Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Beirut. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Beirut. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 4 czerwca 2015

3 czerwca 2015



1. Rano była konferencja Citroëna. Na Stadionie Narodowym. Bożena porzuciła mnie pod bramą od strony rzeki, która od czasu, kiedy dyrektor Ołdakowski wziął mnie na łódkę jest dla mnie zupełnie inna niż wcześniej. Pan przy bramie kazał Stadion obejść by znaleźć główną recepcję. Jakoś nie mogłem mu uwierzyć, bo pamiętałem, że recepcja jest od strony Wisły. Ale obszedłem stadion. W koło, bo niepotrzebnie wysoko. I to była zła informacja, bo musiałem się cofnąć. A już się zaczynał upał.

2. Konferencja była o tym, że Citroëny potaniały. O dwadzieścia przeszło procent. I że teraz nie będzie rabatów, tylko ceny z cennika. Tylko niższe.
I nie chodzi o to, że jeżeli najtańszy w cenniku model kosztował x, to teraz będzie kosztował x-20%. Ten najtańszy to pewnie nie istnieje, bo nie ma lakieru, siedzeń i ma dziurę w miejscu radia. Sprawdzili jak wygląda najczęściej kupowana wersja, sprawdzili ile kosztuje, i obniżyli tę właśnie cenę.
Wystąpił też pan z Eurotaksu. Eurotax mi się źle kojarzy, więc go nie słuchałem.
Na koniec konferencji okazało się, że jeżeli pan z Eurotaksu będzie chciał kupić sobie citroëna, to dostanie rabat. Ergo – rabaty jednak dalej będą, więc cała konferencja– jak mawia pewien mój pracujący w państwowej instytucji kulturalnej kolega – psu w dupę. I to jest zła informacja.
Spotkałem kilku dawno nie widzianych znajomych. Zostałem podrzucony na plac Trzech Krzyży Passatem, którym jechałem do Krakowa zagłosować w drugiej turze.


Z placu Trzech Krzyży udałem się na Mokotowską, gdzie Mój Ulubiony Wydawca doglądał sesji fotograficznej dokonywanej na mistrzu krawieckim Ossolińskim.
Mistrz krawiecki Ossoliński zawsze mi się będzie kojarzył z sytuacją pierwszego mojego z nim spotkania. W Tel Avivie. Naprzeciw Beirutu. Rozmawialiśmy w większej grupie o marności sesji modowych w „Twoim Stylu”. No i zeszło na wnioski, że gusta psieją, że ludzie nie potrafią odróżniać rzeczy ładnych od brzydkich, że kiedyś to ci, którzy się nie znali, to się wstydzili, a dziś są dumni etc. No i wtedy mistrz krawiecki Ossoliński powiedział, że za to wszystko odpowiada telewizja. A zwłaszcza… tu zawiesił. I wtedy ja dopowiedziałem: Edward. No i wtedy mistrz krawiecki Ossoliński się ucieszył, że ktoś go rozumie. I tym kimś byłem ja.
Cóż, upłynął czas jakiś i mistrz krawiecki Ossoliński zaczął występować w telewizji u Edwarda. Ale mam nadzieje, że stara się tam robić coś pozytywistycznego. Nie tyle mam nadzieję, co wierzę. I profilaktycznie – nie oglądam.

Poszliśmy z Moim Ulubionym Wydawcą do „Pracowni Czasu”. Zapomniałem ich tam poprosić o komentarz do wyroku drugiej instancji w sprawie sprzedanego przez nich zegarka. I to jest zła informacja, bo nie powinienem o takich rzeczach zapominać.

3. Spędziłem bardzo przyjemne popołudnie w ogródku Krakeno-Beirutu. Niestety w Polsce nie ma zwyczaju sprzedawania naprawdę lekkich piw. I to jest zła informacja.

piątek, 1 maja 2015

30 kwietnia 2015


1. Bożena przy śniadaniu stworzyła bohatera komiksu. Komiksu, który raczej nie powstanie. I to jest zła informacja.
Wiozłem Bożenę do pracy i przypominało mi się, jak jeździłem tą trasą do IDG. Jeździłem ze stałą wizją, że walnę w tramwaj (tramwaj walnie we mnie). Albo na rondzie Wiatraczna, albo dalej, podczas skrętu w Podolską. Wizja się nie ziściła. A w Podolską nie ma teraz skrętu.
Praca w IDG była tak właściwie przyjemna. Z drugiej strony było to chyba największe marnotrawstwo czasu w całej mojej zawodowej karierze.

2. Kandydat Duda ma nowe hasło wyborcze. „Godne życie w bezpiecznej Polsce”. Sztabowcy prezydenta Komorowskiego od razu zaczęli pokrzykiwać, że „bezpieczeństwo” zaklepał sobie pan Prezydent. Problem polega na tym, że w jego ustach „bezpieczeństwo” brzmi podobnie wiarygodnie jak „zgoda”.
Pan Prezydent w swoich opowieściach o bezpieczeństwie używa argumentu dwóch procent. Czyli, że jesteśmy „prymusami” w wydawaniu pieniędzy na obronność. Nie będę się zajmował tym, ile z tych pieniędzy idzie na obronność, a ile na wojskowe emerytury, bo wojskowym emerytury należą się jak psu kość. Zajmę się naszym „prymusostwem”. No dobra, mam dane z 2013 r., więc nie jest to pełne dwa procent. W Polska wydała 1,8% PKB. Niemcy jedynie 1,3%. Brzydcy Niemcy. Nie są prymusami. Tylko, kiedy przychodzi do kupowania armat płaci się za nie nie procentami PKB, tylko pieniędzmi. 1,8% PKB w polskim przypadku to było 9,28 mld dolarów. Brzydcy Niemcy, którzy nie są prymusami i wydają 1,3 PKB wydali 47,67 mld dolarów. Cztery razy więcej.
Politycy PO do perfekcji opanowali nawijanie makaronu na uszy. Nawijanie z użyciem odpowiednich wskaźników.
Dobrze, że wydajemy coraz więcej pieniędzy. Niestety same statystyczne sztuczki nie zapewnią nam bezpieczeństwa. I to jest zła informacja.

3. Odwiozłem na Wiejską SVX-a bratu. Wracałem obok „Pracowni czasu”. Ostatnio panowie pokazali mi zegarki „Meccaniche Veloci”. Przerost formy nad treścią – level hard. Największe wrażenie zrobił na mnie zegarek z czterema tarczami, czterema koronkami, czterema werkami, pokazujący cztery różne czasy. Ponoć taki kupił sobie pewien pisarz, który po latach hejtowania „Gazety” ostatnio wrócił na jej łamy. Albo przynajmniej na stronę internetową. 
Zegarek nazywa się „cztery zawory”. Tylko po włosku. Firma skupuje fragmenty bolidów F1 i wycina z nich kółka, z których robi tarcze do modeli niepowtarzalnych. Mieć zegarek z kawałkiem auta, którym Kubica walnął w Kanadzie – to by było coś.
Wozimy się z Hestią. Zaproponowali jakąś irracjonalnie niską kwotę odszkodowania. I to jest zła informacja.

Spotkaliśmy się wieczorem w Beirucie z fotografem Laską. Jego pankowa wystawa ma przyjechać do Warszawy. 

czwartek, 30 kwietnia 2015

29 kwietnia 2015


1. Zawiozłem Bożenę do pracy. Wpadłem na plotki do Emilii do Promenady. Nie jest chyba specjalnie popularną wiedza, że w Promenadzie są też biura. Dowiedziałem się o tym z siedem lat temu, kiedy przez chwilę chciałem wejść na nową ścieżkę kariery i zostać człowiekiem, który pisze dialogi do programu rozrywkowego. O tym, że nic z tego nie będzie dotarło do mnie dość szybko. Pani zapytała dlaczego nie przyniosłem wydrukowanego CV. Odpowiedziałem, że nie przyniosłem wydrukowanego, bo wcześniej przysłałem elektroniczne. Pani na to, że tak, ale dlaczego nie przyniosłem wydrukowanego? Odpowiedziałem, że jeżeli udostępni mi na chwilę komputer, to wydrukuję na drukarce, którą widziałem w sąsiednim pokoju.
Pani się zdenerwowała, wyszła, wróciła z wydrukowanym CV. Zobaczyła mój wiejski adres. I zaczęła szczebiotać, że była kiedyś na wsi. I że tam też w adresie nie było nazwy ulicy, tylko sam numer domu.
Jeżeli to był test, to go nie zdałem. I to jest zła informacja, bo w moim wieku powinienem sobie radzić w takich sytuacjach.

2. Udałem się do Beirutu, gdzie dawno za dnia nie byłem. Ogródek rozstawiony, można więc kontemplować okolicę. Bardzo było przyjemnie, choć w związku z koniecznością dalszego jeżdżenia nic nie wypiłem. Kulturalny człowiek potrafi się bawić bez alkoholu. Krzysztof wybiera się na finał Pucharu Polski. Dostał już nawet bilet. Ja tam mecze piłkarskie wokę oglądać z lóż. Ważne, żeby był alkohol i telewizor. Na telewizorze lepiej widać.
Podszedł do stolika zagraniczny człowiek i nieco krzywym angielskim opowiedział, jak wizytę w Izraelu podsumował nasz wspólny kanadyjski znajomy. Otóż nie mógł przeżyć cen. Makaron na plaży – równowartość 70 złotych.
Uważam, że patrzył na to ze złej strony. Zapomniał, że w cenie jest ochrona tej ichniej antyrakietowej kopuły. Rzeczony Kanadyjczyk gra w serialu chyba „Ranczo” Amerykanina. Chyba z sukcesem.

Wróciłem do domu i wysłałem PIT-a. Znaczy, użyłem tego wstępnie przez system wypełnionego. [Jeżeli ktoś jeszcze ma problem z decyzją, na co przeznaczyć 1% – Polskie Towarzystwo Stwardnienia Rozsianego, KRS: 0000083356 w rubryce „cel szczegółowy 1%” proszę wpisać: Jacek Gruszecki]
[Państwo Polskie nie refunduje pewnych terapii SM i to jest zła informacja. Robi to np. Bułgaria, niestety nie każdy chory może wyemigrować]
[za to wydaliśmy z półtorej bańki na kampanię promującą in vitro]

3. Obejrzeliśmy film pod wiele mówiącym tytułem „Furia”. Ktoś zdanie „In WW2 American tanks were outgunned and out armored by the more advanced German tanks” przetłumaczył „Podczas II wojny światowej nowoczesne niemieckie czołgi górowały nad amerykańskimi liczebnością i siłą rażenia”. Śmiem twierdzić, że gdyby nowoczesne niemieckie czołgi górowały również liczebnością, wojna potoczyłaby się inaczej.
Film taki sobie. Za to zrealizowany z dość dużym przywiązaniem do detali. Nie wiedziałem wcześniej, że Sherman miał stabilizator lufy.

[UWAGA SPOJLER!]
Pod sam koniec filmu, kiedy bohater leży schowany pod czołgiem, zauważa go młody SS-man i nie wszczyna alarmu. –To pewnie młody Günter Grass – skomentowałem. Bożena powiedziała, że czekała aż to powiem. I to nie jest dobra informacja, bo chwilę mi zajęło nim na to wpadłem.

piątek, 10 kwietnia 2015

9 kwietnia 2015



1. Wszyscy ostrzyli sobie zęby na pana Antoniego, który miał przyjść do radia. Przyjść i zrobić show taki, że przez cały dzień wszyscy by go cytowali. Kiedy się obudziłem było już po wszystkim. Znaczy – po tym, jak pan Antoni wyszedł już ze studia. Z Twittera i 300polityki dowiedziałem się, że show nie było.
Pan Antoni wbrew gdzieniegdzie powszechnej opinii jest chyba bardzo rozsądnym człowiekiem. Co jakiś czas obserwujemy z kolegą Krzysztofem jak wraca do swojego zaparkowanego pod Krakenem/Beirutem Passata. Czeka na odpowiednie warunki i cofa pod prąd do Wilczej. Inaczej by musiał stać dwa razy na światłach. Ryzykować spotkanie z rowerzystą na j ścieżce rowerowej. Dwukrotne spotkanie. A tak – moment i już jest na Wilczej.

Swoją drogą ścieżka rowerowa na Marszałkowskiej jest bez sensu poprowadzona. Skręcając w Wilczą bardzo trudno zobaczyć jadącego od Hożej rowerzystę. Za każdym razem boję się, że jakiegoś trafię. I to jest zła informacja.

2. Pojechaliśmy z Bożeną do Gminy załatwiać formalności różne. Gmina zlikwidowała Zakład Gospodarki Komunalnej i przejęła jego obowiązki. Nakrzyczał na nas pan od ścieków, że je nielegalnie odprowadzamy. Wytłumaczyliśmy mu, że nie ma racji. Usprawiedliwiał swoje zdenerwowanie tym, że Gmina nie ma własnej oczyszczalni ścieków. Wszystkie tłoczy do tej przy szpitalu w Ciborzu. I za każdy kubik płaci prawdziwe pieniądze. Pan widzi rozbieżność pomiędzy tym, za co płacą obywatele, a tym za co płaci Gmina i go szlag trafia. Poniekąd słusznie. Wyjaśniłem mu w jaki sposób może nas skasować za nasze dotychczas kanalizowane ścieki. Chyba nawet się trochę ucieszył. Załatwiliśmy też nowe śmietniki. W tym roku przetarg wygrała lokalna firma. Czyli powoli wracamy do sytuacji sprzed reformy, bo wcześniej korzystaliśmy z usług tej firmy. Z tym, że wtedy dzwoniło się po nich, kiedy śmietnik był pełen. Teraz trzeba pilnować kalendarza. I to jest zła informacja.

3. U redaktor Olejnik wystąpił mecenas Giertych w swoim kolejnym niesamowitym krawacie. Pani Monika najpierw zaczęła tytułować Andrzeja Artymowicza profesorem. Później opowiadała niestworzone rzeczy o tym, że (w jej mniemaniu) prokurator Seremet słyszał rozmowę pomiędzy Jarosławem i Lechem Kaczyńskimi.
Mam wrażenie, że z panią Moniką jest z dnia na dzień coraz gorzej. I to jest zła informacja, bo pamiętam czasy, kiedy było z nią lepiej.

***
Wracając do wczorajszej notki, która na Twitterze zaowocowała dość nieprzyjemną dyskusją. 
Chcę dwie rzeczy wyjaśnić.
Po pierwsze: gdybym chciał napisać o kimś, że jest złym człowiekiem, to bym to zrobił.
Po drugie: jeżeli krytykuję jakieś medium (w osobie jakiegoś dziennikarza), to robię to w związku z wiarą w możliwość zmiany (poprawy).
Innymi słowy: mój hejt na media ma być hejtem konstruktywnym (o ile coś takiego może istnieć).  

środa, 11 marca 2015

10 marca 2015



1. Obudziłem się pełen dobrej woli. Cokolwiek by to miało znaczyć. Pojechałem oddać MINI. Nie pojeździłem nim jakoś specjalnie dużo, więc na Wołoską jechałem nieco okrężną drogą. I chciałem przeprosić wszystkich współuczestników ruchu za dziwne manewry, które wykonywałem. Cooper SD przestawiony na tryb sportowy robi z człowiekiem coś dziwnego.
W budynku, w którym się mieści BMW nie działały windy. Starałem więc się bawić Kamila rozmową jak najdłużej, żeby miał pretekst do jak najdłuższego odpoczynku, przed wychodzeniem na 7 piętro. Było to dla mnie łatwe, gdyż rozmowy z Kamilem są zawsze przyjemne, gdyż w geopolitykę zgrabnie wplata tematy motoryzacyjne. Dzięki temu mogę pisząc teksty o samochodach udawać, że mam większe o nich pojęcie. Udawać? Nie! Mam większe o nich pojęcie.

Wracałem do metra ulicą Woronicza. Po wysokim budynku Telewizji (nie pamiętam jaką miał literkę) została kupa gruzu. Swoją drogą to zabawne, że plan prezesa Wildsteina, żeby na Woronicza nie został kamień na kamieniu realizuje prezes Braun. Z tym, że o ile Wildstein chciał na tym gruzowisku coś zbudować, to Braun tylko rozwala. I to jest zła informacja.

2. Dwa razy sprawdziłem plan metra, żeby czegoś nie pomylić i bezpiecznie dojechałem na stację Politechnika. Swoją drogą, kiedy parę dni temu szukałem jarzębiaku ze sklepu przy Pięknej wysłano mnie do monopolowego „przy Politechnice”. Długo nie mogłem zrozumieć gdzie jest ten monopolowy, dopóki do mnie nie dotarło, że „Politechnika” to nie Politechnika, tylko stacja metra.
Na pl. Zbawiciela zobaczyłem redaktora Kurkiewicza z rowerem i exkandydatką Partii Zielonych [to chyba była ona, bo znam ją wyłącznie ze zdjęć] [podkreślam to, że znam ją wyłącznie ze zdjęć, żeby udowodnić, że należę do pewnego rodzaju elity, ale nie będę się nad tym specjalnie rozwodził].
Zastanawiałem się nawet przez chwilę, czy rower i red. Kurkiewicz to zestaw, który wystarczy do poliamorii, ale zobaczyłem kolegę Zbroję, który siedział w Szarlocie.
Ze Zbroją i jego rowerem poszliśmy do Beirutu, gdzie pijąc piwo Dawne patrzyliśmy jak wypiękniała nam Poznańska.
Żeby było idealnie brakuje liści na robiniach. I jeszcze chwilę potrwa zanim się pojawią. I to jest zła informacja.

3. W „Tak jest” oglądałem starcie profesorów. Zwyczajnego z nadzwyczajnym. Zwyczajny był nadzwyczajnie dobry. Nadzwyczajny – zwyczajnie słaby. Aż się zdziwiłem.
Nie posądzałem prof. Glińskiego o taką sprawność. Teraz wyobrażam sobie jak mógł rozjeżdżać niewystarczająco przygotowanych studentów.

Wieczorem u red. Olejnik wystąpili Adam Bielan i mecenas Giertych. Pan Bielan nie powinien grać w pokera. Kiedy mecenas Giertych zamiast jechać po kandydacie PiS zajął się profesorem (nadzwyczajnym) Nałęczem we oczach pana Bielana można było zobaczyć karetę asów.
Później, w „Czarno na białym” oglądałem materiał o sztabach wyborczych kandydatów. Trojga kandydatów. Pan Palikot się nie załapał. Istnieje obawa, że red. Olejnik będzie mu chciała to wynagrodzić w przyszłym tygodniu. I to jest zła informacja.

sobota, 21 lutego 2015

21 lutego 2015


1. Kiedyś mi się wydawało, że różnica pomiędzy dziennikarzem a blogerem polega na tym, że ten pierwszy musi swoją pracę wykonywać zgodnie ze sztuką. A blogera – nie. Czasy mamy takie, że pojęcie sztuki nabrało nowych znaczeń. Choć raczej zatraciło znaczenia stare.
Po ludzku: nie ma żadnych powodów, żebym miał opory związane z zapisywaniem czegokolwiek, co usłyszę. I to jest zła informacja.

Po pierwsze usłyszałem, że Gremi w osobie pana Hajdarowicz negocjuje zakup „Dziennika – Gazety Prawnej”. Parę godzin później usłyszałem, że Infor w osobie pana Pieńkowskiego negocjuje zakup zakup „Rzeczpospolitej”. To drugie jest jednak bardziej prawdopodobne. Małe szanse, żeby pan Pieńkowski uzyskał podobne warunki, jak wtedy, kiedy przejmował Der Dziennik. O ile się nie mylę zapłacił był za ten tytuł –10 milionów euro (to przed 10 to minus).

Pracujący w „Dzienniku” kolega opowiadał mi skądinąd fascynującą dykteryjkę o zachowaniu niektórych dziennikarzy (również społeczno-ekonomicznych) w momencie zmiany właściciela tytułu. Otóż zarabiający Springerowskie pieniądze, uprawnieni do trzymiesięcznego wypowiedzenia, godzili się na przejście do Inforu na gorsze warunki finansowe, po czym byli zwalniani z miesięcznym wypowiedzeniem. Dziennikarze piszący udzielający rad, jak się zachować na rynku pracy.

Dlaczego informacji, która jest poniżej nie zachowałem dla siebie?
Chodzi o człowieka, który ocenia i piętnuje dwulicowość, wydaje werdykty dotyczące innych osób, komentuje najważniejsze wydarzenia, Przez lata stał się autorytetem dla wielu młodych dziennikarzy. Obowiązują go nieco inne standardy niż gwiazdy rocka. Jego środowisko, środowisko mediów, obowiązują pewne reguły. (dalej mi się nie chce tego przepisywać)
Otóż usłyszałem, że redaktor Latkowski ma romans z podległą mu pracownicą. Niby się z tym kryje, ale świat jest mały, więc są też świadkowie.
Choć może to, z czym ci świadkowie mieli do czynienia to tylko poszlaki. Może wnioski, które z tych poszlak wyciągnęli są oparte o wadliwą logikę, spaczoną przez zwykłą niechęć. Bo przecież nieprawdopodobne jest, żeby red. Latkowski był takim idiotą.
Cóż, nie mogłem tego zachować dla siebie. Mam nadzieję, że jakieś medium zbada tę sprawę i wynikami śledztwa sukcesywnie się podzieli z opinią publiczną.

2. Poszedłem na piwo z kolegą Rybitzkim. Poszedłem bez grosza przy duszy. I to jest zła informacja. Kolega Rybitzki opowiedział mi o pierwszym forum blogerów w Gdańsku, na którym był w ekipie Salonu24. Ja byłem w Gdańsku rok później. I wiele słyszałem o tym, co ekipa Salonu24 tam wyprawiała. Cóż, nie usłyszałem wszystkiego.
Siedzieliśmy i plotkowali. Jak na mężczyzn przystało. Później dołączyła do nas narzeczona Rybitzkiego, która pracuje w internetowym Cosmo.
Pewna moja koleżanka była w Cosmo (analogowym) fotoedytorką. Była, Bo tę pracę rzuciła. Powiedziała, że co roku przychodzi miesiąc, w którym magazyn publikuje tekst o seksie analnym, a ona musi znaleźć do tego jakieś ilustracyjne zdjęcie. Po paru takich latach nie wytrzymała. Rozmawialiśmy o tym na skrzyżowaniu Wilczej i Poznańskiej. Przechodzący obok pan dziwnie na nas popatrzył, kiedy usłyszał, że ona rzuca pracę bo ma dość seksu analnego.
W Cosmo elektronicznym ponoć nie ma takich problemów.

3. Nie wiadomo kto, czyli chyba PiS zrobił śmieszny filmik z Panem Prezydentem. O tym, że Pan Prezydent niemożebnie nudzi, a jak nie nudzi, to mija się z prawdą.
Pan Prezydent wystąpił później w programie pani redaktor Pieńkowskiej. Uszom nie mogłem uwierzyć, kiedy powiedział, że Ukraina nie jest w NATO, bo nie chciała. Smaczków było więcej.
Uważam, że PiS marnuje pieniądze robiąc śmieszne filmy o panu Komorowskim. Wystarczyło by, gdyby rozsyłał linki do z nim wywiadów.

Wieczorem w Beiruto–Krakenie odbywała się impreza pożegnalna Krzysztofa, który na jakiś miesiąc leci z rodziną do Izraela. I to jest zła informacja, bo kto mi będzie teraz co dzień stawiał kawę.


sobota, 7 lutego 2015

7 lutego 2015


1. Z wanny wyciągnął mnie kurier, który przywiózł używane przednie amortyzatory do Suburbana – niegdyś żółte bilsteiny.
Pojechałem do Białołęki, gdzie jest firma zajmująca się regeneracją takich amortyzatorów. Bardzo miły pan najpierw się zmartwił, że są za bardzo skorodowane, później powiedział, że to wcale nie musi znaczyć, że nie będą działać. Nawet, jeżeli cylinder nie będzie do końca szczelny to i tak wciąż będzie bilstein. Do tego ustawiony na polskie drogi. A to ma naprawdę duże znaczenie.

Z pomocą Krzysztofa zawiozłem BMW do mechanika na Pragę. Ma zaspawać dziury w wydechu. Mechanik z Pragi kiedyś się mieścił obok szpitala przy Szaserów. Teraz jest przy Mińskiej. Poznałem go szukając miejsca, które napełni mi w jakiś upał klimatyzację na poczekaniu, a nie za tydzień. Jest generalnie w porządku. Choć kiedyś trzymał Suburbana przez dwa tygodnie, bo nie mógł zaspawać skraplacza do tylnej klimatyzacji.

Krzysztof docenił kierownicę w XC70. Wielkość też. I linię. Silnik był dla niego za słaby. Dokładnie o 30 koni. Ja tam nie narzekam. Gadałem wcześniej ze Staszkiem. Mówił, że XC70 kupuje specyficzny typ klientów. Którym niekoniecznie zależy na szybkim starcie spod świateł.

W Beirucie jest nowe piwo. Nazywa się „Dawne”. I jest bardzo dobre. Z browaru Konstancin (z siedzibą w Kamionce). Swoją drogą dla porządku mogliby nieco zmodyfikować nazwę – na Konstancin Wielkopolski.
Bardzo przyjemne piwo. To pierwsza warka. Ciekawe jakie jest butelkowe. I czy następne też będą takie.

Z Beirutu poszedłem do apteki, gdzie ustaliliśmy z panią farmaceutką, że taniej niż płacić za wizytę u specjalisty, który może konkretnie ten lek, o który chodziło, będzie kupić go na 100%. Zwłaszcza, że istnieje jego tańszy o 30 zł odpowiednik.

W Faster Dogu Pawełek zastanawiał się kim i dlaczego jest Lidia Popiel. Nie udało mi się mu pomóc. I to jest zła informacja.

2. Przez to cale kręcenie się po mieście nie widziałem konwencji PO. I przemówień pani Premier i pana Prezydenta. I to jest zła informacja.
Pana Prezydenta słuchał kolega Zbroja. Usłyszał, że „Stadion Narodowy jest dziełem ludzi Platformy”. To dobrze, że pan Prezydent zaczyna kampanię od wyznania grzechów swojej formacji.

3. Wieczorem kolega Jerzy wspaniałomyślnie podrzucił mi Galaxy S5. Niestety tablet jako telefon nie do końca zdaje egzamin. I to jest zła informacja. W Krakenie pojawił się jeszcze dyrektor Zydel. Porozmawialiśmy chwilę o telewizjach śniadaniowych, w których dyrektor Zydel mniej może bywać, bo ma na głowie całe miasto.

Wróciłem do domu na samą końcówkę występu pana Prezydenta w „Faktach po Faktach”. Bożena powiedziała, że niewiele straciłem. Słuchałem piąte przez dziesiąte prof. Buzka w „Piaskiem po oczach”. Pan profesor używał czasownika „włanczać”. Cóż, jest honorowym obywatelem Lublińca, Piekar Śląskich, Rudy Śląskiej, Rybnika, Gliwic, Gdyni, Puław, Warszawy, Ostrowa Wielkopolskiego i Zabrza, więc chyba sobie może na to pozwolić.

W konkursie Blog Roku 2014, w kategorii, w której startuję najwięcej SMS-ów jak na razie zebrał Matka Kurka. Jurorem w tej kategorii jest Kamil Durczok. Ciekawe jak Onet z tego wybrnie.




piątek, 30 stycznia 2015

30 stycznia 2015



1. Zamontowałem koledze Grzegorzowi akumulator. I wymyśliłem, że najlepszym sposobem na srające z drzewa ptaki będzie plandeka. Jak na jedno styczniowe południe – sporo sukcesów.
Poszedłem do Beirutu, gdzie tak właściwie czekał na mnie Krzysztof. Nie, żebyśmy się umawiali, ale kiedy przyszedłem powiedział , że właśnie o mnie myślał.
Porozmawialiśmy chwilę o rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Dyrektora Cywińskiego zna z pracy w Instytucie Adama Mickiewicza i zasadniczo ma o nim dobre zdanie. Jego wpadkę usprawiedliwiał w prosty sposób. Im większa impreza – tym większy bałagan. Im później, tym więcej idiotycznych telefonów z żądaniami zaproszeń. Irracjonalnych próśb ekip telewizyjnych, dziwnie zachowujących się gości. I, że czasem trudno wytrzymać.
Odpowiedziałem, że skoro tak się dzieje przy każdej dużej imprezie, to dyrektor Cywiński powinien był się do tego przygotować. Bo przecież sytuacja go nie zaskoczyła. Więc jeżeli nie dał sobie z tym napięciem rady, to może powinien zajmować się czymś innym.
W Krakenie zmienił się szef kuchni. Przetestowano na mnie zupę rybną. Zdała egzamin aż za dobrze. Znaczy – było jej wręcz zbyt dużo.
Zupę rybną stosował kolega Zbroja na kaca. Teraz nie stosuje, bo ponoć nie pije. I to jest zła informacja. Krzysztof przypomniał sobie, że jeszcze nie dawno kac był czymś z kolegą Zbroją związanym nierozerwalnie. Znaczy: kolega Zbroja albo miał kaca, albo pracował nad tym, żeby kaca mieć. Tertium non datur.

2. Wpadłem do Faster doga. Właściciele wrócili z Berlina. Będą mieć w sklepie kolejną markę butów, które zbudowały Amerykę. Chippewa. Trochę tańsza niż Frye.
Chippewa to jedna z nazw indiańśkiego plemienia zamieszkującego okolice Wielkich Jezior. W Polsce bardziej znanego jako Odżibwejowie.
Rozmawialiśmy o Niemczech. Pawełek oświadczył, że nigdy by nie pojechał tam na wakacje. Wymieniał różne niemieckie miasta, które zna. Skończył na Frankfurcie nad Odrą, w którym dwadzieścia lat temu Policja najpierw prawie rozebrała mu suzuki Grand Vitarę, a później zatrzymała go za brak zielonej karty. Z kajdankami, tłumaczem, przesłuchaniem. Wyszedł obronną ręką, ponoć pomogło mu, że wtedy pracował dla Axel Springer AG. Pozwolono mu wrócić do Polski, by wykupić polisę. Nie pamięta jednak, gdzie we Frankfurcie jest siedziba policji. I to jest zła informacja.

3. W „Czarno na białym” rozmawiano o szatanie i egzorcyzmach. Miałem wrażenie, że red. Morozowski nie do końca łapał o czym do niego mówią goście. Teolog i filozof. Albo obaj to byli księża, albo jeden był, a drugi był byłym.
Mnie się przypomniało, jak kilka lat temu byłem kierowcą ojca Bashobory. Jadąc z Łodzi pod Szczecinek wpadliśmy na obiad do klasztoru gdzieś za Poznaniem. Po obiedzie wylądowaliśmy w pokoju rekreacyjnym. Fotele, stereo, ekspres do kawy. Siedzimy, jeden z gospodarzy, niewysoki, trochę grubawy ksiądz zaczął narzekać, że ostatnio opętania się zrobiły strasznie modne. Przytaknęła mu siostra Tomasza (takie imię, nie chodzi o to, że jej brat miał na imię Tomasz)(choć mógł oczywiście mieć).
–No tak, teraz na dziesięć osób, to może dwie są naprawdę opętane. Wszystko przez te filmy.
Na co ksiądz:
–Ale też trzeba uważać, bo się można pomylić. Ostatnio taką historię miałem. Przyszła do mnie dziewczyna i mówi, że wywołała diabła. Ja jej powiedziałem, żeby na mszę wpadła, zdrowasiek parę zmówiła i wszystko będzie dobrze. Myślałem, że to jakaś dziewczyńska histeria.
Parę dni później idę do sklepu po mięso, tu niedaleko. No i sklepowa do mnie, proszę księdza, a ksiądz wie, co się stało? No i mi opowiada.
No bo tu u nas, to zagłębie narkotykowe jest. Stąd się do Poznania narkotyki wozi. No i dwóch takich od narkotyków, tej dziewczynie coś dali, no i ją potem jakoś brzydko wykorzystali. No i ona tego demona wezwała, żeby się zemścił.
I jeden z nich szedł z kolegą koło torów. I jak pociąg tez z Krakowa 17:15 szedł, to rzucił piwo, co je niósł i na tory wskoczył. A parę dni później tego drugiego znaleźli powieszonego na dziesięciometrowej sośnie. A z tej strony, co wisiał to wszystkie gałęzie i kora oderwane były. Nawet mnie policjant później pytał, czy nie wiem co to mogło być, to mu odpowiedziałem, że nie wiem, bo co mu miałem powiedzieć? Że to diabeł? Przecież by nie uwierzył.
A ta dziewczyna, to codziennie po tym, jak krakowski pociąg przejedzie, to tory w tym miejscu liże.

Ksiądz opowiadał to takim tonem, jakby mechanik o odkręcaniu zapieczonej śruby. Swoją drogą – był przekonany, że słuchają go wyłącznie ludzi zawodowo związani z walką ze złym.
Generalnie klimat bardziej niż „Egzorcystę” klimat przypominał „Nocną straż”.

Później w „Tak jest” wystąpił Jerzy Dziewulski. Tym razem jako specjalista od resocjalizacji. I to jest zła informacja.

wtorek, 27 stycznia 2015

27 stycznia 2015



1. Nie mogłem w nocy spać, więc dosłuchałem do końca „Prokurator Alicję Horn”. Wbrew zapowiedziom kończy się dobrze. Muszę zobaczyć teraz film. Ale nie w nocy.
Oddałem audi. To jest zła wiadomość, bo się po jeździe zaśnieżoną Autostradą Wolności do tego samochodu przywiązałem.

2. Wróciłem do domu i zacząłem się napawać liczbą wejść na 3neg. Napawałem się i napawałem, aż tu nagle jak coś nie – przepraszam za wyrażenie – jebnie. Po chwili kolega Rybitzki zaczął wrzucać na Twittera zdjęcia z rogu Koszykowej i Noakowskiego. Później wrzucać zaczął poseł Wipler. Napisał, że w bloku wybuchnął gaz. Bloku.
Włączyłem TVN24. To trudna sztuka mówić w kółko o czymś, o czym nie ma zbyt wielu informacji. Może dlatego w kółko puszczali panią, które wszystko widziała, na koniec mówiła, że to nie był jej czas, zaczynała płakać i odchodziła. Później puszczali inną elokwentną, tym razem ewakuowaną z budynku – panią. Ta wzięła z domu laptop i komórkę, buty i dwa stare płaszcze. Znaczy nie były one stare, tylko od tego pyłu wyglądają jak stare. Ktoś zapytał, czy Miasto zaproponowało pomoc. Pani coś odpowiedziała o plejadzie gwiazd, która się pojawiła.
Chodziło jej pewnie o panią Waltzową i prezydenta obywatela Jóźwiaka. Pani Waltzowa zaprosiła ewakuowanych mieszkańców do OSiR-u przy Polnej. Basen być może działa odstresowująco.

Zadzwonił redaktor Pertyński, żeby sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku, bo usłyszał, że walnęło w mojej okolicy. To było miłe, zwłaszcza, że ostatnio strasznie źle znosi moje poglądy na rzeczywistość.

Poszedłem kupić coś na kolację. Znaczy najpierw wpadłem do Krakena. W Beirucie siedział Krzysztof, którego dawno nie widziałem, bo – jak się okazało – musiał się koncentrować na rodzinie. Poczęstował mnie piwem Kraken. Specjalnie warzonym dla nich w Belgii. Piwem z dodatkiem rumu. Mocne, słodkawe, w porządku.
Krzysztof poszedł, przyszedł mój kolega Grzegorz, ze swoim kolegą, z którym robią coś w Radomiu. Nie napiszę co, bo nie wiem, czy mogę. Chcieli coś skonsultować. Nie wiem czy pomogłem. I to jest zła informacja
Kolega Grzegorz leci za tydzień do Chin. Na pewno wróci zachwycony. Poszliśmy zobaczyć na własne oczy wybuchniętą kamienicę. Coś tam zobaczyliśmy. Kolega Grzegorz kupił kartę nanoSIM w sklepie dokładnie po przeciwnej stronie skrzyżowania. Znaczy: kupił normalną, a pan za pięć złotych dociął mu do odpowiedniego wymiaru.
W okolicznych domach powypadały szyby. W krakowskim mieszkaniu mojej ś.p. babci jedna z szyb była z kawałków. Kiedy w 1945 roku wycofujący się Niemcy wysadzili most dębnicki w całej okolicy wywaliło szyby. Więc brakowało w mieście szkła. Okno z kawałków przetrwało jakieś 60 lat. Później matka wynajęła komuś mieszkanie i ten ktoś doprowadził do wybuchu gazu i te szyby w kawałkach wyleciały. Szkoda.

3. Odprowadziłem kolegę Grzegorza do metra. Przeszedłem przez Placyq. Później Mokotowską do Kruczej. Minąłem X5, w której kierowca (ochroniarz?) liżąc długopis rozwiązywał krzyżówkę. W międzyczasie zadzwonił kolega Wojciech, który chciał się spotkać. Spotkaliśmy się na Wilczej, poszliśmy do świeżo zmodyfikowanego wietnamczyka. Kolega Wojciech co jakiś czas chce się spotkać, żeby coś omówić. A jak się spotykamy, to właściwie nic nie mówi. Zafascynował się obsługującą nas Wietnamką. Choć z akcentu można wnosić, że raczej Polką wietnamskiego pochodzenia.
W domu trafiłem na „Kropkę nad I”. Redaktor Olejnik zadała prof. Niesiołowskiemu pytanie „Czy jest pan przeciw zygocie?”.
Profesor Niesiołowski zna się na wszystkim. Od teraz wiem, że na wszystkim i na tabletce Po.

Zmarł Denis Russos. Znaczy, przez całe życie wydawało mi się, że się tak nazywał. Przez to, że umarł dowiedziałem się, że nazywał się jednak Demis Roussos. Ciekawe ile taki niespodzianek jeszcze przede mną.

Ktoś, kiedyś opowiadał historię o tym, jak wjeżdżał ze znajomym do Związku Radzieckiego. No i temu znajomemu zaczął się przyglądać sowiecki celnik. Patrzył, patrzył i kazał ściągnąć spodnie.
Pod spodniami dżinsowymi, były drugie. Pod drugimi, trzecie. Przy czwartych celnik zapytał, po co mu tyle spodni. Ten z kamienną twarzą odpowiedział, że w Związku Radzieckim jest Syberia, czyli zimno. Pod czwartymi spodniami była spódnica. Która też zainteresowała celnika – Po co mężczyźnie spódnica? To wy w ZSRR nie znacie Demisa Roussosa?

Złą informacją jest, że to strasznie hermetyczna historia. Kto dziś pamięta o jeżdżeniu „na handel”? Chyba ci, którzy pamiętają jak ubrany był w Sopocie Demis Roussos.  

poniedziałek, 26 stycznia 2015

26 stycznia 2015


1. Musiało do tego w końcu dojść. Zaspałem na „Kawę na ławę”. Na „Lożę prasową” właściwie też. Zdążyłem usłyszeć tylko, jak pani z kołem sterowym na wdzianku powiedziała „Państwu też dziękuję”.
Z głodu polityki obejrzeliśmy piątkowe „Fakty po Faktach”, a konkretnie to jak kandydat Duda rozjechał redaktora Kajdanowicza. Za tym drugim nie przepadamy i oglądaliśmy to nie bez przyjemności.
Później na 300polityce przeczytałem, że kandydat Duda ma już 25 procentowe poparcie. A badanie było robione 10 dni temu. Marian Kowalski ma poparcie zerowe. I to jest zła informacja. Komuś o takim imieniu (i nazwisku) należy się poparcie choć procenta wyborców.

2. Przyszedł kolega Jakub, z którym z większym lub mniejszym zaangażowaniem od mniej-więcej pół roku pracujemy nad pewnym projektem. Poznaliśmy się naście lat temu w „Przekroju” za najsztubowych czasów. Później pracowałem z nim w „Ozonie”. Robiliśmy razem różne rzeczy. Na przykład wysłaliśmy go do Kambodży, z której przywiózł bardzo dobry tekst do projektu „GQ”. Pisząc o Czerwonych Khmerach pokazał do czego doprowadził brak rozliczenia przeszłości.
Kolega Jakub jest pierwszym znanym mi posiadaczem Karty Dużej Rodziny. Bożena postanowiła, że kiedy najmłodszy syn kolegi Jakuba – Bolek osiągnie pełnoletniość wyjaśnimy mu, że przyszedł na ten świat, by jego matka z dwójką rodzeństwa mogła jechać Pendolino do Krakowa za jedyne 250 zł.
Kolega Jakub dorabia sobie teraz pisując do „Wprost” historyczne teksty. I jest z tego bardzo zadowolony, choć jeszcze nie dostał ni złotówki. Więc dorabia na razie księgowo.
Znam ten stan. Pamiętam jak w latach 90. sprzedałem dużo zdjęć do magazynu który się nazywał chyba „Fakty”. Piszę chyba, bo nie udało mi się znaleźć śladu po tym piśmie w sieci. Podobnie było z pieniędzmi. Więc stwierdzenie, że jakieś zdjęcie „sprzedałem” było nieco na wyrost. Ale zanim ten magazyn znikł na dobre, chodziłem po Krakowie w przekonaniu, że dostanę wkrótce worek pieniędzy. „Wprost” zniknięcia nie życzę. Wręcz przeciwnie.
Złą informacją jest, że mogłem koledze Jakubowi niepotrzebnie zepsuć humor.

3. Poszliśmy do Beirutu. Kolega Jakub, jako specjalista od Bliskiego Wschodu skomponował menu. Które było smaczne i sycące, choć Bożena zgłosiłaby od tego stwierdzenia votum separatum. Ale to dlatego, że chyba wolałaby jednak zjeść w Krakenie.
Rozmawialiśmy na różne tematy. Temat wdzięczny – wspólni znajomi sprowadził się do cenionego reżysera teatralnego (i jego małżonki) oraz dyrektora Smoczyńskiego, o którym kolega Jakub nie ma specjalnie dobrego zdania. (To oczywiście eufemizm)
Kiedy kolega Jakub przypominał dlaczego nie ma specjalnie dobrego zdania o dyrektorze Smoczyńskim wszedł starszy analityk Szacki. I potem było tak, że co wracaliśmy do tematu dyrektora Smoczyńskiego, to akurat starszy analityk Szacki koło naszego stolika przechodził.

Kolega Jakub nie jest jedynym moim znajomym, który do ponad 10 latach nie może zapomnieć dyrektorowi Smoczyńskiemu. Ja mam łatwiej. Mnie nigdy żadnego tekstu nie popsuł. Najwyżej przez jakiś czas później wracałem do domu. Cóż, młodość ma swoje prawa. Nawet cudza.

Rozmawiałem chwilę ze starszym analitykiem Szackim. O frankach. Złą informacją jest, że zapomniałem mu powiedzieć, że z myślą o nim odpowiadam na pytania „Panelu Badawczego Ariadna”. Chcę mu dać w prezencie którąś z nagród, którymi się kiedyś tak fascynował. Nie jestem tylko pewien, czy to był miecz do baniek mydlanych, czy coś innego.  

niedziela, 18 stycznia 2015

18 stycznia 2015


1. Obudziłem się z lekkim kacem. A tak właściwie, to obudził mnie telefon od dyrektora Zydla, który jak się później okazało chciał wyrazić oburzenie moim brakiem entuzjazmu oskarową nominacją dla „Idy”. Z dyrektorem spotkaliśmy się dzień wcześniej w Beirucie. Trochę narzekał, że ma dużo pracy. Że coraz więcej ludzi czegoś od niego chce. Próbowałem mu tłumaczyć, że gdyby (jak przystało na urzędnika) pracą się zajmował z mniejszym zaangażowaniem, to by się od niego odczepiono. Nie chciał przyjąć tego do wiadomości.
I nie wiadomo czy to dobra, czy zła informacja. Choć raczej zła, bo się biedny dyrektor Zydel wykończy i tyle będzie z jego oszałamiającej kariery.


2. „Idę” oglądałem od środka. Chyba. Wieczorem, po tym, kiedy ogłoszono nominacje. Rozśmieszyła mnie najpierw formą, później treścią, a na koniec – różnymi drobiazgami. Na szerokim telewizorze kadry filmu wyglądają kwadratowo. Każda scena komponowana jak zdjęcie. Czarno-białe, kwadratowe zdjęcie – artysta znaczy.
Można by zrobić taki filtr na FinalCut'a – „Zrób mi Idę”.
Dziękuję autorom filmu, że mi wyjaśnili, że stalinizm sprowokowany był polskim antysemityzmem. To logiczne uzasadnienie.

Ale tak naprawdę to ubawiły mnie dwie sceny. Pierwsza, kiedy milicjant pakuje na dołek nie sprawdzając dokumentów bohaterkę, która mówi, że jest sędzią (na prowincjonalnym posterunku używa słowa „immunitet”). I druga, kiedy Ida wraca do klasztoru. Dziurawą asfaltową drogą. Na której ruch jest jak na Marszałkowskiej. Asfalt położony w latach 60. w latach 60. jeszcze nie wyglądał jak nieremontowany do 10 lat.

Naszła mnie refleksja, że amerykańskie filmy robi się dla widzów, europejskie – dla krytyków. I to jest zła informacja.

3. Na naszych oczach (dzięki uprzejmości TVN24) widzieliśmy jak związkowcy podpisują porozumienie z rządem. Usłyszeliśmy jak Jacek Żakowski mówi (nie wiem o na jaki temat), że ludzie zeszli z drzewa i zbudowali TVN. Głęboka myśl.
Przeczytałem treść porozumienia. I mam wrażenie, że związkowcy uzyskali wszystko, co chcieli. Parę punktów wygląda jakby żywcem przepisano je z brukselskiego przemówienia Andrzeja Dudy.
Redaktor Piasecki napisał na Twitterze: Czyżbyśmy właśnie obserwowali narodziny hasła „jaki kraj taka Margaret Thatcher?”
Nie rozumiem po co była ta cała zadyma. I to jest zła informacja.
Dobrą jest to, że chyba nie należy przywiązywać zbyt dużej wagi do tego, co mówi pani Premier.

Poszliśmy do Beirutu, żeby się spotkać z red. Pawlak. W Beirucie siedział prezydent obywatel Jóźwiak z wiernym dyrektorem Zydlem. Nawet się przez chwilę zastanawiałem, czy nie zapytać kiedy ruszy druga linia metra. Ale było zbyt głośno. No i pewnie bym usłyszał, że ruszy, kiedy będzie gwarancja, że jest bezpieczne. Safety first.

wtorek, 13 stycznia 2015

13 stycznia 2015


1. Przejazd Autostradą Wolności, znaną bardziej jako A2 będzie kosztował teraz w jedną stronę 79 złotych (bez dziesięciu groszy). Wcześniej kosztował 76 (bez dziesięciu groszy). Za parę miesięcy cena wzrośnie pewnie o kolejne parę złotych, później o następne i następne. W końcu przekroczy 100 złotych.
Na razie gdyby jechać samochodem z instalacją LPG palącym 11 litrów/100 km. Paliwo będzie nas kosztować mniej niż bramki. Podobnie, gdybyśmy jechali oszczędnym dieslem.
Tak się składa, że z największych polskie sukcesy nie wszyscy mogą się cieszyć. Że największe polskie sukcesy są wykluczające. Autostrady można jakoś omijać, ale z Pendolino jest ten problem, że, żeby zrobić mu miejsce zlikwidowano część tańszych połączeń.
To, że jedni ludzie mają więcej, inni mniej pieniędzy jest dla mnie naturalne. Ale nienaturalne, niesprawiedliwe, niedopuszczalne, jest dla mnie wydawanie publicznych pieniędzy w taki sposób, żeby ułatwiać życie tylko tym, którzy finansowo mają się lepiej niż większość społeczeństwa.
Przez 25 lat nie udało się nam zbudować sprawiedliwego państwa. I to jest zła informacja.

2. Odwiozłem Bożenę do pracy. Cactus ma poważną wadę – jak na miejskie auto. Otóż bardzo powoli się nagrzewa. Mrozu nie było, a (ruszaliśmy z Wilczej) ogrzewanie ruszyło dopiero za Stadionem Narodowym. Znaczy – należy zainwestować w podgrzewane siedzenia. 800 zł.
Pojechałem do Baniochy po drewno. Pan Syn Właściciela był niepocieszony, że drugi raz tym samym samochodem. Porozmawialiśmy o mercedesach. Jego szwagier pracuje w jednym z motoryzacyjnych pism. Był kiedyś w Niemczech na prezentacji G-klasy. Wrócił chwaląc się, że na autostradzie doprowadził do zapalenia silnika. Pan Syn Właściciela nie był pewien, czy jego szwagier wciąż jeździ na prezentacje Mercedesa.

Z Baniochy pojechałem na Żoliborz, skąd wziąłem kolegę Grzegorza, z którym (w dwa auta) pojechaliśmy oddać Cactusa. Kolega Grzegorz pracuje nad historyczną książką. Rozmawia z ludźmi, którzy naprawdę dostali w skórę od komuny. Działa to na niego depresyjnie, bo widzi, że III RP o tych ludziach zapomniała.
Rozmawialiśmy przez chwilę o Owsiaku i Rachoniu. Kolega Grzegorz opowiedział, jak kiedyś jego i drugiego dziennikarza ochrona wyrzucała ze spotkania z pewnym prezesem. Próbowałem go namówić, żeby tę historię spisał. Jak zwykle w takich sytuacjach się nie dał. Kolega Grzegorz – niż doświadczenia ze swoich bojowych czasów – woli opisywać podróże.
I to jest zła informacja. Bo historie, które czasem mu się wypsną są warte spisania.

W Citroenie dowiedziałem się, że mają nowe DS3. Czarne z różowymi wstawkami. Męskie Blogerki Modowe marzą o tym, żeby w tym aucie zaistnieć. Najlepiej z redaktorami Bołtrykiem i Wieruszewskim (tym, który mimo iż jeździ MX-5 nie jest gejem)

3. Wpadłem do „Beirutu”. Krzysztof próbował kupione na Agito.pl słuchawki. W życiu bym nie kupił nic na Agito.pl. Nie ma innego sposobu na to, żeby karać za denerwujące reklamy.
Słuchawki okazały się problematyczne. Miały mieć jakiś superekstra bas. Nie udało się tego uzyskać. Były dużo gorsze niż moje LevelOn Samsunga.

Wieczorem w „Kropce nad I” wystąpił poseł Hofman. Przewidywałem, że ma duże szanse na osiągnięcie w TVN24 pozycji Marcinkiewicza. Nie słuchałem całego programu, bo zadzwonił dyrektor Ołdakowski, z którym do pewnego czasu dyskutujemy o filmach. Ogląda teraz „Generation Kill”, czego wszystkim życzę.

Trafiłem na kawałek programu Lisa. Zbigniew Hołdys sugerował, że „Przystanek Jezus” mógł stwarzać zagrożenie dla bezpieczeństwa. Powiedział, że Timothy McVeigh, sprawca zamachu w Oklahoma City był gorliwym katolikiem.
Rzeczony McVeigh w liście napisanym dzień przed własną egzekucją określił się jako agnostyk.
Zbigniew Hołdys wie lepiej. Telewizja (publiczna) tę wiedzę rozpowszechnia. Mnie to dziwi. I to jest zła informacja.

***

Po wczorajszym wpisie odezwał się do mnie kolega z Krakowa, który pracował pod Blumsztajnem w krakowskiej „Wyborczej”. Napisał, że zmiany, które Blumsztajn zrobił miały uzasadnienie ekonomiczne. Z tym nie dyskutuję. Uważam tylko, że zwolnienie Bobka – zwłaszcza w sytuacji, kiedy miał program w telewizji było idiotyczne.

środa, 3 grudnia 2014

2 grudnia 2014


1. Żeby oddać mini musiałem odebrać Suburbana. Żeby odebrać Suburbana potrzebowałem pomocy mojego brata. Pojechałem więc na Wiejską. Pod Edipresse stał policyjny mercedes, więc głupio było czekać tam, gdzie zwykle. Na jezdni naprzeciw wejścia. Myślałem, że będę musiał kręcić kółka. Udało się tego uniknąć, bo kiedy podjechałem Michał wyszedł.
Pojechaliśmy na Burakowską. Nie pamiętałem, że Gazownik przerabiał kiedyś Michałowi instalację w Legacy. Założył mu przed reduktorem parownicę z Mistrala, żeby przy maksymalnym doładowaniu nie brakowało gazu (nie zamarzał reduktor). A, Mistral to była dziś dość archaiczna instalacja wtrysku LPG. Musiałem to napisać, bo właściwie zabrzmiało jakby jakiś czas temu zaczęto rozkradać francuskie śmigłowcowce.
Jechaliśmy Okopową. Z daleka było widać maszt z flagą, która tak przeszkadza redaktorom z „Polityki”. Flagę wieszać. Taki wstyd przed Ryśkiem. 
Jechaliśmy tamtędy dzień wcześniej z Bożeną. Opowiedziałem jej o problemie redaktorów z „Polityki”. –Niech jeżdżą przez rondo de Gaulle'a – skomentowała. 

Gazownik wyregulował skład mieszanki. Wcześniej był taki, że udało mi się włączyć alarm gazowy na Stadionie Narodowym. Ponoć nawet windy przestały jeździć.
Teraz powinienem zrobić raz a dobrze porządek z wydechem. I to jest zła informacja, bo nie mam ani funduszy, ani pomysłu.

2. Przez obwodnicę dojechaliśmy do BMW. Oddałem mini. Z żalem. W ostatniej chwili wyjąłem ze schowka mandat, który wcześniej udało mi się wyprzeć.
Kiedy wyjeżdżając z BMW chce się jechać w stronę Galmoku, nie można zawrócić na skrzyżowaniu z Konstruktorską. Mało kto sobie z tego zdaje sprawę, bo mało kto zna przepis, że sygnalizator ze strzałką w lewo nie pozwala na zawracanie.
To, że nie można tam zawracać jest idiotyczne. Pierwsze miejsce na Wołoskiej, gdzie można zawrócić to dopiero skrzyżowanie z Racławicką.
Wiedzą o tym policjanci. Ustawiają się za Konstruktorską i łapią. Właściwie dlaczego tego nie mają robić. Dużo bardziej interesujące jest dlaczego ktoś z Miasta, kto za organizację ruchu odpowiada nie zmieni tej organizacji. Nic złego by się nie stało.
Ale już jest po wyborach, więc mała szansa, że coś się zmieni. I to jest zła informacja.

3. Zegarek w Suburbanie wskazywał letni czas. Brat był trochę zaniepokojony, że aż tak długo nie było go w pracy. Nie wyprowadzałem go z błędu. Dziwnie łatwo znalazłem miejsce pod domem. Zostawiłem samochód i poszedłem na chwilę do Beirutu, gdzie Krzysztof poczęstował mnie nową sałatką z wodorostów. Miałem skosztować, zjadłem prawie całą. Dobra sałatka i zdrowa. Że dobra to sam zauważyłem. Że zdrowa – usłyszałem od Krzysztofa.
Z Krakena poszedłem do szewca na Hożą, od szewca na pocztę. Kiedy się ma pocztę koło domu chodzenie na nią przestało być tak uciążliwe. Zwłaszcza, że można sobie poczytać gazety, którymi poczta handluje. Handluje też kieszonkowymi kalendarzami z Janem Pawłem II. Żeby zmieścić taki w kieszeni, trzeba je (kieszenie) mieć jak urzędnik z powiatowego nadzoru budowlanego pod koniec lat dziewięćdziesiątych.

Zrobiło się zimno. I to jest zła informacja.



niedziela, 9 listopada 2014

8 listopada 2014


1. Sympatyczny młody człowiek przywiózł mi skodę. Testowe skody dostarczane są pod drzwi. Za pierwszym razem to dość dziwne uczucie. Ale pewnie da się do tego przyzwyczaić. Aż się prosi, żebym zamówił kiedyś skodę z dostawą na wieś.
Wstawiłem samochód na podwórko i poszedłem do szewca odebrać chińskie buty. Porozmawialiśmy chwilę o zimie, której nie ma, ale gdyby była, to mało które z dziś dostępnych butów nadają się do tego, by w nich zimę przechodzić. I to jest generalnie zła informacja.
Usłyszałem za to o kolejnym plusie gumofilców – można je myć szlauchem.

2. Odpaliłem Suburbana i pojechałem do Ząbek, do pana, który wyważa wały na samochodach. 
Wał, to taka rura, która się kręci pomiędzy skrzynią biegów a dyfrem.
Czułem, że z wałem coś jest nie tak. Ale nie myślałem, że aż tak. Pan podniósł samochód, odpaliliśmy silnik, włączyliśmy bieg, Kółka zaczęły się obracać. Coraz szybciej. No i było zupełnie inaczej niż zwykle, bo zwykle słychać opony, szum powierza. A tu było słychać tylko wał.
Słychać i czuć.
Procedura naprawiania polegała na tym, że pan coś tam robił pod samochodem. Co jakiś czas wołał „Jedziemy. Ja uruchamiałem silnik wrzucałem bieg i cisnąłem gaz. Tak, by silnik obracał się 2000 razy na minutę. Po jakimś czasie pan krzyczał „luz” i „gasimy”. Trwało to z godzinę. Współużytkownicy hali chcieli pana eksmitować – Suburban przy 2000 obrotów strasznie hałasuje. Zwłaszcza kiedy stoi w zamkniętym pomieszczeniu.
W każdym razie okazało się, że wał jest chyba krzywy. Pan go jako-tako wyważył. Choć właściwie powinien wymienić. Gdyby ktoś słyszał o takim – średnica 90, długość 1300 – będę zobowiązany.
Złą informacją jest, że gdybym do pana pojechał wcześniej, wtedy, kiedy po raz pierwszy o tym pomyślałem – byłbym do przodu ponad 10 tys. Uniknąłbym remontu skrzyni i reduktora.

Po powrocie wpadłem do Faster Doga. Porozmawialiśmy z Pawełkiem o motoryzacji. Zwłaszcza o wałach. W landroverach wały ciągle trzeba było naprawiać. Ale można było wał dorobić i wtedy się tak szybko nie psuł.


Po drodze do domu zawadziłem o Beirut. Poczęstowano mnie Cre Tonnerre – belgijskim ale do którego przed drugą fermentacją dodają rum. Mocna rzecz – siedem procent alkoholu.
Będą je sprzedawać. Beczkowe. Na zimę – jak znalazł.

3. Wieczorem skacząc po kanałach obejrzeliśmy dwa odcinki „Seksu w wielkim mieście”. Cóż to za przerażający serial. Jak one się ubierają! Co mówią! Jakie mają wydumane problemy!
A najgorsze jest to, że te naście lat temu zupełnie nam to nie przeszkadzało.

sobota, 4 października 2014

4 października 2014



1. Obudziłem się za wcześnie. Pożytek z tego był taki, że posłuchałem parę rozdziałów audiobooka „Lewa Wolna” Mackiewicza. Sowieci dotarli pod Radzymin.
Wcześniej młoda nauczycielka, sekretarz łomżyńskiego Rewkomu skarżyła się Marchlewskiemu, że komitet został opanowany przez przez miejscowych endeków.
Takie to nasze polskie dzieje.

Do pokoju weszła mi sikorka. Nie leciała, tylko weszła. Na nogach. Ale jak weszła, to zaczęła latać, bo się wystraszyła. Udało mi się ją wypuścić, zanim zrobiła sobie krzywdę. Okazało się, że były dwie. Druga czekała na balkonie.

Po śniadaniu poszliśmy z kolegą Grzegorzem do sauny. Chodzę do sauny zbyt rzadko. Średnio raz na osiem lat. I to jest zła informacja, bo sauna jest ok.
Minister Obrony Albanii ma na imię Mimi. To w Polsce mało znany fakt.

2. Odwiedziliśmy znajomego kolegi Grzegorza – pana Jana.
Pan Jan opowiadał, o czym nie pamiętałem, że w maju 1981 roku ,dyrektorzy państwowych firm zyskali prawo do podejmowania 'rynkowych' decyzji. Znaczy mogli na przykład coś sprzedać prywatnej inicjatywie. Pan Jan kupił wtedy halę, zlecił, by wybudowano ją w Milanówku.
Później kupując od kilku państwowych firm po kawałku skompletował przędzalnię wełny.
W dzień po rozpoczęciu produkcji do firmy przyszło dwóch smutnych panów i zaczęło kontrolę, która trwała kilka miesięcy. W końcu przyszło pismo treści: kontrola zakończyła się negatywnie. Pan Jan pojechał więc do ministerstwa, by się dowiedzieć co to znaczy. Negatywnie, czyli wszystko jest w porządku.
Komuny już nie ma od 25 lat, a kontrol dalej jak przychodzi, to po to, żeby coś znaleźć. I to jest zła informacja.
Rozmawialiśmy o kondycji Rzeczypospolitej. Pan Jan uważał, że Polacy dziś są jak Amerykanie w połowie XIX wieku. Jak się z nim nie zgadzałem – Amerykanie mieli swoją konstytucję, a nasz system nie działa.
Zgodziliśmy się (a przynajmniej tak mi się wydaje), że w Polsce 25 lat temu zabrakło mężów stanu, takich na miarę Ojców Założycieli. Jak sympatycznym człowiekiem Tadeusz Mazowiecki by nie był, to jednak całej Polski nie mógł swoim umysłem ogarnąć.
Pan Jan przypomniał postać pierwszego RP ambasadora w Brukseli, który za własne pieniądze kupił tam pałacyk, po czym przekazał go Rzeczypospolitej (drugiej).
W III RP kierunek przekazywania majątków jest odwrotny.
A jak ktoś się burzy, to mu redaktor Żakowski od razu wyjeżdża, że to z zawiści.
O Mazowieckim pan Jan przypomniał swoją z jakimś wspólnym ich znajomym rozmowę.
Pan Jan zapytał go, dlaczego premier nie zajmie się drogami – krwiobiegiem kraju.
Nie zajmie się, bo nie ma prawa jazdy – odpowiedział znajomy pana Jana.

Wsiedliśmy do Kaplowozu i zaczęliśmy podróż do Warszawy. Wyjazd z Krakowa zajął nam chyba ze dwie godziny. Korek skończył się w Słomnikach.
Wcześniej Pan Jan powiedział coś, co brzmiało: świetnym symbolem polskich rządów jest wyjazd z Krakowa w kierunku Warszawy.

3. Jakoś dojechaliśmy. Rozstaliśmy się na rogu Poznańskiej i Wilczej. Wpadłem na moment do Beirutu, gdzie Krzysztof i żydowski księgowy Maciek pili wino i dyskutowali.
Żydowski księgowy Maciej nie mógł przeżyć wypowiedzi ministra Szczurka w sprawie trzech miliardów, które stracił budżet, bo ktoś czegoś nie dopilnował.
–Mówi, że to bez znaczenia dla budżetu, a trzy miliardy to prawie dziesięć procent deficytu. On się natychmiast powinien podać do dymisji. Ale się nie poda. Chyba, że znajdą mu zegarek, którego nie wpisze. Oni wszyscy wstydu nie mają.
Różnych ludzi różne rzeczy doprowadzają do pasji. Maćka najwyraźniej nonszalancki stosunek do liczb.

Później zeszło na profesora Hartmana. I było zdecydowanie dosadniej. Zgodziliśmy się, że to, że Hartman gdziekolwiek uchodzi za autorytet, to zła informacja.

Kiedy z osiem godzin wcześniej żegnaliśmy się z panem Janem, narzekaliśmy, że nie ma z kim rozmawiać o poważnych sprawach. To jednak nie jest prawda.

czwartek, 2 października 2014

1 października 2014



1. Wstałem rano, poszedłem do Krakena-Beirutu, gdzie kręcono film. Film był polsko-niemiecki. Człowiek krzyczący „na miejsca” krzyczał z akcentem funkcjonariuszy Geheime Staatspolizei z filmów o Klossie. No może nieco mniej dotkliwym tonem.
Krzysztof zauważył, że produkcja filmowa przypomina proces robienia z gówna sera. Trudno się z tym nie zgodzić.

W centrum ciągle kręcą jak nie serial, to fabułę. Jak nie fabułę, to reklamę. Zaczyna się zawsze od tego, że przyjeżdża firma ochroniarska i zawłaszcza miejsca parkingowe, z którymi i tak jest zawsze problem.
Film kręcony w Krakeno-Beirucie zawłaszczył kilka miejsc, w tym dwa dla inwalidów. Były zawłaszczone, aż przyjechał właściciel kamienicy i jedno odbił, tłumacząc, że go nie interesuje to, że film kręcą. Jeden z ochroniarzy wyraził zdziwienie, że inwalidzi jeżdżą tak dobrymi autami. Ciekawe, czy by się chciał wymienić zdrowiem, na np. ośmioletnią A6.
Później ten ochroniarz mi się przyglądał i w końcu zagadał, że skądś mnie zna. Odpowiedziałem, że nie jestem na to wstanie nic poradzić. I poszedłem do tramwaju.

Miasto powinno jakoś uporządkować kwestie filmowania. Ekipy potrafią zablokować połowę miejsc parkingowych na ulicy i nic z tego nie wynika. ZDM-owi łatwiej czepiać się mieszkańców.
I to może być zadanie dla kolegi Zydla, który rozpoczyna pracę na dyrektorskim stanowisku w Urzędzie Miasta.

Pod Marquardem wpadłem na redaktora Jemielitę, który właśnie parkował pięknego mercedesa 190. Dwulitrowy, benzynowy. Pierburg, znaczy z gaźnikiem.
To ciekawe, ale wielu ludzi słowo gaźnik dopiero, kiedy przestał jeździć ich skuter. Albo kosiarka nie chciała się odpalić i zawlekli ją do serwisu. I to jest zła informacja, bo gaźnik jako taki, to bardzo interesujący wynalazek.

Jak dziś pamiętam, jak lat temu ze dwa, w lobby hotelu w Vence redaktor Jemielita mówił, że używane samochody są bezsensu, i że ma C2(C3?) i że to optymalne dla niego auto. Ale najwyrażniej – żartował.

2. Tramwajem pojechałem na konferencję SkyScannera. (To taka wyszukiwarka biletów lotniczych) To już trzecia z kolei ich impreza. Nie chciałbym zajmować się PR-em tej firmy. Nie wiem, czy by mi się udało coś wymyślić. Bo tak naprawdę, to mamy usługę, która działa, i jak się wejdzie na stronę (czy zainstaluje aplikację) to wszystko jasne. Wpisujesz, klikasz, działa.
Na konferencji się dowiedzieliśmy, że najtaniej jest latać w listopadzie. I najlepiej kupować bilety wcześniej.
Impreza odbywała się w Izumi Sushi na Mokotowie. Niedobre jedzenie, beznadziejna obsługa.
Przy stole siedziałem obok komisarza (zdymisjonowanego) Urbańskiego, który wcześniej imprezę prowadził. W klapkach, żeby się kojarzyło z urlopem.

Komisarz (zdymisjonowany) Urbański wybiera się z HTC do Stanów. Dreamlinerem. Narzekał, że LOT chce ekstra kasę za rezerwowanie konkretnego miejsca.
Kolega Mikosz robi z LOT-u tanie linie. Choć właściwie nie tyle tanie, co drogie, ale o standardach tanich.

Poradziłem komisarzowi, by spróbował – jak to robi zwykle redaktor Pertyński – podnieść komfort podróży zużywając mile. Udało mu się to zrobić, i był bardzo wdzięczny za pomysł. Powiedziałem, że wdzięczność powinien skierować do redaktora Pertyńskiego, bo gdybym od niego nie usłyszał o tym sposobie, to bym się tą wiedzą nie dzielił.

Komisarz miał tego wielkiego iPhone, ale nie był z niego zadowolony. I to nie jest dobra informacja. Miałem nadzieję, że jest świetny.

3. Komisarz siedział po mojej lewicy, po prawicy siedział młody człowiek, z którym, kiedy komisarz wymawiając się koniecznością spotkania z kurierem – zniknął, wdałem się w rozmowę na tematy polityczne. Zaczęliśmy od Rosji, przeszliśmy na sprawy krajowe nakręcając się nawzajem. Ktoś próbował z nami polemizować, że nie jest aż tak źle, że rozwój, że autostrady, ale szybko go (w tym przypadku ją) zgasiliśmy. Strasznie się ucieszyłem, że na takiej imprezie znalazłem bratnią duszę. Że tak narzekać mogę nie tylko na Twitterze. Ale, kiedy sąsiadowi zadzwonił telefon, podejrzałem, że dzwonił Jan Piński, więc to nie mógł być żaden nawrócony leming.

Kolega z – jak się okazało – „Uważam Rze” podrzucił mnie pod Galmok. Udałem się stamtąd do Samsunga, gdzie wywarłem presję na koledze Jerzym, i ten zapgrejdował mi Note2 na Note3 i jeszcze dołożył Geara. Oswajałem się z nimi przez całą drogę domu. Więc dopiero później dotarła do mnie zadyma literacko-feministyczna.
Włączyłem się w dyskusję na Twitterze. I po raz kolejny skonstatowałem, że nic tak nie wyprowadza z równowagi kobiet (niekoniecznie feministek) jak stwierdzenie, że potrafią być równie agresywne jak mężczyźni.

To właściwie interesujące, że warszawska kawiorowa lewica z coraz większym zaangażowaniem popełnia zbiorowe seppuku.

Eryk Mistewicz wrzucił na chwilę na Twittera zdjęcie wręczenia krzyża Bundeswehry profesorowi Niesiołowskiemu. Na zdjęciu widać płk. Franke, który wydaje się do Eryka podobny. W rzeczywistości pułkownik jest objętości dwóch Eryków. Znaczy – mały nie jest. Przesadziłem 1 Franke = 1,33 Mistewicza.

Koty nie ruszyły jedzenia, które dzień wcześniej kupiłem im w Biedronce. Zachowywały się, jakby nie istniało. No i jest to zła informacja, bo było tańsze, niż to z Lidla.


Ja też wolę Lidla. Tylko skąd koty mogą wiedzieć, że Lidl jest fajniejszy, skoro nigdy tam nie były? 

czwartek, 18 września 2014

18 września 2014


1. Nie, żebym był jakoś specjalnie wyspany, ale z drugiej strony – nie był to najgorszy poranek w moim życiu. Pojechałem odwieźć moje buty do cholewkarza. Hipsterskość – hipsterskością, ale na to, żeby w skórzanych butach dziury mieć na wylot, raczej nie mogę sobie pozwolić.
Cholewkarz okazał się nie mieć zakładu w miejscu, gdzie mi się wydawało, że ma, więc buty dalej są dziurawe.
Podjechałem golfem po mojego kolegę Wojciecha na Żoliborz, by stamtąd wrócić do domu. Z podwórka zabrać BMW i pojechać je oddać. Golf R na koledze Wojciechu wywarł bardzo dobre wrażenie. A to się nie zdarza zbyt łatwo, bo mój kolega Wojciech jest osobą zasadniczą. I zasadniczo woli BMW. Pojechaliśmy do BMW na Wołoską, gdzie z Kamilem porozmawialiśmy o geopolityce. Zwłaszcza tej jej części, która dotyka nas bezpośrednio. Ja – na wszelki wypadek – zapytałem Kamila, czy by mi nie mógł tego BMW zostawić na dłużej. On opowiedział żart, którego nie powtórzę. Pozwolił mi jeszcze wjechać 640i do garażu. Tam gospodarskim ruchem złożył lusterko w mini ­– różni ludzie korzystają z parkingu, więc lepiej nie kusić losu. Pożegnaliśmy się, Kamil wrócił na górę, ja z kolegą Wojciechem pojechałem do Citroena na aleję Krakowską. Tam czekając na panią Emilię podsłuchiwałem, jak pan sprzedawca namawiał jakiegoś pana na używane C4 Picasso. Potencjalny nabywca był zachwycony roletami przeciwsłonecznymi w tylnych drzwiach.
Pani Emilia przyszła, wręczyła mi dokumenty i zadała pytanie, czy miałem dostać kartę paliwową. Ja, zamiast odpowiedzieć, że na pewno, powiedziałem, że nic mi na ten temat nie wiadomo.
Karta paliwowa to rzecz powoli przechodząca do historii. Kiedyś, przed laty dziennikarze motoryzacyjni tankowali za darmo, w znaczeniu – za pieniądze z budżetów firm motoryzacyjnych. Teraz już tak prawie nie ma. Może dlatego, że liczba ludzi piszących o samochodach na różne sposoby wzrosła tak, że Audi zrezygnowało z pięciogwiazdkowych hoteli na polskich prezentacjach.

Wsiadłem do C1. Po chwili już wiedziałem, że Bóg postanowił mnie zdyscyplinować, za doszukiwanie się minusów w naprawdę porządnie wymyślonych i robionych samochodach.
Dojechaliśmy do Audi na Połczyńską. Napakowałem kieszenie cukierkami, oddałem golfa, z którego olej lał się już w sposób nie pozwalający na wątpliwości. Samochód wypadnie więc na czas jakiś z prasowego parku. I to nie jest dobra informacja, również dlatego, że zawsze wieszam różne rzeczy na dziennikarzach psujących samochody. A tu, mimo iż się do winy nie poczuwam – jestem, jako zgłaszający problem – zamieszany.

2. Poszedłem do Krakena, gdzie Krzysztof i jego wspólnik Grzegorz z małżonką. Wspólnik Grzegorz skończył to samo, co ja, Jan Rokita i Bolesław Tejkowski – krakowskie liceum. Poczęstowano mnie kalmarami ze szpinakiem w środku. Nie jestem kalmarów specjalnym wielbicielem, ale to było ok. Wspólnik Grzegorz z małżonką poszli, ich miejsce zajął właściciel pobliskiej knajpy, który opowiadał, że jest całkiem nieźle, mimo iż ma zamknięte. Właściciel pobliskiej knajpy jeździ audi R8, które parkuje na różne zakazane sposoby. Doprowadzając do furii sąsiadów, którzy zamiast się cieszyć, że mogą na co dzień oglądać supersamochód wzywają straż miejską. Kamienica, w której są Beirut z Krakenem jest ponoć na sprzedaż za 20 milionów złotych. Ja nie kupię, gdyż uważam, że w związku z zagrożeniem wojną nie należy inwestować w warszawskie nieruchomości.

Kiedy właściciel pobliskiej knajpy poszedł, przyszedł człowiek, który handluje secesyjnymi meblami z Czech. Ma gdzieś w okolicy showroom, ale trzeba dzwonić, żeby się umówił. Człowiek ten opowiadał mi kiedyś, że Vaclav Klaus, kiedy był ministrem finansów, rozdawał Czechom pieniądze, za które oni remontowali kamienice, podnosili ich standard, przerabiali na hotele. Dzięki temu Praga dziś wygląda, jak wygląda, a nieruchomości są w czeskich rękach.

Człowiek, który handluje secesyjnymi meblami z Czech czymś się struł, więc pije tylko wodę i kawę. Krzysztof zaś się odchudza. Miał umówiony trening na siłowni z dietetyczką. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie treningu z dietetyczką.
Przed rozejściem się próbowaliśmy piwo, o dźwięcznej nazwie „Delirium tremens”. Ciekawa propozycja. Najciekawsze, że ma ze dwa razy więcej alkoholu niż normalny lager. I wcale tego nie czuć. I to nie jest dobra informacja. Człowiek wypije dwa takie piwa, wsiądzie do porsche, zagapi się, walnie w jakiegoś Qashqaia i będzie z tego niepotrzebna afera.

3. Wieczorem ruszyliśmy z kolegą Wojciechem na wieś. Z przykrością muszę stwierdzić, że citroen C1 to najgorszy samochód, z jakim ostatnio miałem do czynienia. Mając świadomość, że wersją, którą jeżdżę kosztuje 50 tys. zupełnie inaczej się patrzy na 200 tys. za Golfa R. Czy prawie 600 tys. za kabriolet BMW 640i.
To była najgorsza droga na wieś – jak to się teraz mówi – ever.
I to jest bardzo zła informacja, bo Francuzi potrafili kiedyś porządnie robić małe samochody.
Teraz też potrafią porządnie robić samochody niezbyt drogie. Citroen C-Elisee jest naprawdę OK, a wersja z montowaną przez dilera instalacją LPG ma sporo sensu. C1 sensu nie ma. Nie ma ani w trasie, ani w mieście. Może na zdjęciu, ale ten dizajn raczej próby czasu dobrze nie zniesie.

W Świebodzinie zatrzymała nas policja. Najwyraźniej wiedzieli, że normalni ludzie takimi samochodami w trasę się nie wybierają.

.  

czwartek, 4 września 2014

4 września 2014



1. Zanim tak właściwie zdążyłem na dobre wstać, zadzwonił kolega Grzegorz, że jest w okolicy.
Był w redakcji „Urody życia”, żeby zapoznać się z redaktor naczelną. Coś tam pewnie będzie dla nich robił, choć raczej nie wyślą go na Camino de Santiago. A marzy o tym. Trudno.
Można by kiedyś zrobić badanie, czy w Polsce El Camino bardziej się kojarzy z pielgrzymką czy chevroletem.

No więc wsiadłem do jego auta i pojechaliśmy – nie wiedzieć czemu – do Soho.
Tak, to prawda, nazwa jest pretensjonalna.
Skłamałem. Pojechaliśmy całkowicie świadomie – sprawdzić, czy to prawdą z tą wyprowadzką „Malemena”. No i niestety jest to prawda. Puste pomieszczenia wyglądają beznadziejnie.
Soho straciło małomiasteczkowy nastrój. I to jest zła informacja. Kiedy wybudują tam następne bloki – będzie strasznie. U Gesslera ruch – znaczy trochę nam zejdzie, zanim do ludzi dotrze, że najłatwiej jest naprawiać świat głosując portfelem. I to jest gorsza informacja niż ta o Soho.

2. Wróciłem do domu. Właśnie na youtube rozpoczęła się transmisja z przedifowej prezentacji nowości Samsunga. Zacząłem oglądać. Ciekawe rzeczy. Od dwóch tygodni używam Note2. Powoli się przyzwyczajam. Note4 czy to coś z krzywym ekranem zapowiada się bardzo dobrze. A zegarek, to już chyba muszę mieć.
No i dotarło do mnie, że tak właściwie to strasznie żałuję, że mnie nie będzie w tym roku na IFA. W zeszłym roku pojechałem peugeotem RCZ.
Ciekawe doświadczenie – jechałem przez Warmię, drogą, którą łączyła Berlin z Królewcem. Wracałem przez Pragę. Wpadliśmy wtedy z Bożeną do Karlsteinu.
Dziwiłem się jak porządnym samochodem jest RCZ.
Dziwiłem się do momentu, kiedy się dowiedziałem, że jest produkowany w Austrii.
Wtedy wpadłem na pomysł tekstu, który poszedł później do Frondy.
Tekstu o tym, że tylko katolicy potrafią robić porządne samochody.

3. Wieczorem poszliśmy z Bożeną do Beirutu. Bożena uważa, że kiedy nie ma Krzysztofa wszystko w Beirucie jest gorsze. A Krzysztof w Kaliforni,i co chwilę się melduje na fejsie w jakiejś knajpie.
Wymyśliłem, że robi sequel „Las Vegas Parano”. Nie w Las Vegas, tylko w San Francisco, nie wciąga, tylko je. I nie z prawnikiem, tylko z księgowym.
Księgowy, co prawda nie jest jego. Jest za to żydowski.
Chyba nie można w Polsce być bardziej żydowskim księgowym niż Maciek – dyrektor finansowy Muzeum Żydów Polskich.
Z fejsbuka można wnioskować, że panowie zaliczają cztery knajpy dziennie. I to nie jest dobra informacja, bo – jak zauważył kolega Zbroja – Krzysztof wróci i zaraz zacznie modyfikować w Krakenie jadłospis.
Przy stoliku na zewnątrz siedział Lejb Fogelman. On nie jest księgowym, choć liczyć na pewno potrafi. Na miejscu Fogelmana nie zbliżałbym się do samolotów. Jego dwóch kolegów z klasy z liceum zginęło w lotniczych katastrofach. Dwóch różnych katastrofach. Jeden nazywał się Kuryłowicz, drugi Kaczyński.
Fogelman zamówił dwie taksówki. Do jednej wsadził panią, z którą siedział (razem z papierową torbą, która cały czas leżała na stoliku – chciałem przeczytać logo, ale Bożena powiedziała, żebym się przestał gapić), do drugiej wsiadł sam i tyle go widzieli.

Później przyszedł nie mogę powiedzieć kto i sprzedał mi plotkę z dnia poprzedniego, wg której premierem miał zostać Trzaskowski.
Później przyszli Beata Biel z dyrektorem Ołdakowskim i powiedzieli, że plotki na temat obsady stanowiska premiera są ważne tylko przez kwadrans.
Dyrektor Ołdakowski zaserwował historię o generale Waffen-SS, który dostał Virtuti Militari. Ja się odwdzięczyłem opowieścią o głównodowodzącym Armią Słowacką (za księdza Tiso), który równocześnie był przywódcą antyfaszystowskiego podziemia w Armii Słowackiej. I było bardzo przyjemnie. Tylko później Bożena powiedziała, że strasznie nudziłem wyciągając te historyczne tematy. I to nie jest dobra wiadomość, bo kiedy człowiek już nie czuje kiedy nudzi powinien zostać zastrzelony.
A jeżeli zostanę zastrzelony, to nie pojadę w przyszłym roku na IFA.

piątek, 29 sierpnia 2014

29 sierpnia 2014


1. No więc zadzwonił mój kolega Grzegorz, którego już nie nazywam Grzesiem, bo sobie tego nie życzy. Ważne, żeby ludzi nazywać jak chcą, bo inaczej może to prowadzić do frustracji.
Na przykład znany w szerokich kręgach, a zwłaszcza w Krakowie, Ruski ma na imię Dmitrij, a nie Dymitr. Wszyscy zaś nazywają go Dima, a powinni Mitia.
Być może dlatego, kiedy wypije mówi tyle złego o Polsce i Polakach.

Zanim wypije – opowiada interesujące rzeczy. Kiedy Putin został prezydentem Ruski żartował:
У нас уже был один Путин – Распутин.
Ale to dygresja. Choć jakoś związana z tematem.

Otóż mój kolega Grzegorz zadzwonił, by się podzielić nurtującym go problemem. Dostał zaproszenie na festiwal filmowy do Rosji. I się zastanawiał czy jechać.
Od pewnego czasu jeździł na różne 'kulturalne' imprezy do Rosji. Pił tam za rządowe pieniądze wódkę i wracał opowiadając jacy Rosjanie są wspaniali. I, że wszystko co złe to nie Rosja, tylko Putin. I inne tego rodzaju oderwane od rzeczywistości pierdoły.
No więc zadzwonił, że nie wie, czy jechać. Odpowiedziałem w prostych żołnierskich słowach (bądź – jak kto woli – językiem polskiej dyplomacji), że go chyba pojebało, skoro dziś ma tego rodzaju wątpliwości.
I że ma odpisać, że póki Rosja nie wycofa swoich wojsk z terytorium Ukrainy nie będzie tam jeździł, albo: że jest chory i nie może.
Grzegorz ma tendencje do idealizowania rzeczywistości – najlepiej czują to bohaterowie jego tekstów, ale mimo wszystko – to, że ma w takich sprawach wątpliwości, to nie jest dobra informacja.

2. No i się okazało, że rosyjskie wojsko zaczęło przebijać korytarz na Krym już nawet jakoś specjalnie się z tym nie kryjąc. Rozwalający był prezydent Hollande, który powiedział, że jeżeli prawda okaże się prawdą, to trzeba będzie wprowadzić sankcje, które nie są w niczyim interesie. Cóż nawet rodacy nazywają Francję pod jego przywództwem Pays-Bas.
Przez cały dzień TVN24 pokazywał cztery na krzyż obrazki z Ukrainy. Np. spalony dom kultury w Doniecku.
W końcu dorwali posła Halickiego, którego komentarz sprowadził się do stwierdzenia, że widzimy jak skuteczna jest polityka Unii Europejskiej w sprawie Ukrainy. I to nie był sarkazm. Najwyraźniej albo jest idiotą, albo ma nas za idiotów. Możliwa jest też wersja, w której oba twierdzenia są prawdziwe. I to nie jest dobra informacja.

3. Na koniec, jak grom z jasnego nieba gruchnęła wiadomość, że premier Tusk ma szanse na stanowisko szefa Rady Europejskiej. Że wszyscy go lubią, że to jest dla Polski wielki zaszczyt, prawie tak wielki, jak wybór Wojtyły na papieża.
I to by była dobra informacja. Stanowisko dla Tuska – jak znalazł. Żadnych decyzji. Żadnej odpowiedzialności.
Do tego spekulacje, że Prezesem Rady Ministrów zastałaby Chytra Baba Z Radomia.
Premierowi Buzkowi musi być przykro, bo poprzednio on był na najważniejszym w historii stanowisku, a dziś nikt tego nie pamięta.

Wieczorem spotkałem się z kolegą Zydlem, który rozpocznie zaraz nową drogę życia. I należy mu życzyć na niej wszystkiego najlepszego. A może to stara droga? W każdym razie życzmy mu wszystkiego najlepszego.


Pod Beirutem zobaczyłem fragment ramki na rejestrację z jakiegoś maserati. I to jest zła informacja, bo bez tego kawałka ramki łatwo rejestrację zgubić. A posiadacz maserati ma już chyba wystarczająco dużo kłopotów.

czwartek, 28 sierpnia 2014

28 sierpnia 2014


1. Wstałem rano i poszedłem do apteki. Przypomniało mi się jak z pół roku temu byliśmy z kolegą Zydlem na panelu w ThinkTanku. Wśród gości był minister Boni.
Nie pamiętam co było tematem spotkania. Pamiętam, że Boni opowiadał, że zauważyli problem – przewlekle chorzy muszą ciągle chodzić do specjalistów, żeby Ci pisali im recepty. I to zwiększa kolejki i utrudnia życie.
Więc w łaskawości swojej postanowili problem rozwiązać wdrażając specjalny system komputerowy. Będzie gotowy już za jakieś dwa lata.

Chciałem się włączyć w dyskusję i opowiedzieć, że udało mi się ten problem rozwiązać bez kosztującego miliony i dziś nie działającego systemu komputerowego. Załatwiłem to analogowo. Czyli idę do apteki. Proszę panią, żeby mi sprzedała bez recepty. Pani – jest bądź co bądź – farmaceutą, wie, że lek mi jest potrzebny i jak działa, więc może mi go sprzedać bez recepty (zwłaszcza, że nie jest refundowany). Ja oszczędzam czas i pieniądze, bo wizyta u specjalisty mnie, nie ubezpieczonego – kosztuje dobre 200 zł.

No więc kupiłem co miałem kupić. I to jest dobra informacja.

Zła, że ludzie kogoś tak nieefektywnego i niejednoznacznego etycznie, jak Michał Boni wysłali do Europejskiego Parlamentu by nas wszystkich reprezentował.
Z drugiej strony ci sami ludzie wysłali tam Julię Piterę. Znaczy – są dziwni.

2. Zbyt późno włączyłem telewizor, więc nie wysłuchałem przemówienia pana premiera. Słuchałem ministrów.
Aż zasnąłem.
Więc przespałem ministra Sienkiewicza, który nie wie ile długości ma granica z Ukrainą.
I jakiegoś wiceministra od infrastruktury, który twierdził, że S3 łączy Zieloną Górę z Wrocławiem.
Sikorskiego, który twierdził, że jego ministerstwo nie realizuje planów. I Arłukowicza, który jest żenującą postacią.
Parę tygodni temu wdałem się z nim w dyskusję na Twitterze. Nie była zbyt długa, bo kiedy zapytałem czy to prawda, że lekarze rodzinni dostają niewydane na swoich pacjentów pieniądze – szybko zniknął.

W każdym razie wygląda na to, że władzę w Polsce przejęła lewica. I nie jest to dobra informacja, bo od lewicowej PO chyba bym już wolał u władzy SLD. Leszek Miller przy Donaldzie Tusku zaczyna powoli wyglądać na człowieka o nieposzlakowanej politycznej uczciwości.

Cóż, jak dzień wcześniej był łaskaw stwierdzić amerykański ambasador – żyjemy w nawet zbyt ciekawych czasach.

3. Wieczorem kolega Krzysztof żegnał się w Beirucie ze znajomymi. Rano przez Paryż wylatywał do Kalifornii.
Leciał AirFrance, więc opowiedziałem serię przypowieści o transatlantyckich lotach tymi liniami. A to o tym, jak drutem zawiązywano otwierającą się półkę. A to o tym, że komuś się pas nie zapinał, więc go przywiązano do fotela, a po lądowaniu odcięto pas. O tradycyjnym gubieniu bagaży.
Po Krzysztofie wszystko spływało jak po kaczce. I to jest dobra informacja, bo jeszcze by nie poleciał, a wcześniej mówił, że jeżeli raz w roku nie wpadnie do Kalifornii to jest chory. Czego mu oczywiście nie życzymy.
Wieczór przyjemny, niestety mogłoby być cieplej.
O jakieś 10 stopni.
I nie padać.
Bo mi przemakają trampki.
A z butami na jesień muszę iść do szewca.
I nie jest to dobra informacja, bo mi się do szewca iść nie chce.