczerwienią, który mógł służyć jako pilot. Ktoś z Sony opowiadał, że w jakimś sklepie przestawiał kanały. Znaczy – wszystko już było.
HTC użyty jako pilot w czarodziejski sposób odblokował telewizor. No i właściwy pilot zaczął działać. To zasadniczo dobra informacja. Choć okazała się zła. Przez cały czas nie podłączyłem anteny satelitarnej, więc jesteśmy skazani na to, co serwuje się nam cyfrowo-naziemnie. I nie jest to warte pieniędzy, które ustawowo mamy płacić jako abonament RTV.
Obejrzeliśmy końcówkę filmu o Atylli. Słaby. Legiony walczyły jak ZOMO w filmach o stanie wojennym.

2. Przyszli kolędnicy. Ci sami, co w zeszłym roku. Odstawiają regularne jasełka. Syn leśniczego gra na akordeonie, śpiewają, recytują.
W zeszłym roku mnie zaskoczyli. Odstawili szopkę przy bramce, a je nie zdążyłem nawet wpaść na to, żeby ich zaprosić do domu. Ty razem byłem przygotowany. Udało im się wedrzeć na posesję, prawdopodobnie dlatego, że w tym roku występowała z nimi Ula, która jest jakoś spokrewniona z sąsiadami. Ula wpadała do dziewczyn, ogarnia więc furtkę.
Otworzyłem drzwi, kiedy byli na schodach domu. I równo z tym, kiedy akordeon miał wydać pierwszy dźwięk – poprosiłem, żeby przyszli następnego dnia.

Przeczytałem, że laureatka nagrody Grand Press w kategorii najlepszy reportaż prasowy podczas odbierania nagrody powiedziała, że jest na śmieciówce w Gazecie. I że może teraz ktoś ją zatrudni.
Ciekawe co by się musiało stać, żeby Państwowa Inspekcja Pracy zabrała się za media. Z 25 lat temu robiłem materiał o PIP. Panowie inspektorzy byli dumni, że Inspekcja podlega Marszałkowi Sejmu. Ciekawe czy marszałkiem Sikorski o tym wie. Jestem gotów się założyć, że nie. I to jest zła informacja.

Dyrektor Zydel wiózł dziewczyny BMW Bożeny. Dyrektor Zydel nie jest specjalnie samochodowy, pewnie dlatego tak łatwo znalazł miejsce wśród administracji pani Waltzowej.
Trochę się martwiliśmy, ale jakoś mu się udało dojechać.
Zjadł kolację, chwilę pogadał i poszedł spać. Pewnie się bał, że go upiję i będę z niego wyciągał tajemnice Ratusza.

3. Spadł śnieg. Minimalna ilość. Złapał mróz. Na pace Navary zamarzły resztki trocin. To nie jest dobra informacja, bo myślałem, że jakoś tę pakę umyję, a tak – nie mam pojęcia jak to zrobić. Tak, powinienem mieć porządny garaż.

Wdałem się w bezsensowną dyskusję o bezpiecznej jeździe na autostradzie. Wyprowadzają mnie z równowagi ludzie, którzy łykają fizyczne opisy autorstwa rzeczników Policji i Inspekcji Transportu Drogowego. Jeżeli mamy dwa samochody jadące z prędkością 140 km/godz. i ten pierwszy zaczyna hamować, to nie jest tak, że ten drugi musi od razu w niego wjechać, bo czas reakcji, droga hamowania etc. Ludzie z niewiadomych przyczyn zakładają, że w identycznych warunkach droga hamowania wszystkich samochodów jest jednakowa. Znaczy z wiadomych. Z egzaminu na prawo jazdy, który utrwala głupotę.

Zdarza mi się na autostradzie podjeżdżać blisko samochodu jadącego lewym pasem kiedy widzę, że zaraz skończy manewr wyprzedzania i wróci na pas prawy – żeby hamując nie tracić pędu.

Kierowcy okupujący lewy pas, jadący w swoim mniemaniu maksymalną dopuszczalną prędkością, powinni wiedzieć, że po pierwsze stwarzają zagrożenie, bo im płynniejszy ruch, tym lepiej, po drugie – łamią prawo o ruchu drogowym. Jechać należy przy prawej krawędzi jezdni. Słyszałem historię o człowieku, który w Niemczech zapłacił spory mandat za jazdę lewym pasem z prędkością 200 km/godz. Jechał lewym a prawy był pusty. Łamał prawo i stwarzał zagrożenie. Jakie? Ktoś mógł jechać 320. 

wtorek, 23 grudnia 2014

22 grudnia 2014



W „Kawie na ławę” trafiłem na sałatkę prof. Pawłowicz, więc od razu odechciało mi się oglądać.
Wyglądało na to, że przez cały program nikt nie sięgnął po któreś z leżących na stole ciasteczek. Najwyraźniej problem jedzenia polska demokracja ma już za sobą.

W „Loży prasowej” lewicowy intelektualista Sierakowski tłumaczył, że „Sie” to po niemiecku „wy”. Lewicowi intelektualiści od dawna próbują nadawać słowom nowe znaczenia. Ale, żeby zaimkom? To chyba coś nowego.
Lewicowy intelektualista Sierakowski zachowywał się na tyle dziwnie, że aż zadzwoniłem do kolegi, który ogarnia warszawską lewicę. Powiedział, że Krytyka się sypie, że nie ma kasy, że zwalnia, że jej współpracownicy dostają etaty w (szeroko rozumianym) Ratuszu.
Sam Sierakowski zaś szuka swojego miejsca. I nie tyle we wszechświecie, co w Kancelarii Prezydenta. Problem polega na tym, że byle czym się nie zadowoli. Minister Sierakowski – to brzmi dumnie.
Niestety najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, że bez osobistej ghostwriterki nie daje rady.
Cieniutkie mamy te młode elity. I to jest zła informacja.

2. Uruchomiłem Suburbana, który stał chyba ze dwa tygodnie. Coś w przeniesieniu napędu wydaje z siebie dziwne odgłosy i to jest zła informacja. Najpierw pojechałem na dziwną, wielostanowiskową stację LPG w okolicy ronda Dżochara Dudajewa. Zatankowałem prawie 110 litrów. Płacąc za to niecałe 250 złotych. Ponoć ma być jeszcze taniej. Bardzo mi się podoba, że im mniej płacę za paliwo tym gorzej ma Rosja. W Makro zatankowałem benzyny za 50 złotych i kupiłem choinkę. Z Makro pojechałem do Lidla, gdzie kupiłem jeszcze dwie choinki. Z Lidla pojechałem do Blue City. Tam już choinek nie było.
Wszedłem do Saturna. Od kiedy zajmuję się pisywaniem na tematy technologiczne przestałem bywać w takich sklepach. Wszystko znam z newsletterów rozsyłanych przez działy PR.
Dlatego zdziwiłem się z pryzmy telewizorów o zakrzywionych ekranach Samsunga. Skoro tyle jest w sklepie, znaczy, że ludzie je kupują. A serwisach społecznościowych technologiczni dziennikarze dyskutują jaki jest sens istnienia takich telewizorów.


3. Kiedy wyjeżdżałem z podziemnego parkingu dyrektor Zydel przysłał mi linka do filmu ze świątecznymi życzeniami, jaki zrealizował w Ratuszu. Pani Waltzowa składa życzenia, a jej pracownicy ruszają ustami. Dyrektor Zydel bardzo jest z tego projektu dumny.
Generalnie dyrektor Zydel odstaje od swojego miejsca pracy, bo jak coś postanawia zrobić, to to robi. Reszta urzędu tak nie działa. Chyba, że się mylę i już od dwóch lat jeździmy drugą linią metra. Zła informacją jest, że do projektu podszedł tak zachowawczo. Uważam, że byłoby dużo lepiej, gdyby na filmie ustami ruszała pani Waltzowa, a głos podkładał prezydent obywatel Jóźwiak.

Wieczorem przeszedłem Marszałkowską. Ktoś naprawił neon nad kioskiem ze wszystkim obok teatru pani Jandy.  

niedziela, 21 grudnia 2014

20 grudnia 2014


1. Obudziłem się w sam raz na to, żeby obejrzeć rozmowę Rymanowskiego z Andrzejem Dudą.
Rymanowski chciał przebić Monikę Olejnik. I to jest zła informacja.

Najwyraźniej wszystkie moje wcześniejsze teorie na temat zachowań pani Moniki wynikały z mojego seksizmu i ageizmu. Mimo iż jakoś specjalnie ich nie rozgłaszałem i tak za nie przepraszam.

Później w TVN24 widziałem wywiad z człowiekiem choinką. Chyba miało być śmiesznie. Wyszło strasznie, bo pytania dziennikarki były jeszcze głupsze niż cała sytuacja. Cóż, cała prawda – całą dobę.



2. Miałem wieczorem iść do Baru Studio na imprezę organizowaną przez dyrektora Zydla i prezydenta obywatela Jóźwiaka. Byłoby to bardzo interesujące doświadczenie. Zwłaszcza, że skład gości zapowiadał się bardzo interesująco. Niestety obowiązki wysłały mnie do Krakowa. Znaczy nie tylko obowiązki. W każdym razie ruszyłem koło 20. Wyjeżdżało się powoli, bo korki. I deszcz. Audi TT świetne. Co prawda ograniczyłem możliwości wirtualnego kokpitu, bo przypadkiem wyjąłem kartę sim i nigdzie nie mogłem znaleźć PIN-u. Piątek wieczorem, więc do nikogo z potencjalnych posiadaczy tej informacji nie udało mi się dodzwonić. Ale może to i dobrze, bo zamiast bawić się Audi Connect koncentrowałem się na jeździe.
No i tak się skoncentrowałem, że w Szydłowcu przejechałem skrzyżowanie na czerwonym świetle. No i to, że przejechałem samo z siebie nie byłoby problemem, gdyby nie to, że przejechałem, bo się zagapiłem na stojący przed skrzyżowaniem radiowóz.
Przez chwilę miałem nadzieję, że nie będzie im się chciało w deszczu ruszać. Niestety. Zwolniłem więc czekając, aż biedna kia błyśnie niebieskim światłem.

Panowie poinformowali mnie, że za wykroczenie należy się 400 złotych i 6 punktów, ale w związku z tym, że nie próbowałem opowiadać, że było żółte ukażą mnie 100 złotymi i jednym punktem.
Najwyraźniej uważali, że Szydłowiec dziś wystarczająco źle się kojarzy.

Wygląda na to, że w Świętokrzyskiem budują S7. Jest to dobra informacja z wyraźnym minusem. Na bardzo długich odcinkach są zwężenia, ograniczenia prędkości i praktycznie nie da się wyprzedzać. Chwilę po północy byłem w Krakowie. Załatwiłem pierwszą partię spraw i pojechałem do Szpitala Wojskowego na Wrocławską, gdzie mój osobisty doktor pełnił dyżur w SOR-ze. Szpital został skomputeryzowany w związku z tym przemeblowano jego dyżurkę. Poszło o to, że kabel nie sięgał.
Na stole mojego osobistego doktora stanął chyba 24-calowy monitor, odpalał jakiś system. Literki w nim oczywiście były tak małe, że słabo było w nie trafić myszką. Kiedy chciał coś wydrukować, wszystko się wieszało. Musiał zaczynać od nowa.
Drugi system, jaki ostatnio widzę (po policyjnym) zaprojektowany tak, by maksymalnie utrudnić użytkownikowi korzystanie z niego.
Walcząc z komputerem mój osobisty lekarz załamywał ręce nad światem. Na przykładzie pacjenta, który rzygał krwią, miał tam niezbyt wiele alkoholu we krwi, ale równocześnie był nastukany nie wiadomo czym. Nie wiedział gdzie jest, co się z nim dzieje.
–No i biorą w tych klubach jakieś przedziwne rzeczy – opowiadał – ostatnio przyszły dwie panienki. Jedna miała otwarte złamanie podudzie, druga złamaną kość udową. W ogóle tego nie czuły. Ta pierwsza jakoś kontaktowała, druga mniej. Gdybym wiedział, co brały mógł bym stosować to u siebie w gabinecie. Poważne operacje bez narkozy. Ale nie wiem i nie mam jak się dowiedzieć”
I to jest zła informacja.

3. Z Krakowa wyjechałem po trzeciej. Udało mi się mimo zwężeń wyrównać rekord, jaki ze dwanaście lat temu zrobiłem z pierwszy dzień Świąt fordem Granadą. Dwie godziny czterdzieści.
Mimo agresywnej jazdy średnie spalanie ledwo przekroczyło 10 litrów.
Wszystko by było super ale na zakrętach gdzieś na wysokości Białobrzegów okazało się, że przy prędkości powyżej 200, może 220 km/godz. samochód traci stabilność. I to jest zła informacja.
Kolejna zepsuta testówka w tym roku?
Na razie trzymam się tej wersji. Wolę wierzyć, że to świetny samochód.

czwartek, 11 grudnia 2014

10 grudnia 2014


1. Kolega Grzegorz zauważył, że się obudziłem i zaczął do mnie wydzwaniać z wołaniem o pomoc. Potrzebny był drugi kierowca.
Przyjechał po mnie swoim kabrioletem. Wciąż obesranym, ale nie tak, jak można było wynosić z kolegi Grzegorza opowieści. Pojechaliśmy na ulicę Poznańską do Mor.
Kiedy kończy się Warszawa, Połczyńska zamienia się w Poznańską. Kiedyś obok Krakena zaczepił mnie pan z jakiegoś większego dostawczaka pytając o dealera Lancii. Strasznie się zmartwił, kiey dotarło do niego, że jak wjeżdżał półtorej godziny wcześniej od strony Poznania to tego dealera minął.
Nam droga zajęła krócej. Pewnie dlatego, że teoretycznie zakończono budowę środkowego odcinka metra. Na budowanym w miejscu IPN-u wieżowcu powieszono napis „Kocham Warszawę”.

„Kocham Warszawę” jest zdecydowanie lepsze od „I choinka Warsaw”.

Chrysler 300C dekadę temu nawet mi się podobał. Wyglądał jak prawdziwy samochód. W wersji
Lancia jakoś mnie nie przekonuje. Mieliśmy odebrać lancię, odwieźć renówkę na Żoliborz, zawieźć lancię do Konstancina, tam wsiąść w saaba. Saabem podjechać do volvo. I tam się rozstać.
No więc jechałem tą lancią. Tradycyjnie miałem ambicje zjechać z S8 tak, żeby skręcić w Powązkowską. Tradycyjnie mi się nie udało. I to jest zła informacja.
Lancia Thema jest samochodem trudnym do ogarnięcia. Jakim geniuszem trzeba być, żeby sterowanie ogrzewaniem siedzeń ukryć w chyba drugim podmenu na dotykowym ekranie.

2. Próbowaliśmy uruchomić nawigację. Bezskutecznie. Za to szklany dach skrzypiał.
Trafiliśmy do palacykowatej wilii w Konstancinie. Na podjeździe poobijany rangerover i drugiej świeżości Carrera. W środku odbywała się sesja do magazynu na literę G. Fotografowano panią o nieco zbliżonym do tytułu magazynu imieniu. Nie, nie widziałem jak pani Grażyna wygląda na żywo. Ale spotkałem gospodarza domu, pierwszego źle ostrzykanego mężczyznę, jakiego widziałem na własne oczy.

Na sesji zauważyłem za to dyrektor artystyczną magazynu. I przypomniało mi się, jak to za moją sprawą rzuciła pracę w „Ozonie”. Otóż było tak, że kiedy tam przyszedłem tematem numeru miała być polska homofobia. Tekst był o tym, że jeżeli przyłożymy normy, które stosowała Komisja Europejska, to z osiemdziesiąt procent Polaków było homofobami. Albo więcej. I to nawet ci, którzy uważają się za ludzi tolerancyjnych z otwartymi umysłami etc.
No więc wymyśliłem im zdjęcie na okładkę – zrobić polską, inteligencją, młodą, uśmiechniętą rodzinę. I włożyć im w ręce „zakaz pedałowania”. Redaktorom się koncepcja bardzo spodobała. Sesji nie było jak zrobić. Wynalazłem więc zdjęcie miłej pary z „zakazem” w rękach. Redaktorzy byli zachwyceni. Zaprotestowała pani grafik. Wszyscy byli tak zachwyceni konceptem, że nikt jej nie nie zrozumiał. Zresztą nie miała racji. Zaprotestowała więc raz jeszcze. W końcu wzięła torebkę i wyszła.
Myślę, że mogłaby dostać jakiś tęczowy medal.
Ja też jakiś powinienem dostać, bo to za moją sprawą Palikot teraz się co czas jakiś musi tłumaczyć. Mała szansa, żebym dostał. I to jest zła informacja.

3. Grzegorz powoził saabem. Opowiadałem mu po raz kolejny te same żarty Clarksona o tych z niewiadomych przyczyn w pewnych kręgach popularnych samochodach.
Dojechaliśmy do Volvo, gdzie trwały przygotowania do wieczornej imprezy świątecznej nazywanej wigilią. Odbierałem V40 CrossCountry. Samochód, który na prezentacji dostarczył mi bardzo dużo radości, bo Staszek (piarowiec Volvo) wynalazł krętą i słabo odśnieżoną drogę po której zadziwiająco rzadko jechał ktoś z przeciwka, na której robiliśmy rzeczy, których nie należy robić w domu.

Wieczorem za promocyjny kod, który Mytaxi przysłało mi mejlem pojechaliśmy taksówką Mytaxi do Volvo, na imprezę świąteczną nazywaną wigilią. Jak co roku w miejscu wyprowadzonych samochodów, po których zostały ślady opon, stanęły stoliki.
Wystąpił prezes Volvo Polska, który powiedział, że zeszłoroczny błąd urzędników Ministerstwa Finansów doprowadził do tego, że w pierwszym kwartale sprzedali tyle samochodów, co zwykle w rok. Urzędnicy Ministerstwa Finansów powinni dostać nagrodę związku importerów (o ile taki istnieje). Później wystąpił szwedzki ambasador. Najciekawsze co powiedział, to od czasu Potopu stosunki szwedzko-polskie są bardzo dobre.
Później wystąpił Stanisław Sojka. Ładnie śpiewał. Ładniej niż w telewizji.

Wcześniej byłem w Faster Dogu oddać Pawełkowi 50 zł. Przyszła dostawa Stetsonów Pawełek występował więc w nowym kapeluszu. I to jest zła informacja, bo w meloniku jest mu dużo lepiej.

Dowiedziałem się, że dyrektor Zydel nie przyszedł zapłacić za odłożoną marynarkę, jak obiecał w piątek. Trzy miesiące pracy dla HGW i już nabiera jej zwyczajów.