Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bronisław Komorowski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bronisław Komorowski. Pokaż wszystkie posty

piątek, 27 marca 2015

26 marca 2015


1. W końcu udało mi się spać do ataku bożenowego budzika. Nie, żebym się jakoś specjalnie wyspał, ale zasadniczo nie powinienem narzekać.

Mam takie hobby, że lubię jeździć z samochodami na przeglądy rejestracyjne. Jeżdżę konkretnie do stacji przy 17 stycznia. To chyba wciąż tereny LOT-u. Chyba, że kolega Mikosz już je sprzedał. Pierwszy raz byłem tam, z właśnie kupowanym Suburbanem. Samochód przyjechał z Krzeszowic i się okazało, że od pół roku nie ma przeglądu. Głupio tak kupować auto bez przeglądu. Zaczęliśmy więc nerwowo szukać stacji. Był wieczór. Na pierwszej, gdzieś w Jankach pan widząc sytuację zaczął wywierać presję w celu pozyskania nienależnej korzyści majątkowej. Pojechaliśmy więc dalej. Pamiętam, że szukałem adresów na Era MDAII pierwszym telefonem produkcji HTC z jakim (bez świadomości, że to HTC) miałem do czynienia. Trafiliśmy na 17 stycznia, do – jak się później dowiedziałem – najdłużej działającej Stacji Kontroli Pojazdów w Warszawie. Było miło i profesjonalnie. Pan diagnosta dokładnie przejrzał auto i wbił w dowód pieczątkę. Ja zapłaciłem za Suburbana i się rozstaliśmy.
Od tego czasu tam jeżdżę. Z przerwą. O ile dobrze zrozumiałem – stacja należała do LOT-u, i kiedy kolega Mikosz zaczął LOT naprawiać – zlikwidował stację. Ale odrodziła się po pewnym czasie. Teraz już chyba nie jest LOT-u. I nie jest najstarsza, bo miała przerwę.

Czekając na moją kolej przejrzałem jakąś średnio aktualną „Rzepę” było w niej o przepisach, jakie chce wprowadzić Platforma Obywatelska, które z powodów ekologicznych uniemożliwiałyby wjazd starszych samochodów do miast. Rzecz wygląda słabo, bo mimo iż twórcy ustawy powołują się na przykład Berlina, zachowują się, jakby nie sprawdzili, jak niemieckie przepisy wyglądają.
Nie tak do końca nie chodzi tam o wiek samochodu, tylko o normę spalin, jaką spełnia. I tak, jak diesel musi się mieścić w Euro4, to benzynowemu wystarczy Euro1.
Niemcy od normy spalin uzależniają wysokość podatku drogowego. Sprawdza się więc czy auto wciąż wypełnia normy takie, jak w momencie pierwszej rejestracji. U nas nie ma to znaczenia.
Ważne, żeby spaliny mieściły się w ogólnej normie.
Nie rozpisując się – jeżeli ustawa wejdzie w wersji opisywanej – większość polskich samochodów nie będzie mogła wjeżdżać do centrów miast. Spełni się marzenie importerów i ludzi z pieniędzmi. Miasta bez korków, z wolnymi miejscami parkingowymi. A jak kogoś nie stać, niech jeździ rowerem. Polska racjonalna.
Lobbujący od lat za taką ustawą importerzy samochodów wierzą, że jeżeli wejdzie w życie – ludzie zaczną kupować nowe samochody. Głupi są. I to jest zła informacja.

2. Bożena poszła do teatru. Dramatycznego, na coś w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych. Zawiozłem ją, chwilę po tym jak wróciłem do domu zadzwonił mój ulubiony wydawca i wyciągnął mnie na knucie do Krakena. Zanim przyszedł zdążyłem wypić piwo słuchając, jak przy sąsiednim stoliku pan tłumaczy pani co to jest Mordor. I gdzie są jego granice. Opowiadał o tysiącach przyjeżdżających eskaemką pracowników korporacji. Bardzo to było poetyckie, ale nie wszystko słyszałem, gdyż był hałas. Przyszedł Wydawca i poknuliśmy chwilę wypijając po dwa piwa. Jak się zaczęliśmy zbierać przyszedł kolega Krzysztof z Żydowskim Księgowym.

Wróciłem do domu i od razu trafiłem na twitterową dyskusję o problemie euro w kampanii.
Dla każdego, kto ma minimalne pojęcie o rzeczywistości polityczno-ekonomicznej oczywiste jest, że praktycznie nie ma szans na wprowadzenie euro w najbliższym czasie. Ale to nie znaczy, że nie ma o czym rozmawiać. IMHO sztab kandydata Dudy popełniał błąd sprowadzając komunikowanie problemu do Bronkosklepu i drożyzny na Słowacji.
Jak zauważył jeden z moich przyjaciół dziennikarzy – Bronkosklep to koncepcja z tej samej parafii, co Kluzik-Rostkowska przebrana za hipiskę tańcząca pod budynkiem telewizji w 2010 roku.
Słowacka drożyzna też jest słaba, bo zawsze można 'metodą Wimera' znaleźć takie dane, z których będzie wynikać, że coś podrożało, coś potaniało, a średnio ceny się nie zmieniły. Można by też – tym razem moją metodą – pojechać do Lidla we Frankfurcie, porównać ceny z tymi w Lidlu w Słubicach i wykazać, że w Niemczech coś tam jest taniej a w Niemczech jest euro.

Od razu muszę napisać, że zarzucanie hipokryzji kandydatowi Dudzie, że sam zarabia w euro, a mówi, że jest przeciwko euro jest tak idiotyczne, że nie warto tego komentować. Nie warto, ale skomentuję. Po pierwsze hipokryzją by było, gdyby teraz forsował wprowadzanie euro. Zarabia w tej walucie naprawdę nieźle i traci wymieniając na złotówki. Nie są to wielkie kwoty, ale piechotą nie chodzą. Po drugie: kandydat Duda właśnie ciężko pracuje na to, żeby niezłe pieniądze w euro zamienić na mniejsze w złotówkach.

Argument, żeśmy się kiedyś na euro zdecydowali też jest słaby, bo przez jedenaście lat zmienił się i świat i my.

Wydaje mi się, że „problem euro” dziś nie sprowadza się do wprowadzania euro, tylko do stosunku do tego wprowadzania.

To, że teraz nie ma specjalnej możliwości wprowadzenia euro nie znaczy, że nie powinien być to temat do rozmowy.
Jest na fejsie strona „Czytałem Fukuyamę dla beki zanim to się zrobiło modne”.
W ciągu ostatnich paru lat stało się tyle – wdawać by się mogło – niemożliwych rzeczy, że obywatele mają pełne prawo zastanawiać się nad planami ewentualnościowymi.
Bo co będzie z euro, jeśli PO z SLD uzyskują w jesiennych wyborach większość konstytucyjną.

[nie wierzę, że to napisałem]
Jak się wtedy zachowa prezydent Komorowski? Będzie przeć do referendum? Chyba niekoniecznie.
W niedzielę po Loży pasowej w TVN24 puszczono dokument. Usłyszałem, że jakieś brytyjskie miasto wprowadziło własną nibywalutę i że to wzmacnia lokalny biznes.
Chciałbym, żeby mi ktoś spróbował to wszystko wyjaśnił. Na razie z jednej strony mam Bronkosklep, z drugiej nieco pogardliwe milczenie przerywane z rzadka oświadczeniami typu – euro jest dobre dla naszego bezpieczeństwa. I to jest zła informacja.

3. Bożena wróciła w stanie upojenia alkoholowego. Sztuka („Red”) była tak zła, że musieli pójść później z naszym przyjacielem Marcinem do jakiejś knajpy i wypić po butelce wina na głowę. 
Moja niechęć do obcowania z polskim teatrem ma głęboki sens. I to jest zła informacja.

środa, 25 marca 2015

24 marca 2015


1. No i się znowu obudziłem podejrzanie wcześnie. Popatrzyłem na zegarek i pognałem do telewizora, żeby zobaczyć konferencję pana Prezydenta. Skoro już nie spałem o tak dziwnej porze, niech byłby z tego jakiś pożytek.
Pan Prezydent zaprosił media na spotkanie o 8:30 w poniedziałek. Вот Джигит! Zaryzykował utratę głosów wszystkich ludzi mediów, którzy z tego powodu musieli wstać pewnie z godzinę wcześniej.
Z powodów ekologiczno-ekonomicznych wyłączam zasilanie telewizora i tunera NC+. Zanim tuner dojdzie do siebie trwa to chwilę. Ruszył o 8:27. Ze zdziwieniem zobaczyłem pana Prezydenta, który kończył przemówienie. Zacząć konferencję o czasie – to już dość egzotyczne. Zacząć ją kwadrans wcześniej – na to stać tylko kogoś nietuzinkowego.
Na konferencji pan Prezydent zaprezentował swój spot.Obejrzałem go sobie później. Jeśli mam być szczery – zbyt wiele z niego nie zapamiętałem. Sztabowcy pana Prezydenta postanowili podzielić Polskę na dwie części: racjonalną i radykalną. Tej drugiej symbolem miałyby być krzesła przynoszone przez Korwinowców na spotkania z Bronkobusami.
To jednak dość odważna koncepcja, żeby coś, co się stało symbolem polityki zagranicznej pana Prezydenta próbować powiązać z jego konkurentem. A do tego, jednocześnie uważać się za reprezentanta Polski racjonalnej.

Hasztag #PolskaRacjonalna zajął wysokie miejsce w twitterowych trendach. Poprzedniego wieczoru red. Magierowski na wieść o tym, że pan Prezydent w „Wyborczej” określi tak swoją część Polski napisał, że następnego dnia internet będzie pełen LOL-kontentu z takim hasztagiem. No i jak powiedział – tak się stało. Przy okazji się okazało, że spora ludzi nie zdawało sobie sprawy, że w szesnastu jeżdżących po kraju Bronkobusach zamiast Bronisława Komorowskiego jeździ jego tekturowy portret.
Bożena, kiedy o tym usłyszała zasugerowała, że ktoś powinien zrobić konkurs na szesnastu sobowtórów pana Prezydenta. Nikt zawczasu nie wpadł na ten pomysł. I to jest zła informacja, bo dziś mieszkańcy tych miejscowości, gdzie pan Prezydent się pojawił w tekturowej postaci czują się gorzej, niż ci, u których był wielowymiarowy. Tyle w Polsce jest podziałów, a tu jeszcze jeden.

2. Redaktor Piasecki zaprosił do studia byłego szefa WSI. Dla niektórych stał się więc jeszcze gorszy niż sam generał Dukaczewski. Bez sensu. Z tego, co generał mówił można się było dowiedzieć interesujących rzeczy i to niekoniecznie tych, które generał chciał powiedzieć.
Odwiozłem Bożenę do pracy. Odebrałem słynne już w pewnych kręgach amortyzatory i zawiozłem je do mechanika Jacka. Skorupa Supry ma już założone światła. Przeprowadziłem interesującą rozmowę o zaworze EGR, usłyszałem, że byłem pod koniec zeszłego roku widziany w TVN-ie. Podpisany – bloger (Musiałem być nieźle pijany, żeby wejść człowiekowi do telewizora i później nic nie pamiętać). Wróciłem do domu. Ale zanim wyszedłem na górę wpadłem na chwilę do Faster Doga, gdzie Pawełek naprawiał swój [tu chciałem napisać pewne określenie, które może być przez niektórych uważane, za język nienawiści, więc go nie napiszę] motocykl. Konkretnie montował coś, co łączy pedał od zmiany biegów ze skrzynią biegów. Montował skutecznie. Do sklepu przyszła jednakdostawa m.in. T-shirtów Religion. Nie miałem czasu ich oglądać. I to jest zła informacja, bo lubię T-Shirty Religion oglądać.

3. Pojechałem po Bożenę. Ciągle się nie mogę przyzwyczaić do tego, że nie ma mostu.
Obejrzałem program red. Lisa. Ciekawe doświadczenie. Człowiek zasadniczo wie, co każdy z gości powie, jak się będzie zachowywał prowadzący. Jak się program skończy. Jakie będzie przesłanie.
A tu taka niespodzianka. Polecam wszystkim, których kręcą polskie programy publicystyczne i woltyżerka (czy jak się tam nazywa ujeżdżanie koni).
W drugiej części wystąpił pan Olechowski. Słuchałem go ze zdziwieniem konstatując, że właściwie, to w sporej części się z nim zgadzam. To musi być starość. I to jest zła informacja.


sobota, 21 marca 2015

20 marca 2015


1. Kiedy się kładłem spać liczba polskich ofiar zamachu w Tunezji wynosiła siedem. Kiedy się obudziłem spadła do jednej, by po jakimś czasie urosnąć do dwóch. [By w końcu dojść do trzech. W Bogu nadzieja, że na tym się zatrzymać]. Piszę w tak obcesowy sposób, bo dlaczego mam się zachowywać lepiej niż najważniejsze osoby w Państwie.
Pan Prezydent, którego sztab dzień wcześniej ogłosił przerwę w kampanii od rana błyszczał w mediach. Kolega Rybitzki poszedł na Żurawią, żeby zobaczyć jak wygląda zawieszona kampania. No i się okazało, że wygląda zupełnie jak niezawieszona.
Coś jak głodówka rotacyjna posła Boniego.
Zadzwonił pan od Bilsteinów. Udało się je naprawić. Będę musiał w poniedziałek wziąć Bożenie auto i znowu się udać w labirynt uliczek o logicznie niezwiązanych nazwach. Wygląda na to, że Suburban będzie w końcu gotowy. Nie wiem tylko jak tę jego gotowość sfinansuję. I to jest zła informacja.

2. W TVN24 wystąpił Stephen Mull. Oglądanie Jego Ekscelencji zawsze poprawia mi humor. To, o czym mówi dowodzi, że nie wszystko naszym tytanom od polityki zagranicznej udało się zepsuć.
Pod Warszawą rozstawiła się bateria Patriotów. I to jest bardzo dobra informacja.

Swoją drogą ciekawe, kiedy di polskich polityków dotrze, że amerykańscy żołnierze mogą być u nas ciągle nie będąc stale. Pewnie nie szybko. I to jest zła informacja.

1979 roku w domu kultury na krakowskim osiedlu Piaski Nowe była wystawa poświęcona rocznicy wybuchu II wojny światowej. Wśród eksponatów był kajet jakiegoś pana, który czterdzieści lat wcześniej był pewnie trochę starszy niż ja trzydzieści pięć lat temu. Pan ten mieszkał na Piaskach. Ze wzgórza, na którym później wybudowano osiedle obserwował walki samolotów nad Krakowem. Obserwował i szkicował. Miał talent.
Do naszkicowania pojedynku rakiety Patriot z Iskanderem aż takiego talentu nie trzeba.

3. U red. Olejnik wystąpił prof. Balcerowicz. Trochę przykro było słuchać jak polityk wygrywa z profesorem. Komunikat Duda odpowiada za to, że podatnicy stracili trzy i pół miliarda jest jednak na poziomie dziadka Waldemara.
Choć właściwie nie ma się czemu dziwić. Obaj panowie zainwestowali strasznie dużo w projekt III RP.
Wręcz zabawny był moment, w którym red. Olejnik próbowała tłumaczyć profesorowi, że za większość strat odpowiadają SKOK-i wołomińskie, które z PiS-em nie mają nic wspólnego. Profesor zaczął tłumaczyć, że to nie ma znaczenia, bo SKOK-i to zło.

Redaktor Piasecki napisał na Twitterze: „Co by nie powiedzieć – zablokowanie ustawy dającej KNFowi nadzór nad SKOKami okazało się drogim błędem.”
Jestem cichym wielbicielem red. Piaseckiego. Uważam, że ma talent. Potrafi szybko ripostować i nie pozwala rozmówcom wchodzić sobie na głowę.
Niestety ciągle popełnia błąd polegający na tym, że traktuje media społecznościowe niezbyt poważnie. Zapomina, że nie jest jednym z miliarda twitterowiczów, że jest redaktorem Piaseckim, którego (prawie) codziennie można posłuchać w radio, a w piątek obejrzeć w telewizorze. A zapominając dość lekko sobie waży słowa.

Razem z red. Pieńkowskim zaczęliśmy z red. Piaseckim dyskutować. No i z tej dyskusji wyszło, że nikomu się nie chce czytać Konstytucji. A nawet jak ktoś już zacznie tę Konstytucję czytać, to czasem trudno ją zrozumieć.

Ale od początku. Szeroko rozumiana Platforma od kilku dni podnosi zarzut, że prezydent Kaczyński wysyłając ustawę podporządkowującą SKOK-i nadzorowi KNF do Trybunału Konstytucyjnego zablokował ją powodując wielkie straty.
Chwytliwy tekst. Prezydent Kaczyński nie żyje. Bronić swojej decyzji nie może. Podaje się od razu kwotę 3 500 000 000 zł. I od razu robi się z tego największa afera polityczno-finansowa Polski.

Od czego jest Prezydent? Prezydent jest od pilnowania Konstytucji (art. 126)
Na biurko Prezydenta trafiają ustawy. Prezydent może je podpisać. Wtedy wchodzą w życie. Może je zawetować – wtedy wracają do sejmu. Może je też odesłać do Trybunału Konstytucyjnego w celu sprawdzenia ich zgodności z Konstytucją.

Prezydent ustawy podpisuje, kiedy nie ma do nich zastrzeżeń. Wetuje – kiedy ma na to ochotę. Co się dzieje, kiedy ma podejrzenia, że coś w ustawie nie jest zgodne z konstytucją? Wysyła taką ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. I dopóki z tego Trybunału ustawa nie wróci – nie może jej podpisać.
Czy Prezydent może ustawę podpisać i później odesłać do Trybunału? Nie, gdyż może podpisywać ustawy o których konstytucyjności jest przekonany. Jest przecież strażnikiem Konstytucji (art. 126)
Czy Prezydent może podpisać ustawę częściowo? Nie, nie może.

Co zrobił prezydent Kaczyński? Ustawę o SKOK-ach wysłał do Trybunału. Co zrobił Trybunał? Stwierdził niekonstytucyjność kilku jej zapisów. [Więc trudno zarzucić prezydentowi Kaczyńskiemu, że oszukał wszystkich wysyłając dobrą ustawę do Trybunału, żeby ją zablokować]

Co by zrobił prezydent Kaczyński, gdyby jej nie wysłał do Trybunału Konstytucyjnego?
Złamałby Konstytucję.

Pamiętacie OFE i to, że Kancelaria Prezydenta Komorowskiego odmawiała udostępnienia opinii, na podstawie których prezydent Komorowski zdecydował się podpisać ustawę mimo wielu głosów, że jest niekonstytucyjna? Dlaczego odmawiała? Bo gdyby się okazało, że jest w nich coś, co by mogło świadczyć o niekonstytucyjności ustawy byłby to dowód na złamanie prawa przez prezydenta Komorowskiego.

Słowo „konstytucja” pada tu więcej razy niż „Duda” we wstępniakach red. Lisa.

Zła informacją jest, że dziennikarzom nie chce się zadzwonić do jakiegoś prawnika, który o Konstytucji ma pojęcie. I powtarzają spin wymyślony pewnie przez ministra Kamińskiego, bo któż inny by wpadł na tak łatwy do wywrócenia pomysł. Po telefonie do prawnika by można sprawdzić kto z posłów odpowiadał sprzeczne z Konstytucją fragmenty ustawy o SKOK-ach. Zaprosić go do studia i zapytać jak się czuje mając na sumieniu te 3500000000 zł.
Tylko lepiej nie mówić, że stracili te pieniądze prości podatnicy, bo to też nie jest takie proste.  

czwartek, 19 marca 2015

18 marca 2015


1. Po pierwsze wczorajszy kwiatek to nie krokus. Trwa dyskusja na temat tego, czy to krokus, zawilec czy przylaszczka.
Zadzwonił pan od bilsteinów. Nie udało się ich w prosty sposób rozebrać. I to jest zła informacja. Trzeba zrobić to siłowo, co będzie się wiązać z uszkodzeniem tzw. modułów. Nie wiem co to jest. Kosztuje 100 złotych.

Ministerstwo Obrony Narodowej wrzuciło na Twittera zdjęcie uroczystości z okazji 70. rocznicy walk o Kołobrzeg i Zaślubin Polski z Morzem. Na zdjęciu widać prezydenta Komorowskiego w kościele.
Zdziwiłem się, gdyż pamiętałem, że zaślubin Polski z morzem dokonał generał Haller w lutym 1920 w Pucku. Od 1920 do 2015 roku upłynęło więcej niż 70 lat. Później sobie przypomniałem, że za komuny wykreślono gen. Hallera zastępując go jakimś kapralem, który wrzucił obrączkę w 1945 (chyba nawet taka scena była w „Czterech Pancernych”). Zresztą czytałem gdzieś, że ta sytuacja nie miała miejsca, tylko zostało wymyślona później przez komunistyczną propagandę.
Jeżeli pan Prezydent nie przestanie być panem Prezydentem być może w sierpniu będzie świętował 101 rocznicę bitwy pod Grunwaldem.

2. Razem z kolegą Grzegorzem pojechaliśmy do Victorii porozmawiać z synem „Złotego Ułana”. Ale najpierw zostaliśmy zatrzymani przez kontrolerów biletów. Stałem jak debil z biletem w ręce, bo kasownik był w trybie „tylko karta” [Teraz już rozumiem co to znaczy]. Kontroler najpierw przysłuchiwał się naszej z Grzegorzem na temat kasownika rozmowie, później nas złapał. Wynegocjowałem najpierw, żebyśmy mogli dojechać na interesujący nas przystanek. Później ja oskarżyłem pana kontrolera, że specjalnie zablokował kasownik, by utrudnić nam skasowanie. A kolega Grzegorz wykonał atak z pozycji pryncypialnych powołując się na konstytucyjne prawa. Trwało to chwilę. Kiedy odmówiłem podania miejsca pracy, a kolega Grzegorz sfotografował wielokrotnie legitymację pana kontrolera ten się poddał. Oddał mi dowód, odwrócił się na pięcie i poszedł. Jego tolerancja na świrów najwyraźniej się wyczerpała.
Żeby nie było, że moje tłumaczenia, że nie miałem zamiaru oszukać Miasta Stołecznego nie były ściemą – osobiście zniszczyłem nieskasowany bilet.

Zasiedliśmy w lobby Victorii czekając na pana Jana. Jakoś nie myśleliśmy ani o „07 zgłoś się”, ani o zamachu na Abu Daouda. W końcu przyszedł pan Jan i zaczął opowiadać. Rozmawiał zasadniczo kolega Grzegorz. Mnie się było trudno w tę rozmowę wcinać. Ale chyba świat na tym dużo nie stracił. Pan Jan znany jest w Polsce z ufundowania pomnika „Złotego ułana” w Kałuszynie. Pan Jan jest majętnym człowiekiem. Prze lata był światowym potentatem w produkcji pocztówek ze zdjęciami gwiazd. Mówi, że wydrukował ich z miliard. I – jak na jednej nie ma zbyt dużego zarobku, to na miliardzie już się trochę zbierze. Poza zdjęciami gwiazd (najwięcej zarobił na di Caprio) pan Jan inwestował w nieruchomości. Zbudował klasycystyczny pałac w stylu stanisławowskim. I ćwiczy balet. Wystawił w swoim pałacu „Jezioro łabędzie”, w którym zatańczył. Generalnie ma chłop fantazję. I pieniądze na jej realizowanie. Choć chłop nie jest chyba odpowiednim określeniem, bo krew pan Jan ma błękitną.
Teraz chce wybudować łuk triumfalny. Z okazji setnej rocznicy bitwy warszawskiej. Ciut wyższy od tego paryskiego. Na łuku pięciometrowy Marszałek wskazujący ręką na wschód. Łuk z białego marmuru. Takiego, jak ten, z którego zbudowano Tadź Mahal. Marmuru o właściwościach granitu.

Uważam, że to zajebisty pomysł. Jak spotkam prezydenta obywatela Jóźwiaka – będę lobbował. Prezydentowi Obywatelowi ponoć zawdzięczamy maszt z flagą przed Arkadią, więc może się da namówić. Sytuacja czysta – pan Jan płaci za wszystko.
Jeśli Miasto nie będzie współpracować, to łuk mógłby powstać pod Radzyminem.

Pan Jan ma zamiar w przyszłym tygodniu wyzwać na pojedynek przywódcę brytyjskiej prawicy, który w sposób niepochlebny wypowiada się o Polakach pracujących z Zjednoczonym Królestwie. Kolega Grzegorz zapytał pana Jana, czy potrafi fechtować. Pan Jan odpowiedział, że nie ale się nauczy. I to jest zła informacja, bo jeżeli zasiecze brytyjskiego polityka to pewnie trafi do więzienia i z triumfalnego łuku będą nici.

3. Wybraliśmy się z kolegą Rybitzkim na biforek przed TweetUpem z Kandydatem Dudą. Do knajpy, która się chyba nazywała Warszawska. Ale głowy nie dam. Kolega Rybitzki poleca piwa produkowane w browarach pana Jakubiaka. Ja chyba wielbicielem nie jestem.
TweetUp był w Trzeciej Wazie, która chyba pisze się przez V. Kandydat Duda idąc w ślady ambasadora Mulla zebrał grupę ludzi, która by normalnie miała małe szanse się spotkać. Nie było posła Błaszczaka. I to jest zła informacja. Sztabowi kandydata Dudy znowu się udał bardzo śmieszny numer. Koło południa na 300polityce ukazał się tekst, w którym dwóch anonimowych spindoktorów Platformy mówiło, że PiS nie jest w stanie narzucać własnej narracji. Z godzinę później pojawił się trzeci tweet posła Błaszczaka. Pojawił się i przykrył wszystko. I konferencję pani Premier o zmianach w systemie podatkowym. I wizytę Prezydenta na Pomorzu.
Kiedy PO próbuje coś robić w temacie „Social Media” kończy się jak ze stroną naszprezydent.pl.

środa, 18 marca 2015

17 marca 2015


1. Platforma Obywatelska wyciągnęła za śmietnika projekt przepisów, wedle których mandat za fotoradar płaciłby właściciel samochodu – Państwo nie szukałoby sprawcy wykroczenia. Wyciągnęła ze śmietnika, do którego wrzucił te przepisy Trybunał Konstytucyjny. Przed laty. Trybunał, do którego wysłał je prezydent Kaczyński.
Dzisiaj prezydent nazywa się Komorowski, więc mała szansa, żeby zrobił to samo. Znaczy też je do Trybunału wysłał. I to jest zła informacja.

2. Umówiłem się z kolegą pod empikiem przy rondzie de de Gaulle’a. Więc znowu przeszedłem pod biurem komitetu wyborczego Bronisława Komorowskiego. Panowie robotnicy przyklejali do okna folię z napisem „Wybierz zgodę i bezpieczeństwo”. Szło im to opornie. W środku, za oknem jakaś pani jadła coś z plastikowej tacki. Na zewnątrz nie było pana, który zbierał podpisy. Zebrali 250 tys. Zasadniczo PKW sprawdza pierwsze 100 tys., więc następne można wpisać z palca, więc nie trzeba przed biurem zaczepiać ludzi. Interesujące ile podpisów zbierze PSL i dlaczego nie 50 milionów.
Wcześniej, przy Hożej widziałem jakieś kwiatki. Chyba przebiśniegi.
Dotarłem pod empik. Kolega zadzwonił, że się spóźni. Oglądałem sobie ludzi przechodzących przez rondo. I pięciu policjantów pod palmą. Jeden nawet miał motocykl.
Zacząłem się bawić moją nową zabawką. Note4. Ćwiczę się w pisaniu (rysikiem) tak, by działało rozpoznawanie pisma. [początek wczorajszych Negatywów tak zapisałem] jest to o tyle trudne, że od paru lat zasadniczo ręcznie nic nie piszę.
Szło mi całkiem nieźle dopóki nie przyszła cygańska orkiestra dęta i zaczęła grać. Pisanie, pilnowanie by przy tym nie wystawiać języka i niesłuchanie cygańskich dętych blaszanych naraz to dla mnie już zbyt wiele. I to jest zła informacja.

3. Sformatowałem sobie dysk, na którym wcześniej zbierałem wszystkie seriale i filmy do obejrzenia.I to jest zła informacja. Drugi raz w życiu zrobiłem coś takiego. W związku z tym zaczęliśmy oglądać drugą serię „Znudzonego na śmierć”. I to właściwie strasznie śmieszny film. Zasadniczo cieszę się, że nie jestem nowojorskim trzydziestolatkiem. [jeżeli życie nowojorskich trzydziestolatków jest wypadkową seriali „Znudzony na śmierć”, „Dziewczyny” i „CSI New York”]

niedziela, 15 marca 2015

14 marca 2015




1. Co ja właściwie wczoraj robiłem? Byłem na Nowym Świecie. Szedłem przez Żurawią. Obejrzałem przez okna biuro komitetu Komorowskiego. Na zewnątrz pan zbierał podpisy. Nie miał pustej kartki.
Pod Empikiem spotkałem koleżankę Rachoń, z którą ponarzekaliśmy chwilę na beznadziejność otaczającej nas rzeczywistości. To, czym się okazał „Esquire”. I na inne rzeczy. Dowiedziałem się dlaczego koleżanka Rachoń nie została szpiegiem. Ale nie mogę o tym napisać – z oczywistych względów.
Zauważyłem wyborcę Bronisława Komorowskiego. Był wystylizowany, z brodą, w niezłym płaszczu, z kotylionem. Szedł najpierw w jedną stronę z parasolem i panią (też miała kotylion). Wracał sam. Bez parasola, na którym namalowany był chyba sowi łeb. 

W Empiku kupiłem magazyn „Lavie”. Obejrzałem. Nie chciało mi się czytać. Na pierwszy rzut oka wariacja niegdysiejszego „Melemena”. Przygotowana bez zrozumienia źródła. Najśmieszniejsze jest to, że i tak „Lavie” jest lepsze niż „Esquire”. I to jest zła informacja.

2. Od czterech dni zbieram się, żeby napisać o in vitro. Niby wszystko mam przemyślane ale wciąż mi brakuje energii. Choć może bardziej niż energii, dostępu do raportów Kantar Media. A konkretnie informacji o tym ile kosztowała kampania promująca w telewizji program in vitro.
Teoretycznie mógłbym napisać prośbę o udostępnienie tej informacji do KPRM. Ale nie wiem jak to się robi. I to jest zła informacja.

3. HOUSE OF CARDS. UWAGA SPOJLER! W nie pamiętam już którym odcinku HoC, reporterka pisze tekst o prezydenturze i prezydencie. Ostry tekst. Przynosi go do redakcji. Tam słyszy, że jest zbyt jednostronny. I że mogą go opublikować jako felieton (nie mam specjalnego zaufania do tłumaczenia, a nie usłyszałem co tam jest w oryginale). Tylko jeżeli to zrobią, to ona przestanie być reporterką. I nie będzie już miała do tego powrotu.
Ciekawe ilu kolegów dziennikarzy zrozumiało na czym polega problem.

Na wtorkowym Tweetupie będę mógł zapytać. I to prawdopodobnie nie jest dobra informacja.

wtorek, 10 marca 2015

9 marca 1975*





1. Wstałem na „Kawę na ławę”.
Muszę sobie przygotować apel, który w tym miejscu będę wklejał co tydzień: Drogi redaktorze Rymanowski przestańże zapraszać posła Szejnfelda, bo to, że jest idiotą zdążył już udowodnić, a żadnej nowej wiedzy nie wnosi. Niemożliwe jest, że w Platformie Obywatelskiej nie ma już nikogo, kto by potrafił wnieść coś w nasze niedzielne poranki!
Nie sądzę, żeby ten apel na coś się zdał. I to jest zła informacja.

2. Po „Loży Prasowej” (prowadząca miała na sobie czerwone z kołem sterowym) obejrzeliśmy do reszty „Banshee”. Znaczy został nam jeden odcinek. Ten ostatni, którego jeszcze nie wyemitowano.

Napisałbym teraz SPOJLER ALERT, ale po lekturze ostatniego wywiadu red. Mazurka napiszę: UWAGA! PONIŻEJ UMIESZCZONE BĘDĄ WIADOMOŚCI DOTYCZĄCE TREŚCI SERIALU „HOUSE OF CARDS”, JAKIE NIE KAŻDY CHCE PRZECZTAĆ.
Na wszelki wypadek bym napisał, bo jak wczoraj na Twitterze wspomniałem o czymś, co wiadomo po paru minutach oglądania pierwszego odcinka, szybko wyjaśniono mi mój błąd.

Obejrzeliśmy dwa odcinki. Uderzyły mnie dwie sprawy. Pierwsza, że Doug Stamper kupił już w połowie 2014 roku krzywy telewizor Samsunga. Krzywy znaczy Curved. Nie wyglądał na specjalnie fana nowinek technologicznych. Druga – że Frankowi jednak o coś – poza władzą jako-taką – chodzi. No i jeszcze jedno w pierwszym odcinku Prezydent Stanów Zjednoczonych udziela (na żywo) wywiadu w telewizji. Dziennikarz jedzie po nim jak po łysej kobyle. Miejscami szydząc.
Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie takiej sytuacji w Polsce. I to jest zła informacja. Choć może kiedyś ktoś mnie zdziwi. Redaktor Piasecki?

3. Przez cały dzień prezydent Komorowski zwiedzał południe naszego pięknego kraju. Jako że przez cały dzień zajmowały nas seriale nie obserwowałem tej podróży. Docierały do mnie tylko odpryski dyskusji „powiedział o brudnych nogach!”, „kalosze!”, „ciupaga!”.
W końcu, wieczorem obejrzałem co się działo w Nowym Targu i Krakowie. No i jednej rzeczy nie da się panu Prezydentowi odebrać – samozadowolenia. Niestety to samozadowolenie z majestatem nie ma nic wspólnego.
Zauważyłem, że podczas przekrzykiwań wygwizdującym go tłumem panu Prezydentowi zmieniał się głos. Pan Prezydent zyskiwał dziwnej energii. Był w swoim żywiole.
Jakże on musi się nudzić w tym Belwederze.
Jakże smutno wyglądał krakowski obrazek, gdzie pan Prezydent otoczony przez miejscowych rektorów odpowiadał na zaczepki korwinowców.
Oczyma duszy widzę, jak pan Prezydent idąc do Jaszczurów trąca łokciem w bok któregoś z profesorów mówiąc: nieźle im nagadałem, nie?
Impreza w Krakowie była żenująca. I to jest bardzo zła informacja, bo dużo poważnych ludzi zaangażowało w nią autorytet swój i instytucji przez siebie reprezentowanych.

Wolałbym, żeby na Prezydenta Rzeczypospolitej nie porykiwać czy gwizdać. Jest tyle kulturalnych sposobów utrudniania przemówień. Można klaskać, śpiewać pieśni patriotyczne, grupowo recytować poezję romantyczną. „Pana Tadeusza” pan Prezydent zna świetnie. Już go kiedyś czytał.

To, że w gwizdanie w Nowym Targu zamieszana była posłanka PiS to bardzo ciekawa informacja. Gdybym był publicystą 300polityki, bym to skomentował jakoś tak: Skoro w tak – wydawać by się mogło – zwartej i twardą ręką rządzonej partii, w tak ważnym jak wybory prezydenckie momencie, posłanka rozpoczyna, w taki sposób osobistą kampanię wyborczą, to może świadczyć o kryzysie przywództwa w Prawie i Sprawiedliwości.
Ale skoro nie jestem, to skomentuję to cytatem z księgi Koheleta: Stultorum infinitus est numerus.


*Tytuł jest z okazji urodzin mojego brata.

poniedziałek, 9 marca 2015

8 marca 2015


1. Nie akredytowano mnie na konwencji pana Prezydenta. I to jest zła wiadomość, bo w ten sposób nie powstał tekst „Konwencja okiem hejtera”.
Powstanie więc „Konwencja okiem ultrahejtera
Nie bez przyjemności oglądałem nawalankę w socjalmediach. Podstępną zemstę sztabowców PiS za zajęcie przez sztabowców PO domeny jutromanaimiepolska.pl
Zrobiłem sobie własny plakat na naszprezydent.pl, niestety nie zdążyłem go upublicznić, bo po tym jak poseł Tyszkiewicz oficjalnie ogłosił, że strona nie jest oficjalnym ich działaniem – wszystko znikło.
Jak napisał na Twitterze @exen „Whoever came up with this is either a complete moron or a political genius”. Coś mi się wydaje, że to drugie jest raczej mało prawdopodobne.
Później z radością zobaczyłem o tym, że sztabowcy PO pamiętają o „Kubusiu Puchatku” a konkretnie o Prosiaczku. „Go Bron” to chyba nawiązanie do prosiaczkowego dziadka.
Pan Prezydent wjechał na salę autobusem. Z półtorej godziny przebijał się przez tłum. No dobra. Dwadzieścia minut. Widać było, że pan Prezydent ma tradycyjny stosunek do podziału ról w rodzinie. Jego biedna małżonka przebijała się metr za nim.
Zaczęli przemówienia goście. Najpierw o maratonie mówił chodziarz z TVP. Poprzednim razem słuchałem go, kiedy prowadził konferencję dotyczącą cateringu na Narodowym przed Euro2012.
Z przemówienia aktora Pszoniaka nic nie zapamiętałem.
Zdziwiłem się, że nie wyłączono mikrofonu Janowi AP Kaczmarkowi, gdy ten brutalnie zaatakował pana Prezydenta przypominając mu, że ma inicjatywę ustawodawczą. Przemawiała też jakaś dziewczynka, która chciała spotkać pana Prezydenta i jej się udało. Premier Buzek, któremu też się udało. Była też jakaś pani z dzieckiem o imieniu Bronek i startupowiec, którego chyba poznałem kiedyś w Bukovinie. Był też kuzyn pana Sonika i prezydent Majchrowski. Później min. Bartoszewski przyznał, że się wybiera na tamten świat. Na koniec wystąpiła premier Kopacz, której minister Kamiński napisał przemówienie na motywach reklamówki pani Clintonowej. Tej z telefonem. Pani premier atakowała krwiożerczo. A przynajmniej tak się wydawało ministrowi Kamińskiemu. Nie zauważyłem kiedy zasnąłem. Chyba przed Janem AP Kaczmarkiem. W końcu przemówił pan Prezydent. Ciekawe, czy na kartce miał napisane „tutej”.
Przespałem całe przemówienie. Ocknąłem się, kiedy pan Prezydent raczył powiedzieć, że nie stać nas na przypadkowe inwestycje. Przypomniało mi się lotnisko w Radomiu. Ekrany przy autostradach. Zylion Aquaparków. Pendolino. I od tego przypominania znowu zasnąłem.
Przez sen usłyszałem, że KanPrez powstaje program dla wsi. Kiedy otwierałem jedno oko, widziałem, że młodzieży za panem Prezydentem definitywnie skleiły się oczy.
Później ogłoszono hasło. Wybierz skodę i bezpieczeństwo usłyszałem. Ale to jednak nie była prawda.


2. Pan Prezydent wsiadł do szesnastu Bronkobusów. Ja wsiadłem do BMW i pojechałem zatankować. Gaz wciąż zdecydowanie poniżej 2 zł. Benzyna za to nieco podrożała. I to jest zła informacja.
Przeczytałem wywiad red. Mazurka z panią językoznawcą. I chyba będę się starał nie pisać już więcej socjalmedia. No i wiem już jak pisać „michniki, kuronie”.

3. Profesor Nałęcz uważa, że słowo establishment ma znaczenie pejoratywne. I to jest zła informacja, bo to niby prawdziwy profesor. Inny profesor, Śpiewak uważa, że będzie druga tura wyborów. I – co ciekawe – wierzy bardziej niż Andrzej Urbański.
Obejrzeliśmy kolejne odcinki „Banshee”. Trzeci sezon zdecydowanie najlepszy.

A, przypomniało mi się zdanie, które usłyszałem parę dni temu. Chodzę po Warszawie i pytam różnych mądrych ludzi dlaczego wygaszany jest Instytut Zachodni. No i ktoś mi powiedział – chyba żartując – żeby sprawdzić, czy ktoś nie jest zainteresowany nieruchomościami, w których Instytut Zachodni się mieści. Chyba żartując, bo się obaj roześmieliśmy. Ale przypomniały mi się różne historie z miasta Łodzi. Wybory idą. Może się coś zmieni, więc niektóre sprawy trzeba przyspieszać.

niedziela, 8 marca 2015

7 marca 2015


1. No więc wstałem. I jak stałem poszedłem do Aïoli na śniadanie prasowe MINI. Piszę MINI, bo się dowiedziałem, że MINI się tak pisze.
W Aïoli tłum. Przed Aïoli stało MINI takie jak to, którym jeżdżę, tylko w brzydszym kolorze, bo niebieskie nie zielone. Przepraszam, nie w kolorze british racing green. Niebieski pewnie też ma jakąś specjalną nazwę. Ale to bez znaczenia, bo jest brzydszy.
Używam wciąż nazwy Aïoli, bo skoro udało mi się znaleźć to i z dwiema kropeczkami, to żal używać zaimka. No więc w Aïoli na piętrze zebrał się tłumek dziennikarzy chyba lajfstajlowych. Piszę „chyba”, bo większości nie znałem. Za oknem grupa budowlańców trzymała folię okrywającą samochody. Ktoś postanowił naprawić krzywdę, jaką wyrządził MDM i zaczął zabudowywać dziurę, która została po budynkach niegdyś stojących przy koszykowej. Lano strop kolejnej kondygnacji. Folia chroniła samochody przed uszkodzeniami. Budowlańcy trzymali, żeby jej nie zwiało.
Część Aïoli jest teraz inspirowane przez MINI. Znaczy przeprojektował tę część architekt Płoski. Nie przepadam. Aïoli ma coś robić z placem konstytucji razem z Miasto jest Nasze i Bęc Zmianą. Nie bardzo wiem co, ale mam nadzieje, że im nie wyjdzie. Inaczej – skoro zaangażowane ma być Miasto jest Nasze, to raczej im nie wyjdzie.
Reasumując: jedzenie w Aïoli niezłe. Na stołach (u góry) stoją modele MINI (ładne). A najważniejsze, że nad wejściem jest napis MINI. Jak na razie nowe MINI kojarzą mi się wyłącznie pozytywnie, więc kiedy będę przechodził placem Konstytucji będzie mi się poprawiał nastrój.

Zaprezentowano wykuty ze ściany podpis Michaela Jacksona. Król Popu był w Aïoli, kiedy jeszcze nikt o nazwie Aïoli tu nie słyszał, a samochody Mini wciąż jeszcze produkowane były przez angielskich kowali z klasyczny, brytyjski sposób – znaczy byle jak.
Podczas prezentowania podpisu puszczono wiązankę przebojów Michaela Jacksona. I to jest zła informacja, bo od razu mi się przypomniało, jakiego dzień wcześniej miałem kaca.

2. Kandydat Duda, gdzieś w świętokrzyskim rozpalił w kominku. Prezydent Komorowski na poznańskim rynku zapiął rozporek. To w TVN24. (Cała prawda, całą dobę).
Później Superstacja odkryła, że w japońskim parlamencie, chwilę po tym, jak prezydent wyszedł na coś, co nie było fotelem, bo na fotel było zbyt niskie, jakaś pani powiedziała „Ja pierdolę”.

Najpierw myślałem, że to raczej mało prawdopodobne, że się raczej wszyscy przesłyszeli. Bo skąd by się taka pani wzięła? Albo z – tu napiszę, jakbym był starszym analitykiem – KanPrez, albo z ambasady. Ale przypomniała mi się historia z Pont du Gard sprzed 25 lat. Nie całych, bo to było w czerwcu. A może w lipcu.
W każdym razie z budki telefonicznej (głowę bym dał: z której widać akwedukt) próbowałem się dodzwonić do Polski. Naprzeciw, w drugiej budce próbował się dodzwonić pan, o wyglądzie kulturalnego ojca rodziny. Ja próbowałem, on próbował. Nic z tego nie wychodziło. Było ciepło (jak to na południu Francji). Ja próbowałem. On próbował. Bez efektu. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Ja próbowałem. On próbował. Bez efektu. Słońce grzało. Gardon sobie płynął chyba stosunkowo majestatycznie. On próbował. Ja próbowałem. Bez efektu. Słońce grzało. Ja próbowałem. On próbował. Bez efektu. W pewnym momencie pan ładnie się do mnie uśmiechnął i powiedział „kurwa mać”. Ja się do niego uśmiechnąłem równie ładnie i odpowiedziałem (już nie pamiętam) coś o tym, że się trudno dodzwonić, czy że telefony są denerwujące. Pan się zrobił strasznie czerwony, bo przecież nie myślał o tym, że ktoś może rozumieć, co mówi. To było 25 lat temu. Wtedy spotkanie kogoś z Polski na francuskiej prowincji było podobnie prawdopodobne jak dziś spotkanie kogoś mówiącego po polsku w Tokio.
Kiedyś było prosto. Byle kto się ani do dyplomacji, ani tym bardziej do KanPrez nie mógł załapać. A tylko byle kto używał wtedy takich wyrazów. Dzisiaj jest inaczej. I to jest zła informacja.

3. Kierowca Hołowczyc miał proces z Policją w sprawie przekroczenia prędkości o jakieś sto kilkanaście kilometrów na godzinę. Nie przyjął mandatu, bo się okazało, że stare policyjne pojazdy z wideorejestratorami mierzą wyłącznie prędkość radiowozu. Prędkość drugiego pojazdu ustalana jest na oko. Przypomina to trochę dowcip, w którym radziecki milicjant ustalał prędkość pojazdu na podstawie dźwięku, jaki wydawał przejeżdżając.
Ja tam bym wolał państwo, w którym wszystkie wątpliwości działają na rzecz obywatela a policja wykroczenia udowadniała w niepodważalny sposób.
Ale nie o tym. O sprawie zrobiło się głośno. Odezwali się natychmiast domorośli fachowcy od bezpieczeństwa w ruchu drogowym.
Skądinąd sympatyczny człowiek napisał na Twitterze: „kiedyś w Niemczech rozpędziłem się S500 przyjaciela do 220, to jest zero szans na jakąkolwiek reakcję, IMO samobójstwo”.

Są ludzie, którzy uważają, że samobójstwem jest wsiadanie do samolotu. Są tacy (jak ja) dla których irracjonalne jest jeżdżenie na nartach. O wspinaczce nie wspomnę, bo ta idiotyczna jest chyba dla większości rozsądnych ludzi.
Ale o co mi chodzi? Bo nie o ekstremalne sporty. Jest taki kraj, w którym nie ma ograniczenia prędkości. Znaczy są, ale w miejscach, gdzie być powinny. Redaktor Pertyński opowiadał kiedyś historię o pewnym panu, który w tamtym kraju wygrał odszkodowanie od władz za to, że na drodze ktoś niepotrzebnie ograniczył prędkość. To autostrada była. Pan musiał jechać z prędkością 120 (chyba) km/godz. A chciał szybciej. Sąd przyznał mu milionowe odszkodowanie. Władza nie jest od ograniczania prędkości, tylko od tego, żeby na drogach było bezpieczniej.

Mercedes klasy S, który przy prędkości 220 km/godz. daje zero szans na jakąkolwiek reakcję jest zepsuty. I jeżdżąc nim stwarza się większe zagrożenie niż kiedykolwiek Krzysztof Hołowczyc. Samochody się różnią. Są takie, do których lepiej wcale nie wsiadać. Inne, przy 80 km/godz. są w stanie dają małe szanse na przeżycie. Inne są zaprojektowane tak, żeby przy prędkości 300 km/godz. zachowywać się tak, jak inne jadące trzy razy wolniej.
Samochody się różnią. Jako wychowany w garbusie – długo nie mogłem uwierzyć, że się da jeździć szybciej niż 100 km/godz. Da się.
Różnią się również kierowcy. Nie każdy zdąży się nauczyć dobrze prowadzić. Ale to nie znaczy, że inni się nie nauczą.

Hołowczyc nie powinien przekraczać dopuszczalnej prędkości. Ale mam poważne podejrzenia, że większość ludzi, którzy nazywają go potencjalnym mordercą codziennie na drodze stwarza dużo większe zagrożenie niż on jadąc GTR-em dwie paczki po prostej drodze z szerokimi poboczami. I to jest zła informacja.  

wtorek, 3 marca 2015

2 marca 2015


1. Nie pamiętam, kiedy ostatnio w niedzielę wstałem tak wcześnie. Na wszelki wypadek poszedłem się zdrzemnąć do wanny. Ale jak już do wanny wszedłem, to mi się spać odechciało. Korzystając z okazji postanowiłem posłuchać programu red. Olejnik. Chwilę mi zajęło zainstalowanie aplikacji Radia Zet, bo przez przeglądarkę nie szło. Zainstalowałem. Ruszyło akurat kiedy sekretarz Gawkowski mówił red. Olejnik, że w 1989 roku miał 9 lat. Grubianin.

Wrzaski pani Moniki obudziły Bożenę, musiałem więc wyjść z wanny. Włączyłem TVP Info, ale jakoś mnie nie wciągnęło. Później, w „Kawie na ławę” poseł Kłopotek przyznał, że był jednym z tych pięćdziesięciu biznesmenów, których prezydent Komorowski zabrał ze sobą do Japonii.
Z panem Prezydentem w Japonii była też pani prezydent Łodzi. Ciekawe, czy też jako biznesmen.
Poseł Kłopotek później mówił coś o DNA gęsi, ale nie bardzo zrozumiałem o co mu chodziło.
Powiedział też, że pan Prezydent jest znany z „takiego chłopskiego zachowania”
Poseł Mastalerek przestał za to powtarzać swoje dowcipy. I to jest dobra informacja. Powtórzył za to dowcip pana Czarzastego i to jest zła informacja. Ale nie aż tak. To właściwie niesamowite jak szybko się zmienia. Jak tak dalej pójdzie, to PiS-owcy powinni postawić Hofmanowi pomnik. Za wyrzucenie Hofmana z partii. Gdyby nie Hofman nikt by Hofmana z PiS-u nie wyrzucił.

Sąsiedzi z naprzeciwka wywiesili flagę. Zawsze na nich można liczyć.

2. Po „Loży Prasowej” ruszyliśmy na zachód. Parę dni temu się zastanawiałem, czy to, że Vito nie chce ruszać z dwójki to efekt momentu silnika i skrzyni biegów, czy raczej mojego kaca. I wyszło, że jednak kaca, bo to nie z dwójki nie chce ruszać, tylko z czwórki.
Od kiedy pamiętam zawsze wśród znajomych miałem kogoś, kto miał busa. I to był albo ojciec dużej rodziny, albo właściciel psów, albo biznesmen. Albo ktoś, kto lubił wozić dużo rzeczy w samochodzie. Właściciel busa zawsze był w stanie wytłumaczyć sens posiadania busa. Na ogół logicznie. Dziś się trochę pozmieniało, bo firmy motoryzacyjne wprowadziły odmiany samochodów, które są zaprojektowane specjalnie dla ojców dużych rodzin, specjalnie dla posiadaczy psów. Oni raczej Vito nie kupią. Vito jest samochodem dla biznesu.
Porównując zasadniczo nieporównywalne (kto mi zabroni). Porównam Vito z XC70. Jest połowę tańsze. Mniej pali. Ma wygodniejsze fotele. Jest za to głośne. Ale da się wytrzymać. Nawet 14 godzin z przerwą. Niezbyt długą.

Omijaliśmy kulczykowe bramki. We Wrześni skręciłem bardziej w stronę Rynku, żeby pokazać Bożenie pomnik Wrzesińskich Dzieci, który oglądałem we czwartek podróżując Dudabusem. Przy okazji zauważyliśmy, że we Wrześni jest sporo naprawdę ładnych budynków.

Do Rokitnicy dojechaliśmy chwilę przed zmrokiem. Zdążyłem zauważyć, że Jeżyk – czwarta z choinek (po Żyrafie, Flipie i Flapie) ma się dobrze. Z pomocą sąsiada Gienka rozładowaliśmy samochód i ruszyliśmy dalej. Na drodze do Węgrzynic przed autem przeleciały dwie sarenki. W dość bezpieczny sposób. Ale i tak zacząłem się zastanawiać, co by było, gdybym tę drugą trafił.
W Nevadzie w Poźrzadle też nie było Jarzębiaku. Wcześniej nie było go w Makro. Wcześniej w pięciu sklepach monopolowych. Gdyby ktoś gdzieś zobaczył Jarzębiak – proszę o informację. Od Poźrzadła prowadziła Bożena. Ja się zabrałem za pisanie Negatywów. Nie szło mi najlepiej, bo jednak 10-calowy tablet z dziwnie działającą klawiaturą dawał ograniczony komfort pracy.
Kiedy dojechaliśmy do Berlina z nieba leciało coś, co było rzęsistym deszczem o temperaturze deszczu ze śniegiem. I to była zła informacja.
Odkryłem nowy sposób wjeżdżania do Berlina. Przed lotniskiem skręca się w prawo. I jedzie strasznie szeroką drogą, po której prawie nic nie jeździ, bo wszyscy wolą nową autostradę. Jedzie się i jedzie, aż się dojedzie do parku, który trzeba objechać wkoło. Platanową aleją. Później się jedzie wzdłuż rzeki, koło wielkiej O2 World, i jakoś się dojeżdża na Alexanderplatz. Muszę przyznać, że rzygałem wewnętrznym Ringiem. Choć z drugiej strony na Tempelhof zawsze przyjemnie jest popatrzeć. Paliwo w Berlinie wciąż jest tańsze niż na stacjach przy A2.

3. Bożena z wielkim poświęceniem bohatersko prowadziła (nie lubi jeździć w nocy). Ja pisałem Negatywy. Napisałem. Opublikowałem. Profesor Żerko i tak narzekał, że późno.

Profesor Żerko napisał parę dni temu, że właśnie się odbywa wygaszanie Instytutu Zachodniego. I to jest bardzo zła informacja. Póki nie podejmiemy decyzji o podzieleniu Polski na landy i włączeniu ich do Republiki Federalnej powinniśmy dbać o takie jak Instytut Zachodni instytucje, a raczej się nie zanosi, żebyśmy taką decyzję szybko mieli podejmować.
Gdyby osoba odpowiedzialna za sytuację Instytutu była Czechem – mógłbym jakoś zrozumieć jej do Instytutu stosunek.

Moja ciotka. Dokładniej córka siostry mojej babci jest numizmatykiem. Opowiadała kiedyś dykteryjkę, jak na jakimś sympozjum jakiś gość z Czech usłyszał nazwę Instytutu. Zdziwił się bardzo i powiedział, że u nich od takich spraw instytutu nie ma. Jeżeli nie wiecie o co chodzi sprawdźcie, co po czesku znaczy záchod. Mój Boże zacząłem powtarzać dowcipy.

Do Warszawy dojechaliśmy po czwartej. I to jest zła informacja.


niedziela, 1 marca 2015

28 lutego 2015


1. Obudziłem się w stanie ciężkim. I to nie tyle przez wypitą w Dudabusie flaszkę Jacka, co później zjedzoną kolację poprawioną średniej jakości winem z Lidla.
No więc się obudziłem i za bardzo nie mogłem do siebie dojść. No i przeczytałem, że zmarł Bohdan Tomaszewski. I to była pierwsza zła wiadomość. Nie, żebym jakoś specjalnie oglądał tenis w telewizorze. Ale pan Bohdan był od zawsze. Teraz go nie ma. Im mniej będzie takich, którzy byli od zawsze, tym prędzej się będzie trzeba samemu pakować.

Mój brat przez chwilę trenował tenis. Był wtedy małym grubaskiem. Lata 80. Pojechaliśmy na wakacje do Międzybrodzia Bialskiego. W ośrodku był kort. Na korcie grywali panowie dyrektorzy. Mój brat prosił, żeby mu pozwolili ze sobą zagrać. Prosił i prosił. W końcu uprosił. Któryś z dyrektorów nie chciał wyjść przed małżonką (czemuż nie miała to być małżonka) na niewrażliwego na prośby dziecka. Po chwili sytuacja wyglądała tak: po jednej stronie siatki stał mały, gruby chłopiec i od niechcenia odbijał piłki to w jeden, to w drugi róg kortu, po drugiej, czerwony dyrektor w stanie przedzawałowym miotał się po korcie. Chłopiec robił to w taki sposób, że dyrektor zawsze ostatkiem sił był w stanie do piłki dobiec. Trwało to na tyle długo, że wokół kortu zdążyli się zebrać gapie. Nie pamiętam jak mecz się skończył. Pamiętam, że następnego dnia dyrektora ani małżonki już nie było. I chyba nikt więcej z moim bratem nie chciał już grać.

2. No więc cierpiałem w ciszy w łóżeczku, kiedy zaczepił mnie Eryk Mistewicz, pytając o toyotę Yaris. Na początku myślałem, że chodzi o tę, należącą do sekretarz redakcji magazynu „Esquire”, którą przytarła Bożena parę dni temu. Ale szybko się okazało, że wcale, że nie.
Otóż – za red. Czuchnowskim – minister Sienkiewicz stworzył był specjalną grupę, która inwigilowała szefów służb specjalnych. W związku z tym, że rzeczeni szefowie mieli pojęcie o policyjnej robocie potrafili rozpoznać samochody używane przez służby do inwigilacji, postanowiono kupić kilka Yarisów, elektronikę wepchnięto do tzw. trumien – bagażników dachowych. Ten chytry plan mógł powstać w głowie samego ministra Sienkiewicza. Toyota Yaris – samochód zupełnie niekojarzący się ze służbami. Na pierwszy rzut oka.
Na pierwszy rzut oka, bo gdyby pod moim domem stał przez parę godzin Yaris, w którym siedziałoby dwóch mężczyzn. Zdecydowanie heteroseksualnych mężczyzn – sam bym zadzwonił po Policję.

Rozmawiałem później o ministrze Sienkiewiczu nie powiem z kim. Nie powiem kto przez cały czas uważa ministra Sienkiewicza za osobę o wybitnej inteligencji i wielkiej wiedzy na tematy wschodnie. Uważa też, że minister Sienkiewicz kocha miłością wielką premiera Tuska. Ja mam nieco inne zdanie. Uważam, że minister Sienkiewicz, kiedy wszedł na poważenie do platformianej polityki doszedł do wniosku, że ktoś o tak wybitnym intelekcie jak on, jest w stanie zostać królem dżungli, zwłaszcza, że premierowi Tuskowi tak łatwo szło. A przecież minister Sienkiewicz jest najmądrzejszy na świecie. Kto inny by wpadł na tak świetny pomysł jak inwigilowanie z Yarisów.
Nie mogę powiedzieć kto uważa, że za przeciekiem do red. Czuchnowskiego stoi minister Schetyna. I, że jest to zemsta za Instytut Obywatelski, który był ministra Schetyny oczkiem w głowie. Bardzo mi się ta idea podoba – bo nie ma nic śmieszniejszego jak frakcje w rządzącej partii szczują na siebie specjalne służby. Za plecami ministra Sienkiewicza nie ma już Donalda Tuska, więc pewnie źle się to wszystko dla niego skończy.

Część tzw. prawicowego Twittera nie mogła darować red. Czuchnowskiemu, że porównał działania ministra Sienkiewicza do działań członków rządu PiS. I to jest zła informacja. Bo powinni się cieszyć, z tego jak bardzo krytykuje ministra PO. Dziś red. Czuchnowski nie zna chyba żadnego gorszego określenia niż to porównanie.

3. Udałem się na ulicę Daimlera w celu odebrania mercedesa Vito. Trasę pokonywałem częściowo piechotą, częściowo WKD. W drodze rozmawiałem z jednym z moich ulubionych informatorów, który opowiadał o imprezie u redaktora pewnego lajfstajlowego magazynu, która miejsce miała dzień wcześniej. Otóż pewna gwiazda wybiegów własnoręcznie demontowała łazienkowe lustro, żeby je użyć do tego, do czego według redaktorów „Wprost” używa się talerzyków z Ikei.

Kupiłem pierwszy numer magazynu „Esquire”. Na pierwszy rzut oka lepszy niż zerówka, ale bałem się zacząć czytać. Zwłaszcza, że literki zbyt małe, a w WKD trzęsło.
Mercedes okazał się strażacko czerwony. I z manualną skrzynią biegów, zestrojoną tak, że się za bardzo nie da ruszyć z dwójki. Chyba, że to był kac. W każdym razie samochód się bardzo dobrze zapowiada.

Wieczorem zobaczyłem film z wizyty jaką prezydent Komorowski raczył odbyć w japońskim parlamencie. Jestem na tyle stary, że pamiętam czasy prezydentury Lecha Wałęsy.
Bronisław Komorowski jest Lechem Wałesą XXI wieku. I to jest zła informacja.  

czwartek, 26 lutego 2015

26 lutego 2015


1. Bożena parę dni temu była na premierze „Marii Stuart”. Przyniosła stamtąd marcową (jak wiadomo mamy już marzec) „Urodę Życia”. Ja tam się odbiłem już od edytorialu, Bożena poczytała więcej. Wywiad z Izą Kuną. Opowiadała o swoim ojcu, który mimo kryzysu, kartek, zawsze jakoś doprowadzał do tego, że lodówka była pełna. „Zawsze wszystko było”. „Jakimś sposobem”. Ojciec pani Kuny był szefem kadr w dużym zakładzie w małym mieście.
Szkoda, że „Resortowe dzieci” są tak złą książką. Jeszcze chwila i nikt nie będzie się zastanawiał jakim sposobem za komuny jedni mieli dobrze, inni źle. Oczywiste będzie, że ci, który mieli dobrze potrafili się jakoś zakręcić, a ci, którzy nie – nie.
I to jest zła informacja.

2. Razem z moim ulubionym wydawcą pojechaliśmy do mojego ulubionego sklepu z zegarkami. Sklepu, który był tak ważny w karierze ministra Nowaka. Panowie ze sklepu powiedzieli, że minister Kamiński nie był ich klientem. Gdyby był, to by pewnie nie powiedzieli, że był, ale tym razem wyraźnie powiedzieli, że nie był. Więc raczej nie był.

W sklepie można kupić zegarki marki Paul Picot ale modelu, który jest w posiadaniu ministra Kamińskiego nigdy nie mieli. Zresztą wypowiadali się o tym konkretnie zegarku z pewnym dystansem. Z tego dystansu wyniosłem, że kupić go to trochę jakby się zdecydować na limitowaną wersję opla Astry – myśląc, że będzie to kiedyś egzemplarz kolekcjonerski.
Dużo ciekawszy jest drugi zegarek odnaleziony przez „Fakt” na ręku pana Ministra. Schwarz Etienne to firma z większymi tradycjami. Panowie przeglądali strony internetowe i nie mogli znaleźć modelu Roma La Classica w cenie 30 tys. złotych. Wciąż wyskakiwał im złoty za 20 tys. dolarów.

Panowie byli wyraźnie dotknięci słowami prezesa Kaczyńskiego o ludziach noszących zegarki za ponad 30 tys. złotych. Tłumaczyli, że mądrze kupowane są dużo lepszą lokatą kapitału niż lokaty bankowe. Zaserwowali mi serię opowieści ekstremalnych np. o jakimś roleksie, którego wartość z 300 urosła do 900000 dolarów.
Sugerowałem, żeby na wystawie sklepu umieścili informację: porządne zegarki za mniej niż 10 tys. złotych. Posłowie powinni być zainteresowani.
Mają na przykład w komisie omegę taką jak była na księżycu. Chcą za nią jedyne 9000 zł, choć średnia jej cena to ponoć 15 tys.
Poseł kupi, jak „Fakt” ją wypatrzy pokaże agentom CBA rachunek i ma spokój.

Smutna prawda jest taka, że żyjemy w kraju, w którym zegarek wart 5 tys. euro uchodzi za ekstrawagancję. I to jest zła informacja.

3. Wracając wpadłem do Faster Doga. Pani Bąbałowa ma internetowego wielbiciela o imieniu Brian, który jest z Ameryki, ma psa i motocykle. Brian prawił jej komplementy na fejsie, Pawełek zastanawiał się co z tym zrobić. Zaczął szukać odpowiedniej wielbicielki. Nawet, gdyby znalazł, to by się to nie liczyło, bo to nie pani Bąbałowa szukała Briana, tylko sam się znalazł.
Zastanawialiśmy się przez chwilę z Pawełkiem, co ma zrobić, żeby być atrakcyjny dla amerykańskich wielbicielek. Wyszło, że nic. Bo ma już motor, tatuaże, psa (niby małżonki, ale nikt nie musi o tym wiedzieć) i fajnie się ubiera. Cóż, pozostaje więc tylko czekać.

Wieczorem w Krakenie spotkałem się z dyrektorami Ołdakowskim i Zydlem. Jeśli mam być szczery, to w rozmowach o Warszawie interesują mnie wyłącznie rzeczy, z których się mogę złośliwie ponatrząsać. I tym razem niestety z podsłuchiwania panów Dyrektorów nie miałem żadnego pożytku. I to jest zła informacja.

Dziś nie dałem rady czytać „Zwykłego polskiego losu”. Wystarczył mi wywiad, który pan Prezydent był łaskaw udzielić pierwszemu programowi Polskiego Radia.
Jeżeli ktoś nie usłyszał o tym, co wykonał na początku rozmowy dziennikarz publicznego radia, to proszę (za stroną polskieradio.pl):

Krzysztof Grzesiowski: Prezydent Rzeczpospolitej Bronisław Komorowski jest gościem Sygnałów dnia. Nasz prezydent – to pana hasło wyborcze w kampanii wyborczej?
Bronisław Komorowski: Nie, hasło będzie ogłoszone pewnie siódmego.
Krzysztof Grzesiowski: Dlaczego musimy tyle czekać? My, czyli ci, którzy popierają pana osobę?

Później było o „obywatelskości”

Krzysztof Grzesiowski: Czy pan się określa mianem kandydata partyjnego, czy obywatelskiego?
Bronisław Komorowski: Mówiłem o tym, jestem kandydatem obywatelskim popieranym między innymi przez Platformę Obywatelską, co wzmacnia tę obywatelskość, ale na przykład poparło mnie wielu prezydentów miast, burmistrzów, którzy są niezwiązani z żadną siłą polityczną albo sympatyzujący zdecydowanie z innymi.
Jak dowiedzieliśmy się wieczorem, prezydenci miast poparli pana Prezydenta nie tyle obywatelsko, co służbowo. Na przykład poparcie udzielone przez prezydenta Adamowicza kosztowało obywateli Gdańska 1373 złote i 88 groszy.

Ciekawe, czy redaktor Grzesiowski popiera prezydenta Komorowskiego prywatnie czy służbowo.  



wtorek, 24 lutego 2015

24 lutego 2015


1. W łaskawości swojej zacytował mnie redaktor naczelny tygodnika „Wprost”. W edytorialu. Niestety bez nazwiska, więc nie ma +10 do fejmu.
„»Ja w magazynach dla kobiet naczytałem się takich materiałów. Anonimowe bohaterki, anonimowi napastnicy. W godzinę można napisać« – skomentował na Twitterze jeden z dziennikarzy. Cóż, w takim razie gratuluję pismom, z którymi współpracował.
Zastanówmy się czego gratulować moim poprzednim miejscom pracy może red. Latkowski. Sarkastycznie gratulować.
Jakież z mojego postu musiał wyciągnąć wnioski? Albo, że czytam wyłącznie magazyny, w których pracuję. Albo nawet, że tylko te, które sam piszę.
Jakież my tego możemy wyciągnąć wnioski? Albo że sądzi po sobie. Albo zawsze wyciąga wnioski, które potrzebne mu są do tezy. To drugie jest dużo bardziej prawdopodobne.
Cóż, przy okazji zauważyłem, że użyłem jakieś potwornej: „Ja w magazynach dla kobiet naczytałem się…”. A pozwalam sobie szydzić z języka innych, dużo ważniejszych ode mnie osób. No i to jest zła informacja.

2. Zapisano mnie do fejsbukowej grupy Ludzie SE. Grupy grupującej grupę pracowników „Super Expressu” z początków jego historii.
Ciekawy zbieg okoliczności, bo posty z grupy zaczęły mi wyskakiwać w podobnym czasie jak komentarze do sprawy Durczoka. A ojciec i matka Superaka to taki wypisz-wymaluj Durczok. Tylko drobniejszy. Nie słyszałem też, żeby Durczok posuwał się do rękoczynów. No i chyba najważniejsza różnica – Durczok się znał na robieniu mediów, ten drugi – tak sobie. Co przez jakiś czas czyniło z niego medialnego Antymidasa.
No więc na grupie Ludzie SE pojawiają się opisy jak rzeczony człowiek się awanturował, jak opierdalał, jak wyzywał od takich czy owakich. Wszyscy (prawie) są zachwyceni.

Ludzie, którzy zaczynali pracę w mediach dwadzieścia parę lat temu byli przyzwyczajeni do paru rzeczy. Wśród nich do tego, że szef darł mordę. Dobrze, jeżeli był fachowcem – niestety często bywał idiotą.
Ja tam średnio wspominam moją pracę w Superaku. Najważniejszym doświadczeniem, które strasznie mnie zadziwiło to, że kiedy przyjechałem do centrali w Warszawie na tygodniową praktykę odkryłem, że 80% energii ludzie w stolicy zużywają na ukrywanie własnej niekompetencji. Dziś mi to już tak nie przeszkadza, jak 20 lat temu. I to jest zła informacja.

Pani profesor Grabowska postanowiła stanąć w obronie honoru kierowanego przez nią CBOS-u. Jeżeli w podobny sposób ośrodek robi badania – nic dziwnego, że się nie sprawdzają.

3. Oglądałem na Polsat News urywek „To był dzień” z Jatrzębowskim i Majewskim. Interesujący widok. Naczelny tabloidu, który raczej znany jest z poszukiwania granic, ocenia moralnie reportera śledczego teoretycznie poważnego tygodnika.
To właściwie bardzo zabawne. „Bandyta Latkowski” stara się tłumaczyć, że znaczenie ma to, co robi dziś, teraz – ujawnianie prawdy. Jeżeli coś takiego samego próbuje robić redaktor naczelny dziennika, który puścił Matkę Madzi w bikini na koniu – ten argument ma nie działa, bo jak naczelny tabloidu może mówić prawdę.

To jeszcze bardziej zabawne, bo za Matkę Madzi na koniu chyba najbardziej odpowiada TVN24. Bo jeżeli teoretycznie poważna telewizja informacyjna informuje na żółtym pasku o tym, że Matka Madzi zjadła śniadanie, to co pozostaje tabloidowi.

Chciałbym żeby w Polsce było choć jedno poważne medium. Poważne, czyli takie, żeby funkcjonowało w zgodzie ze sztuką. Żeby można było mieć zaufanie do tego, co się tam przeczyta, obejrzy czy usłyszy. Coraz mniej wierzę, że kiedyś coś takiego powstanie.

Zacząłem czytać „Zwykły Polski Los”. I to jest zła informacja.  

niedziela, 22 lutego 2015

22 lutego 2015


1. Eryk Mistewicz napisał przerażający tekst. http://wszystkoconajwazniejsze.pl/eryk-mistewicz-w-kazdych-wyborach-startuje-jakis-coluche-do-czasu/
Opisał historię francuskiego komika, który w 1981 roku wystartował w prezydenckich wyborach. Okazało się, że Naród ma zamiar na niego głosować. Ale od czego są struktury Państwa. Najpierw odcięto go od mediów – nie pomogło. Później z użyciem służb i zaprzyjaźnionych dziennikarzy próbowano skompromitować – nie pomogło. Odstrzelono więc jego przyjaciela. Pomogło. Francja zawsze miała w sobie coś, co mnie brzydziło. Trudno mi określić co, bo się nad tym nie zastanawiałem. Jakiś specyficzny rodzaj zepsucia. Wszyscy zgadzają się na to, że tam, tak do końca nie ma ani równości, ani wolności, ani braterstwa. Choć wciąż się na te hasła trafia.
We Francję zapatrzony był prof. Geremek.
I inni mężowie opatrznościowi Unii Demokratycznej, która zasadniczo tak była demokratyczna, jak Platforma Obywatelska jest obywatelska. We Francji elity, które dzierżą demokratyczną władzę to przynajmniej charakteryzują się jako-takim wykształceniem. Mężowie opatrznościowi Unii Demokratycznej charakteryzowali się trudno powiedzieć czym. Przekonaniem, że władza demokratyczna się im należy, bo są elitą elit. Prezydent Komorowski garściami czerpie z tej tradycji. I to jest zła informacja, bo znaczy, że się niczego z upadku tej partii nie nauczył.

Doktor Flis przeprowadził na Salonie24 analizę, z której wynika, że prezydent Komorowski może przegrać drugą turę. Źli ludzie mówią, że analizy dr. Flisa nie są zbyt wiele warte. Dużo większe znaczenie ma, że dr Flis zdecydował się napisać taki wniosek.

2. Kandydat Duda wygłosił pogadankę na temat polityki bezpieczeństwa i spraw międzynarodowych. Żeby ta pogadanka była jakoś specjalnie rewolucyjna – to nie powiem. Była w każdym razie wygłoszona z głowy, bez analogowych, bądź cyfrowych pomagaczy.
Pogadankę samą przykrył jakiś mędrzec ze sztabu prezydenta Komorowskiego, który ją zaczął komentować na Twitterze. Zaczął od tego, że większość rzeczy, o których mówił kandydat Duda, to prezydent Komorowski wcześniej wymyślił. Później się rozkręcił pisząc coraz mniej składnie i z coraz większą liczbą błędów. No i wyszło, że po pierwsze – skoro kandydat Duda na wiele spraw z dziedziny obronności ma podobne zdanie jak prezydent Komorowski, to trudno będzie mówić, że jest nieodpowiedzialny, czy że się nie zna; po drugie – skoro na oficjalnym koncie Prezydenta pojawia się kilkadziesiąt komentarzy do przemówienia kandydata Dudy, to znaczy, że nie ma powodów do tego, żeby już teraz się nie odbyła debata tych dwóch panów.

W każdym razie wygłąda na to, że wiadomo kogo w drugiej turze poprze pan Komorowski.

Później na drugim koncie pana Prezydenta pojawiły się zdjęcia z jego kampanijnej wizyty w kotlinie Kłodzkiej. Na jednym z nich był tłum, nad tłumem zapisane na tekturach hasła: „Żadamy S8 z Wrocławia do granicy”, „DK8 droga śmierci”, „Droga S8 szansą dla regionu”. Zdjęcie zostało podpisane: „Komitet poparcia w Kłodzku. Dziękuję za poparcie.”

Znaczy mistrzów od prezydenckiego Twittera jest kilku. I to jest zła informacja.

3. Pojechałem na zakupy do Makro. Z pojawienia się baranków można wnosić, że wielkimi krokami zbliża się Wielkanoc.
Tradycyjnie kupiłem mrożonego tuńczyka. Obok zobaczyłem kartony z napisem „panga sum”. Od razu pomyśłałem – ego panga sum. Nie mogłem sobie przypomnieć, czy ego jest konieczne. Panga sum, czy ego panga. Nie pamiętam. I to jest zła informacja.
W Faktach TVN ni słowa o pogadance kandydata Dudy. Ni słowa o Twitterowej wpadce prezydenta Komorowskiego.
O tym drugim napisał za to korespondent „Financial Times”. Nie umie się chłopak zachować.



sobota, 21 lutego 2015

21 lutego 2015


1. Kiedyś mi się wydawało, że różnica pomiędzy dziennikarzem a blogerem polega na tym, że ten pierwszy musi swoją pracę wykonywać zgodnie ze sztuką. A blogera – nie. Czasy mamy takie, że pojęcie sztuki nabrało nowych znaczeń. Choć raczej zatraciło znaczenia stare.
Po ludzku: nie ma żadnych powodów, żebym miał opory związane z zapisywaniem czegokolwiek, co usłyszę. I to jest zła informacja.

Po pierwsze usłyszałem, że Gremi w osobie pana Hajdarowicz negocjuje zakup „Dziennika – Gazety Prawnej”. Parę godzin później usłyszałem, że Infor w osobie pana Pieńkowskiego negocjuje zakup zakup „Rzeczpospolitej”. To drugie jest jednak bardziej prawdopodobne. Małe szanse, żeby pan Pieńkowski uzyskał podobne warunki, jak wtedy, kiedy przejmował Der Dziennik. O ile się nie mylę zapłacił był za ten tytuł –10 milionów euro (to przed 10 to minus).

Pracujący w „Dzienniku” kolega opowiadał mi skądinąd fascynującą dykteryjkę o zachowaniu niektórych dziennikarzy (również społeczno-ekonomicznych) w momencie zmiany właściciela tytułu. Otóż zarabiający Springerowskie pieniądze, uprawnieni do trzymiesięcznego wypowiedzenia, godzili się na przejście do Inforu na gorsze warunki finansowe, po czym byli zwalniani z miesięcznym wypowiedzeniem. Dziennikarze piszący udzielający rad, jak się zachować na rynku pracy.

Dlaczego informacji, która jest poniżej nie zachowałem dla siebie?
Chodzi o człowieka, który ocenia i piętnuje dwulicowość, wydaje werdykty dotyczące innych osób, komentuje najważniejsze wydarzenia, Przez lata stał się autorytetem dla wielu młodych dziennikarzy. Obowiązują go nieco inne standardy niż gwiazdy rocka. Jego środowisko, środowisko mediów, obowiązują pewne reguły. (dalej mi się nie chce tego przepisywać)
Otóż usłyszałem, że redaktor Latkowski ma romans z podległą mu pracownicą. Niby się z tym kryje, ale świat jest mały, więc są też świadkowie.
Choć może to, z czym ci świadkowie mieli do czynienia to tylko poszlaki. Może wnioski, które z tych poszlak wyciągnęli są oparte o wadliwą logikę, spaczoną przez zwykłą niechęć. Bo przecież nieprawdopodobne jest, żeby red. Latkowski był takim idiotą.
Cóż, nie mogłem tego zachować dla siebie. Mam nadzieję, że jakieś medium zbada tę sprawę i wynikami śledztwa sukcesywnie się podzieli z opinią publiczną.

2. Poszedłem na piwo z kolegą Rybitzkim. Poszedłem bez grosza przy duszy. I to jest zła informacja. Kolega Rybitzki opowiedział mi o pierwszym forum blogerów w Gdańsku, na którym był w ekipie Salonu24. Ja byłem w Gdańsku rok później. I wiele słyszałem o tym, co ekipa Salonu24 tam wyprawiała. Cóż, nie usłyszałem wszystkiego.
Siedzieliśmy i plotkowali. Jak na mężczyzn przystało. Później dołączyła do nas narzeczona Rybitzkiego, która pracuje w internetowym Cosmo.
Pewna moja koleżanka była w Cosmo (analogowym) fotoedytorką. Była, Bo tę pracę rzuciła. Powiedziała, że co roku przychodzi miesiąc, w którym magazyn publikuje tekst o seksie analnym, a ona musi znaleźć do tego jakieś ilustracyjne zdjęcie. Po paru takich latach nie wytrzymała. Rozmawialiśmy o tym na skrzyżowaniu Wilczej i Poznańskiej. Przechodzący obok pan dziwnie na nas popatrzył, kiedy usłyszał, że ona rzuca pracę bo ma dość seksu analnego.
W Cosmo elektronicznym ponoć nie ma takich problemów.

3. Nie wiadomo kto, czyli chyba PiS zrobił śmieszny filmik z Panem Prezydentem. O tym, że Pan Prezydent niemożebnie nudzi, a jak nie nudzi, to mija się z prawdą.
Pan Prezydent wystąpił później w programie pani redaktor Pieńkowskiej. Uszom nie mogłem uwierzyć, kiedy powiedział, że Ukraina nie jest w NATO, bo nie chciała. Smaczków było więcej.
Uważam, że PiS marnuje pieniądze robiąc śmieszne filmy o panu Komorowskim. Wystarczyło by, gdyby rozsyłał linki do z nim wywiadów.

Wieczorem w Beiruto–Krakenie odbywała się impreza pożegnalna Krzysztofa, który na jakiś miesiąc leci z rodziną do Izraela. I to jest zła informacja, bo kto mi będzie teraz co dzień stawiał kawę.


czwartek, 19 lutego 2015

19 lutego 2015


1. Kandydat Duda miał konferencję prasową. Uczepiła się go dziennikarka wysłana przez swojego wydawcę z zadaniem wykazania kandydatowi Dudzie, że jest zakłamany, gdyż z jednej strony żąda debaty z prezydentem Komorowskim, z drugiej bojkotuje posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Kandydat Duda wyjaśnił, że na Radę zaproszony nie był, nie jest też Rady członkiem, więc raczej nie ma o czym mówić. Dziennikarka nie przyjmowała tych argumentów i próbowała dociskać powtarzając pytanie. Ten jej wydawca roku musi być jakiś straszny człowiek.
Ci, którzy się zajmują tak ostatnio modnym wykrywaniem mobingu w mediach powinni zacząć analizować konferencje prasowe, bo to, że dziennikarki tak często robią z siebie idiotki może wynikać, z tego, jak traktują je ich szefowie.
Nie pamiętałem, że BBN jest przy Karowej. Oglądając w telewizorze przyjeżdżających polityków przypomniało mi się, jak na Karowej o mały włos nie rozwaliłem BMW i3. Znaczy właśnie nie o mały włos, bo mam wrażenie, że i3 lepiej pokonuje śliskie zakręty niż niejedno sportowe auto.
W majowy – tym razem niezbyt długi – weekend będę jeździł i3 z prądniczką. Mam zamiar przejechać nim na wieś – ponad 400 kilometrów.
Gdyby się ktoś zastanawiał nad zakupem elektrycznego samochodu powinien wiedzieć, że OC płaci się jak od malucha – czyli najniższą stawkę. Swoją drogą nie mogę zrozumieć jaka logika wiąże wysokość OC z pojemnością silnika. I to jest zła informacja.

2. W TVN24 wystąpił szef Rządowego Centrum Bezpieczeństwa Janusz Skulich. Rozmowa dotyczyła pożaru mostu Łazienkowskiego, który – jak się w międzyczasie okazało – będzie naprawiany przez przynajmniej dwa lata za jedyne 500 000 000 złotych.

Pan Skulich tłumaczył nie bardzo mogącej uwierzyć w to, co słyszy dziennikarce, że właściwie nic się nie stało. No i że nie ma sensu tworzyć planów na wypadek pożarów mostów. Bo są mało prawdopodobne. No i że nie ma co opowiadać o jakichś wydumanych zagrożeniach, bo pan Prezydent powiedział, że jesteśmy bezpieczni.
Coś mówił o mikrofonach przypinanych w stacjach telewizyjnych. Że jedne przypinają dwa, drugie – jeden. I, że te, które przypinają jeden uważają, że to, iż się mikrofon zepsuje jest mało prawdopodobne.
Od początku rządów Platformy Obywatelskiej tyle się wydarzyło nieprawdopodobnych rzeczy, że nie wiem, czy bym nie przerzucił patrolu Straży Miejskiej pilnującego Tęczy pod most Poniatowskiego.
Janusz Skulich to ten słynny strażak od Kuźni Raciborskiej, powodzi w Raciborzu i zawalonej hali w Katowicach. Cóż, strażacy bardziej niż od im zapobiegania są od gaszenia pożarów.

Ze dwie stacje telewizyjne wpadły na pomysł sprawdzenia zabezpieczeń innych warszawskich mostów. W Ratuszu usłyszały, że wszystko jest ok. Reporterzy pojechali więc w pole, żeby zobaczyć jak bardzo jest ok. No i odkryli, że most Gdański jeden z poziomów ma drewniany (nawierzchnia jest drewniana), nie ma monitoringu, i, że właściwie można sobie zrobić ognisko.
Może Prezydentowi Obywatelowi Jóźwiakowi po prostu gaszenie mostów się spodobało?
Kutry straży pożarnej ponoć wciąż czekają na wiosnę. I to jest zła informacja.

3. Redaktor Olejnik nie zapytała ministra Kamińskiego o to, która jest godzina. I to jest zła informacja. Minister Nowak złożył apelację. Zegarek ministra Kamińskiego jest argumentem za tym, żeby apelacja była skuteczna.

Pan prezydent Komorowski powiedział, że jesteśmy prymusem w wydatkach na obronę wśród krajów NATO. Słowo „prymus” najwyraźniej kojarzy się panu Prezydentowi ze maszynką do gotowania.
Prymus jest tylko jeden. My – być może – w przyszłym roku załapiemy się do pierwszej piątki. Uważam, że niechęć pana Komorowskiego do prowadzenia kampanii to – wbrew pozorom bardzo dobra koncepcja.

wtorek, 17 lutego 2015

17 lutego 2015




1. Redaktor Majewski napisał w niedzielę na Twitterze: „I g… mnie obchodzi, czy ktoś biega na smyczy po domu. Obchodzi mnie, gdy są akcesoria do ćpania, szamotaniny, policja. I w roli głównej…
To właściwie fascynujące, bo się okazało, że podpisany jest pod tekstem, w którym akcesoriami do ćpania jest talerzyk i zwinięta kartka papieru, szamotanina jest domniemana, a Policja… ustami rzecznika się dziwi (choć to nie w tekście).
Za to na zdjęciach mamy gadżety z taniego sex shopu, jeszcze tańsze pornole i dokumenty na których z niewiadomych przyczyn redakcja zamazała daty.
Tekst nie trzyma się kupy. 
Chciałbym kiedyś usłyszeć, jak redaktorzy Majewski i Latkowski definiują „śledztwo dziennikarskie”. Wydaje mi się, że robią to w dość nowatorski sposób. I to jest zła informacja.

2. Przypomniało mi się, jak ze cztery lata temu w mojej byłej redakcji robiliśmy raporcik o narkotykach. Siedzimy, dyskutujemy – to zajmowało zawsze najwięcej czasu. I nagle ni stąd ni zowąd odzywa się naczelny: –Mieliśmy w TVN szkolenie, co zrobić kiedy zatrzyma cię Policja, a ty masz przy sobie koks.
Udaliśmy, że tego nie słyszymy. I to jest zła informacja, bo wiedzy nigdy dość.

3. Kandydat Duda miał konferencję prasową, na której dziennikarze szeroko rozumianego TVN zastosowali metodę Rachoń 2.0. Czyli nie jeden dziennikarz zadawał to samo pytanie kilka razy, tylko kilku dziennikarzy zadawało pytanie to samo.

Wieczorem u prezydenta Komorowskiego gościła redaktor Olejnik. Prezydent nie ubrał obrączki, ale chyba nie dała się nabrać.
Bożena zauważyła, że pan Prezydent mówi Wałęsą. Ciekawe, czy to Belweder robi coś takiego z człowiekiem. Jeżeli pan Komorowski jeszcze bardziej się upodobni do Wałęsy, to może uzyskać podobny do niego wynik wyborczy.

Boli mnie głowa i dziś więcej nie napiszę. No i to jest zła informacja, bo powinienem.



niedziela, 15 lutego 2015

15 lutego 2015


1. Mam osobiste źródło spiskowych teorii. Źródło to w moim uniwersum pełni rolę dziesiątego męża z „World War Z”.
No i rzeczonemu źródłu nie pasował materiał „Wprost”. Ten o molestowaniu. Źródło moje – skądinąd słusznie – zwracało uwagę na to, że to ch. nie robota dziennikarska. Źródło przed laty pracowało w kilku redakcjach i ma nie najlepsze zdanie o dziennikarzach, zwłaszcza śledczych. Mówi, że najbardziej na ich pracę wpłynęła rezygnacja z faksów na rzecz mejli. Bo nie trzeba przepisywać, wystarczy przekopiować.
Źródło ma już swoje lata i w związku z tym za grosz nie ma zaufania ani do redaktora naczelnego, ani wydawcy „Wprost”. Miałem w związku z tym kilka poważnych ze źródłem dyskusji w czasie afery taśmowej. Ale o tym przypomnę, jeśli Prokuratura wypełni groźby pana Seremeta.
No więc źródło szukało w sprawie drugiego dna. Dość szybko rozpoznało bohatera i przyniosło teorię związaną z zapleczem kandydatki Ogórek. Nie będę jej tu opisywał, bo jest zbyt skomplikowana. No i dotyczy pewnych faktów, które (jeszcze) nie są powszechnie znane.

Ostatnio źródło przyszło z nową teorią. Mianowicie, że chodziło o przywołanie do porządku bohatera, za sposób w jaki przeprowadził wywiad z panią premier Kopacz.
Pani Premier nie wyszła zbyt korzystnie. A szła w przekonaniu, że będzie super. Do niej nie warto mieć pretensji, ale jej otoczenie zapomniało o tym skąd bohater jest. Zresztą Warszawka nie docenia Ślązaków. Nie rozumie ich. Nie wie, że mogą istnieć wartości, których się nie poświęci w imię kariery.
Wywiad poszedł. Pani Premier wyszła źle. Bardzo źle. Wyszedł profesjonalizm bohatera, który nie atakował, tylko pozwolił się jej kompromitować. A nawet skompromitować.

Otoczenie pani Premier dostrzegło nagle poważny problem. Już wcześniej dziennikarze wypowiadali się o pani Premier niezbyt dobrze. Z tym, że robili to w mediach społecznościowych a nie na wizji. Jeżeli ktoś taki jak bohater pokazuje, że nie jest po stronie rządu – może ruszyć lawina. Postanowili więc pociągnąć za cugle. I nie chodzi o to, że minister Kamiński zadzwonił do redaktora Latkowskiego z poleceniem, tylko ktoś, komuś coś podrzucił. Może z sugestią, że całe miasto mówi. I że ponoć konkurencja się za temat zabiera. „Wprost” puścił. Bez nazwisk. Nazwisko za to od razu pojawiło się w plotkach. Pomysłodawcy całej akcji są z trochę innych czasów – nie docenili więc siły mediów społecznościowych. I poszłoooo.
Sprawcom wcale nie zależało na tym, żeby wykończyć bohatera. (Ale wiadomo jakimi są fachowcami). Może liczyli na to, że dziennikarze zadzwonią do bohatera z prośbą o komentarz. Więc się stąd dowie, że nie powinien brykać. Może nie wierzyli, że tekst się ukaże, bo materiału tam, co kot napłakał.
Cóż, są z innych czasów.

Tu disclaimer: Proszę to traktować jak ASZdziennik. Nie wykonałem żadnej pracy, żeby tę historię zweryfikować. Tekst jest oparty na pojedynczym anonimowym źródle. Do tego o ograniczonej wiarygodności. Napisałem, bo lubię historie.
Nie wiem, co mam zrobić, żeby ktoś przypadkiem nie traktował tego jako opisu faktów. I to jest zła informacja.

Disclaimer 2.: Nie jest moją intencją usprawiedliwianie jakichkolwiek przypadków molestowania kogokolwiek, bądź czegokolwiek przez kogokolwiek.

Disclaimer 3.: „Wprost” generalnie robi dobrą robotę. Mógłby robić ją lepiej.


2. PKP w reklamie TV informuje, że są też inni przewoźnicy kolejowi. Po to, żeby ludzie , że jeżeli w pociągu śmierdzi i jest głośno to musi być właśnie inny. Na przykład TLK. O, nie! TLK to też PKP. Ciekawe ile ta kampania kosztowała. I ile śmierdzących wagonów by można za nią wyremontować.

TVN24 nie dało na żywo transmisji z katowickiej imprezy prezydenta Komorowskiego. Puściło „Drugie Śniadanie Mistrzów”. Marcin Meller robi wspaniałą robotę pokazując jakimi idiotami są polscy celebryci. Ciekawe, czy Bobek Makłowicz prędko się tam znowu pojawi – ze dwa razy wyglądało, że zaraz go szlag trafi..
Swoją drogą kto wie co łączy Makłowicza, prof. Nowaka i mnie?

Po „Śniadaniu” pokazano jak w Katowicach prezydencji miast składają hołd prezydentowi Komorowskiemu. Wyglądało to dość zabawnie. Stali w kolejce, po wyczytywaniu podpisywali się na ścianie (niektórzy kucając) i ściskali z panem Komorowskim. Bożena w tym zobaczyła jakąś scenę z „Ojca Chrzestnego”, ale chyba jest uprzedzona.
Później retransmitowano przemówienie. Niezbyt długie, bo pan Prezydent nie czytał.

Rozbawiły mnie komentarze, że ta impreza to dobry ruch. Prezydenci miast właśnie zaczęli się wycofywać ze swoich wyborczych obietnic. Próba wyprowadzania wniosku, że Komorowski przez nich wsparty jest bardziej obywatelski ma sens tylko wtedy, jeśli tę obywatelskość będziemy rozumieć jak w nazwie PO.
A, no właśnie wg pana Prezydenta tak mamy ją rozumieć. Mam wrażenie, że do pana Komorowskiego jeszcze nie dotarło, że wcale nie będzie mu tak łatwo wygrać.
Na razie sztab prezydenta Komorowskiego zintensyfikował działania na Twitterze. Niestety nie korzystają z doświadczeń gen. Kozieja, który na Twitterze niejedną bitwą stoczył.

Marszałek Jarubas rozpoczął kampanię w „swoim rodzinnym Nowym Korczynie”. Rodzinna to dla pana Jarubasa jest Błotnowola. Ale to drobiazg. Pan Jarubas ogłosił, że chce zakończyć wojnę polsko-polską. Miał jeszcze jakieś hasło na koniec, ale też je gdzieś słyszałem wcześniej. W każdym razie pan Jarubas nie jest nawet panią Ogórek.

Pani Ogórek miała przemówienie. Gdybym był warszawską feministką, to bym miał używanie. Nie jestem i to jest zła informacja.

3. Zapalił się most. Nie wiedziałem, że coś takiego może się zdarzyć. Może. I zdarza się po raz drugi. Pierwszy raz ze czterdzieści lat temu. Straż Pożarna ma ponoć specjalne statki gaśnicze. Na zimę wyciągane z wody. Strażacy gasili z jakichś motorówek, które znosił prąd. Odnalazł się wtedy prezydent obywatel Jóźwiak, który w kwadrans załatwił holownik. Jego szefowa jest szychą w rządzącej partii, jest na ty z panią Premier, szkoda, że nie jest tak sprawna jak on. Mogłaby załatwić, żeby następnym razem nie było trzeba improwizować, tylko użyć odpowiedniego sprzętu

Prezydent obywatel Jóźwiak, razem z wiernym dyrektorem Zydlem do rana asystowali przy akcji gaśniczej. Chciałbym kiedyś zobaczyć scenkę, jak po jakiejś akcji usmolony dyrektor Zydel w kurtce z napisem Centrum Zarządzania Kryzysowego wchodzi do Beirutu, podchodzi do baru, coś zamawia, widzi to Krzysztof, podchodzi i mówi do barmana – on the house. Wszyscy patrzą na dyrektora Zydla z wdzięcznością.
Znaczy nie wiem, czy bym chciał. Bo może jeszcze jeden most by został wyłączony na parę miesięcy. Na razie wyłączony jest Łazienkowski. I to jest zła informacja.  


PS.
Ktoś, kto wpadł na pomysł, że źródłem moim jest red. Pawlak chyba nie ma mózgu.

piątek, 13 lutego 2015

12 lutego 2015


1. Podwoziłem do szkoły Tośkę. Mają klasowy czat. W rocznicę wyzwolenia Auschwitz napisała tam, że to, iż pod berlińskim pomnikiem ofiar holokaustu nie było specjalnych śladów wskazujących na to, że berlińczycy o tej dacie pamiętają jest słabe.
Koledzy z klasy ją wyśmiali. Szkoła jest imienia Sophie Scholl.
Gdyby Sophie Scholl nie było, ktoś by ją pewnie wymyślił.
Z drugiej strony, w klasie „rdzenni” Niemcy niekoniecznie stanowią większość.

„I nawet jeżeli Holocaust już nie dla wszystkich obywateli zalicza się do zasadniczych elementów niemieckiej tożsamości, tym niemniej w dalszym ciągu aktualne jest stwierdzenie, że nie ma niemieckiej tożsamości bez Auschwitz.”

Koleżeństwo Tośki pewnie woli się koncentrować na Porsche, Die Mannschaft, Reinheitsgebot, braciach Grimm czy Beethovenie. Wszakże ich rodzice nie przyjechali do Niemiec, bo uważali, że najwspanialszym miejscem do życia jest kraj, w którym wymyślono Endlösung.

„Holocaust jako zbrodnia przeciwko ludzkości – zbliżanie się na tej drodze jest również udziałem imigrantów, nawet jeżeli nie czują się oni albo jeszcze nie czują się Niemcami. Ta droga nie jest zawsze łatwa ani oczywista. Niektórzy imigranci sami w swoich krajach pochodzenia cierpieli prześladowania. Niektórzy przybywają z krajów, gdzie powszechny jest antysemityzm i nienawiść wobec Izraela. Tam, gdzie tego typu postawy u imigrantów dochodzą do głosu i określają odbiór aktualnych wydarzeń, musimy im wytrwale przekazywać prawdę historyczną oraz zobowiązywać ich do zachowania wartości obowiązujących w tym społeczeństwie.”

W praktyce wygląda to tak, że dziewczyny wolą nie mówić w szkole, że były w Polsce, bo nauczyciele nie są z tego zadowoleni.

„Pamięć o Holocauście pozostanie sprawą wszystkich obywateli mieszkających w Niemczech. Należy on do historii tego kraju. I pozostanie jako coś specyficznego: Tutaj w Niemczech, gdzie codziennie przechodzimy obok domów, z których deportowano Żydów; tutaj w Niemczech, gdzie zaplanowano i zorganizowano zagładę, tutaj zmory przeszłości są bliżej a odpowiedzialność za teraźniejszość i za przyszłość jest większa i bardziej zobowiązująca niż gdziekolwiek indziej. ”

Wyjeżdżając z Berlina mijałem drogowskazy na Wannsee. Ciekaw jestem ilu współuczestników ruchu drogowego kojarzyło tę nazwę z tym, co ja. Pewnie niewielu. I to jest zła informacja.

[tu całe przemówienie pastora Gaucka:
http://www.bundespraesident.de/SharedDocs/Downloads/DE/Reden/2015/01/150127-Gedenken-Holocaust-polnisch.pdf?__blob=publicationFile]

2. Kilkaset kilometrów trzypasmową autostradą to ciekawe doświadczenie. Płynność ruchu przede wszystkim. Zwyczaj robienia miejsca samochodom zmieniającym pas jest tak oczywisty, że cały proces odbywa się automatycznie. Suwak z przesunięciem.
Dojechałem na miejsce po sześciu godzinach. Załatwiłem, co miałem załatwić. Postanowiłem wracać inną drogą. Najpierw wszedłem do Lidla. Mieli mniejszy wybór win niż w Polsce. No i było trochę taniej. No i chińskie piwa z obniżoną ceną. Jak w Polsce. Jedna rzecz mnie rozbawiła. Przed samymi kasami, tam gdzie gumy do żucie, chusteczki, ibuprom etc. była wódka Gorbatschow w setkach. Strasznie w tych Niemczech muszą łoić.

Jechałem lokalnymi drogami. Prawie na każdym budynku były panele fotowoltaiczne. Były też porozstawiane na polach. W wakacje pewna firma próbowała mnie namówić na to, żebym zamówił u nich taką instalację. Znaczy projekt, oni by przygotowali wniosek o unijne dofinansowanie i po pozytywnym projektu rozpatrzeniu – realizację. Inwestycja się miała zwrócić, bo miały w życie wejść przepisy zmuszające firmy energetyczne do kupowania ekologicznego prądu.
Brzmiało to bardzo interesująco. Trzeba było z góry zapłacić 1000 zł. Zapytałem jaka jest gwarancja otrzymania dotacji, usłyszałem, że duża, tylko się trzeba spieszyć. Dlaczego się trzeba spieszyć? Trzeba się spieszyć, bo budżet jest na jakieś 500 instalacji w Polsce.
W ciągu 30 minut jazdy z prędkością 80 km/godz. widziałem – mam wrażenie – więcej takich instalacji. Przepisy padły w Senacie. Więc dobrze, że nie zainwestowałem 1000 zł w projekt.
Swoją drogą ktoś by się mógł w tę sprawę wgryźć, bo bym się nie zdziwił, gdyby pod pozorem energetyki prosumenckiej ktoś próbował zrobić dobrze właścicielom farm wiatrakowych.

W Osnabrück zatankowałem na stacji pana Gawczyńskiego. Jechałem sobie spokojnie, aż tu nagle widzę napis „Witamy serdecznie”. Więc musiałem stanąć. Kupiłem polskojęzyczną gazetę z Frankfurtu „Info-Tips”wydawaną przez pana Stanislausa Wenglorza, wokalistę rockowego, który współpracował z „Budką Suflera”. Pani sprzedająca na stacji nie mówiła po polsku. I to jest zła informacja, bo już zacząłem czuć nostalgię.

3. Z tej nostalgii wróciłem na autostradę i przeprowadziłem serię rozmów telefonicznych na tematy polityczne. Usłyszałem, że decyzja iż radny Makowski przestanie być dyrektorem Instytutu Obywatelskiego (z pensją 240 tys. rocznie) podjęta została na nerwowym zebraniu zwołanym w sobotni wieczór. Znaczy wieczór nie mógł to być specjalnie późny, bo minister Kamiński pojawił się niezbyt późno na balu. Że – wbrew temu, co mi się wydawało – dyrektor Makowski ciężko pracował tłumacząc różne rzeczy posłom PO, że na przykład przez trzy tygodnie wyjaśniał pani Kluzik-Rostowskiej czym się zajmuje Minister Edukacji. Że dyrektor Makowski na początku nie lubił Konrada Niklewicza, ale później się do niego przekonał, bo pan Niklewicz jeździł po powiatach i spotykał się z lokalnymi działaczami PO i dowiadywał się różnych rzeczy. Że dyr. Makowski należał do elitarnego grona, które znając kandydatkę Zielonych na prezydenta stolicy nie poznało jej bliżej. I, że dyrektor Mężyk był widywany w Łazienkach z ministrem Sienkiewiczem, więc news o tym, że Sienkiewicz zastępuje Makowskiego 300polityka prawdopodobnie dostała od Sienkiewicza. Dużo tych historyjek było, zaczęły mi się mieszać, więc nie będę ich powtarzał. Oczywiście wszystkie mogą być nieprawdziwe.

Przejechałem Odrę. Zatankowałem. Okazało się, że paliwo w Polsce (przy autostradzie) kosztuje więcej niż w Niemczech (poza autostradą).



Zanim przejechałem Odrę zauważyłem na poboczu tablicę z napisem „Autobahn der Freiheit”. Postawienie tej tablicy to wielki sukces polityki zagranicznej prezydenta Komorowskiego.